Nauki i nawyki

Pierwszy rok premiera Tuska i koalicji PO-PSL był w polityce czasem, gdy rządzący i opozycja uczyli się nowych ról. I jedni, i drudzy czegoś się nauczyli, ale też trwali w starych nawykach.

18.11.2008

Czyta się kilka minut

Podsumowania roku pracy rządu, których fala przetoczyła się przez media, są niezwykle zgodne. Pomijając opinie polityków opozycji, oceny wahają się od "minus 4" do "plus 3". Do tej konwencji dostosował się nawet premier, wystawiając sobie podobną ocenę. Trudno mu z tego powodu zarzucać fałszywą skromność. Ten rząd nie ma wyznawców, gotowych do wychwalania jego przewag. Jak do tej pory ma on jednak zdecydowanie mniej wrogów niż wcześniejsze rządy.

Podsumowanie podsumowań

Na pewno przyczynia się do tego jego stabilność: przez rok nie zmienił się w gabinecie żaden z ministrów. W takim czasie Jarosław Kaczyński zdążył już odwołać dwóch wicepremierów oraz zerwać i zawiązać ponownie koalicję.

Na stabilność rządu ma także wpływ brak afer na ministerialnym poziomie. Wbrew wielu wpływowym kibicom Donald Tusk po wyborach w 2007 r. pozostawił Mariusza Kamińskiego na stanowisku szefa CBA. I od roku nie było żadnego aresztowania wśród polityków pod zarzutem korupcji.

Ponieważ trudno założyć, że Mariusz Kamiński stosuje wobec Platformy taryfę ulgową i ponieważ nic nie wskazuje, aby CBA nie wykonywało swoich zadań, można chyba postawić ostrożną tezę, że coś się przez miniony rok zmieniło: zmalała korupcja wśród polityków. Czyżby politycy nauczyli się, że kłótliwość i korupcja nie popłacają?

Czwórpodział władzy

Jak podkreśla wielu komentatorów, pierwszym nasuwającym się atutem rządu jest tło poprzedników. Mimo to trudno znaleźć w podsumowaniach choć cień entuzjazmu. Premier w telewizyjnym wywiadzie tłumaczył to przeszkodami ze strony prezydenta. Można tego wyjaśnienia nie przyjmować, lecz jednego na pewno przez ten rok się nauczyliśmy - aby skutecznie rządzić w Polsce, nie wystarczy wygrać wybory parlamentarne i stworzyć stabilny rząd.

Przyczyną jest nieprecyzyjna konstytucja z 1997 r., która stworzyła w Polsce swego rodzaju "czwórpodział" władzy: prócz władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej mamy jeszcze ośrodek prezydencki - władzę recenzencko-prestiżową. Wola większości parlamentarnej może zostać zablokowana przez głowę państwa. Czy na pewno sama zapowiedź prezydenckiego weta powinna działać paraliżująco, to oczywiście inny problem, jest jednak faktem, że perspektywa zablokowania projektu wydłuża czas niezbędny na jego przejście przez parlament - racjonalnie jest zawczasu wynegocjować poparcie wykraczające poza zwykłą większość. Nie zawsze jest to możliwe, zawsze jednak pochłania energię.

Widać też jasno, jak nieprecyzyjne jest rozgraniczenie prerogatyw w sferze polityki zagranicznej. W praktyce okazuje się, że premier ma tu tyle władzy, na ile pozwoli mu prezydent, który może blokować traktat bądź zastępować premiera na międzynarodowych spotkaniach - a ten nic nie może na to poradzić.

W minionym roku okazało się także, że instytucje nie chronią polityków przed małostkowością. Przykładem spory przed 11 Listopada, gdy z jednej strony prezydent nie chciał dopuścić do tego, aby w województwie świętokrzyskim medale wręczał wojewoda (bo wojewoda to "namiestnik rządu", tak jak gdyby ordery w Polsce nadawało nie państwo, lecz któryś z ośrodków władzy); z drugiej strony premier zbojkotował uroczystości z udziałem przedstawicieli innych państw tylko dlatego, że były organizowane przez prezydenta.

Niestety, u obu stron pojawił się już odruch podgrzewania konfliktów, w nadziei, że wedle takiej linii frontu - między "obozem Platformy" a "obozem PiS/prezydenta" - rozegrają się nie tylko wybory prezydenckie w 2010 r., ale też wybory do Parlamentu Europejskiego (2009 r.) i samorządowe. Marginalizowanie pozostałych graczy - czy będzie to SLD, raczkujący "Centrolew", czy "Polska XXI" i kandydaci do urzędu prezydenta stąd się wywodzący - leży w interesie obu obozów. A eskalacja konfliktu wydaje się im skuteczniejsza od zyskiwania np. przewagi organizacyjnej czy bliższej więzi z wyborcami.

Rok w nowych rolach: Platforma

Wiemy zatem, czego rząd nie może. A co może? Może wejść w buty poprzedników. Można powiedzieć, że Tusk i jego ekipa nie oparli się pokusie i szybko nasiąkli złymi nawykami, obecnymi w polskiej polityce od wielu już lat. Bo choć zjawisko nepotyzmu cechuje przede wszystkim ludowców, Platforma także ma swoje grzechy: wbrew obietnicom, politycy PO wymienili składy rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa, obsadzając je swoimi ludźmi - podobnie jak wcześniej PiS czy SLD.

Grzechem Platformy - głoszącej ideę decentralizacji państwa - są także działania, które w gruncie rzeczy jej zaprzeczają. Najbardziej widać to w przypadku zmiany marszałków w trzech województwach tak, aby powielić układ polityczny na szczeblu centralnym. Z kolei w województwie kujawsko-pomorskim odwołano wicemarszałka z PiS tylko dlatego, że odpowiadał na szczeblu wojewódzkim za sport - czyli także za wdrażanie programu budowy gminnych boisk (tzw. "orlików"), co jest oczkiem w głowie premiera. A przecież "nasz projekt musi iść na nasze konto".

Taka logika w zasadzie podważa sens politycznej rywalizacji na szczeblu lokalnym. Nie ma w niej miejsca na samorząd. Można by nawet zapytać przewrotnie: po co w ogóle robić wybory samorządowe, skoro starczyłoby, aby to rząd poprzez wojewodów wskazywał, kto ma rządzić na szczeblu lokalnym?

Zmianom we władzach regionalnych - mało interesującym dla mediów centralnych - towarzyszy kupczenie stanowiskami, jako żywo przypominające niesławną aferę z udziałem posłanki Renaty Beger. Przeciąganie przez PO w sejmikach wojewódzkich na swoją stronę radnych z różnych pomniejszych ugrupowań (także z LPR czy Samoobrony) za cenę synekur i posad stało się zjawiskiem normalnym.

Zaprzeczeniem idei samorządności i decentralizacji jest również pomysł, aby to rząd - konkretnie minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna - kontrolował wydawanie pieniędzy na remonty lokalnych dróg (powstało już nawet określenie tak remontowanych dróg: "schetynówki"). Bo tylko pozornie sprawa "schetynówek" jest podobna do "orlików". O ile bowiem zasadna jest teza, że władze lokalne często zaniedbują kwestię sportu, to drogi lokalne są oczkiem w głowie władz gminnych: wójtowie i burmistrzowie, jeśli tylko mają wolne pieniądze, przeznaczają je właśnie na nie. To nie minister Schetyna, lecz oni powinni decydować o wydawaniu dodatkowych pieniędzy. A jednak robi się z tego program rządowy i w konsekwencji w jedne miejsca fundusze trafią, a w inne nie - wedle widzimisię urzędników z centrali. Jedynym uzasadnieniem takiego rozwiązania jest to, że tak rozdzielane pieniądze są kiełbasą wyborczą.

A skoro o złych nawykach nabieranych przez Platformę mowa: jest nim także nieudolnie prowadzona rozgrywka z PZPN, w którą zaangażował się Urząd Skarbowy. Czy jest ktoś, kto wierzy, że przez przypadek akurat w tym momencie?

Rok w nowych rolach: opozycja

Czego jeszcze nauczyliśmy się przez miniony rok? Że słabość opozycji skutkuje słabością rządzących - bo ich nie mobilizuje. Opozycję osłabia podział na dwie siły: "etatystyczno-

-postępowy" SLD i "etatystyczno--konserwatywny" PiS. Siły te również pozostają rozbite wewnętrznie: zarówno SLD, jak i PiS cierpią na kłopoty z tożsamością oraz na kryzys przywództwa. Obie nie mają też pomysłu na czytelną alternatywę dla Platformy.

Fakt, że do miana głównej partii opozycyjnej aspirują dwa ugrupowania o zupełnie różnych profilach ideowych - w połączeniu z bagażem emocjonalnym poprzednich kadencji - utrudniają zarówno PiS-owi, jak i SLD doraźną współpracę z rządzącą większością przy konkretnych projektach. Pokazują to awantury między PiS a PO wokół projektu dezubekizacji oraz niemożność porozumienia między SLD a PO przy ustawie medialnej, która miała odebrać PiS kontrolę nad mediami publicznymi. Prawda jest taka, że żadnej z partii opozycyjnych nie opłaca się współpracować z rządzącymi - nawet tam, gdzie, zdawałoby się, istnieje pole do takiej współpracy i wspólne interesy. Natychmiast bowiem naraża się na ataki ze strony drugiej.

Słabość widać z innej jeszcze perspektywy: okazuje się, że opozycja bez wsparcia prezydenta niewiele znaczy. Bywa, że rolę polityków opozycyjnych o wiele mocniej - i skuteczniej - odgrywają ministrowie z Kancelarii Prezydenta niż politycy z gabinetów cieni PiS bądź SLD. Zwłaszcza Michał Kamiński i Piotr Kownacki; ten ostatni zapowiadał, że podczas Rady Gabinetowej prezydent będzie "odpytywać" rząd z "zapowiadanego cudu", co w warunkach globalnego kryzysu gospodarczego trudno potraktować jako ofertę współpracy z rządem dla dobra kraju. Jest też charakterystyczne, że negocjacje w sprawie odrzucenia lub nie prezydenckiego weta prowadził z szefem SLD sam... prezydent, a nie Jarosław Kaczyński.

Jednak z czasem także i ośrodek prezydencki czegoś się nauczył: że występowanie w jednoznacznej roli lidera opozycji nie rokuje dobrze na przyszłość i nie przysparza Lechowi Kaczyńskiemu sympatyków. Zwłaszcza w ostatnim czasie prezydent podejmował więc próby zmiany strategii i wyjścia z własną "polityką miłości". Potrafił przejąć inicjatywę i nawet po paru tygodniach sprawa zachowania premiera przed i w trakcie szczytu w Brukseli wraca jako jednoznaczna porażka rządu. Druga Rada Gabinetowa nie skończyła się już tak beznadziejną awanturą, jak ta sprzed pół roku.

Tu jednak na przeszkodzie stoi prezes PiS - nie może się on najwyraźniej pozbyć nawyków z przeszłości, które już wielokrotnie bardziej szkodziły jego formacji, niż jej pomagały. Tezy Jarosława Kaczyńskiego, że "Platforma Obywatelska niszczy Polskę" lub że celem Tuska jest dezintegracja narodu polskiego, nie pomogą mu wydobyć się z politycznej niszy. Podobnie jak uskarżanie się na to, że partia premiera obraża PiS i prezydenta - trudno to uznać za jakąś nową propozycję, przekonującą dla większości Polaków.

Sympatia to wiele, ale nie wszystko

W efekcie mamy dziś w polskiej polityce Platformę - jedną partię centrową, świetnie (z jej punktu widzenia) spozycjonowaną - oraz dwie partie opozycyjne, które Platformie łatwo oskarżyć o radykalizm (SLD o antyklerykalizm, PiS o populizm). Dla rządzących to wygodna sytuacja - bo chociaż, jak pokazują sondaże, społeczeństwo ocenia rząd coraz gorzej - to mimo tych wszystkich mankamentów Platforma broni swoich notowań, sięgających połowy elektoratu.

Tajemnica tej popularności - albo może raczej przyzwolenia - jest od miesięcy taka sama: to brak alternatywy. Jak to kiedyś wdzięcznie ujął felietonista "Dziennika" Jan Wróbel: może ten rząd to są nieudacznicy, ale on woli sympatycznych nieudaczników od nieudaczników niesympatycznych. Najwyraźniej - nie tylko on.

I choć wydarzenia wokół brukselskiego szczytu były rysą na wizerunku sympatycznego premiera, to jednak potrafił on dostrzec swój błąd, publicznie się do niego przyznać i zaproponować braciom Kaczyńskim roczny "pakt o nieagresji".

***

Debata wokół rocznicy rządu potwierdza ostrzeżenia, które padały, także na łamach "TP", z okazji jego stu dni - brak śmiałych, emocjonujących projektów nie jest strategią na przetrwanie całej kadencji. Gdy był na to najlepszy moment, Tusk nie potrafił wprząc w działania rządu tego entuzjazmu, który towarzyszył zeszłorocznym wyborom. Miodowy miesiąc dał się rozciągnąć nawet do roku, lecz w obliczu światowego kryzysu gospodarczego musiał się skończyć. Mimowolnie wspierające rządzących strategie opozycji też nie gwarantują już sukcesu.

Nauka z debaty nad rokiem rządu jest też taka - media, wbrew zdaniu wielu sympatyków opozycji, nie stosują wobec Donalda Tuska taryfy ulgowej. Jeśli nie atakują go tak ostro, jak to robiły z Jarosławem Kaczyńskim, to także dlatego, że się o to stara: na tle poprzednika premier dla większości wygląda znacznie lepiej. Mimo to osobista sympatia, którą umie sobie zaskarbić, sama staje się tłem, na którym rzeczywiste, konkretne działania rządu widać ostrzej.

To dobrze, że potrzeba zabiegania o akceptację opinii publicznej staje się nawykiem polityków - byle nie była nawykiem jedynym. To też jest nauka z minionego roku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2008