Nie ma mody na siedzenie

Odkąd granice się otwarły, mniej kawalerki na rynku w Ryglicach. W zwykłe niedziele w kościele pełno miejsca w ławkach, a w święta nie ma gdzie szpilki wepchnąć.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Model pomnika już prawie gotowy. Można go oglądać w tarnowskiej pracowni rzeźbiarza Jacka Kucaby. Na podwyższeniu, nieco z tyłu, wyprostowana kobieta przy nadziei, długowłosa, z ustami wygiętymi w grymasie rozczarowania. To Matka.

Obok starsza pani, z lekkim, jakby odrobinę ironicznym uśmiechem na gładkiej twarzy. Żakiet z grubymi guzikami, torebka. Babcia. Trzyma za rękę wnuka w krótkich spodniach, który wyrywa się w kierunku małej kuli ziemskiej.

Cała trójka, odlana z brązu, ma stanąć w środku kaskadowej fontanny na rynku podtarnowskiego miasteczka Ryglice. Tak wymyślił burmistrz Bernard Karasiewicz. Chce wystawić pomnik emigrantom, niekoniecznie wesoły i pełen nadziei. Pomnik stanie na środku wielkiego rynku, obok figury św. Floriana, tak, żeby każdy, kto jeszcze nie wyjechał, a wyjechać zamierza, każdy, kto wrócił na moment i wyjeżdża znowu, każdy, kto ma rodzinę za granicą, spojrzał na tę trójkę i zaczął myśleć. Koszt - ok. 120 tys. złotych.

W Ryglicach kłócą się, czy burmistrz ma prawo prowokować do takich rozmyślań.

Nie ma czasu na tęsknotę

Ryglice to najdalej wysunięta na wschód gmina Małopolski. Około 11 tysięcy mieszkańców. Dalej na wschód zaczyna się Podkarpacie. Kilkadziesiąt kilometrów stąd na południowy wschód, pośród łagodnych krajobrazów Pogórza, przebiega niewidzialna granica. Ludzie mieszkają tam w starych zabudowaniach, po podwórkach nieład, szarpią się powiązane na łańcuchach psy, paruje gnój. Z chałup bucha nieświeżym powietrzem.

Z ziemi utrzymują się nieliczni. Gleby bardzo słabe, teren pagórkowaty, więc są miejsca, gdzie traktorem nie wjedziesz. Coraz więcej dawnych gruntów ornych zajmuje las.

Odkąd granice się otwarły, mniej kawalerki na rynku widać. Mniej dyskotek, bo nie ma kto przychodzić. Dużo nowych domów, z dróg widać świeże tynki, intensywne kolory i niezłe samochody. Za parkanami równo ścięta trawa, kostka brukowa, huśtawki. Zimą na drzwiach stroiki jak na amerykańskich filmach. Odpływy miejscowych dobrze widać w kościele. W zwykłe niedziele pełno miejsca w ławkach, w święta nie ma gdzie szpilki wepchnąć.

- Wszystko to ciężka praca za granicą. Jak ktoś idzie do Tarnowa pracować, raczej się nie dorobi. O, Stany owszem, Austria, Anglia, Szkocja też, to są dobre kierunki - tłumaczy jedna z zamożniejszych mieszkanek Ryglic. Siedzimy w salonie, wielki telewizor Samsunga, wokół pamiątki z egzotycznych podróży, na stoliczku przy ścianie czekają na dobrą okazję whisky i martini. Solidny, dobrze urządzony dom, jak z przedmieść Wiednia albo Monachium.

Prosi, by jej nie przedstawiać. Nie powie, gdzie zarabiała pieniądze, ile ma dzieci. Żadnych wskazówek. Tyle tylko, że harowała: - Najpierw oboje z mężem całe lata urabialiśmy ręce po łokcie za granicą, fizycznie, teraz mamy tam własną firmę. Ja siedzę tutaj, a mąż przyjeżdża raz na jakiś czas - opowiada. - No bo, jak stąd wyjechać na stałe? Nie ma takiej możliwości. Tu jest źle, ale my tutaj rodzeni, i ja, i on, nie wyobrażamy sobie, żeby gdzieś indziej się budować i zaczynać od zera.

Czy rozłąka jest problemem?

Odpowiada bez wahania: - Nie ma czasu na tęsknotę. Za dużo zajęć. Czasem wieczory się dłużą.

Do Mościc na piechotę

Spod Tarnowa uciekają już ponad sto lat. Najpierw, przed pierwszą wojną światową, wyjeżdżali do Stanów Zjednoczonych, po pierwszej wojnie do Stanów i na kontrakty do Francji, po drugiej wojnie do Stanów i na Śląsk. W latach 70. do czeskich fabryk. W latach 80. do Austrii. Była jeszcze emigracja wewnętrzna. Mniej odważni kończyli w Tarnowie, bardziej - na Śląsku. Ostatnio jeżdżą głównie do Irlandii i Anglii.

Irena Wójcik, emerytowana nauczycielka historii, patrzy na kolejne pokolenia emigrantów jak na przekrój geologiczny. Sama jest córką reemigrantów z Francji. Bezdzietna, dostaje pocztówki od siostrzenic z Irlandii i Belgii.

Pamiątek w jej domu pozostało niewiele. Poprzecierana mapa Francji sprzed osiemdziesięciu lat (chętnie odda), kilka zdjęć ojca wychodzącego z francuskiej fabryki, ozdobne pocztówki, które kursowały między Francją a Polską. Resztę zdjęć, paszporty i dokumenty oddała do domu kultury. Leżą teraz grzecznie w gablotce.

Irena Wójcik: - Do drugiej wojny ten region był potwornie biedny. Znam to z opowieści rodziców. Siostry nie chodziły do kościoła na tę samą mszę, bo miały tylko jedną parę butów. Autobus stąd do Tarnowa kosztował tyle, ile żniwiarz zarabiał od świtu do zmierzchu. Biedniejsi chodzili do pracy do Mościc na piechotę, 20 km w jedną stronę, bo nie stać ich było na przejazdy. Nic dziwnego, że wyjeżdżał, kto mógł. Moja matka do końca życia tęskniła za światłami Paryża.

Pani Wójcik porównuje tych, co emigrowali kiedyś, i tych, co wyjeżdżają obecnie. Kręci głową z niesmakiem. Na co ci młodzi się skarżą? Jakie mają prawo i któremu z nich głód zagląda w oczy? Dzisiejsza emigracja nie jest kwestią życia i śmierci, tylko wyborem pomiędzy życiem łatwiejszym i trudniejszym. Pomysł na pomnik uważa za chybiony. Czym tu się chwalić i czemu składać hołd? Tym pustym domom, tęsknocie?

Tragedia, a nie normalność

Do burmistrza telefonują i piszą poirytowani rygliczanie. Jakim prawem ten pomnik, co za fanaberie? Lepiej niech się zajmie kupowaniem kredy dla miejscowych szkół albo kładzie asfalt. Za sztukę niech się nie łapie. Ale Karasiewicz nie odpuści. Zawziął się i obiecał sobie, że pomnik wystawi.

Tknęło go podczas wyborów samorządowych w 2006 roku. W rodzinnej miejscowości głosowało 60 proc. uprawnionych, a przecież frekwencja zawsze była tam wysoka, naród politycznie wyrobiony. Zaczął rachować. Wyszło, że w ciągu kilku lat z jego najbliższej okolicy wyciekło kilkaset osób.

Twardy chłop ze wsi, urzęduje od 1991 roku jako burmistrz, ale uczuć nie chowa pod biurko. Rodzice wrócili z Francji, już po wojnie. Matka do końca życia nie mogła odżałować łatwiejszego życia. W Ryglicach czuła się jak na wygnaniu. Z ojcem kłóciła się po francusku. Daleko od świata tęskniła za swoim Saint-Étienne, za francuską modą, wolnością i lżejszym światem. Karasiewicz jest dumny, że do Francji jeździ wyłącznie na narty.

- Może tak mało nowocześnie powiem: jestem patriotą lokalnym - tłumaczy. - Kocham swoje miejsce i chciałbym, żeby ci, co się tutaj rodzą, tutaj żyli. Jak jadę po zmroku do domu i liczę te domy, co puste stoją, tylko jakaś ciotka albo babka ich pilnują, to się serce kraje. Spotykam kolegów swoich, przyjaciół. Oni stoją, tak może nieładnie powiem, w rozkroku. W Niemczech nigdy nie będą Niemcami. W Ryglicach nie chcą mieszkać. Sami tracą rozeznanie, skąd są i co chcą w życiu robić. Dla mnie to jest tragedia, a nie normalność.

Pomyślał: postawimy pomnik, tam naprzeciwko restauracji, jak młodzież będzie wychodzić, niech spojrzy, może który się zastanowi. Dla kogo nowy asfalt, rynek wyłożony nowiuśką kostką brukową w trzech kolorach, jeżdżenie po okolicznych zakładach i poszukiwanie miejsc pracy dla kobiet, świetny poziom w gimnazjum i liceum?

Wyrzut sumienia

Radny Andrzej Jezior to lokalna opozycja. Zdecydowanie przeciwny wydawaniu pieniędzy na pomnik. Oczywiście, że zdaje sobie sprawę z rangi problemu. Strażak, społecznik, pochodzi z niedalekiej Dębicy, z rodziny, która od pokoleń wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych.

Ludzie tutaj niby otwarci, po świecie jeżdżą, w miejscowości czuć wielkim światem, ale kiedy przyszło do kłótni, od razu sobie przypomnieli, że on nietutejszy. Na jego blogu anonimowy internauta wypominał gorzko (pisownia oryginalna):

"Gdyby Pan Panie Jezior skosztował gorzkiego chleba na obczyźnie, np. urodził się w demokracji i nie wyciągnął dobrej kasy ze Straży ,nie miał na życie, nie miał na studia, Twoja żona czekałaby na Ciebie w Polsce a ty biały murzyn tyrał w Anglii czy gdziekolwiek jedząc czerstwy chleb ,tęsknił za tym małym dzieckiem, tęsknił za Polską, znał po prostu życie inne jak branie dietę z Gminy, za niby to radcowanie to zmieniłbyś zdanie oj kochany zmienił".

Jezior zdania nie zmieni. - Pomnikiem ludzi nie zatrzymamy. Ja nawet nie wiem, czy jest sens. Niech jeżdżą, oglądają, podpatrują, przywożą pomysły do domu - przekonuje. - Ale my tutaj, zamiast ładować pieniądze w symbole, powinniśmy miejsca pracy organizować, choćby w turystyce.

W Ryglicach i Tarnowie szukają mężczyzn do pracy. Brakuje rzemieślników, murarzy, stolarzy, robotników na budowy, pracowników do hurtowni budowlanych. Mantra ta sama, co i w całym kraju - za mało płacą. A burmistrz Karasiewicz zachodzi w głowę: - Skoro robotnik na budowie może teraz zarobić 3 tysiące złotych za miesiąc, to czego jeszcze im trzeba?

Irena Wójcik: - Jak to czego? Moja rodzina walczyła o przetrwanie, a teraz młodzi szczęścia szukają. Widzą w telewizji, jak wygląda, chcą popróbować. Jadą w świat, po głowach obrywają.

Ale, pani Wójcik jest o tym przekonana, pomnik ich nie zatrzyma, choćby i ze złota. Bo w Ryglicach nie ma teraz mody na siedzenie.

Pomnik będzie z brązu. Odsłonięcie planują na wiosnę. Dwie kobiety i dziecko, kula ziemska, tęsknota, ojca brak. Pomnik jak wyrzut sumienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2008

Podobne artykuły