Nasze sprawy załatwiamy sami

Niemieckie społeczeństwo coraz częściej staje w obliczu agresywnego islamu – ostatnio pod postacią fanatycznych salafitów. Ale problemy stwarzają też umiarkowani muzułmanie. Czy islam przynależy do Niemiec?

17.07.2012

Czyta się kilka minut

Niemieccy salafici rozdają egzemplarze Koranu na placu Poczdamskim w Berlinie; kwiecień 2012 r. / fot. Markus Schreiber / AP/ East News
Niemieccy salafici rozdają egzemplarze Koranu na placu Poczdamskim w Berlinie; kwiecień 2012 r. / fot. Markus Schreiber / AP/ East News

Najlepszy dziś niemiecki piłkarz nazywa się Mesut Özil i prócz tego, że jest obywatelem Republiki Federalnej, jest też z pochodzenia Turkiem. Özil i jego wywodzący się z Tunezji kolega, Sami Kedhira, zapewnili niemieckiej drużynie narodowej niejedno zwycięstwo w zakończonym właśnie Euro 2012. Także z Turcji pochodzą: Aygül Özkan, pani minister spraw socjalnych w landzie Dolna Saksonia, i Dilek Kolat, pani minister pracy w mieście-landzie Berlin; również one nieźle wykonują swoją pracę. To samo można powiedzieć o wielu, wielu innych – jak okulista Szuches rodem z Syrii, chirurg Malekshahi z Iranu czy algierski kucharz Chaled, gotujący w znanej berlińskiej restauracji serwującej kuchnię francuską.

Wszyscy ci obywatele i obywatelki Republiki Federalnej mają wspólną cechę: są muzułmanami; ich Księgą nie jest Biblia, lecz Koran. Czy to problem? Oczywiście nie. Większość z czterech milionów muzułmanów w Niemczech żyje i pracuje normalnie, pokojowo. Część chce się integrować w niemieckim społeczeństwie; inni wolą żyć w swego rodzaju „niszach”, wedle własnych surowych reguł i obyczajów islamu. Wolność wyznania jest w Niemczech prawem człowieka, gwarantowanym przez konstytucję.

SALAFICI: NIENAWIŚĆ NA SZTANDARZE

Ale to tylko jedna strona medalu. Strona druga to fundamentalistyczni islamscy fanatycy, którzy stają się coraz większym zagrożeniem dla liberalnego, zachodniego porządku społecznego – zresztą nie tylko w Niemczech, ale także w innych krajach Unii Europejskiej. W przypadku Niemiec chodzi zwłaszcza o salafitów – w ostatnim czasie dali oni o sobie znać, organizując akcje o charakterze quasi-militarnym, czym postawili w stan gotowości niemieckie instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo.

O ile w Berlinie i Kolonii salafici przeprowadzali ostatnio swe wystąpienia w sposób pokojowy – organizując modły w miejscach publicznych i rozdając za darmo egzemplarze Koranu na masową skalę (jedno i drugie ściągnęło rzecz jasna uwagę mediów), o tyle ich demonstracja w Bonn zakończyła się gwałtownymi, niezwykle agresywnymi atakami na policję; wielu funkcjonariuszy zostało rannych. Salafici z Niemiec opublikowali też w internecie apel jednego z „dżihadystów”, wzywający do mordu.

Salafici („salaf” to „przodek”) tworzą radykalny ruch, propagujący powrót do korzeni islamu; chcą żyć tak jak ich praprzodkowie w siódmym stuleciu. Jedynym źródłem prawa ma być dla nich szariat, rygorystyczne prawo religijne rodem z antycznego islamu. Pogardzają nowoczesnym prawodawstwem Europy, gwarantującym wolności obywatelskie. Uważają, że kobiety nie mają właściwie żadnych praw i powinny chodzić w całkowicie je zasłaniających strojach. Zreformowany islam odrzucają równie zdecydowanie co demokrację. W meczecie As-Sahaba w berlińskiej dzielnicy robotniczej Wedding salaficcy kaznodzieje otwarcie głoszą nienawiść: Niemców nazywają nie tylko „niewiernymi”, ale też „szumowinami”, z którymi prawowierni muzułmanie nie powinni się zadawać, jeśli nie chcą pójść do piekła.

TERRORYŚCI Z SAUERLANDU

Wśród muzułmanów w Niemczech salafici pozostają na razie grupą marginalną. Policja i inne służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo mają na oku około pięć tysięcy ich zwolenników – zidentyfikowanych i obserwowanych. Zarazem jednak jest to najszybciej rosnące środowisko muzułmańskie w Niemczech – i najbardziej skłonne do przemocy.

Co ciekawe, salaficcy imamowie głoszą swoje kazania najczęściej w języku niemieckim, aby zachęcić do konwersji na islam młodych Niemców. Często z sukcesem, i to podwójnym. Stąd wywodzili się członkowie tak zwanej „grupy z Sauerlandu” – terrorystycznej komórki złożonej z bandy młodych Niemców, którzy przyjęli islam. W 2007 r. grupa ta zamierzała przeprowadzić zamach terrorystyczny, udaremniony przez policję w ostatniej chwili; gdyby się powiódł, byłoby bez wątpienia wiele ofiar. Kolejny przykład takiej wybuchowej mieszanki, na którą składają się radykalny islam i przemoc, to 21-letni niemiecki salafita, który w 2010 r. zastrzelił na lotnisku we Frankfurcie dwóch amerykańskich żołnierzy.

Teraz państwo niemieckie postanowiło zareagować ostrzej. Po zamieszkach w Bonn zakazano działalności szeregu islamskich stowarzyszeń, którym można było udowodnić propagowanie przemocy i udział w takowych akcjach. Rozważa się wydalanie z Niemiec najbardziej agresywnych salafitów. „Nie pozwolimy, by sięgający po przemoc salafici zniszczyli pokój w naszym kraju. I nie damy narzucić sobie żadnych wojen religijnych” – mówił federalny minister spraw wewnętrznych Hans-Peter Friedrich.

ISLAMSKIE SPOŁECZEŃSTWO RÓWNOLEGŁE

Problemy – choć innego rodzaju – stwarzają jednak nie tylko salafici, ale często także muzułmanie umiarkowani. Wiele tureckich czy arabskich rodzin prezentuje szczególne rozumienie prawa: nie chcą podporządkować się niemieckiemu systemowi prawnemu, lecz wolą żyć w „społeczeństwie alternatywnym”, które samo wymierza sobie sprawiedliwość. Jeśli np. między arabskimi rodzinami dojdzie do kłótni, często wzywa się nie policję, ale tzw. islamskiego sędziego pokoju (to funkcja swego rodzaju rozjemcy; pełnią ją osoby cieszące się autorytetem w swym otoczeniu). „Nasze sprawy załatwiamy sami między sobą”: taka maksyma zdaje się obowiązywać w wielu muzułmańskich środowiskach – nawet wówczas, gdy w grę wchodzą poważne sprawy natury kryminalnej.

Imamowie i tzw. sędziowie pokoju rozpoznają sprawy i wydają wyroki, wkraczając często w kompetencje państwa. Udzielają ślubów i rozwodów; czasem aranżują tzw. małżeństwa z przymusu, w Europie zakazane. Bywa, że dochodzi do spektakularnych samosądów – jak kilka lat temu w berlińskiej rodzinie Sürücü, w której najmłodszy syn zamordował swoją najstarszą siostrę, gdyż miała romans z Niemcem chrześcijaninem.

Rodzinne samosądy i praktyki rozjemcze wedle brutalnych reguł szariatu zostały „zaimportowane” do Niemiec przez imigrantów z Turcji i krajów arabskich. Ortodoksyjni muzułmanie hołdują tym samym tysiącletniej islamskiej tradycji prawnej, zakorzenionej w Koranie i obyczajowości. Na terenie Niemiec jest to możliwe, gdyż rzecz rozgrywa się zwykle poza polem widzenia państwa i społeczeństwa – to taki alternatywny, „równoległy wymiar sprawiedliwości”, funkcjonujący w ramach „niepaństwowego społeczeństwa paralelnego”, tworzonego przez wielu niemieckich muzułmanów.

To „społeczeństwo paralelne” – i w ogóle problem integracji niemieckich muzułmanów – jest ostatnio przedmiotem coraz żywszej dyskusji. Oliwy do ognia dolewa tu również strona niemiecka – by przypomnieć polemiczną książkę „Niemcy likwidują się same” Thila Sarrazina [patrz „TP” nr 38/2010 – red.]. Albo gorąco dyskutowane przemówienie ówczesnego prezydenta Christiana Wulffa, który – zanim uwikłał się w gorszącą aferę i musiał złożyć dymisję (patrz „TP” nr 3/2012 – red.) – zasłynął tezą, iż „islam przynależy do Niemiec”. Tylko – czy rzeczywiście przynależy? I czy islam przynależy do Europy, przez stulecia budowanej na fundamencie chrześcijańskim? Szukając odpowiedzi, trzeba odbyć wycieczkę w historię.

NA STYKU ZACHODU I WSCHODU

Islam był od początku religią ekspansywną. Już w sto lat po tym, jak stworzył go prorok Mahomet (w siódmym wieku po Chrystusie), muzułmańscy Maurowie podbili chrześcijańską Hiszpanię i okupowali ją przez 800 lat, dopóki w 1492 r. chrześcijańska rekonkwista nie wyparła ich ostatecznie z powrotem do Afryki. Wtedy, prawie 1300 lat temu, dalszy pochód muzułmanów przez Pireneje na tereny obecnej Francji został zatrzymany przez Karola Młota, władcę Franków, w bitwach pod Tours i Poitiers w 732 r. Odtąd Karol Młot uchodzi za pierwszego zbawcę Europy od islamskiej agresji.

Drugi to Polak, Jan III Sobieski, którego zwycięstwo pod Wiedniem w 1683 r. oznaczało strategiczny zwrot w walce z drugą falą islamskiej ekspansji na Europę, tym razem prowadzoną z Bałkanów w kierunku Europy Centralnej – po tym, jak w 1453 r. islamscy Osmanowie zdobyli Konstantynopol. To sukces Sobieskiego zapoczątkował stopniowe wypieranie Osmanów z kontynentu.

Te dwie fale islamskiej agresji wstrząsały ogromnymi obszarami Europy przez tysiąc lat. Choć akurat obszarom dzisiejszych Niemiec pozostało to oszczędzone. Tu na islam zwrócono uwagę później, w epoce Oświecenia i klasyki, a koronnym świadkiem tej tendencji jest poeta Gotthold Ephraim Lessing. W dramacie „Nathan Mędrzec” Lessing postulował tolerancję wobec innych religii i pozostawiał otwartym pytanie, czy chrześcijaństwo, judaizm i islam są w posiadaniu jedynej prawdy. Także Johann Wolfgang Goethe posiadał znakomitą wiedzę o sztuce islamskiej, co oddaje jego zbiór liryków „Dywan Zachodu i Wschodu”.

Także niemiecka polityka utrzymywała bliskie kontakty z islamem. W 1889 r., w rok po objęciu tronu, cesarz Wilhelm II odbył podróż do Stambułu, a później do Jerozolimy i Damaszku. Podczas I wojny światowej Niemcy i Turcy byli nawet sojusznikami. Także przywódcy III Rzeszy pielęgnowali kontakty z ważnymi postaciami islamu; w 1941 r. wielki mufti Jerozolimy Al-Husajni odwiedził Hitlera w Berlinie – łączył ich nie tylko antysemityzm, ale też wrogość do Wielkiej Brytanii (i fakt, że naziści szukali dostępu do ropy na Bliskim Wschodzie). To interesy polityczno-militarne i ekonomiczne dominowały długo w relacjach między Niemcami a światem islamu.

„KOLEJNA INWAZJA ISLAMSKA”

Ale dziś to dawne dzieje. Po II wojnie światowej islam zawitał do Niemiec – i osiadł tu na stałe, pod postacią milionów ludzi, których długo (i z czasem mylnie) nazywano „gastarbeiterami”, czyli „pracownikami gościnnymi”, przybyłymi (jak się początkowo zdawało) tylko na chwilę. Ponieważ przeżywająca boom zachodnioniemiecka gospodarka potrzebowała rąk do pracy, „gastarbeiterów” ściągano od 1961 r. z Turcji, od 1963 r. także z Maroka, od 1965 r. również z Tunezji. W ślad za nimi podążyły potem ich rodziny. A także, już później, imigranci z takich zapalnych miejsc jak Irak, Iran, Afganistan czy Bośnia. Aż osiągnięto punkt krytyczny, w którym napływu muzułmanów nie można już było zatrzymać.

Dziś w Niemczech funkcjonuje sarkastyczne powiedzenie, że mamy do czynienia z „trzecią islamską inwazją” – po dwóch poprzednich, na Hiszpanię i Europę południowo-wschodnią. W Republice Federalnej żyją już cztery miliony muzułmanów; aż 31 proc. dzieci poniżej 18. roku życia ma imigranckie korzenie. Ostatnie prognozy demograficzne mówią, że za 20-30 lat w wielkich miastach muzułmanie będą prawdopodobnie większością.

Ale czy z samego tego faktu można wnosić, iż islam przynależy do Niemiec, jak chciał były prezydent Wulff? Bynajmniej! Niemcy, podobnie jak ich sąsiedzi Francja czy Polska, kształtowane były przez chrześcijaństwo, przez chrześcijańską, a także żydowską tradycję i kulturę. Islam w swym obecnym wydaniu, z wrogością do kobiet, salafickim fundamentalizmem i politycznymi ambicjami nie może przynależeć do Niemiec w sposób nieograniczony, już choćby z tego powodu, że w tych akurat aspektach stoi w sprzeczności z fundamentami niemieckiego (i europejskiego) porządku prawnego. Islam ma jeszcze przed sobą swoje Oświecenie – takie jak to, którego ponad 200 lat temu boleśnie doświadczyło chrześcijaństwo.

Nowemu prezydentowi Joachimowi Gauckowi zawdzięczamy, że skorygował błędną tezę swego poprzednika. To nie islam przynależy do Niemiec, mówił niedawno Gauck, lecz „do Niemiec przynależą muzułmanie, którzy tutaj żyją”. A to wielka różnica. 


PRZEŁOŻYŁ WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2012