Nauka myślenia

Kościelne gremia odpowiedzialne za katechezę nie mogą zdecydować, czy chodzi im o „wprowadzanie w pełnię życia chrześcijańskiego”, czy o neutralną wiedzę na temat chrześcijaństwa.

26.08.2013

Czyta się kilka minut

 / Ilustracja: Konrad Nowicki
/ Ilustracja: Konrad Nowicki

Szkolna katecheza pochłania lwią część energii polskiego Kościoła, lecz jej efekty, w stosunku do zaangażowanych sił i środków, wydają się nieproporcjonalnie małe. Osoby odpowiedzialne w Kościele za katechezę nie posiadają spójnej wizji tego, co ma się dziać na lekcjach religii. O sprawie wielokrotnie pisaliśmy na naszych łamach (patrz np. „TP” nr 37/2012). Rzeczywistość pozostaje niezmienna, co ujawniło m.in. niedawno ogłoszone stanowisko Konferencji Episkopatu w sprawie matury z religii. Mówiąc krótko: rozumienie katechezy jako głębokiego duchowego procesu konkuruje z traktowaniem jej jako neutralnego przekazu teoretycznej wiedzy.

KATECHEZA JAKO WTAJEMNICZENIE

Dyrektorium Katechetyczne Kościoła Katolickiego (czyli wytyczne dotyczące nauczania religii w szkołach) stwierdza w punkcie 21., że „nadrzędnym celem katechezy, któremu podporządkowane są wszystkie pozostałe, jest nie tylko spotkanie z Jezusem, ale zjednoczenie, a nawet głęboka z Nim zażyłość”. W dokumencie możemy też przeczytać, że katecheza „ma wymiar ewangelizacyjny”, zaś jej cel nadrzędny – głębokie zjednoczenie z Jezusem – realizowany jest przez zadania szczegółowe: „(1) rozwijanie poznania wiary; (2) wychowanie liturgiczne; (3) formację moralną; (4) nauczanie modlitwy; (5) wychowanie do życia wspólnotowego; (6) wprowadzenie do misji”.

Bazująca na Dyrektorium podstawa programowa katechezy nie tylko mówi ogólnie o katechezie jako o „wprowadzeniu w pełnię życia chrześcijańskiego”, lecz odwołuje się do sześciu wymienionych zadań i wymienia nawiązujące do nich cele katechetyczne (zmieniające się w zależności od wieku ucznia).

Znajdziemy wśród nich m.in.: „interpretację życia w świetle wiary”; „kontakt z Bogiem w liturgii i modlitwie”; „przygotowanie do sakramentu bierzmowania”; „socjalizację kościelną”, która obejmuje to, że „uczeń odkrywa swoje miejsce i zadania w Kościele”; „odkrywanie powołania chrześcijańskiego”, polegające m.in. na tym, że „uczeń interpretuje egzystencjalnie wiedzę religijną, którą zdobył”.

Zadania nauczyciela religii przypominają zakres działań duszpasterza i obejmują m.in. „kształtowanie świadomości religijnej”, „pomoc w pełnym i aktywnym uczestnictwie w Eucharystii”, „pogłębianie przeżywania modlitwy jako wznoszenia duszy do Boga”, „przybliżanie do Tajemnicy Chrystusa przynoszącego orędzie prawdy i wolności, wzywającego do nawrócenia”, „kształtowanie potrzeby świadczenia o wierze w Jezusa Chrystusa na współczesnych areopagach”.

W świetle Dyrektorium oraz podstawy programowej katecheza jawi się zatem jako proces o wybitnie duchowo-religijnym charakterze, należący do sfery wiary – a więc nie do pomyślenia bez zaangażowania religijnego wszystkich jego uczestników: uczniów i nauczycieli.

ZWYKŁY PRZEDMIOT – RELIGIA?

W tym kontekście zadziwiająco brzmią słowa komunikatu Konferencji Episkopatu, w których biskupi piszą o katechezie jak o zwykłym przedmiocie o nazwie „religia” i twierdzą, że uczniowie „otrzymują z niego ocenę na podstawie jawnych kryteriów wiedzy (a nie wiary – jak się to często błędnie sugeruje)”.

Stanowisko biskupów opiera się zapewne na „Zasadach oceniania osiągnięć z religii rzymskokatolickiej w szkołach”, opracowanych przez Komisję Wychowania Konferencji Episkopatu. Problem w tym, że zasady te są – w świetle Dyrektorium i podstawy programowej – w kluczowym miejscu niespójne. W punkcie 2. paragrafu 2. Komisja stwierdza, że „ocenianie osiągnięć edukacyjnych ucznia z religii polega na rozpoznawaniu przez nauczyciela religii poziomu i postępów w opanowaniu przez ucznia wiadomości i umiejętności w stosunku do wymagań edukacyjnych wynikających z Podstawy programowej katechezy Kościoła katolickiego w Polsce oraz realizowanego przez nauczyciela programu nauczania, uwzględniającego tę podstawę”. Punkt 3. tegoż paragrafu brzmi zaś: „Ocenianiu nie podlegają praktyki religijne”.

Niespójność pomiędzy tymi punktami bierze się stąd, że wśród umiejętności, na które kładzie nacisk podstawa programowa, ważną część zajmują te ściśle związane z praktykami religijnymi, czy wręcz będące umiejętnościami czynnego udziału w praktykach religijnych: uczestniczenia w liturgii, modlitwy, rozpoznawania Bożej obecności i działania w swoim życiu, zaangażowania we wspólnotę Kościoła. Także wiadomości zdobywane na katechezie są integralnym elementem rozwoju poznania wiary – a więc praktyki religijnej.

Jeśli katecheza ma być katechezą, jeśli dzieje się całkowicie w przestrzeni wiary, wówczas to, co może stanowić ewentualny przedmiot oceny, należy do przestrzeni wiary obejmującej religijną praktykę. Stwierdzenie Komisji Wychowania Episkopatu, że ocenie nie podlegają praktyki religijne, można obronić tylko przez przyjęcie bardzo wąskiego rozumienia praktyk religijnych (np. samo uczestnictwo w nabożeństwach) – ale takie zawężenie tego pojęcia nie wydaje się uzasadnione teologicznie (jest też sprzeczne z wieloma treściami znajdującymi się w programie katechezy). Stanowiska Konferencji Episkopatu, że ocenę z lekcji religii można otrzymać na podstawie kryteriów wiedzy, a nie wiary, obronić się nie da.

Warto zauważyć: cytowane wyżej stwierdzenie Episkopatu nie mówi o katechezie, ale o lekcji religii. Ta zmiana języka ujawnia, moim zdaniem, zupełnie inne rozumienie, o co Kościołowi ma w szkołach chodzić: nie o katechezę, lecz o naukę o religii, a dokładniej – o chrześcijaństwie. Wydaje się, że Konferencja Episkopatu, jej Komisja Wychowania, a także inne kościelne gremia odpowiedzialne za katechezę nie mogą się zdecydować, czy chodzi im o „wprowadzenie w pełnię życia chrześcijańskiego”, czy też o neutralne religioznawstwo w zakresie tematycznym okrojonym do chrześcijaństwa. Być może biskupi chcieliby, by lekcje religii były jednocześnie tym i tamtym – ale tego zrobić się nie da.

WTAJEMNICZANIE – NIE W SZKOLE?

Z punktu widzenia Kościoła katecheza – jako proces o głęboko religijnym charakterze, posiadający też wymiar intelektualny – jest czymś niezwykle cennym. Patrząc z perspektywy chrześcijańskiej, aktualny program katechezy – na poziomie swoich założeń ideowych – posiada znacznie więcej zalet niż wad.

Nie oznacza to oczywiście, że to, co jest treścią katechezy, może być przedmiotem oceniania w systemie szkolnym. Tego, co uczeń ma „nabywać” w procesie katechetycznym – jedności z Jezusem, rozwoju życia chrześcijańskiego – nie da się oceniać na „dostateczny” czy „celujący”. Wszelkie ewentualne ocenianie zakłada relacje typu kierownictwa czy towarzyszenia duchowego i w ogóle nie powinno być podawane do publicznej wiadomości (m.in. na świadectwie maturalnym).

Co więcej, katechezy – takiej, jaką opisują Dyrektorium Katechetyczne i podstawa programowa – praktycznie nie da się prowadzić w formie jednego ze szkolnych przedmiotów lekcyjnych. Prowadzenie takiego przedmiotu zakłada systematyczną realizację programu w określonym czasie, wspólnym dla wszystkich uczniów. Owszem, system ocen dopuszcza, że poszczególni uczniowie będą opanowywali poszczególne fragmenty programu w różnym stopniu; zakłada jednak, że nauczyciel będzie przechodził do następnych tematów, nawet jeśli któryś uczeń poprzednie opanuje bardzo słabo.

Tymczasem wprowadzenie w pełnię życia chrześcijańskiego powinno zakładać podejście dużo bardziej zindywidualizowane. Katecheci mówią o zróżnicowaniu uczniów, jeśli chodzi o zaangażowanie religijne. Zauważają to nawet dokumenty kościelne. Cóż z tego, skoro – by sprostać wymogom edukacyjnym – narzucają realizację określonego programu, takiego samego dla wszystkich uczniów? A przecież każdy człowiek rozwija się duchowo w swoim własnym tempie, przechodzenie do kolejnych etapów formacji wiary nie ma sensu, jeśli ktoś nie przeżył tego, co tamte warunkuje.

Problemem jest także przymusowy – z punktu widzenia dziecka – charakter szkolnych lekcji religii. System edukacyjny, traktowany przez większość uczniów jako coś narzuconego im z zewnątrz, wdziera się tu do najbardziej intymnej przestrzeni młodego człowieka. Czyż nie jest to jedna z ważniejszych przyczyn licznego wypisywania się z lekcji religii przez pełnoletnich uczniów?

I najważniejsze: wprowadzenie w pełnię życia chrześcijańskiego jest możliwe tylko w żywej wspólnocie religijnej, w procesie ściśle łączącym formację intelektualną i duchową. Naturalnymi miejscami tego procesu są parafie, duszpasterstwa młodzieży, ruchy religijne – a nie szkoła. Proszę sobie spróbować wyobrazić ucznia, który dzięki samym szkolnym zajęciom spełni jedno z poniższych – przykładowych – szczegółowych wymagań wymienionych w Programie nauczania religii: „wyjaśnia, dlaczego z Jezusem łatwiej przezwyciężać trudności”, „odczytuje na podstawie tekstów liturgicznych związek opisywanych wydarzeń z życiem chrześcijanina”, „potrafi znaleźć swoje miejsce i zadania w Kościele”.

CO W ZAMIAN?

No dobrze, mógłby ktoś rzec: zamiast katechezy wprowadźmy opisowe, neutralne religioznawstwo. Ale to rozwiązanie rodzi własne problemy. Aspekty religii, które możemy badać z neutralnego, niezaangażowanego punktu widzenia, stanowią (a przynajmniej powinny stanowić) sporą część treści nauczanych na wielu innych przedmiotach: języku polskim, historii, wiedzy o społeczeństwie, plastyce, muzyce. Nie jest do końca jasne, dlaczego trzeba by tworzyć dodatkowy przedmiot (dublujący treści obecne w programach już istniejących przedmiotów) w i tak już napiętym grafiku uczniowskich zajęć. Tym bardziej że istnieją inne dziedziny istotne dla kultury, a praktycznie nieobecne w edukacji szkolnej. Mam tu na myśli etykę (nie wiadomo czemu traktowaną teraz jako alternatywa dla religii) oraz powiązaną z nią filozofię (z rzadka obecną w programach szkolnych).

Sytuacja jest więc następująca. Z jednej strony mamy lekcje religii, których idea i program zakładają religijne zaangażowanie wszystkich uczestników, co sprawia, że jest to idea nie do zrealizowania w warunkach szkolnych lekcji. Z drugiej strony – brak powszechnej nauki krytycznego, twórczego i rygorystycznego myślenia na tematy egzystencjalne, etyczne czy światopoglądowe.

Doświadczenie nauczania religii w szkole nauczyło mnie, że wielu uczniów nosi w sobie – mniej lub bardziej uświadomione – przeczucie tych problemów, lecz nie potrafi nie tylko poszukiwać odpowiedzi, ale nawet precyzyjnie sformułować właściwych pytań. Idealną okazją do uczenia ich tego mogłyby być lekcje łączące w sobie elementy katechezy, religioznawstwa, etyki i filozofii.

Przedmiot taki nie powinien mieć charakteru wyznaniowego – to znaczy nie powinien zakładać zaangażowania religijnego uczniów w żadnej konkretnej wspólnocie. Jednym z jego zadań powinno być właśnie uczenie rozmowy ludzi różniących się przekonaniami religijnymi czy etycznymi, uzasadniania swoich własnych postaw i wyborów przy jednoczesnej akceptacji faktu, że w sprawach fundamentalnych różnica zdań pomiędzy rozumnymi ludźmi pozostaje nieusuwalna.

Myślenie człowieka nigdy nie rozwija się, oczywiście, w próżni. Znajomość sposobów formułowania fundamentalnych pytań przez wielkich myślicieli i historycznych dróg poszukiwania na nie odpowiedzi jest konieczna, by w dojrzały sposób kształtować własne myślenie. Tematyka zajęć musiałaby więc obejmować zaznajomienie uczniów z wypracowanymi w historii drogami myślenia na poruszane tematy – tj. z tradycjami religijnymi czy szkołami filozoficznymi.

Musiałoby to być jednak raczej pokazywanie wielu możliwych, modelowych sposobów myślenia, a nie głębokie wprowadzanie w konkretną tradycję. Takie ujęcie – nacisk na myślenie: zdolność formułowania własnego stanowiska, argumentację, zdolność rozumienia argumentacji innych itp. – pozwoliłoby określić wymagania nadające się do obiektywnej, szkolnej oceny.

***

Z punktu widzenia Kościoła katolickiego, a także innych wspólnot religijnych, rozwój zdolności uczniów do formułowania fundamentalnych, egzystencjalnych pytań oraz twórczego, krytycznego myślenia na ich temat powinien być oceniany pozytywnie. Jak podkreślali najwięksi myśliciele chrześcijaństwa – np. Klemens z Aleksandrii, Augustyn czy Tomasz z Akwinu – wiara zakłada i obejmuje w sobie działanie rozumu. Sądzę, że jedną z najpoważniejszych przyczyn współczesnej sekularyzacji jest erozja zdolności myślenia na tematy fundamentalne i związana z nią rosnąca dominacja racjonalności instrumentalnej, skupionej na osiąganiu celów wyłącznie doczesnych. Chrześcijaństwu, bardziej niż niemożliwa do zrealizowania w szkole katecheza, przysłużyłby się model edukacji rozwijający wrażliwość metafizyczno-etyczną młodego człowieka. Do wrażliwości tej można by się odwoływać w prowadzonej już wewnątrz kościelnej wspólnoty katechezie – wprowadzeniu w pełnię życia chrześcijańskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2013