Nadchodzi dyktatura młodych

Już wkrótce wyborcy po pięćdziesiątce staną się najważniejszą grupą w elektoracie każdej partii. To oni będą najskuteczniej wpływać na ich decyzje polityczne. Tylko po co młodym taka demokracja?

09.10.2018

Czyta się kilka minut

 / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
/ BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Jesteśmy starzejącym się społeczeństwem i nawet tak chwalony program 500 plus tego nie zmieni. Przyczynił się do redukcji biedy (która, wbrew powszechnym przekonaniom, zmniejszała się już długo przed rządami PiS), ale nie spowodował wzrostu dzietności kobiet. Taka sytuacja rzutuje jednak na rynek pracy i na finanse publiczne, jakość usług w służbie zdrowia, na konkurencyjność gospodarki i na życie codzienne każdego z nas. A także na to, czy będziemy żyć w demokracji.

Imigracja działa krótko

Już w tej chwili panujące długo w Polsce dwucyfrowe bezrobocie przekształciło się w brak rąk do pracy, co zmusiło rząd do sprowadzenia kilkuset tysięcy pracowników z Ukrainy, Indii, Bangladeszu i innych krajów, wbrew retoryce antyukraińskiej i antymuzułmańskiej. Ludzie ci mają u nas w większości pozwolenia na krótki pobyt, co oznacza, że nie mogą się osiedlić (choć, jak doświadczenie innych krajów z taką imigracją pokazuje, wielu i tak będzie to robić, legalnie lub nie) i że podatki oraz składki zapłacą głównie w krajach pochodzenia, gdzie też poślą swoje zarobki, zamiast je wydawać w Polsce, kreując tym dochody dla państwa z VAT. Zatrudnianie tej siły roboczej przyczynia się do stabilizacji krajów pochodzenia, wspiera kurs ich walut i – w przypadku Ukrainy – pośrednio pomaga finansować wojnę w Donbasie. Pomaga też polskim przedsiębiorstwom w utrzymaniu niskich płac, przez co sprzyja konkurencyjności polskiego eksportu. Powoduje natomiast problemy dla ukraińskich firm, które muszą płacić swoim pracownikom więcej, aby ich powstrzymać przed emigracją.

Jedno jest pewne: imigracja zarobkowa to krótkotrwały sposób na problemy rynku pracy. Nie jest jednak żadnym remedium na średnio- i długotrwałe skutki starzenia się społeczeństwa. Pracownicy zagraniczni – na obecnych zasadach – w znikomym stopniu przyczyniają się do rozwiązywania problemów z finansowaniem naszych rent, emerytur i systemu opieki zdrowotnej. Aby temu zaradzić, należałoby dawać prawo do stałego pobytu i pozwolenia na pracę tylko tym imigrantom, którzy mają realne szanse, by zarabiać grubo powyżej przeciętnej krajowej. Tylko wtedy płaciliby składki i podatki w Polsce – i to w takiej wysokości, że ich wpłaty mogłyby się przyczynić do wyrównania deficytu w tym zakresie. Musiałoby to dotyczyć kilkuset tysięcy imigrantów rocznie, aby wyzerować niekorzystny efekt obecnych trendów demograficznych. Długofalowo – w perspektywie kilku pokoleń – niewiele by to dało, bo doświadczenie innych krajów pokazuje, że tacy imigranci zarobkowi tylko w pierwszym pokoleniu mają dużo dzieci. Potem dostosowują się do miejscowych obyczajów. Problem powraca: w społeczeństwie umiera więcej ludzi, niż się rodzi.

Roboty nie zabiorą pracy

Niektórzy pocieszają się, że dzięki rozwojowi sztucznej inteligencji wkrótce w ogóle nie będziemy musieli pracować, bo wyręczą nas (także imigrantów) roboty. Postęp technologiczny, automatyzacja i racjonalizacja towarzyszą ludzkości od zarania dziejów, ale zawsze tylko przejściowo zmieniały relacje między pracującymi i niepracującymi. Następowało to, kiedy rozwój technologii nagle zwiększył zapotrzebowanie na specyficzną siłę roboczą. Każda taka zmiana, od wynalezienia silnika parowego po początek ery komputerowej albo rozwój internetu, spowodowała silne perturbacje na rynkach pracy. Niektóre zawody obumarły, powstały nowe.

Podczas tej ewolucji rozszerzył się zasięg państwa opiekuńczego. Kiedyś nasz los w przypadku choroby albo popadania w biedę zależał od rodziny, Kościoła, związku zawodowego lub gminy. Dziś w takich przypadkach nie musimy prosić o pomoc, lecz mamy do niej prawo. Prawo to gwarantuje państwo w postaci urzędu pracy, ośrodka pomocy społecznej i ośrodka opieki zdrowotnej. Tak się składa, że ta ekspansja państwa opiekuńczego miała miejsce tylko i wyłącznie w krajach, które najszybciej przyczyniały się do postępu technologicznego. Bezrobocie poza fazami kryzysów było tam niższe niż w krajach, gdzie postęp technologiczny kroczył bardzo wolno. Nie spowodował on zaniku pracy, przesuwał jedynie pracujących do „sfery budżetowej”.

Dlatego nie ma powodu, by uznać, że następny skok technologiczny całkowicie zlikwiduje zapotrzebowanie na ludzką pracę, tym bardziej że ludzie nie pracują (i nigdy nie pracowali) tylko po to, aby zdobyć środki konieczne do fizycznego przetrwania. Nawet kiedy popyt na pracę czysto zarobkową zmaleje, to i tak ludzie będą pracować w celu samorealizacji. I to akurat są zazwyczaj najbardziej kreatywni i społecznie użyteczni pracownicy.

Duży udział starszych, zazwyczaj niechętnych nowościom, konserwatywnych i nieufnych wobec postępu ludzi musiałby hamować popyt na sztuczną inteligencję. Młodzi pewnie zachwycaliby się robotem, który pozwala pisać na laptopie w czasie jazdy samochodem i zastąpiłby im asystenta albo sekretarki, ale emeryci mieliby mniej powodów do zachwytu, gdyby się okazało, że w domu opieki muszą umieć programować, by skłonić robota do częstszej zmiany pościeli. W starzejącym się społeczeństwie to starsi kreują więcej popytu na usługi niż młodzi, usługodawcy musieliby się do nich dostosować. Nie odwrotnie.

Innymi słowy: roboty nam nie pomogą ani wyrównać deficytu siły roboczej na rynku pracy, ani zbilansować system emerytur i rent, opieki zdrowotnej i ubezpieczenia społecznego. Imigracja zaś ulży rynkowi pracy jedynie na krótką metę, a do rozwiązywania pozostałych, długofalowych problemów nie przyda się w ogóle.

Wydojone pokolenie

Podobnie jest z polityką prorodzinną, nawet taką, która stawia tylko na zwiększenie dzietności kobiet i byłaby skuteczniejsza od 500 plus. Gdyby się udało nakłonić kobiety do rodzenia większej liczby dzieci, mielibyśmy lepszą perspektywę na zbilansowanie finansów publicznych w przyszłości. Ale ze wszystkich pozytywnych impulsów dla rynku pracy, dla systemu rent i emerytur i dla opieki zdrowotnej korzystalibyśmy i tak dopiero w następnym pokoleniu. Dopiero wtedy obecnie urodzone dzieci wchodziłyby na rynek pracy i zaczęłyby płacić składki oraz podatki.

Kiedy zaczną pracować, czekają je olbrzymie obciążenia podatkowe, które będą finansować bieżące emerytury i wykup obligacji państwowych, nabytych kiedyś w ramach kapitałowych planów emerytalnych przez fundusze emerytalne ich rodziców. Czekają je też olbrzymie składki na ubezpieczenie zdrowotne, by umożliwić leczenie licznych starych i chorych ludzi.


Czytaj także: Piotr Szukalski: Demografia na cztery nogi


Sąsiednie kraje zdają sobie z tego sprawę, więc obniżają poziom emerytur i rent albo wydłużają wiek emerytalny. W Niemczech to się już stało, a w Rosji właśnie się dzieje. Trzeba to zrobić wtedy, kiedy wpływ na wyniki wyborów tych, których obniżenie wieku emerytalnego dotyka, jest jeszcze mały. Kiedy nikt w Polsce już nie będzie mógł wygrać wyborów bez poparcia starszych ludzi (a ci – inaczej niż młodzi obywatele – chętnie i karnie idą na wybory), to o obniżeniu rent i emerytur i o podwyższaniu wieku emerytalnego można będzie zapomnieć. Wtedy rządom zostanie już tylko dojenie młodych. Aż uciekną za granicę.

Najważniejszy elektorat

Już wkrótce wyborcy po pięćdziesiątce staną się najważniejszą grupą w elektoracie każdej partii i tą grupą nacisku, która najskuteczniej będzie mogła wpływać na decyzje polityczne. Ta armia ludzi będzie miała też o wiele więcej wolnego czasu niż młodzi pracujący, aby budować strukturę, organizować się, koordynować swoje działania i naciskać na władzę na każdym szczeblu. Pewnie nie będzie ideologicznie jednorodna (bo teraz też nie jest), ale będzie na pewno bardziej zachowawcza, sceptyczna wobec jakichkolwiek zmian i niechętna modernizacji.

I będzie obojętna wobec regulacji rynku pracy, niechętna wobec zwiększenia nakładów na edukację, szkolnictwo i badania (bo to emerytów w znikomym stopniu dotyczy). Spajana bardzo silnym wspólnym interesem: aby utrzymać emerytury i renty na wysokim poziomie.

Żadna siła polityczna nie będzie mogła tego lekceważyć. Jak to konkretnie działa, można obserwować od kilku lat w Niemczech: poprzednia wielka koalicja natychmiast po jej powstaniu ogłosiła całą listę dobrodziejstw socjalnych dla starszego pokolenia. Co rządzącym w Niemczech wpada do głowy, kiedy minister finansów oznajmia o większych wpływach z podatków? Jak nimi obdarować „biednych rencistów”.

Nie jest możliwe jednoczesne konkurencyjnej gospodarki, wysokich świadczeń emerytalnych, niskiego wieku emerytalnego i zbilansowanych finansów państwa. Ale wbrew powszechnym obawom nie czekają nas „głodowe emerytury”, tylko „głodowe płace realne” dla pracujących.

Nie jest to jednak wcale powód do radości dla starszych, szczególnie jeśli są demokratami. W takiej Polsce (w Niemczech i w każdym innym starzejącym się społeczeństwie) młodzi mają bowiem o wiele mniej powodów, aby popierać demokrację. I będzie ich ubywało. Demokracja (i rządy prawa) mogą chronić młodych przed nadużyciami państwa, ale oni sami faktycznie partycypować w podejmowaniu decyzji już nie będą.

Starzejące się społeczeństwo redukuje bowiem niemal do zera jedną z podstawowych zasad demokracji przedstawicielskiej: „No taxation without representation” (żadnego opodatkowania bez reprezentacji). Młodzi będą w znikomym stopniu reprezentowani w instytucjach politycznych, ale za to będą w maksymalnym stopniu płacić podatki, które zostaną natychmiast rozdysponowane wśród starszych. Trudno się będzie dziwić, że w takiej sytuacji odwrócą się od demokracji.

Ucieczka od demokracji przedstawicielskiej w demokrację bezpośrednią też im nie pomoże – w referendach starsi też będą mieli przewagę. Najbardziej racjonalnym wyjściem dla kurczących się mas pracujących będzie liberalna dyktatura, która powstrzyma redystrybucję ich dochodów. Starsi ani nie pójdą na barykady, ani nie uciekną za granicę, jeśli dostaną mniejsze emerytury i gorszą jakość usług medycznych.

Odbierz babci dowód

Każdy z polskich rządów w ostatnich latach reagował na tę perspektywę tak samo: cicho, bez rozgłosu liberalizując zasady imigracji i przyznawania obywatelstwa. Obecny rząd robi to samo, ale sam sobie ograniczył pole manewru ostrą retoryką ksenofobiczną. Na uregulowanie imigracji zarobkowej na podstawie publicznie i szeroko konsultowanej legislacji nie ma co liczyć. Cudzoziemcy, którzy w innych okolicznościach chętnie osiedliliby się w Polsce, bardzo niechętnie reagują na objawy ksenofobii. Niemcy doświadczyli tego na własnej skórze po 2000 r., kiedy socjaldemokratyczno-zielony rząd chciał rekrutować wysoko kwalifikowanych pracowników z Indii do sektora IT, a chadecka opozycja rozpoczęła ksenofobiczną kampanię przeciwko temu. Hinduscy specjaliści woleli emigrować do Kanady i USA.

Ale nawet gdyby obecny rząd polski przeistoczył się w najbardziej miłujący imigrantów gabinet niepodległej Polski, to i tak mógłby zaledwie spowodować napływ pracowników do sektorów gospodarki o niskich zarobkach. Dlatego nie przyczyniłby się do wyrównania deficytów w emeryturach, rentach i składkach na NFZ.

Konieczna jest więc większa imigracja zarobkowa na stałe, włącznie z liberalizacją zasad przyznawania obywatelstwa tak, by młodzi imigranci mogli uczestniczyć w podejmowaniu decyzji politycznych i równoważyć wpływy starszych pokoleń. Trudno jednak oczekiwać, że sam program osiedlania cudzoziemców w Polsce rozwiąże problemy finansowe i pozwoli na utrzymanie demokracji. Imigrantów nigdy nie będzie tak dużo, by wyrównać całkowicie trendy demograficzne.

Jeśli chcemy dać większy wpływ młodym na sprawy publiczne, zostaje tylko radykalny środek – redystrybucja praw obywatelskich między pokoleniami. Nie wiem, czy hasło „odbierz babci dowód” z 2007 r. faktycznie zmniejszyło frekwencję wyborczą wśród starszych kobiet, ale wiem, że żadna grupa społeczna, którą kiedykolwiek objęto prawem wyborczym, nie zrezygnuje z niego bez walki. Więcej: odebranie ludziom starszym prawa wyborczego musiałoby spowodować kompletną izolację polityczną Polski, na wzór embarga, które ONZ zastosowała wobec RPA, kiedy władze tego kraju nie chciały przyznać większości dorosłych mieszkańców praw wyborczych.

Nie tędy droga. Można natomiast obniżyć wiek wyborczy i w ten sposób zwiększyć wpływ młodszych wyborców wobec starszego pokolenia albo ostrożnie odejść od zasady „równości głosu”, przydzielając rodzicom głosy (albo jego odpowiednie ułamki) według liczby dzieci do czasu, kiedy te dzieci będą mogły same wziąć udział w wyborach. Dzięki temu rodzice z małoletnimi dziećmi staną się szybko ważnym potencjalnym elektoratem każdej partii, co z kolei powinno doprowadzić do znacznie lepszych warunków wychowywania dzieci (np. prorodzinnego systemu podatkowego) i tym samym odbić się większą dzietnością kobiet. Tak wyśmiewana niedawno w Polsce propozycja Jarosława Gowina jest poważnie rozważana w świecie: od Japonii po Niemcy.

Można się wtedy spodziewać powstania lepszych niż dziś warunków pogodzenia pracy z rodzicielstwem – i to dla obu płci. Proste transfery gotówkowe na rzecz (albo lepiej: z powodu) dzieci to sposób na redystrybucję, zwiększenie równości społecznej i obniżenie skali ubóstwa, ale one same w sobie większego przyrostu demograficznego nie zapewniają, jeśli nie towarzyszy im odpowiednia infrastruktura w postaci powszechnie dostępnych żłobków i przedszkoli oraz bezpiecznego transportu.

Najlepiej to widać we Francji, która od kilkudziesięciu już lat łączy wszystkie te elementy i nie ma niżu demograficznego. Społeczeństwo starców nie jest takimi zabiegami zainteresowane. Emeryci troszczą się jeszcze o swoje własne wnuki (o ile je mają), ale dlaczego mieliby się martwić placami zabaw i przedszkolami lub pytaniem, kto zapłaci emerytury ich dzieci i wnuków? Skoro to i tak dotyczy okresu, w którym – nawet przy najlepszym systemie opieki zdrowotnej – będą już na tamtym świecie? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2018