Niepokój piątku

W jakimś sensie my również zabiliśmy Jezusa fizycznie. Rzecz jasna: nie wbijałem tego gwoździa. Ale co bym zrobił, gdybym tam był? To, że dzieli mnie od tego wydarzenia 2000 lat, nie osłabia niepokoju tego pytania.
 /
/

TYGODNIK POWSZECHNY: - Co to znaczy wierzyć w tę historię? Wiara rozumiana jako ufność, poczucie bezpieczeństwa, spokój sumienia, jakoś nie pasuje do wydarzeń Wielkiego Piątku.

Ks. TOMASZ WĘCŁAWSKI: - Wierzyć w historię męki i śmierci Jezusa to znaczy - żyć tak jak On. W pierwszym odruchu rozumie się to zdanie: naśladować Go. A tu chodzi o coś więcej: żyć tak jak On. On żyje.

  • Wybór męki

- Czy w Bożym planie zbawienia była męka Jezusa? Nie wystarczyłaby sama śmierć?

- A jakim prawem w ogóle tak pytamy? Mamy przed sobą drogę, którą Jezus przeszedł do końca. Po co stawiać się w roli sędziego, który ją ocenia? Żeby dojść do wniosku, że Bóg słusznie lub niesłusznie postąpił, kiedy taką drogę przeszedł dla nas w Synu?

A jednak pytanie to wskazuje na prawdziwą trudność. Często przytacza się w tym kontekście słowa św. Tomasza: przecież wystarczyłaby jedna kropla krwi. Z punktu widzenia wartości miłości, która przemawia przez to wydarzenie, to oczywiście prawda. Z drugiej strony, gdziekolwiek ludzie ze sobą rozmawiają albo gdziekolwiek Bóg rozmawia z ludźmi, dzieje się to poprzez ludzką historię - taką, jaka ona jest. W ludzkiej historii dzieją się różne rzeczy. Również takie jak straszna męka i śmierć. Także w jej języku można i trzeba mówić człowiekowi, kim jest on i kim jest Bóg.

- Czemu ludzie wiary zadają takie pytania?

- Z dwóch powodów. Jeden jest mniej szlachetny: zniekształcenie obrazu Boga, traktowanie Go wyłącznie jako dobroci rozumianej dosyć po ludzku, z którą wydarzenia tak drastyczne jak śmierć krzyżowa wydają się nie do pogodzenia. A ten szlachetniejszy polega na współczuciu i pragnieniu, by Kogoś, kto jest samą dobrocią, uchronić od cierpienia.

- Ale gdyby Jezus po prostu umarł, także przeszedłby z nami tę drogę do końca. Czy męka coś do niej dodała?

- Poczęcie, narodziny, dzieciństwo, młodość, dojrzałość, starość i śmierć - cokolwiek wymienimy, w stosunku do tego, co się rzeczywiście w życiu wydarza, będzie to bardzo ubogi schemat. A życie nie jest schematyczne. Żyje się chwila po chwili, przeżywając rzeczy, które - w perspektywie wiary trzeba tak powiedzieć - są w tym życiu przewidziane. Ale ta sama perspektywa wiary mówi: są one także wynikiem wolnego wyboru zarówno tego konkretnego człowieka, jak i wielu innych, na których wybory nie ma on wpływu. To, co się zjawia w naszym życiu, co zjawiło się w życiu Jezusa, nie wynika tylko z jakiegoś odgórnego Bożego planu, ani z tego, co sam Jezus ze swoim życiem zrobił, ale także z tego, co zrobili ludzie wokół Niego. Jacy oni byli, takie też było Jego życie.

Równocześnie w człowieku-Jezusie jest napięcie między tym, co On robi, a skutkiem, jaki to powoduje. Z pewnego punktu widzenia Jezus prowokuje taki koniec swojego ziemskiego życia. Skoro czyni to, co czyni, i skoro w taki sposób utożsamia się z Bożym działaniem, musi rozumieć, że wielu odczyta to jako bluźnierstwo. A bluźnierstwo było karane śmiercią.

- Czy zatem Jezus wiedział, że zginie i że tak zginie?

- Człowiek zdający sobie sprawę ze swoich czynów nie mógł tego nie wiedzieć.

- A czy wiedzieli Jego najbliżsi?

- Na pewno. Mówili nawet: “oszalał". I po ludzku tak to musiało wyglądać: prosty człowiek z małego miasteczka, który dotąd życie spędzał na poczciwej pracy, nagle zaczyna robić rzeczy, które komuś takiemu wcale nie przystoją.

  • Prawdziwie ludzki Bóg

- Kto się modli w Ogrójcu: Bóg czy człowiek?

- Odpowiedź jest o tyle trudna, że o Jezusie nie można nigdy powiedzieć “tylko Bóg" albo “tylko człowiek". Na pierwszym planie niewątpliwie jest modlitwa człowieka, który staje wobec nadchodzącej męki i śmierci. Stąd zauważona przez ewangelistów siła tej modlitwy i związany z nią lęk. Najdobitniej podkreśla to Łukasz, który według tradycji był lekarzem i dlatego rozumiał takie zjawisko jak krwawy pot. Ale i pozostali ewangeliści - opisując wydarzenie z perspektywy czasu - przenoszą tamto napięcie do swoich relacji.

- Ten krwawy pot jest oznaką trwogi?

- Można używać różnych słów: lęk, bojaźń, trwoga... To, co człowiek odczuwa, gdy wie, że zbliża się chwila straszna.

- Ale czego boi się Jezus, skoro wie, że i tak zmartwychwstanie?

- Za tym pytaniem stoi trudne do usunięcia nieporozumienie. Powiedziałem przed chwilą, że w Jezusie nie można oddzielić człowieka od Boga. Ale to nie znaczy, że nie można odróżnić ludzkiego doświadczenia Jezusa od tajemnicy Jego bóstwa. Posłużmy się - z pozoru nieco abstrakcyjnym - sformułowaniem Soboru Chalcedońskiego, które mówi, że to, co boskie, i to, co ludzkie, jest w Jezusie bez zmieszania. Czyli wszystkie Jego ludzkie przeżycia są prawdziwie ludzkie, w niczym nie pomniejszone ani nie powiększone przez jedność z Bogiem. Nie jest Mu ani lżej, ani ciężej z powodu tej jedności; idzie ku śmierci tak, jak każdy człowiek - nie wiedząc jeszcze, czym ona jest. Przeczuwając, ale nie wiedząc.

- Czy w Ogrodzie Oliwnym był przy Jezusie szatan? U Łukasza czytamy, że odstąpił od Niego "do czasu"...

- Szatan, jako przeciwnik Jezusa, jest obecny w całym Jego dziele. Odstąpił “do czasu" oznacza, że tam, na pustyni został zwyciężony. Ale przecież za chwilę Jezus będzie uzdrawiał opętanych, stanie także wobec kłamstw o sobie samym (“jest synem Belzebuba i w jego imieniu wypędza złe duchy") - to są znaki obecności szatana. I ta obecność jest logiczna, bo Jezus walczy nie tylko z ludzkim grzechem, ale i z tym źródłem nieszczęść i sprzeciwów wobec Boga, którym jest szatan. Im bliżej momentu rozstrzygającego, tym ta obecność mniej dziwi. Ale że Ewangelie wprost na to nie wskazują, nie widzę potrzeby akcentowania obecności szatana akurat w Ogrójcu.

- Czy Jezus mógł doświadczać pokusy tak, jak my jej doświadczamy?

- Jest człowiekiem jak my, więc jest wolny - także do grzechu. To, że trudno nam sobie wyobrazić prawdopodobieństwo popełnienia grzechu przez Jezusa, nie wynika stąd, że On tego uczynić nie może, ale stąd, że jako człowiek wierny miłości Boga prawdziwie nie chce grzechu.

- Na jakiej zasadzie wybór Jezusa w ogóle może być wolny? "Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie": czy to wolność, którą możemy opisać naszym językiem?

- A dlaczego nie?

- Bo jest w tej historii jakieś "musi". Żeby było odkupienie, to się "musi" stać. Czy Jezus może powiedzieć Bogu "nie"?

- A czy kochający mąż czy syn może powiedzieć “nie" dobru żony czy matki? Tylko w tym sensie Jezus “musi". Jest prawdziwie wolnym człowiekiem, który w każdym momencie może zdecydować inaczej. Jeżeli tego nie robi, to dlatego, że wybiera pełnienie woli Ojca. Jan ujmuje to w najprostszej formule: “moim pokarmem jest pełnić wolę Ojca", Ja tym żyję. Nie możemy cofnąć wcielenia i przenosić tej historii na poziom jakiegoś boskiego scenariusza, w którym Jezus-marionetka miałby tylko zagrać pewną z góry przewidzianą rolę.

Ale nie chodzi o rozważanie struktury wolności człowieka, tylko o pokazanie, że w tym wszystkim - po obu stronach! - jest wola Boga. Że Jezus ją reprezentuje także jako człowiek. Ostatnia i najostrzejsza faza długiego sporu teologicznego na ten temat w pierwszym tysiącleciu chrześcijaństwa dotyczyła jedności woli Chrystusa: czy jest jedna bosko-ludzka, czy są dwie, działające niezależnie lub zharmonizowane. Odpowiedź brzmi: jest wola boska i wola ludzka, które działają w prawdziwej jedności, ponieważ źródłem tej jedności jest Osoba. Nie ma wewnętrznego dyskursu między “osobą", która miałaby reprezentować wolę boską, i “osobą", która miałaby reprezentować wolę ludzką. Jest jedna Osoba i w niej pojednanie woli Boga i woli człowieka.

- Rozmawiamy o tamtym napięciu i przywiązujemy do niego wagę w przekonaniu, że - jak czytamy u Ojców Kościoła - męczennik śpiewający podczas tortur nie uczy nas tyle, co ta dramatyczna modlitwa w Ogrójcu.

- Ponieważ męczennik już wie, co się stało z Jezusem. Jego siła płynie nie tyle z przenikliwości czy z braku lęku przed śmiercią, ale przede wszystkim ze zmartwychwstania Jezusa. Różnica polega na tym, że Jezus w Ogrójcu jest jeszcze przed znakiem Zmartwychwstania.

  • Wstań, który śpisz

- Dlaczego Apostołowie spali?

- Choćby dlatego, że była noc i właśnie skończyli obfitą ucztę. Silne podkreślenie w Ewangeliach tego zaśnięcia oznacza jednak, że było w nim coś jeszcze. Apostołowie są tu pokazani jako ludzie, którzy nic nie rozumieją, których trzeba dopiero do czegoś doprowadzić. Muszą przez to przejść razem z Jezusem, ale o własnych siłach nie potrafią.

- Łukasz pisze, że zasnęli ze smutku. Ale przecież to najbardziej ekscytująca noc w ich życiu, przeżyli ucztę pełną znaków, czegoś się obawiają, skoro wzięli miecze...

- Rekonstrukcja przeżyć psychologicznych jest tu trochę nie na miejscu: Ewangelie tego nie robią. Jeżeli mówią o tym śnie, tak jak o innych rzeczach, które wydarzyły się tej nocy, mają na celu wyjaśnienie tajemnicy Jezusa, a nie opisywanie przeżyć takich czy innych osób. Pozostańmy więc przy stwierdzeniu, że ten sen pokazuje sytuację człowieka, który nic jeszcze nie rozumie. Można to skojarzyć z innym miejscem w Nowym Testamencie, choć może odległość tego skojarzenia będzie zaskakująca. Paweł, kiedy mówi o naszym zmartwychwstaniu, używa słów: “wstań, który śpisz".

- Jan opowiada, że ci, którzy przyszli Go pojmać, padli na ziemię. Co to znaczy?

- Zwyczajne, zdawałoby się, słowo Jezusa “Ja jestem" - potwierdzające, że to On jest tym, którego szukają - jest związane z Bożym “Ja jestem" z Księgi Wyjścia. Jan, który nie tyle opisuje przebieg zdarzeń, lecz pokazuje ich sens w wierze, mówi w ten sposób, co tu się naprawdę dzieje: ci ludzie stają teraz wobec obecności Bożej w Jezusie.

- Czy Piotr wyjmuje miecz, żeby sprowokować Boga do działania? By zaczął działać tak, jak - wedle wyobrażeń Piotra - powinien działać mesjasz?

- Można tak to interpretować. Ale myślę, że jeszcze silniejszą interpretację daje natychmiast Jezus: tą drogą nic się nie osiągnie. Kto próbuje w ten sposób, w ten sposób też ginie. Trzeba wybrać inną drogę.

- Jezus został sam. Ale czy mogło być inaczej? Cała logika wydarzeń mówi, że uczniowie musieli się rozpierzchnąć.

- Jezus nie wiązał ludzi ze sobą. Fascynacja, którą budził, była fascynacją orędziem, a nie jego głosicielem. W momencie, w którym uczniowie z przerażeniem zobaczyli, że to orędzie - przynajmniej z ich ówczesnej perspektywy - nie ma przyszłości, że jest inaczej niż myśleli, rozproszyli się.

Ale jest też kwestia interpretacji teologicznej tej chwili. W Ewangelii Marka czytamy o pewnym młodzieńcu ubranym tylko w prześcieradło, który uciekł, zostawiając je w rękach napastników. Tę dość dziwną scenę tłumaczono na różne sposoby: że chodzi o samego Marka, że ogród należał do jego matki i dlatego się tam znalazł. Ale nieco dalej w tym samym tekście napotkamy młodzieńca w białej szacie, siedzącego w grobie Jezusa i mówiącego niewiastom, żeby poszły do Galilei, gdzie spotkają Zmartwychwstałego. Jeżeli przeprowadzimy analizę językową, zobaczymy, że te dwie sceny są retorycznie powiązane. Jedna z hipotez o Ewangelii Marka mówi, że powstała ona dla katechumenów, którzy mieli przyjmować chrzest w Noc Paschalną. Ubrani tylko w prześcieradła czekali, by wejść do wody chrztu, która była wodą śmierci (tak to interpretuje Paweł: zstępujemy w Jego śmierć, żeby z Nim razem wejść do życia). Te dwa obrazy mówiły zatem: tamten uciekł, wam uciec nie wolno. Musicie wejść z Jezusem w tę wodę (śmierć), a potem dostaniecie białą szatę i będziecie świadczyć o zmartwychwstaniu. Widzimy, że również ta historia jest opowiadana nie z perspektywy przebiegu zdarzeń, ale z perspektywy ich sensu: zrozumienia w wierze, co się stało i jaka jest nasza rola w tym wszystkim.

- Czy podobna lekcja płynie też z innych epizodów, np. zaparcia się Piotra?

- Ewangelie są opowiadane po to, by wywołać utożsamienie słuchacza z bohaterami. Na Piotra tak właśnie zareagowała cała wielka tradycja duchowego i fizycznego przeżywania męki Jezusa. Są niezliczone kazania i pieśni na ten temat, z poruszającą arią “Erbarme dich" z “Pasji Mateuszowej" Bacha na czele.

- Odruchowo zestawiamy Piotra i Judasza. Judasz także był uczniem Jezusa, widział rzeczy niezwykłe, wiele się nauczył, a potem... Czytamy, że wstąpił w niego szatan, co niepokoi naszą współczesną wrażliwość. W kilka godzin zaprzeczył całemu dotychczasowemu życiu. Ale potem żałował. Mówił: "Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną". Czy to ostatnie wyznanie wystarczyło, żeby się zbawił?

- Mówiliśmy już o Judaszu przed rokiem, w rozmowie o Wielkim Czwartku. Tu dodam tyle, że najlepszą interpretacją jego sytuacji jest właśnie wizja Bacha, który po wskazaniu Judasza jako zdrajcy każe wszystkim wiernym śpiewać chorał: “Tak, to ja". Los Judasza jest poza naszą władzą. W naszej władzy jest zrozumieć, że każdy jest zdolny do zdrady.

- Orygenes pisze, że Judasz się powiesił, żeby jego dusza odłączywszy się od ciała wyszła naprzeciw Jezusowi błagać o miłosierdzie...

- To bardzo dobrze świadczy o Orygenesie.

  • W podwójnej pułapce

- Spróbujmy teraz zrozumieć arcykapłanów i starszych. Można odnieść wrażenie, że oglądamy wprowadzenie stanu wojennego: nadzwyczajne środki, nocne narady, łamanie prawa... Skąd ten pośpiech? Czego ci ludzie się boją?

- Nie należy się zbyt bezpośrednio wiązać z warstwą faktograficzną Ewangelii. Sprawiają nam one zresztą pewną trudność. “Przecież nauczałem publicznie, czemu musicie przychodzić po mnie w nocy?". Czemu trzeba było namawiać Judasza, żeby Go wskazał? Czyżby zagrożenie Jezusa nie było aż tak oczywiste, jak się wydaje z dzisiejszej perspektywy? Z drugiej strony wszystko działo się przed świętami, a do miasta napływali pielgrzymi, wśród których mogli być Jego sympatycy. Starsi mieli też świadomość, że pozbyć się Go mogą jedynie rękami Rzymian, co nakazywało szczególną ostrożność.

Ale kwestie psychologiczno-historyczne nie są tak istotne. Jezus staje wobec tych ludzi z całą prawdą i oni nie potrafią Mu nic przeciwstawić. Oskarżenia są w gruncie rzeczy marne. Akt rozdarcia szat przez arcykapłana nie jest obłudnym gestem niewiary w to, że Jezus jest Synem Bożym. Można go rozumieć inaczej: jeśli tak, to ja tu nie mam już władzy, to sprawa Boga. Nie ma powodu, by przypisywać arcykapłanom motywy szlachetne tam, gdzie ich nie było, ale tym bardziej nie powinno się szukać motywów nieszlachetnych, gdzie ich nie ma. To byli ludzie w podwójnej pułapce. Z jednej strony ponosili odpowiedzialność za Izrael i nieśli ją, jak umieli. Dobrze rozumie to Jan, który być może był związany z środowiskiem uczonych. Dlatego przytoczywszy słowa arcykapłana, że lepiej, by jeden człowiek zginął za naród, Jan dodaje: “Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także za rozproszone dzieci Boże zgromadzone w jedno". Inaczej mówiąc, Kajfasz jako pierwszy mówi prawdę o sensie tej śmierci. Nikt jeszcze tego nie wie, a Kajfasz już wie - w sensie prorockim, bo może nie do końca rozumie to, co mówi.

Z drugiej strony ta pułapka polega na tym, że odpowiedzialność starszych za własny naród jest mocno ograniczona. Wszędzie, gdzie są lokalne marionetki jakiejś junty albo jakiegoś imperium, rzeczy wyglądają mniej więcej podobnie - w tym sensie analogia z naszym stanem wojennym nie jest może tak odległa. Ci ludzie mówią: no dobrze, my rozumiemy, że On jest w porządku, ale musimy to zrobić, bo jak nie, to wejdą jacyś Rzymianie czy Rosjanie.

- Czyli gdyby przyszło nam wygłaszać mowę obrończą na procesie Kajfasza, mówilibyśmy, że chciał chronić swój naród?

- Takiego procesu nie dałoby się dobrze rozstrzygnąć. Podobnie jak w przypadku naszej najnowszej historii - nawet gdyby udało się ustalić bezpośrednie motywy działania poszczególnych ludzi, nadal nie mielibyśmy jasnego sądu, co należało zrobić.

- Jedno tylko ustalmy: czy arcykapłani bali się, że rodzi się nowa religia?

- Nie. Z perspektywy ówczesnej elity jerozolimskiej Jezus nie mógł być jeszcze religijnym niebezpieczeństwem. Mógł być jednym z wciąż pojawiających się tam ludzi, wywołujących społeczne i religijne niepokoje. Oczywiście motywy polityczne łączą się tu z religijnymi, arcykapłani boją się naruszania delikatnej równowagi religijnej, ale to tylko nam się wydaje, że działanie Jezusa było na tyle skuteczne, iż natychmiast rysowała się jakaś nowa rzeczywistość religijna. Nowa rzeczywistość religijna powoli i z trudem się zarysowała dopiero po 70 r., po upadku Jerozolimy.

- Dlaczego przez tyle lat pobożni Żydzi spodziewali się innego Mesjasza?

- Dlatego że ludzie generalnie spodziewają się innych mesjaszy. W zestawie standardowych ludzkich oczekiwań nic się nie zmieniło: najczęściej chodzi o władzę, jedzenie i zaufanie. Zapytano kiedyś Konfucjusza, co jest potrzebne, żeby dobrze rządzić. Odpowiedział: dosyć jedzenia, dosyć broni i zaufanie do rządzących. I dodał: najpierw można zrezygnować z jedzenia, potem z broni, z zaufania nigdy. Kuszenie Jezusa na pustyni w gruncie rzeczy też się na tym opiera: na jedzeniu, politycznej mocy i zaufaniu (“przecież ktoś o Ciebie dba, nic Ci się nie może stać").

- Czy to, co się dzieje przed Sanhedrynem, można nazwać procesem?

- Gdybyśmy postawili bardzo wysokie wymagania prawnicze, to pewnie nie. Na pewno mamy do czynienia z procesem przerzucania odpowiedzialności. Najpierw jest to wymuszone sytuacją, bo ostatecznego rozstrzygnięcia (jeśli ma to być kara śmierci) Sanhedryn nie może podjąć, a potem oportunizmem Piłata.

- Czy sami Żydzi nie mogli ukamienować Jezusa za bluźnierstwo?

- Mogli. Tylko narażaliby się w ten sposób Rzymianom: wykonywanie wyroków śmierci było zastrzeżone władzy namiestnika. Całą sprawę historyczności procesu Jezusa dobrze przedstawił w “Tygodniku" Geza Vermes (“TP" 10/04).

- Zapytamy tylko: czy Jezus się broni? I przed Sanhedrynem, i przed Piłatem można odnieść wrażenie, że uważa na słowa. O ile wcześniej prowokował, nawet wchodząc w szermierki słowne z faryzeuszami, teraz mówi tyle, ile można powiedzieć.

- Myślę, że trzeba na to spojrzeć nie jako na wybór Jezusa, lecz raczej jako na wybór ewangelistów, którzy chcą pokazać, że Jezus nie musi wchodzić w ten rodzaj dyskusji. W Jego milczeniu, w Jego słowach o prawdzie u Jana, czy w tym pełnym godności: “Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, jeśli dobrze - dlaczego mnie bijesz", jest pokazany jako ktoś, kto patrzy z zupełnie innej perspektywy. Oczywiście może być tak, że On właśnie taki był w tej godzinie. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że ewangeliści nie opisują tego z bezpośredniego doświadczenia, bo ich tam przecież nie było, dojdziemy do wniosku, że chcą nam pokazać, kim On jest ostatecznie, a nie tylko kim był w tamtym momencie.

- Rozumiemy, dlaczego Jezus nie objawia się goniącemu za rozrywkami Herodowi - ten pewnie by nawet nie zauważył... Ale czemu nie objawia się kapłanom?

- Znowu wracamy do kwestii podwójności: Jezus tu stoi jako człowiek, na którego spada nieszczęście, a nie jako Bóg, który reżyseruje wydarzenia i w każdej chwili mógłby przerwać to, co się dzieje. Nawiązując jeszcze raz do Janowego opisu pojmania: znak mocy pojawia się tam po to, żeby nam uświadomić, z kim naprawdę mamy do czynienia. Gdyby Jan był dramaturgiem w rozumieniu dzisiejszym, didaskalia byłyby takie: “To jest moc Boża i cokolwiek zobaczycie, musicie to widzieć w perspektywie tej mocy Bożej, która się ostatecznie objawi. Ale teraz zobaczycie nie moc Bożą, tylko niemoc człowieka". U Jana odpowiednikiem owego “Ja jestem" przy pojmaniu jest - “To jest Pan", wypowiedziane przez umiłowanego ucznia, kiedy zmartwychwstały Jezus stoi na brzegu i ma miejsce cudowny połów ryb. Słowa te tworzą wyraźną klamrę, ale to, co pomiędzy, jest trudną drogą do prawdy, którą trzeba przejść. Objawienie tak się właśnie dokonuje. Gdyby objawienie było tak oczywiste, że każdy musiałby wierzyć, nasza wiara byłaby mało warta. Wiara nie jest obserwacją oczywistości, ale wiarą właśnie.

- Za co właściwie Jezus zostaje skazany? Klaus Berger w książce "Po co Jezus umarł na krzyżu" podkreśla, że umarł jako polityczny buntownik.

- Rzymski urzędnik decyduje o losie Jezusa z przyczyn politycznych. Ale to, co do tej śmierci prowadzi, nie jest jedynie polityczne. Jezus musi zginąć, bo występuje w imieniu Boga w sposób, który w ówczesnym Izraelu był nie do przyjęcia. Te dwa motywy się nakładają.

  • Prawda? A gdzie to jest?

- Historycy oceniają Piłata jednoznacznie: okrutny, skorumpowany, niewrażliwy tyran. W Ewangeliach to raczej współczujący Jezusowi, wahający się intelektualista. Dlaczego?

- Piłat stoi przed trudnym dylematem. Cokolwiek zrobi, nie będzie to z jego punktu widzenia najlepsze rozwiązanie. Z drugiej strony sprawy zaszły tak daleko, że nie może nic nie zrobić. Jego obraz jako wahającego się, subtelnego intelektualisty wydaje mi się jednak naciągany. Pewien czeski franciszkanin, o. Miloslav Jachym, interpretuje scenę rozmowy Piłata z Jezusem w bardzo trzeźwy, powiedziałbym - typowo czeski sposób. Jachym mówi: przecież to jest przesłuchanie przed sądem. Piłat pyta o imię, nazwisko, miejsce zamieszkania. Mogłoby to brzmieć mniej więcej tak: “Skąd ty jesteś?" “Jestem z Prawdy". Piłat chce wiedzieć, gdzie leży taka miejscowość. Przypomnijmy, że dialog toczył się albo po aramejsku, który nie był językiem Piłata, albo po grecku, który z kolei nie był językiem Jezusa.

- Czyli pytanie "Cóż jest prawdą?" znaczyłoby tyle co "Gdzie leży Wawer?"

- W tej interpretacji tak. I przyznam, że w swojej trzeźwości wydaje mi się ona bliższa prawdy niż wiele subtelnych traktatów napisanych na temat tego jednego zdania. Zwykle historia jest prostsza niż to, co ludzie o niej myślą. Piłat pyta: “Co to jest prawda?" bez żadnego przydźwięku, który sugerowałby jakiś głębszy podtekst.

- A jaki jest sens słów "Ecce homo"?

- Z perspektywy Jana może to być nawiązanie do “jestem robak, a nie człowiek". Jezus jest już ubiczowany, więc widzimy, że właśnie zaczyna się ten proces zniszczenia, o którym mówi Izajasz. Rzeczywiście wszystko zależy od tego, w jakiej roli ustawimy Piłata: czy jest to człowiek subtelny, którego męczy ta sytuacja, czy też nie.

W wielu punktach tej rozmowy jesteśmy w zawieszeniu między traktowaniem przekazu ewangelicznego jako relacji o wydarzeniach i jako interpretacji teologicznej. Jan np. tak kształtuje przebieg wydarzeń, żeby pokazać coś, co dla niego jest o wiele istotniejsze: kim w tym wszystkim jest Jezus. Każde ze zdań, które się tu pojawiają, coś w tej kwestii dopowiada i to w pewnym kontrapunkcie do tego, co my widzimy oczyma wyobraźni, a Jan bardziej konkretnie.

- Czyli?

- On widzi człowieka, który zbliża się do końca swojego nieszczęścia przez stacje strasznej męki. A kontrapunktuje to zdaniami, które pokazują, kim ostatecznie jest ten człowiek. Nigdy nie tracimy z pamięci tego, że to jest Prawda i Życie - wszystko, co jest dla Jana ważne, podstawowe słowa o tajemnicy Jezusa.

- Ale skąd to wiemy? Skąd wie to Jan, którego, podobnie jak nas, tam nie było?

- To są dwa pytania: skąd my to wiemy i skąd mógł to wiedzieć Jan. Zacznijmy od drugiego. Najprościej jest powiedzieć, że to się działo wobec świadków i jeśli coś zostało głośno powiedziane, ktoś to zapamiętał. Jan mógł być jednym ze świadków - pod krzyżem domyślamy się w umiłowanym uczniu właśnie jego. Jednakże nie chodzi o coś w rodzaju pamięciowego stenogramu: opisy ewangelistów różnią się między sobą. Zatem jeśli miałbym powiedzieć, skąd Jan wie, co miał odpowiedzieć Jezus na takie czy inne pytanie Piłata, albo skąd wie, jak mają brzmieć pytania Piłata, powiedziałbym: bardziej niż z bezpośrednich przeżyć - ze swojej wiary w Jezusa. Jan wie, że Jezus został naprawdę skazany i zabity. Wie, że Jezus naprawdę zmartwychwstał, i wie, co to znaczy. I daje wyraz swojej wierze, “abyście wierzyli, i żebyście mieli życie w imię Jego".

A skąd my to wiemy? Stąd, że uczestniczymy w żywym słowie Ewangelii, które wydarza się dla nas, ale także stąd, że potrafimy to słowo rozumieć - m.in. dlatego, że przeprowadziliśmy bardzo solidną analizę tekstu. Pozwala nam ona rozumieć, jak powstały Ewangelie, i dlaczego są takie, jakie są. Rozumiemy, że to, co naprawdę się stało, dało okazję do takiego właśnie świadectwa wiary. Mamy przyjąć to świadectwo i przez nie widzieć poszczególne wydarzenia.

  • Powściągliwie o torturach

Myślę, że trzeba tu wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt, który bywa trudny do przyjęcia: przekaz ewangeliczny w gruncie rzeczy mówi bardzo mało. Nawet te elementy, za którymi chętnie idzie nasza wyobraźnia, ujmuje w jednym czy dwóch zdaniach.

- No właśnie: czemu Ewangelia jest powściągliwa w opisie biczowania i tortur?

- Bo Ewangelia jest w ogóle powściągliwa. Nawet gdy opisuje narodzenie Jezusa i to - jak Łukasz - podkreślając jego cudowność (jasność, aniołowie itd.), robi to prosto i zwyczajnie - prawie tak, jakby podobne rzeczy działy się codziennie. Dla mnie najbardziej poruszającym momentem przekazu o zmartwychwstaniu jest chwila, w której Jezus wchodzi do Wieczernika i mówi “dzień dobry" (“szalom"). Nie ma tu patosu ani ekscytacji. Jest przekaz prawdy. To się stało i trzeba to powiedzieć. Przy czym “to się stało", nie oznacza “tak to właśnie wyglądało", tylko “to jest prawda o tym wydarzeniu", to musi być powiedziane i więcej nie trzeba. Dla mnie ta powściągliwość jest wzorcowa.

- Są jednak mistycy, którzy widzieli Mękę w najdrobniejszych szczegółach.

- Z całym szacunkiem dla ich doświadczeń i wiary, a także dla skutków tej wiary w nich samych i w innych ludziach - jest też wielu wizjonerów, którzy zobaczyli to całkiem inaczej. Cała wschodnia tradycja ikonograficzna np. nie zatrzymuje się na dosłowności cierpienia. Mówi się, że erupcja tej dosłowności w duchowości Zachodu wiąże się z nieszczęściami i zarazami, które spadły na Europę w XIII i XIV w. Mnie w każdym razie odpowiada pewna roztropność w stosunku do takich wizji. Nie mówię, że trzeba je odrzucać, ale można być w pełni włączonym w prawdę chrześcijańską bez nich. Prawda o tym, co się wydarzyło, została wyrażona w Ewangeliach.

- A po co właściwie rozpamiętujemy Mękę? I czy to dobrze, że robimy to w oderwaniu od Zmartwychwstania?

- Istotę rzeczy wyraża fragment “Gorzkich żalów": “Przypatrz się duszo, jak cię Bóg miłuje / Jako dla ciebie sobie nie folguje". Pokazywanie z bliska, dosłownie, tego cierpienia ma taki właśnie powód. Skądinąd to nabożeństwo odgrywa ważną rolę w mojej osobistej pobożności. Co nie znaczy, że wszyscy musimy się na tym zatrzymać. A na pewno trzeba widzieć Mękę w pełnym świetle, czyli w kontekście Zmartwychwstania.

- Kto ponosi odpowiedzialność za śmierć Jezusa?

- Można odpowiedzieć bardzo prosto: my wszyscy - ale nie wszyscy w ten sam sposób. Możemy znaleźć w tej historii własną reprezentację, utożsamiając się z Judaszem, Piłatem, Piotrem, z krzyczącym tłumem, ale i z Szymonem z Cyreny albo Weroniką podającą chustę. Myśmy nie zabili Jezusa bezpośrednio, tylko pośrednio - przez uczestnictwo w tym samym grzechu, który On ostatecznie poniósł na krzyż.

Oczywiście przebieg wydarzeń popychali różni ludzie. W takim stopniu, w jakim zdawali sobie sprawę z konsekwencji własnych wyborów, są za nie odpowiedzialni. Ale precyzowanie ciężaru ich odpowiedzialności wydaje mi się ryzykowne. Ostatecznie najbardziej bezpośrednią odpowiedzialność ponosi ten, który podniósł krzyż z przybitym Jezusem. To on Go zabił. Ale przecież nikt o tym żołnierzu (albo o grupie żołnierzy, bo ta czynność wymagała dużej siły) nie myśli w kategoriach zabójcy. O Piłacie już prędzej, bo to on wydał rozkaz.

Nie wiem, czy powinniśmy się nad tym rozwodzić, ale w jakimś sensie my również zabiliśmy Jezusa fizycznie. Rzecz jasna: ja nie wbijałem tego gwoździa. Ale co bym zrobił, gdybym tam był? W jakiej roli bym wystąpił? To, że dzieli mnie od tego wydarzenia dwa tysiące lat, nie osłabia niepokoju tego pytania.

  • Znak krzyża

- Dlaczego właściwie symbolem naszej religii jest krzyż i wiszące na nim martwe ciało, a nie np. chleb i wino?

- One też są symbolami. Krzyż jest pierwszy i centralny, bo stoi w samym środku.

- Krzyż czy pusty grób?

- Krzyż. Pusty grób jest jedynie momentem przejściowym. W Ewangeliach nie ma nawet takiego sformułowania. Uczniowie się przy nim nie zatrzymują, idą do Galilei, żeby opowiedzieć, co się stało. Czeka ich trudne zadanie. To też jest krzyż, tylko przekształcony w to, co teraz trzeba zrobić.

Jan przytacza słowa: “Wykonało się". To znaczy, że krzyż jest miejscem zbawienia; miejscem, na którym się wszystko rozstrzyga. Nie możemy patrzeć na nie tylko jako na miejsce męki i śmierci. Cała prawda to jest krzyż zwycięski. Ale znowu: nie powinien on być traktowany jako sublimacja czy próba uspokojenia emocji, lecz jako znak prowadzący do zrozumienia całej prawdy. Jeśli chodzi o historyczne symbole chrześcijańskie, szczególnie dobrze rozumieli to ci, którzy przedstawiali w sztuce bizantyjskiej czy wczesnoromańskiej Chrystusa na krzyżu jako zwycięzcę z ramionami rozpostartymi, ale nie tak, że On na nich wisi, tylko rozpostartymi prosto, w geście rzymskich zwycięzców wjeżdżających podczas triumfu do Miasta. Nie wystarczy zatrzymać się na tym, co często eksponują krzyże: na wymiarze jedynie ludzkiego cierpienia.

- Im bardziej laicyzuje się świat, tym częściej słyszymy właśnie takie zarzuty: że chrześcijanie gloryfikują cierpienie...

- Był taki film Tengiza Abuładze “Pokuta". Jest w nim scena męczenia człowieka w więzieniu: wisi za ręce na łańcuchach, w pozycji ukrzyżowanego, a w tle słyszymy “Odę do radości". Dla mnie ten obraz skompromitował “Odę do radości" (“wszyscy ludzie będą braćmi") i ideologie, które z tego zrobiono, ale nie skompromitował znaku ukrzyżowanego człowieka. Tego znaku nie da się skompromitować.

- Powiedział to Ksiądz z taką siłą, że mamy ochotę zaprzeczyć. A co z krzyżami na żwirowisku?

- Jak ktoś próbuje krzyż skompromitować, sam się kompromituje. I to skutecznie. Także wtedy, kiedy np. próbuje z krzyża czynić ozdobę swego ciała czy strojów.

- Dlaczego śmierć Jezusa nie przyniosła ulgi światu?

- Bo śmierć jednego człowieka, choćby nie wiem jakiej rangi, nie może przynieść ulgi światu. W planie Bożym nie chodzi o to, żeby od tej pory już nikt nie musiał cierpieć i umierać. Wiara Kościoła mówi, że śmierć weszła na świat przez grzech i prawie wszyscy rozumieją, że chodzi tu o śmierć fizyczną, biologiczną. Tymczasem Księga Rodzaju pokazuje człowieka jako istotę śmiertelną już przed grzechem: jako proch ożywiony tchnieniem Bożym, śmiertelny ze swojej istoty, a tylko za sprawą związku z Bogiem żyjący. Dla autorów Księgi Rodzaju jest oczywiste, że człowiek jest śmiertelny z natury, a nie z powodu grzechu. Grzech natomiast wprowadza zasadniczą tragedię śmierci: zniszczone zostaje to, co może trzymać człowieka przy życiu - związek z Bogiem. Jeśli spojrzymy na to z tej perspektywy, widzimy, że i po śmierci Jezusa na poziomie fizycznym śmierć jest tym, czym była. Ale na tym poziomie, na którym przez grzech stała się tragedią, przestała nią być - w sensie perspektywy, która otwiera się w “zmartwychwstaniu spośród umarłych".

- Ks. Grzegorz Ryś napisał, że Jezus przyszedł powołać bardziej złego niż dobrego łotra. Czy zły łotr to ktoś, kto mówi Bogu: "nie zbawiaj mnie"? I czy można takie słowa człowieka w agonii traktować serio?

- Ewangeliści ustawiają jednego po prawej, drugiego po lewej stronie. Stajesz wobec Tego, który jest w środku, i masz dwie możliwości. Musisz wybrać. Nie chodzi więc o losy tych dwóch ludzi, ale o przestrogę.

- Czyli sens pojawiania się takich postaci - wcześniej także Szymona czy Weroniki - jest wyłącznie symboliczny, moralny?

- Jeśli o Szymonie z Cyreny mówi się w Ewangelii “ojciec Aleksandra i Rufusa", to znaczy, że był on znany wspólnocie, dla której ta Ewangelia powstała. Przy drodze na Golgotę znalazł się przypadkowo, ale możemy się domyślać, że to go przemieniło i stał się uczniem Jezusa. A więc nie jest jedynie symbolem pewnych zachowań moralnych. Wszystko, co znajduje się w Ewangelii, służy jednak nie tyle powiedzeniu, jak było, ale temu, żebyśmy zobaczyli, że nas to też dotyczy - teraz i zawsze.

  • Boże szaleństwo

- Urs von Balthasar pisze: "Żadne rozważanie drogi krzyżowej, strach przez ludzkimi męczarniami lub obozami koncentracyjnymi nie są w stanie wyrazić cierpień Jezusa. Co znaczy dźwigać ciężar winy całego świata, doświadczać w sobie wewnętrznej perwersji ludzkości, która odrzuca jakąkolwiek posługę, jakikolwiek szacunek wobec Boga (...) - kto to może sobie wyobrazić?".

- Nie należy tych słów przyjmować jako odtworzenia wewnętrznego stanu Jezusa. Co nie znaczy, że taki nie mógł być: jednak my nie możemy tego wiedzieć. Jezus na krzyżu niewątpliwie cierpiał fizycznie i moralnie. On nie tylko musiał być świadomy, że może zginąć z powodu tego, co mówi i czyni, ale tę świadomość z całą pewnością wiązał z istotą swojego orędzia: przyszedł po to, żeby się ostatecznie objawiło królowanie Boga. A to znaczy: pojednanie wszystkich ludzi z Bogiem, odnalezienie drogi do Niego. I teraz doświadcza na swoim ciele z całą siłą, co znaczy człowiek niepojednany z Bogiem. Co znaczy człowiek zwrócony przeciwko człowiekowi i świat zwrócony przeciwko człowiekowi. Słowa: “Ojcze przebacz, bo nie wiedzą, co czynią" pokazują siłę cierpienia fizycznego i jeszcze bardziej moralnego.

Nie sądzę natomiast, by - jak sugeruje Balthasar - Jezus przeżywał po ludzku psychicznie cały ciężar win świata. Mówiąc bardzo po prostu: ktoś tak skatowany nie przeżywa nic z dystansu, ale cały jest w swoim cierpieniu.

- "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił": czy to jest cytat z psalmu, czy prawda o stanie Jezusa i jego relacji z Bogiem?

- Jezus wypowiada te słowa po aramejsku. W Ewangeliach słów aramejskich jest bardzo mało; to dowód autentyczności. Natomiast toczy się spór o ich znaczenie. Wielu interpretuje je jako początek niedopowiedzianego psalmu o nadziei, inni jako znak osamotnienia wobec śmierci. Jedno i drugie odczytanie jest możliwe. Są też dodatkowe, wcześniej nam dane sygnały, wiążące się z tymi słowami. Do tego samego psalmu nawiązuje słowo, które słyszy Maryja od Symeona: “A twoją duszę przeniknie miecz" (w psalmie jest: “Uchroń od miecza moją duszę, od psich pazurów moje jedyne" - to ostatnie jest zarazem po hebrajsku tym samym słowem co “jednorodzony"). Jest więc pewna świadomość teologiczna związana z tym psalmem i zastosowanie go do umierającego Jezusa nie jest tylko odtworzeniem faktu, że modlił się On tymi słowami i nie zdołał ich dokończyć. Przeciwnie: wszystko się tu łączy. To jest wyraz cierpienia, bólu, opuszczenia, a zarazem możliwość interpretowania tego cierpienia w perspektywie zbawienia. Wszystkie znaczenia, które się wiążą z tymi słowami, są w moim przekonaniu zamierzone.

- Camus, nawiązując do nich, mówi: "Aby Bóg był człowiekiem, potrzeba było, żeby zwątpił".

- Pobrzmiewa w tym zdaniu chęć postawienia się “ponad Bogiem" - wiem, czego potrzeba, żeby było jak należy.

- Ale tu właśnie Jezus dochodzi do kresu człowieczeństwa, jest samotny w sposób absolutny.

- A co to znaczy “samotny w sposób absolutny"?

- Nie widzi Boga.

- Ale to nie znaczy, że Bóg nie widzi Jego. Więcej: Bóg jest w tej godzinie w Nim zabitym człowiekiem.

- Herbert pisze "Nie powinien przysyłać syna"... To znaczy: nie powinniśmy oglądać tego poniżenia, cierpienia Boga.

- W drugi piątek Wielkiego Postu czytaliśmy ewangelię o winnicy i o gospodarzu, który najpierw wysyła sługi, a kiedy sługi pobiją, to wysyła syna. Mój brat, proboszcz w jednym z poznańskich kościołów, skomentował to w homilii: po ludzku patrząc, szalony. Z punktu widzenia ludzkiej logiki to szaleństwo. Ale to nie jest ludzka logika.

Ks. prof. Tomasz Węcławski (ur. 1952) jest teologiem, wykładowcą Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. W latach 1997-2003 był członkiem Międzynarodowej Komisji Teologicznej przy Kongregacji Nauki Wiary. Autor kilkunastu książek, ostatnio ukazały się wybory jego esejów, w dużej mierze drukowanych na łamach “TP": “Powiedzcie prawdę" i “Pokochać własne życie". Przed rokiem opublikowaliśmy wywiad o Wielkim Czwartku, na przyszłoroczną Wielkanoc przygotowujemy rozmowę o Wielkiej Sobocie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2004