Niebezpieczne związki

Anna, dwudziestoparoletnia Polka od dwóch lat mieszkająca wLondynie, urodziła córeczkę. Czy zamierza poślubić jej ojca? Wżadnym wypadku: wychodząc za mąż, straciłaby prawo do zasiłków.

02.11.2007

Czyta się kilka minut

fot. KNA-Bild /
fot. KNA-Bild /

Gdybyśmy jednak chcieli wysnuć z tego wniosek, że w Wlk. Brytanii zaciera się różnica między małżeństwem a związkami nieformalnymi, mielibyśmy rację tylko połowicznie. Można tu raczej dostrzec wahnięcie w drugą stronę: państwo bardziej troszczy się o konkubinaty niż o małżeństwa, hojnie wspierając samotnych rodziców - nawet jeśli ich samotność bywa udawana - oraz planując przyznanie związkom nieformalnym praw właściwych dla małżeństw.

Dwa założenia legły u podstaw tej polityki. Po pierwsze: wszystkie dzieci powinny mieć jednakowe warunki życia i rozwoju; po drugie: pary małżeńskie lepiej stoją materialnie, więc dodatkowa pomoc nie jest im potrzebna. Oba są na gruncie debaty polityczno-medialnej właściwie niepodważalne. Tymczasem zdaniem specjalistów to drugie wcale nie jest prawdą. Statystyki pokazują, że - przynajmniej w Wlk. Brytanii - w pełnych rodzinach bywa biedniej niż w rodzinach samotnych rodziców. Z badań, i to prowadzonych przez jednego z deputowanych Partii Pracy, wynika, że za jej rządów liczba dzieci żyjących w niedostatku wzrosła o 100 tys., i że są to głównie dzieci z pełnych rodzin.

To dowód, że właśnie małżeństwa wymagałyby dziś na Wyspach szczególnej pomocy i wsparcia. Tym bardziej że - jak mówi lider konserwatystów David Cameron - "niemal wszystkie dzisiejsze problemy społeczne wynikają z załamania rodziny".

Znoszenie po cichu

Czy instytucja małżeństwa rzeczywiście przeżywa kryzys, jak twierdzi wielu socjologów i obserwatorów zjawisk społecznych? Dowodem, że tak, ma być spadek liczby zawieranych małżeństw, rosnąca liczba rozwodów, rozpowszechnianie się małżeństw "na próbę" i związków nieformalnych. Ludzie, którzy się w nie wikłają - bo słowo "zawierają" ciągle jeszcze byłoby na wyrost - często podkreślają, że urzędowy papierek do niczego im nie jest potrzebny. Małżeństwo w tym ujęciu staje się czymś anachronicznym, zbędnym, dlatego niknie i zamiera.

Wielu obserwatorów kryzys małżeństwa wiąże jednak z innymi czynnikami. Jest on, ich zdaniem, pochodną działań podważających jego sens, a podejmowanych świadomie.

Od paru lat w społeczeństwach zachodnich rozpowszechniają się bowiem nowe formy związków ? la małżeństwo. To małżeństwa homoseksualistów, a także związki poligamiczne, na które władze w najlepszym razie przymykają oko, ale które tu i ówdzie (Kanada, Norwegia) są już skłonne zaakceptować. To również konkubinaty, którym krok po kroku przyznaje się ulgi i przywileje, jakie do tej pory przysługiwały tylko małżeństwom.

Na polu małżeńskim panuje więc coraz większy zamęt i, jak sądzi wielu badaczy, nie jest to bynajmniej sprawą przypadku. Wprowadzaniu nowych praw wszędzie patronują ugrupowania lewicowe i liberalne - skandynawscy socjaldemokraci, brytyjska Partia Pracy, hiszpańscy socjaliści, kanadyjska Partia Liberalna - wspomagane przez partie zielonych i komunistów. Stanley Kurtz, amerykański konserwatywny badacz i publicysta, nie ma wątpliwości co do intencji lewicy i liberałów: "Droga do zniesienia małżeństwa w taki sposób, by nie dało się tego dostrzec, prowadzi przez zredefiniowanie tej instytucji tak, aby przestała istnieć. Jeżeli każdy związek może być małżeństwem, to wkrótce nic nie będzie małżeństwem" - przestrzega na łamach magazynu "National Review".

Zatrzeć czy podkreślić

Kolejnym miejscem starcia obrońców i przeciwników małżeństwa stanie się Wlk. Brytania: w zamyśle konserwatystów polityka rodzinna może być głównym tematem kampanii przed następnymi wyborami do Izby Gmin. Nie jest to zły pomysł, bo na tym polu różnice między głównymi partiami nabierają wyrazistości.

W połowie lipca opozycyjna Partia Konserwatywna ogłosiła obszerny dokument programowy "Breakthrough Britain" (Brytania czasu przełomu), precyzujący założenia jej polityki w sferze społecznej. Najwyższy czas, uważają konserwatyści, podjąć działania, które przywrócą rodzinie należyte miejsce w społeczeństwie. Dwa tygodnie później Brytyjczycy poznali treść zaleceń Law Commission (Komisji Prawnej) - niezależnego ciała, które służy radą laburzystowskiemu rządowi. Jej rady idą w przeciwnym kierunku: trzeba wspomóc nie małżeństwa, lecz konkubinaty.

Law Commission sugeruje rządowi, by rozstające się pary nieformalne traktować pod względem finansowym w sposób zbliżony do rozwodzących się małżeństw. Opuszczona konkubina czy konkubent mieliby prawo domagać się jednorazowego odszkodowania czy możliwości pozostania we wspólnym domu. Różnica w stosunku do małżeństw sprowadza się do tego, że takie pary musiałyby spełniać pewne warunki (posiadanie dzieci lub współzamieszkiwanie przez minimum pięć lat), nie mogłyby też się domagać stałych alimentów ani równego podziału majątku.

Głównym elementem programu konserwatystów są natomiast ulgi podatkowe dla małżeństw. Specjalna grupa robocza, kierowana przez byłego lidera partii Iaina Duncana Smitha postuluje wprowadzenie ich (w niewygórowanej wysokości 20 funtów tygodniowo, co oznaczałoby dla budżetu wydatki rzędu 3,2 mld funtów rocznie) dla tych małżeństw, w których jedna osoba nie pracuje, aby zajmować się dziećmi lub też zapewnić opiekę starym rodzicom. Ulgi, podkreślają autorzy raportu, spełniają podwójną rolę: dają rodzinom wsparcie, a zarazem stanowią jasny sygnał dla społeczeństwa, że małżeństwo to instytucja zasługująca na pomoc.

"Małżeństwo daje o wiele większą szansę na stworzenie dzieciom stabilnej rodziny. Ta prawda, a nie zdarzające się od niej wyjątki, powinna kształtować politykę państwa" - zauważył na łamach "Sunday Telegraph" David Green, szef Instytutu Badań nad Społeczeństwem Obywatelskim "Civitas".

Konserwatyści uważają również, że trzeba położyć kres szafowaniu pieniędzmi na rzecz samotnych rodziców. Nie może być tak, że wiele osób żyje wyłącznie z zasiłków, w ogóle nie pracując. Dlatego proponują, by samotni rodzice byli zobowiązani do podjęcia pracy w pełnym lub częściowym wymiarze, w zależności od wieku dzieci.

Partnerzy czy mąż i żona

Gdyby propozycje konserwatystów wprowadzono w życie, wówczas, jak zauważa "Daily Telegraph", z systemu socjalnego zniknęłoby to, co najbardziej powstrzymuje ludzi przed wchodzeniem w związki małżeńskie. I byłoby to pożądane, bo wbrew temu, co głosi Partia Pracy, nie konkubinaty, lecz normalna rodzina jest instytucją najlepszą ze społecznego punktu widzenia. Choćby dlatego, że - jak wykazują badania - związki nieformalne rozpadają się cztery razy częściej, co ma fatalne skutki dla wychowania dzieci.

Obie strony odwołują się do realiów, rzecz w tym, że postrzegają je zupełnie inaczej. "Coraz więcej ludzi żyje ze sobą bez ślubu. Obecne przepisy, regulujące spory materialne między takimi parami, są niejasne i skomplikowane. Mogą też być niesprawiedliwe, ze szkodą dla dzieci - tak Stuart Bridge, członek Law Commission, tłumaczył na łamach "Guardiana", dlaczego zaleca takie a nie inne rozwiązania.

"Załamanie rodziny wiąże się również z obowiązującym systemem podatkowym i systemem zasiłków. Wlk. Brytania to jedyny bodaj kraj w Europie, w którym zniechęcają one ludzi do bycia razem. Dlatego doświadczamy rozpadu rodziny na taką skalę i mamy najwięcej problemów społecznych" - odpowiada lider konserwatystów David Cameron.

Propozycje jego partii przyjęto dobrze. Według "Sunday Telegraph", 80 proc. Brytyjczyków ceni małżeństwo, a 57 proc uważa, że rząd powinien zachęcać do jego zawierania. Ciekawe jednak, że nie odbiera to poparcia zasiłkom dla samotnych matek: 49 proc. pytanych sądzi, że należy wesprzeć małżeństwa ich kosztem, a aż 44 proc. się temu sprzeciwia.

Konserwatyści zdają sobie sprawę, że nawet jeśli po objęciu władzy skorygują politykę obecnego rządu, na rezultaty trzeba będzie poczekać. Ale nie stanowi to dla nich problemu. Równie ważny jest symboliczny wymiar ich propozycji; sygnał, że związki małżeńskie cenią i wspierają. "Trzeba mieć odwagę powiedzieć, co naszym zdaniem jest dobre" - uważa Iain Duncan Smith.

Dlatego konserwatyści postulują, by do wszelkich ankiet i formularzy wróciła zlikwidowana rubryka "stan cywilny", a ze słownika oficjalnego i codziennego powinny zniknąć słowa "partner - partnerka", zastąpione przez "męża" i "żonę".

Nowoczesna koabitacja

Dążenie do zacierania różnic między małżeństwem a konkubinatem nie wyczerpuje pomysłów radykałów. Ponieważ wywodzą się oni generalnie z szeregów lewicy, nieco dziwi fakt, że najnowszy pomysł z tej dziedziny wyszedł od przedstawicielki bawarskiej CSU, partii chadeckiej. Jej ekscentryczna działaczka Gabriele Pauli ogłosiła ostatnio, że małżeństwo powinno się zawierać wyłącznie "na czas określony" (sama proponuje 7 lat). Po tym okresie związek automatycznie by wygasał, chyba że małżonkowie postanowią być razem przez kolejną "kadencję".

Pomysł pani Pauli komentowano w tonie prześmiewczym, co innego koncepcje szwedzkich feministek, w tej sferze od dawna zajmujących miejsce w światowej awangardzie. Tamtejsza Inicjatywa Feministyczna, która z luźnego ruchu przekształciła się w partię, postuluje całkowite zniesienie małżeństwa, w tym również - to novum! - zarejestrowanego partnerstwa homoseksualistów. Dlaczego? Bo są to formy zupełnie archaiczne. Miejsce małżeństwa powinna zająć, jak to określa Inicjatywa, "nowoczesna idea koabitacji" (czyli współzamieszkiwania).

Owa "nowoczesna koabitacja" to związek, w którym nie ma znaczenia ani płeć osób uczestniczących, ani ich orientacja seksualna, ani wreszcie ich liczba. "Chcemy nowego ustawodawstwa dla dwojga lub większej liczby ludzi, którzy żyją ze sobą, mają wspólne finanse i wspólne rzeczy. Bo historia małżeństwa nie wiąże się z miłością, lecz z posiadaniem - wyjaśniała Tina Rosenberg, współzałożycielka Inicjatywy. Jako przykład podała rozwiedzionych małżonków, którzy weszli w nowe związki, mają z nich nowe dzieci, a wszyscy razem, partnerzy starzy i nowi, są gotowi zgodnie łożyć finansowo na całe to potomstwo. Prawo, zdaniem szwedzkich feministek, powinno stworzyć im wspólne ramy, nie ingerując w sferę więzów seksualnych.

Wydawałoby się, że to wizja irracjonalna, lansowana przez ludzi, których nikt nie będzie słuchał. Faktycznie - Inicjatywa Feministyczna w ubiegłorocznych wyborach otrzymała zaledwie 0,68 proc. głosów. Ale to tylko jedna, formalna strona medalu.

Syndrom rozbitego okna

Przed dwoma laty w holenderskim mieście Rosendaal zostało zawarte osobliwe małżeństwo: 46-letni Holender Victor

de Bruijn i jego żona Bianca do swego związku dokooptowali trzecią osobę, niejaką Mirjam Geven. Po raz pierwszy w Europie powstał związek poligamiczny, który nie ma nic wspólnego z tolerowanym (choć po cichu) wielożeństwem imigrantów z państw muzułmańskich. Co więcej: u de Bruijnów znajdujemy naraz poligamię, homoseksualizm i zmienność ról. Nie mniej zdumiewa fakt, że kontrakt małżeński, nazwany "umową o współzamieszkiwaniu", został zawarty notarialnie, a więc poniekąd z błogosławieństwem państwa.

W wielu krajach, które zalegalizowały związki gejowskie, a teraz zastanawiają się, jak rozwiązać problem poligamii, trwają dyskusje, jakie skutki pociągnie za sobą nowe rozumienie małżeństwa. Obrońcy rodziny w Kanadzie, która dwa lata temu uznała związki homoseksualne, są przekonani, że w tej sferze szykuje się prawdziwe pomieszanie pojęć. "Ustawa o małżeństwach gejowskich działa tak, jak okno wybite w samochodzie - pisze Barbara Kay, publicystka dziennika "National Post". - Ludzie spokojnie mijają pozostawiony na ulicy samochód, aż do chwili, gdy ktoś rozbije w nim okno. Wtedy w ciągu kilku godzin zostaje on rozebrany na części. Małżeństwa gejowskie to właśnie takie rozbite okno".

Popatrzmy zresztą, jak zmienia się słownictwo, jak pojawiają się nowe, zgoła cudaczne terminy. Na przykład gender-neutral marriage: "małżeństwo neutralne pod względem płci". Użyła go nie jakaś marginalna grupka, lecz Norweska Partia Pracy - ugrupowanie od lat sprawujące rządy - w rozważaniach nad przyjęciem nowego ustawodawstwa rodzinnego. Albo też "związki poliamoryczne" - takie, w których wiąże się kilka osób, w myśl zasady każdy z każdym, jak wspomniane małżeństwo de Bruijnów.

Do takiego schematu nie pasuje oczywiście znany z wielu kultur poligamiczny związek mężczyzny i wielu kobiet. To wzór patriarchalny, dlatego szwedzkie feministki w nowej rzeczywistości nie widzą dla niego miejsca.

Ale i one nie wszystko przewidziały. Skoro małżeństwo może funkcjonować w każdej, najbardziej nawet dziwacznej konfiguracji, to czemu nie w pojedynkę? Poślubić samego siebie - to dopiero nowoczesna idea.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2007