Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O wyższości zapisu konstytucyjnego nad traktatem nicejskim i bezsensie polskiego uporu powiedziano wszystko. Ale argumenty te nie dotarły do polskich polityków - i z rządu, i z opozycji. Więcej: ich żądania nie kończą się na Nicei. Chcemy jeszcze rozmawiać o systemie prezydencji grupowych, utrzymaniu zasady “jeden kraj - jeden komisarz", wprowadzeniu zapisu o chrześcijaństwie w preambule i gwarancji, że polityka obronna UE nie stanie się konkurencją dla NATO. Wszystkie te postulaty mają może nawet większe znaczenie - praktyczne czy symboliczne - niż utrzymanie systemu nicejskiego. Lecz z pewnością nie uda się ich wszystkich przeforsować. Polska dyplomacja będzie musiała przegrywać (chyba, że poszczególne, korzystne także dla siebie, zapisy wywalczą inne kraje). Ponieważ kwestię nicejską wyniesiono na poziom równy walce o niepodległość i w takich kategoriach przedstawiono społeczeństwu (poseł Rokita: “Nicea albo śmierć"), to pewnie upór przy niej będzie najtrwalszy kosztem innych zagadnień. I tak, gdy inne kraje załatwiać będą interesy, my z ułańską fantazją ginąć będziemy za straconą sprawę.
Można najwyżej liczyć, że politycy UE, świadomi, jakie kłopoty ściągnie na siebie w kraju premier Leszek Miller, gdy wróci z negocjacji na tarczy (Lech Kaczyński już mówi o wyprowadzaniu ludzi na ulice), wykażą wystarczająco dużo inwencji, by pozwolić Polsce uratować twarz i wymyślą dla niej jakiś sukces negocjacyjny. Po raz kolejny okaże się więc, że argumentem polskich polityków będzie - jak to nazwał w rozmowie z “TP" (39/03) Włodzimierz Cimoszewicz - “polska rzeczywistość polityczna". Specyficzna to dyplomacja, której siłą - miast pozycji gospodarczej i znaczenia międzynarodowego - okazują się problemy wewnętrzne kraju.