Najdłuższy dzień

To nie był żaden z tych wahających się stanów, które mogły zaważyć na zwycięstwie Baracka Obamy. Ale Minnesota to stan wyjątkowy. Głosuje tu trzy czwarte ludności. Noszenie znaczka z napisem „głosowałem” jest w dobrym tonie.

12.11.2012

Czyta się kilka minut

Ciekawa jestem, co powie Clinton – studentki Brigitte i Maggie, z naklejkami „Students–Obama” na kurtkach, już półtorej godziny temu zajęły miejsce na początku gigantycznej kolejki. Kolejka ciągnie się kilkaset metrów alejkami uniwersytetu stanowego St. Cloud.

Jeszcze niedawno Minnesota uchodziła za pewniaka Demokratów. Ale z końcem października sondaż „Minnesota Star Tribune” pokazał, że Obama prowadzi tylko trzema procentami, gdy miesiąc wcześniej mógł liczyć na osiem. I Demokraci, i Republikanie rzucili więc na ten odcinek zawodników wagi ciężkiej.

Thomas wierzy w Obamę

W niedzielne popołudnie, 4 listopada, przystanek na trasie swego kampanijnego tournée zrobił w Minneapolis kandydat Republikanów na wiceprezydenta Paul Ryan. „Minnesoto, pomożesz nam wygrać te wybory?” – pytał na mityngu zorganizowanym w olbrzymim hangarze lotniska, aby nie tracić czasu na dojazd do miasta. Zero improwizacji: za mówcą podium, na nim rozentuzjazmowani wyborcy z ręcznie malowanymi bądź drukowanymi bannerami. Ryan budził owacje, gdy mówił o związkach swej rodziny z tym stanem.

Za to na wieczorny mityng Demokratów na uniwersytecie St. Cloud przybył sam były prezydent Bill Clinton, gorąco wspierający Obamę. Miejsce wybrano nieprzypadkowo: St. Cloud należy do okręgu szóstego, z którego do Izby Reprezentantów dostała się Michele Bachmann, członkini konserwatywnej Tea Party, która uważa, że globalne ocieplenie to oszustwo, i troska się o rzekomo antyamerykańskie poglądy Obamy. A poza tym kampus to przyczółek młodzieży sympatyzującej z Demokratami. Zaś młodzież była dla Demokratów w tej kampanii jedną z kluczowych grup demograficznych do pozyskania: wprawdzie z natury jest bardziej liberalna, ale znaczny jej procent nie głosuje. – Popieram Obamę za to, co reprezentuje. Jest głosem młodych ludzi, uwielbiam go – potwierdza Maggie. – A Romney? On jest głosem bogaczy.

– To głupie – nie chodzić na wybory – dodaje Thomas, student pierwszego roku, pytany o rówieśników, którzy nie biorą udziału w wyborach. – Każdy powinien głosować, bo ten, kogo wybierzemy, będzie rządził naszym krajem przez następne cztery lata – dodaje jego siostra Christine, która jeszcze nie głosuje, bo ma dopiero 16 lat.

Chcieliby, żeby wygrał Obama. – Nie wierzę w program Romneya – mówi Thomas. – A poza tym, on po prostu nie pasowałby mi na prezydenta USA.

Jak i kogo wybiera Minnesota

Wzdłuż kolejki studentów przejeżdża kampanijny autobus, wolontariusze rozdają pomarańczowe bannery. Można nimi machać, można ustawić je w ogródku jako tzw. yard signs, tabliczka na trawnik – Amerykanie obwieszczają tak sąsiadom swe preferencje. Ale na przedmieściach Minneapolis nie widać ich wiele. Minnesota nie zaliczała się do swing states, stanów wahających się, więc walka nie toczy się tak zaciekle jak np. w Ohio. Na ulicach nie widać też plakatów ani billboardów. Kampania toczy się głównie w telewizji. W tym roku padnie rekord wszechczasów: wyemitowano łącznie milion spotów wyborczych!

Akurat te pomarańczowe tabliczki nie wspierają żadnego z kandydatów. „Zagłosuj na NIE – nie ograniczaj wolności małżeństwa” – głoszą. Bo mieszkańcy Minnesoty na kartach wyborczych znajdą – prócz kandydatów na prezydenta, do Senatu i Izby Reprezentantów, do stanowych władz i sądów oraz na miejskie urzędy – także pytania referendalne: o dwie poprawki do konstytucji stanu. Pierwsza zaowocowałaby wpisaniem do niej, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, co w przyszłości uniemożliwiłoby legalizację małżeństw homoseksualnych w tym stanie. Druga poprawka przybysza z Europy może wprawić w osłupienie: dotyczy wymogu legitymowania się przez wyborcę dokumentem ze zdjęciem, wydanym (bezpłatnie) przez stanowe władze.

Dziwne? W Minnesocie wyborca może się zarejestrować nawet tuż przed oddaniem głosu. Powinien przedstawić dowód, że jest mieszkańcem stanu, ale w ostateczności może przyprowadzić sąsiada, który za niego poświadczy. W USA nie istnieje coś takiego, jak ogólnokrajowy dowód osobisty. Prawo jazdy nie każdy posiada, a np. legitymacja studencka by się nie liczyła, bo nie wydają jej władze stanowe. Wielu obywateli stanu odbiera tę poprawkę jako ograniczenie prawa do głosowania.

Samotność Stevena Espesetha

Kilkuset studentów tłoczy się jeszcze przed audytorium, gdy organizatorzy ogłaszają, że wewnątrz nie ma już miejsca. Żadnego buczenia i protestów – wszyscy karnie przechodzą na drugą stronę budynku, gdzie stoi telebim. Właśnie pojawił się na nim senator z Minnesoty Al Franken. „Do roboty!” – apelował, zagrzewając do zachęcania rodzin i przyjaciół, by poszli do wyborów. „Gdy się wygrało 312 głosami, wie się, jak ważny jest każdy z nich” – opowiadał Franken, który w 2008 r. tak minimalną przewagą pokonał republikańskiego konkurenta.

Dodajmy: takie właśnie sytuacje służą jako argument zwolennikom poprawki o dowodzie ze zdjęciem. Bo przy tak wyrównanych wyścigach, nawet małe fałszerstwo może zaważyć.

Gdy Franken przypomina tłumowi, że jesteśmy w rodzimym okręgu deputowanej Bachmann (buczenie), na uboczu stoi samotnie student Steven Espeseth, z granatowym bannerem „Romney – Ryan”. – Tak, większość ludzi w moim wieku popiera Obamę, bo koncentrują się na sprawach socjalnych, ale dziś musimy myśleć o ekonomii, jak postawić kraj na nogi, a nie zajmować się socjalem – mówi Espeseth. – Poza tym wielu moich rówieśników nie zawraca sobie głowy polityką – dodaje. – Tu w okolicy ludzie są raczej konserwatywni, z wyjątkiem kampusu. Dlatego oni tu przyjechali – skinieniem głowy wskazuje telebim. – Żeby namówić nas do głosowania na Obamę i przeciw Michele. Ja i kilku kolegów jesteśmy tu mniejszością, ale chcemy postawić studencki klub republikański na nogi.

Steven usłyszy kilka zaczepek, ale nikt nie chce go stąd wyrzucać. Tymczasem właśnie przybył Clinton. Zmęczony i zachrypnięty, bo dziś to już jego czwarte wystąpienie (poprzednie odbyły się w stanach New Hampshire i Północna Karolina). Zanim przemówi, pod gigantycznym napisem „Forward” („Naprzód”), rzuci kilka słów do ludzi na zewnątrz. Zupełnie jakby słyszał, co mówił Steven, skoncentruje się na ekonomii. Nawet o nowym systemie opieki zdrowotnej będzie mówić jako o kwestii ekonomicznej. Ale sprawa numer jeden to apel: idźcie do wyborów.

Inna rzecz, że obywateli Minnesoty nie trzeba zachęcać.

Długi dzień Catherine Dorr

Poranek w Minneapolis, dzień głosowania.

– Mamy tu historycznie najwyższą frekwencję w USA – cieszą się Patrice i Gerald Halbach; właśnie wyszli z komisji wyborczej w Marcy Open School przy 4. Avenue Southeast.

Kolejka sięga przed bramę szkoły. Starsi i młodzi, eleganccy i w czapkach z daszkiem, powoli zmierzają do sali gimnastycznej, gdzie pobierają karty, udają się do jednego z dwunastu pulpitów oddzielonych przepierzeniami, zaczerniają owalne pola przy nazwiskach i wsuwają je do skanera, przypominającego skrzyżowanie przemysłowej drukarki z sejfem. Niektórzy wypełniają karty, siedząc na podłodze. Mężczyźnie na wózku pomaga młoda wolontariuszka. Na skanerze leży rolka okrągłych czerwonych naklejek z napisem „I voted” („Głosowałem”). Można ją przykleić na ubraniu, jak serduszko Wielkiej Orkiestry. W niektórych barach klient z taką naklejką może dostać darmowego bajgla.

W USA nie ma ciszy wyborczej, ale pewne zasady obowiązują. Kartka na drzwiach głosi, że w odległości stu stóp od tego miejsca nie wolno prowadzić agitacji ani nawet dyskutować. Teoretycznie 30 metrów dalej mogliby stać partyjni aktywiści, ale dla wszystkich jest jasne, że byłoby to wbrew dobrym obyczajom.

Catherine Dorr, bezpartyjna arbiter, ocenia, że do tej komisji przyjdzie dziś 2-3 tysiące mieszkańców okręgu. – Jeśli wyniki kandydatów są bardzo zbliżone, głosy przelicza się ręcznie – tłumaczy. – Poza tym w wybranych komisjach przeprowadza się audyt wszystkich głosów. Do domu wrócę pewnie późno w nocy, bo po zamknięciu komisji robimy przyjęcie.

W poprzednich wyborach frekwencja w Minnesocie wyniosła 78 proc. W tym roku będzie podobnie. Tymczasem w całym kraju wyniesie, jak podaje „USA Today”, ok. 57,5-60 proc. Czemu Minnesota ma tak dobre wyniki? Może dlatego, że wielu mieszkańców to potomkowie szwedzkich imigrantów i obywatelską karność mają we krwi. Miejscowi są też przeważnie dobrze wykształceni.

I mają wśród siebie takie osoby jak Karlynn Fronek, członkini Ligi Głosujących Kobiet Minneapolis. – Chodzimy do szkół i namawiamy do rejestracji uczniów, którzy ukończyli 18 lat – opowiada Fronek. – Mamy programy dla młodych kobiet, wciągamy je w pracę na rzecz lokalnej społeczności. Do tych wyborów – dodaje, spoglądając w stronę kolejki – przyciągnęła ludzi też kwestia obu poprawek do konstytucji, masowo kontestowanych.

– Popatrz na nich wszystkich – mówi Patrice Halbach. – Gdyby poprawka o wymogu przedstawienia dokumentu ze zdjęciem przeszła, pewnie połowa z nich nie mogłaby wziąć udziału w wyborach. Ubodzy, studenci, starsi czy nawet wojskowi zostaliby pozbawieni prawa do głosowania. Mam nadzieję, że to nie przejdzie.

Smutek Anne i radość Janice

– That’s my baby – młoda twarz Prestona Maddocka, tutejszego rzecznika kampanii „Obama for America”, rozciąga się w uśmiechu, gdy staje przy pomalowanym w kampanijne barwy fordzie E-350 super duty. – Właściwie ważniejszy jestem jako kierowca niż rzecznik – dodaje. – Przejechaliśmy nim stąd przez Wisconsin, Ohio, Iowę, auto stało się już ikoną. To niezwykłe przeżycie: obserwować na trasie, jak budzi się w ludziach energia, jak się angażują. Jedziesz, a oni zatrzymują się i pokazują ci kciuk w górę. No, bywa też, że środkowy palec...

W miejscowości St. Paul, w biurze przy Selby Avenue, kilkanaścioro wolontariuszy, głównie w wieku średnim lub emerytalnym, wisi na telefonach, prowadząc sondaże.

Program komputerowy wyświetla kolejne nazwiska wyborców z okręgu i numery ich telefonów. – Halo, czy to Blanche? Tu Lauren z kampanii prezydenta Obamy, czy już głosowałaś? Okej! – uśmiecha się kobieta, dziękuje i wybiera następny numer.

Wieczór wyborczy Republikanie i Demokraci spędzają na przeciwnych brzegach Mississippi. Ci pierwsi w hotelu Hilton w Bloomington, na południe od Minneapolis.

Jeszcze około godziny 21 atmosfera jest imprezowa. „Nie jest tak źle!” – krzyczy brunetka, spoglądając w telewizor, obok którego stoi skrzynka piwa. Licznik wskazuje 173 do 174 głosów elektorskich na rzecz Romneya. Piętro niżej orkiestra w strojach Statui Wolności i Kapitana Ameryki gra kawałki z „Blues Brothers”. „Nie przestawajcie patrzeć w ten telebim – wołają. – Jeszcze to dziś wygramy!”.

Ale na telebimie – leci, rzecz jasna, konserwatywny kanał Fox News – wieści są coraz mniej wesołe. Przemawia kandydat na senatora Kurt Bills, który wie już, że przegrał rywalizację z Amy Klobuchar. „Nie wstyd przegrywać – mówi. – Wstyd nie stawać do walki”.

19-letnia Anne w wieczorowej sukni: – Jasne, że większość ludzi w moim wieku jest za Demokratami. Minnesota jest bardziej liberalna, Demokraci tu wygrają. Ale ja popieram Romneya, tak zostałam wychowana – jakby tonem usprawiedliwienia Anne dodaje, że przyjaźni się z córką Michele Bachmann.

Wkrótce zapada cisza, a potem robi się nerwowo. Ktoś rzuca: „To już nie USA, to ZSRR!”. Tymczasem taksówkarz Gutema użycza swego iPada z serwisem CNN: widać, jak spływają wyniki. Gdy Gutema parkuje już po drugiej stronie rzeki, pod hotelem Crowne Plaza, gdzie imprezują Demokraci, licznik wskazuje 274 do 201 głosów elektorskich na rzecz Obamy. Wszystko już wiadomo. W sali balowej kapela rockowa gra „Californication”, a ludzie w garniturach i t-shirtach wpatrują się w telebim (rzecz jasna, kanał MSNBC), ściskają się i klepią po plecach.

Afroamerykanka Janice siedzi przy stoliku z pogodną twarzą i sześcioma naklejkami „I voted” na czole. – Wiedziałam, że mu się uda – mówi. – Republikanie nie dbają o edukację dzieci, o leczenie. Ubezpieczenia są bardzo drogie, a ludzie potrzebują opieki zdrowotnej. Potrzebują opieki – powtarza.

***

W Minnesocie Obama zdobył 52,8 proc. (czyli 10 głosów elektorskich), Romney 45,2 proc. Michele Bachmann z 50,6 proc. głosów pozostanie reprezentantką dystryktu numer 6. Do konstytucji stanu nie trafi zapis, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety (51,2 proc. na „nie”). Wyborcy nie będą też musieli posiadać dowodu tożsamości ze zdjęciem (52,2 proc. na „nie”). Z frekwencji Minnesota znów może być dumna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2012