Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mogę traktować pobłażliwie panikę ogórkową. Ale skromny projekt ustawy o "związkach partnerskich", o którym mówi się od niedawna i tylko na marginesie, to moim zdaniem sprawa pierwszej wagi.
Tym bardziej że od początku wszystko poddane jest zabiegowi uspokajania, na które wcale nie zasługuje.
Tytuł komunikatu w prasie: "Rodzina bez kontraktu". A podtytuł dopowiada wszystko, co ważne: "Coraz więcej Polaków żyje bez ślubu, a związki partnerskie dałyby im bezpieczeństwo". Bo ustawa ma nimi zastąpić status konkubinatów, których przybywa. Bo zanika potrzeba zawierania ślubów - i kościelnych, i zawieranych w urzędach stanu cywilnego. Czy to będzie tylko zmiana pojęcia, czy propozycja jakiegoś nowego kontraktu urzędowego - nie wiadomo na razie. Ani dlaczego miałaby ona być chętniej przyjęta. Wolno mniemać, iż po prostu nie stanowiłaby formy zobowiązania oficjalnego, podawanego do wiadomości publicznej. Za to prawa, dotąd stanowiące konsekwencje owych zobowiązań (wierność, opiekuńczość, odpowiedzialność za najbliższych: współmałżonka i dzieci) powróciłyby w tej nowej sytuacji jako gwarancja, a więc przywilej, bo ten dostaje się za darmo, a nie jako odpowiedź za pełnioną powinność.
I to jest groźne. Bardzo groźne. Ja nie myślę tu o argumencie, którym szermuje prawica: że to przemycanie do struktury społecznej instytucji związków jednopłciowych.
Ja myślę o tym, że dowartościowuje się w ten sposób gigantyczną nieodpowiedzialność, nadając jej status rodziny, a więc tej komórki społecznej, w której rodzi się społeczeństwo. Teraz, aby zostać rodziną, uzyskując wszystkie jej prawa, nie trzeba będzie podejmować żadnych zobowiązań, poddawać się wyzwaniom i sprawdzianom, tylko wyciągnąć rękę po przywileje. Nikt mi nie wytłumaczy, że życie bez zobowiązań, tylko dlatego, że komuś tak się podoba, to jest argument, który należy ustawowo usankcjonować. Zmieniłoby to naszą kulturę w sposób, którego nie da się odrobić. A argument o bezpieczeństwie owej - niestety - "rodziny" będzie fikcją, bo przecież bezpieczeństwo, zwłaszcza dzieci i słabych, nie zależy tylko od zasiłków i uprawnień, ale od wierności i odpowiedzialności za bliskich. Stąd znaczenie jawnego i uroczystego podjęcia takiej decyzji. Zły to sygnał - i dla Kościoła, i dla społeczeństw świeckich, że ta potrzeba kurczy się i zaczyna zanikać.