Nie ma miedzy, nie ma zająca

Przeciwko sobie ma drapieżniki, choroby, rozwój infrastruktury i zmiany w rolnictwie. Pospolity niegdyś w Polsce zając walczy o przetrwanie.

30.03.2010

Czyta się kilka minut

Statystyki nie pozostawiają złudzeń i potwierdzają jedynie to, co widać - a raczej, czego nie widać - z okien pociągu czy samochodu. Nieodłączny fragment polskiego pejzażu, jakim był zając szarak, czyli lepus europaeus europaeus, znika w błyskawicznym tempie. Według danych Ministerstwa Środowiska na początku lat 90. w całym kraju żyło ok. 1,2 mln zajęcy, choć są i szacunki, według których było ich ponad trzykrotnie więcej. Z ostatnich danych Polskiego Związku Łowieckiego wynika, że szaraków w Polsce zostało co najwyżej pół miliona, i mimo podejmowanych przez myśliwych i Lasy Państwowe akcji nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie trend miał się odwrócić. Istnieje nawet ryzyko, że za kilkadziesiąt lat Polska upodobni się do Niemiec, gdzie widok szaraka wyciska łzy z oczu miłośnikom przyrody.

Najgorzej sytuacja wygląda na północy i zachodzie kraju. W województwie opolskim czy lubuskim populacja zachowała się w stanie szczątkowym. Przyczyn tak wyraźnego kryzysu jest wiele, ale za główną uznaje się niekontrolowany wzrost liczebności lisa. O ile od początku lat 90. zajęcy jest coraz mniej, to lisów gwałtownie przybywa. W 1990 r. w Polsce występowało ok. 60 tys. tych drapieżników. W ubiegłym sezonie łowieckim zliczono ich 200 tys. Przyrodnicy zwracają uwagę, że lisy znakomicie przystosowały się do zmian, jakie zaszły w polskim krajobrazie w ciągu minionych 20 lat - niestraszny im wzmożony ruch samochodowy, rozwój budownictwa czy przemiany w rolnictwie.

- Proporcje zostały zaburzone, a jedną z głównych przyczyn jest obowiązkowe wykładanie szczepionek przeciwko wściekliźnie - tłumaczy prof. Roman Dziedzic, kierownik Zakładu Ekologii i Hodowli Zwierząt Łownych Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. - W ten sposób po raz kolejny to, co miało chronić człowieka i przyrodę, przyniosło nieoczekiwane efekty. Weterynarze się cieszą, ale koszty, jakie ponosi środowisko, są wysokie.

O tym, jak wygląda zależność między szczepieniami a liczebnością lisa dobrze mówią dane z woj. wielkopolskiego. Dzięki szczepionkom w powiatach położonych wokół Poznania od czterech lat nie zanotowano ani jednego przypadku wścieklizny. Jednocześnie liczba lisów zrównała się niemal z liczbą zajęcy, choć naturalne proporcje powinny wynosić jak 1:3.

Na nadmiarze lisów tracą zresztą nie tylko zające: fora internetowe rolników pełne są pytań, jak poradzić sobie ze sprytnym drapieżnikiem. Jedni moczą martwą kurę w pestycydach, inni wypychają ją mielonym na drobno szkłem. Do takiej pułapki ściągają nie tylko lisy, ale również chronione ptaki drapieżne i krukowate. Te z kolei również polują na zające - część myśliwych uważa, że konieczne jest zmniejszenie ich liczebności.

Gdzie gryzonie, tam drapieżniki

Na zajęczy dramat mają wpływ inne przyczyny. - Im mniej rozdrobnionych upraw, z zadrzewieniami, zagajnikami, miedzami, tym gorzej dla szaraka. W pejzażu gospodarki wielkoobszarowej to zwierzę staje się łatwym łupem nie tylko dla lisa, ale również dla ptaków drapieżnych, których mamy w Polsce coraz więcej - tłumaczy Maciej Budny, kierownik stacji naukowo-badawczej PZŁ w Czempiniu.

Dziedzic: - Np. duża powierzchnia obsiana zbożem to dla zajęcy pułapka. Tam, gdzie zboże, tam więcej gryzoni, nawet 10 razy więcej niż na sąsiednich terenach. Tam, gdzie gryzonie, ściąga więcej drapieżników. I znowu rozpoczyna się gonitwa za szarakiem.

Gospodarstwa wielkoobszarowe pogarszają sytuację zajęcy jeszcze z innego powodu - zajmując resztki pozostawionych w pobliżu miedz czy zagajników zwierzęta łatwiej przenoszą między sobą choroby, w tym wyniszczający populację tzw. syndrom zajęczy

Prof. Dziedzic zwraca uwagę, że prowadzone przez myśliwych z różnych części kraju programy reintrodukcji mają sens wyłącznie wtedy, gdy prowadzone są na odpowiednim terenie. Nowoczesne gospodarstwa w pobliżu nie dają szans, by szarak przetrwał. Jako jeden z udanych przykładów podaje Świebodzin w województwie lubuskim. - Znaleźliśmy tam dobre miejsce, okoliczne koła łowieckie obiecały pomoc. I udało się. W porównaniu z sąsiednimi terenami zajęcy jest 10 razy więcej - porównuje.

Jako jedno z poważniejszych zagrożeń dla gatunku myśliwi wymieniają też ekspansję Polaków na przedmieścia i rozwój budownictwa jednorodzinnego. Naukowcy z lubelskiego Uniwersytetu Przyrodniczego mierzyli kiedyś rewiry łowieckie kotów, które żyją w podmiejskich dzielnicach - okazało się, że polują one w promieniu nawet 10 km od domu. Podobny problem stanowią psy: w części wsi świętokrzyskich nadal panuje pogląd, że pies powinien znaleźć pożywienie samodzielnie, poza domostwem.

Za kolejną przyczynę uważa się też fakt, że zające - zwierzęta delikatne i wrażliwe na zmiany w otoczeniu - mogą reagować na obecność w środowisku substancji toksycznych i metali ciężkich.

Po kościach

Mimo że w części kół łowieckich myśliwi na zające nie polują, oficjalnego moratorium nie ma. Przywiązanie do polowania na gatunek, który w latach 70. był podstawą polskiej gospodarki łowieckiej, jest nadal duże. Jeszcze 10 lat temu, kiedy spadek liczebności był już wyraźny, w całej Polsce myśliwi odławiali ok. 60 tys. sztuk rocznie. Dane z PZŁ z ostatniego sezonu to ponad 17 tys. sztuk. Czy w tak dramatycznej sytuacji nie jest oczywiste całkowite zaprzestanie polowań na zające, nawet jeśli nie będą one objęte ochroną? - Są koła łowieckie, gdzie zwycięża zdrowy rozsądek, i tam na szaraki nie poluje się wcale. Ale są i takie, gdzie ważniejsze są krótkoterminowe korzyści - tłumaczy jeden z członków Naczelnej Rady Łowieckiej (nie chce ujawniać personaliów). - Im mniej zajęcy, tym stawka wyższa, co dobrze widać w delikatesach sprzedających dziczyznę. Za tuszę 2,5 kg zająca klient musi zapłacić ponad 200 zł, to w tej chwili najdroższe polskie mięso. O tym, że trzeba wprowadzić zakaz pozysku na choćby kilka lat, mówi się w PZŁ od dawna, ale sprawa jakoś rozchodzi się po kościach.

- Sprawa jest trudna. To nie myśliwi są winni, że zajęcy w Polsce jest coraz mniej. Przez dziesiątki lat, mimo że do szaraków strzelało się bardzo często, ich populacja nie malała. Co więcej, to myśliwi w tej chwili podejmują najwięcej wysiłków, by odtworzyć populację zajęcy. Ale wszystko to nie zmienia faktu, że brak decyzji w sprawie zakazu odłowu jest przez społeczeństwo odbierany fatalnie - przyznaje prof. Dziedzic.

Odwrotnie rzecz ma się z lisem. Mimo że koła łowieckie nakładają obowiązek polowań na te zwierzęta, a z roku na rok rośnie liczba odstrzelonych zwierząt, myśliwi traktują polowanie na lisa jako przykrą uciążliwość. Nie tylko dlatego, że lis jest zwierzęciem bardzo inteligentnym i trudno go podejść. - Działania aktywistów ekologicznych protestujących przeciwko sprzedaży futer sprawiły, że moda na lisy minęła. W latach 80. wygarbowana skóra lisia kosztowała równowartość średniej krajowej i była towarem bardzo pożądanym. W tej chwili kosztuje 50 zł, z czego 30 zł to koszt garbowania. Jeśli jeszcze myśliwy nie potrafi sam zdjąć skóry ze zwierzęcia, płaci kolejne 30 zł i jest na minusie - wylicza Maciej Budny.

Na razie wygląda więc na to, że z pomocą zającom może przyjść jedynie pogoda. Ostra zima spowodowała, że wiele okręgów łowieckich rozważa wprowadzenie ograniczeń bądź zakazu polowań, żeby zwierzyna mogła odetchnąć. Z drugiej jednak strony nawet zakaz nie przyniesie spodziewanych efektów, jeśli wiosna i lato będą wilgotne. Szarak, podkreślmy to raz jeszcze, jest zwierzęciem wyjątkowo delikatnym i źle reaguje na wilgoć.

Jak widać, sprzysięgło się przeciwko niemu zbyt wiele sił, by w kierunku przyszłości mógł kicać ze spokojem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2010