Na styku cywilizacji

O Sri Lance z czasu wojny domowej pisano, że to „wyspa obłędu”. Wojna się skończyła, ale szaleństwo nie zniknęło. Zmieniło tylko swoje oblicze.

19.03.2018

Czyta się kilka minut

Zniszczenia w meczecie w mieście Kandy po starciach między buddystami i muzułmanami.  Sri Lanka, 9 marca 2018 r. / THARAKA BASNAYAKA / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Zniszczenia w meczecie w mieście Kandy po starciach między buddystami i muzułmanami. Sri Lanka, 9 marca 2018 r. / THARAKA BASNAYAKA / NURPHOTO / GETTY IMAGES

Tutejsza historia powtarza się z niepokojącą regularnością. Także teraz, na początku marca, rząd Sri Lanki musiał ogłosić 10-dniowy stan wyjątkowy. Musiał, aby zapanować nad chaosem po antyislamskich zamieszkach w 120-tysięcznym mieście Kandy – stolicy Prowincji Centralnej, gdzie położona jest ważna dla wyznawców buddyzmu Świątynia Zęba (przechowywany ma być tam ząb Buddy).

W zamieszkach zginęło kilka osób, zniszczono kilkadziesiąt domów, spłonęło wiele aut. Buddyści uszkodzili też poważnie cztery meczety.

Starcia – czy też może: pogromy – zaczęły się po tym, jak muzułmańscy pasażerowie taksówki pobili buddyjskiego kierowcę. Mężczyzna zmarł potem w szpitalu. Podjudzony przez buddyjskich ekstremistów tłum postanowił wymierzyć sprawiedliwość – ale nie sprawcom pobicia, lecz całej islamskiej społeczności.

Premier Ranil Wickremesinghe szybko potępił rasistowskie ataki i obiecał zrobić porządek. Zapewne w głębi ducha modlił się, by fala przemocy nie rozlała się na całe państwo. Już teraz wizerunek wyspy, tak ciężko odbudowywany, został naruszony – stanu wyjątkowego nie było tu od wojny z Tamilskimi Tygrysami, zakończonej w 2009 r. Turyści, którzy w ostatnich latach upodobali sobie Sri Lankę, musieli być w szoku. Skąd taka nienawiść wśród buddyjskich mieszkańców tej na pozór rajskiej krainy?

Jednak sami Lankijczycy inaczej niż turyści postrzegają swoją wyspę: konflikt buddyjsko-islamski tli się tutaj nieustannie, wybuchając raz po raz – jak teraz.

30 milionów cegieł

W kanonie palijskim – zbiorze tekstów świętych dla buddystów – można odnaleźć legendę o wojowniku, który odwiedził Buddę, aby zapytać go, czy polegli w bitwie odrodzą się w raju. Oświecony milczał, więc żołnierz ponowił pytanie. Gdy Budda dalej pozostawał niewzruszony, wojownik zadał pytanie po raz trzeci. Dopiero wtedy Budda odpowiedział: ci, co zginęli w boju, nie mają szans na odrodzenie w niebiosach. Przeciwnie, z powodu niestabilności emocjonalnej w chwili śmierci i nienawiści w sercu czeka ich odrodzenie w piekle.

Z przypowieści tej można by wnioskować, że prawowierny buddysta powinien być emanacją pacyfizmu. Tymczasem jak bardzo wyobrażenie to rozmija się z realiami, można przekonać się właśnie na Sri Lance – w kraju, gdzie wojna domowa zakończyła się wprawdzie dziewięć lat temu, ale gdzie daleko jest do pokoju.

Żar z nieba sprawia, że nawet krótki spacer w południowej porze może przyprawić o zawrót głowy. Jednak na placu budowy pagody Sandahiru Seya, buddyjskiej budowli sakralnej, praca wrze. Przy gigantycznej konstrukcji, przypominającej w obecnym stanie górę z cegieł, ludzie krzątający się na jej szczycie wyglądają jak mrówki.

Ma być to największa pagoda na Sri Lance, finalnie osiągnąć ma aż 85 m wysokości. Przyćmi wielkością nawet słynne starożytne stupy Anuradhapury, w pobliżu których jest wznoszona. Po trzęsących się rusztowaniach wchodzą robotnicy w każdym wieku, kobiety i dzieci, dźwigając cegły wielkości łokcia.

Mija mnie grupa pielgrzymów. Przyjeżdżają z różnych stron kraju, by symbolicznie dołożyć choć jedną cegłę (ma być ich łącznie ponad 30 mln). Całej pracy doglądają mnisi – oraz wojsko, w imieniu którego pagoda jest wznoszona.

Świątynia ku czci armii

Budowę świątyni zainicjował Mahinda Rajapaksa, prezydent Sri Lanki w latach 2005-15, a więc w czasie, gdy wojna osiągnęła punkt zwrotny, a Tamilskie Tygrysy zostały – dosłownie – wybite. Chciał uczcić udział armii i policji w zakończeniu wojny, która trwała w latach 1983–2009 i pochłonęła ponad sto tysięcy ofiar.

Nowa stupa wpisuje się w jego ultranacjonalistyczną wizję kraju. Syngaleska prawica, związana z byłym już prezydentem (w 2015 r. Rajapaksę na stanowisku lidera Partii Wolności Sri Lanki zastąpił konkurent Maithripala Sirisena, obecny prezydent), wierzy, że rajska wyspa jest miejscem wybranym przez samego Buddę, a jej mieszkańcy powołani są do bronienia czystości jego nauk. Uważają, że zagrożenie jest poważne: inne religie rosną w siłę i należy im się przeciwstawiać. Przecież Afganistan, Indonezja czy Indie też kiedyś były krajami buddyjskimi... A dziś?

W średniowiecznej buddyjskiej tradycji ideałem władcy był dhammaraja, czyli król, który dbał i chronił buddyzm. Być może Rajapaksa chciał przejść do historii w takiej roli. W każdym razie zapowiedział budowę dziewięciu stup gigantów, wszystko na cześć armii. Aby jednak utrzymać wojskowo-buddyjską machinę w ruchu, potrzebne jest zagrożenie. Tamilskie Tygrysy zostały wprawdzie rozgromione, ale na horyzoncie nie brak innych wrogów.

Coraz częściej oskarżenia kierują się ku muzułmanom, a muzułmaninem jest mniej więcej co dziesiąty mieszkaniec wyspy. Jeśli większość Syngalezów buddystów, stanowiących 70 proc. ludności, uwierzy, że muzułmanie są zagrożeniem, będzie to oznaczało szybki powrót do władzy Rajapaksy – polityka znanego z nieustępliwości, który już raz zaprowadził porządek wśród „niewiernych”.

Mahomet w kraju Buddy

Mumtaz jest młodą nauczycielką i muzułmanką. Prosi o anonimowość, powiedzmy więc tyle, że żyje w jednym z najważniejszych miast dla buddyzmu. I w regionie, w którym poparcie dla organizacji Buddyjska Siła, założonej w 2012 r., jest najwyższe w kraju. Ugrupowanie to powstało z inspiracji birmańskiego Ruchu 969 i podobnie jak jego odpowiednik koncentruje swe działania na przeciwstawianiu się wpływom islamu.

Islam wyznają tu głównie Maurowie, uważający się za potomków Arabów, a także Malajowie i Tamilowie – choć zdarzają się syngalescy konwertyci. Kaznodzieje Buddyjskiej Siły są przekonani, że liczba muzułmanów na wyspie drastycznie wzrasta.

W istocie sytuacja pod tym względem nie jest prosta. Według lankijskich danych statystycznych na przestrzeni lat 1981–2012 muzułmanie nieznacznie zwiększyli swój udział w społeczeństwie: z 7,17 do 9,66 proc. Bardziej niż dzietność wpłynęła na to masowa emigracja pochodzących z Indii Tamilów, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia Sri Lanki. Również procent buddystów w tym czasie wzrósł: z 61 do 70 proc.

Ale szowinistyczna paranoja nie po raz pierwszy zbiera swoje żniwo. Tuż przed wizytą papieża Franciszka w 2014 r. doszło do rozruchów, podpalano sklepy i fabryki należące do muzułmanów oraz meczety (przynajmniej cztery osoby zginęły, setki straciły dobytek).

Wpływy organizacji Buddyjska Siła osłabły wraz z przegraną Rajapaksy z Sirisenem w wyborach prezydenckich w 2015 r. Sirisen był kiedyś doradcą Rajapaksy, ale jest znacznie bardziej od niego umiarkowany. Ostatnio jednak Rajapaksa znów czuje wiatr w plecy. Z powodów rozczarowań i licznych zarzutów o korupcję partia obecnego prezydenta przegrała lokalne wybory 10 lutego, a znaczne sukcesy odniosła w niej nowa partia Rajapaksy: Sri Lanka Podujana Peramuna (dosłownie: Wolność dla naszej Sri Lanki). Przeciwnicy Rajapaksy obawiają się nowej fali starć etnicznych.

W cieniu saudyjskiego islamu

Mumtaz przyjmuje mnie, obcego mężczyznę, w swym domu, gdzie mieszka jedynie z siostrą. Nie jest to typowe w obrębie kultury islamu, więc wiem, że mam do czynienia z osobą odważną. Jej zachowanie kontrastuje ze współlokatorką, która wita się, nie patrząc w oczy i szybko chowa się w kuchni.

Ubrana w elegancką kolorową chustę, Mumtaz przeprasza, że ma do zaproponowania tylko herbatę i arabskie słodycze. Płynnym angielskim opowiada o swoich marzeniach (chciałaby studiować w Europie) i doświadczeniach (z pobytu w Bangladeszu). W lokalnej szkole uczy matematyki, fizyki i religii. Mówi, że każda grupa wyznaniowa ma osobne zajęcia z religii: są więc te dla małych buddystów, hindusów, muzułmanów i dla chrześcijan. Szybko uspokaja: – Ale potem wszyscy znów spotykają się na wspólnych lekcjach.

Mumtaz ma zdecydowane poglądy: – Nic nie jest ważniejsze niż przyjaźń. Wielu moich znajomych to buddyści. Życie towarzyskie daje szanse na zbliżenie. Wielu ludzi nie rozumie islamu, chciałoby może o coś spytać, ale nie ma okazji. Jeśli będziemy żyć w osobnych światach, nic dobrego z tego nie wyjdzie. Wiele problemów ma korzenie w różnicach kulturowych. Buddyści zawsze zdejmują nakrycie głowy w swoich świątyniach, podczas gdy dla nas to zasłanianie włosów jest znakiem szacunku. Łatwo w takich sytuacjach o konflikty.

Czy doświadcza uprzedzeń na co dzień? Mumtaz mówi, że czasem słyszy złe słowo, takie jak „marakaya”, obraźliwe określenie muzułmanina. Krytykuje złą wolę buddyjskich nacjonalistów, choć podkreśla, że widzi szanse na dialog.

Dziewczyna uważa, że czynnikiem destabilizującym mogą być wpływy Arabii Saudyjskiej. – Jeszcze kilkanaście lat temu nie spotkałbyś na Sri Lance kobiety w nikabie, całkowicie zasłoniętej – mówi. – Ale pojawili się nowi, bardziej konserwatywni nauczyciele. Niepokoją mnie ich wpływy. Także radykalna separacja płci jest czymś nowym na naszej wyspie.

Arabia Saudyjska to ważny tutaj punkt odniesienia. Jest celem migracji zarobkowej tutejszych muzułmanów. Niektórzy przywożą stamtąd nie tylko rupie, ale też jedynie słuszną wersję islamu.

Buddyjska Siła uważa, że Saudowie prowadzą globalne działania mające zniszczyć buddyzm. Na Sri Lance krąży szokująca historia lankijskiej kobiety, skazanej rzekomo w Arabii Saudyjskiej na śmierć za czczenie Buddy. Ciężko potwierdzić jej autentyczność, jedynymi źródłami są tu strony internetowe Buddyjskiej Siły (można za to usłyszeć, że zarzuty wobec kobiety mogły być pretekstem, aby pozbyć się osoby oskarżającej przełożonych o molestowanie seksualne).

Pewna historia miłosna

Aashiq, wychował się właśnie w Arabii Saudyjskiej, gdzie jego rodzina wyemigrowała w celach zarobkowych. Obecnie studiuje w Kandy – tu, gdzie znajduje się wspomniany na początku ząb Buddy największy lankijski skarb narodowy i relikwia. Tutejsze antyislamskie protesty, kilka dni po naszym spotkaniu, wstrząsną całym krajem.

Spotykamy się w kawiarni. Aashiq zaskakuje mnie, odmawiając napicia się herbaty, na którą się przecież umówiliśmy. – Jest poniedziałek, a to dzień, w którym pościł sam Mahomet – tłumaczy i dyplomatycznie proponuje, że mogę pić za dwóch, słuchając jego słów.

Gdy pada pytanie o relacje międzykulturowe, ze zdumieniem słucham, jak mężczyzna bagatelizuje problem. Większy widzi w samej lokalnej społeczności muzułmańskiej, która – jak twierdzi – nie praktykuje islamu jak należy.

Gdy już wydaje mi się, że wiem, czym Aashiq się w życiu kieruje, on zdumiewa po raz kolejny, opowiadając historię miłosną. W historii tej mężczyzna (przyjaciel Aashiqa) jest buddystą, a jego wybranka muzułmanką. Romeo mówi, że ją kocha, ale Julia stawia mu warunek: musi nawrócić się na islam.

– To jest pewien problem religijny – wzdycha Aashiq. – Uważam, że każdy powinien mieć prawo praktykować swoje wyznanie, nie wchodząc innym w drogę. Mój przyjaciel grozi, że zrobi sobie coś strasznego, jeśli ona nie zgodzi się związać z nim bez warunku zmiany religii.

Widząc moją minę, dodaje: – No nie, nie zabije się... Ale zostanie mnichem w klasztorze.

Gdy pytam, czy są jakieś szanse, aby ona zmieniła zdanie, w charakterystyczny dla Lankijczyków sposób Aashiq kręci „ósemki” głową. Gest ten może oznaczać zarówno „tak”, jak i chwilę na zastanowienie. Po czym mówi: – Nie, nie ma żadnych.

Lankijscy żołnierze otrzymują buddyjskie pobłogosławione sznury modlitewne. Anuradhapura, luty 2018 r. / FOT. ROMAN HUSARSKI

Rozszczepiona wyspa

W słynnym tekście „The Clash of Civilizations?” („Zderzenie cywilizacji?”), opublikowanym w 1993 r. na łamach „Foreign Affairs”, amerykański politolog Samuel Huntington zaliczył Sri Lankę do tzw. krajów rozszczepionych. Czyli takich, w których przebiegają linie podziałów międzycywilizacyjnych, a które charakteryzują się większym ryzykiem niestabilności. Inni badacze wskazują na rolę brytyjskich rządów kolonialnych: Brytyjczycy prowadzili tu politykę „dziel i rządź”, burząc tradycyjne układy i sprowadzając masowo tamilskich pracowników z Indii – głównie na plantacje herbaty, z której słynie kraj. Musiało to prowadzić do napięć.

Mimo wszystko są też tacy, co patrzą optymistycznie w przyszłość.

Dwóch młodych pracowników korporacji z Colombo, Lahiru i Suresh, entuzjastycznie opisuje mi przemiany na wyspie. Na ulicach nie ma już dzieci-bomb, które zbierały krwawe żniwo w czasie wojny. Wszędzie powstają wieżowce, modernizuje się drogi, a liczba turystów stale rośnie – w 2017 r. było ich już ponad 4 mln.

Ale czy ta historia sukcesu nie dotyczy tylko Syngalezów? Zaprzeczają. – Wiele osób oskarża o wszystko Brytyjczyków. Ale w tej chwili to dziedzictwo kolonialne pomaga nam w jednoczeniu się. Gdy spotykamy się z Tamilami, używamy do komunikowania się angielskiego – twierdzi Suresh. Choć nie dodaje, że zamiast promować angielski, rząd zmusza Tamilów do nauki syngaleskiego w szkołach.

Lahiru i Suresh próbują marginalizować wpływ Buddyjskiej Siły na życie ­polityczne. Przywódca tej ­organizacji, mnich Galagoda Aththe Gnanasara [wywiad z nim opublikowaliśmy w „TP” 44/2017 – red.], już raz bez powodzenia próbował dostać się do parlamentu. Nic nie wskazuje, by miał na to szanse w przyszłości. Ale ekstremiści mają poparcie na prowincji, gdzie o konflikty łatwo. Do ataków na meczety i incydentów dochodzi notorycznie.

– Każdy z nas ma przyjaciół wśród muzułmanów czy chrześcijan, także internet odgrywa pozytywną rolę – zapewnia Suresh. Z jednej strony wypada się z nim zgodzić. Strona internetowa przeciwników Buddyjskiej Siły na Facebooku ma pięć razy więcej „polubień” niż strona tej organizacji. Z drugiej, to właśnie w sieci znaleźć można liczne komentarze pełne nienawiści.

Moi rozmówcy mocno odcinają się od radykalizmu. Choć mają swoje zastrzeżenia wobec islamskiej mniejszości. – Może nie jestem jakoś bardzo praktykującym buddystą, ale ciężko mi zgodzić się z zasadami uboju halal. Żyjemy w XXI stuleciu, jeśli ktoś musi już jeść mięso, może pozyskiwać je w bardziej humanitarny sposób – mówi Lahiru.

Buddyjska Siła wie, jak uderzyć w czułe punkty. W 2013 r. prowadziła kampanię właśnie przeciw ubojowi halal, a jednym z powracających argumentów jest właśnie ten o mordowaniu krów przez muzułmanów. Tymczasem wielu buddystów na Sri Lance uważa to zwierzę za święte.

Na terenie Colombo ubój cieląt jest nielegalny. Pewien mężczyzna przekonywał mnie, że niedopuszczalne jest, że muzułmanie dokonują uboju krów także na terenach starożytnych miast, uważanych przez buddystów za święte.

Innym tematem zapalnym jest prawne przyzwolenie dla muzułmanów na związki poligamiczne. Dla Buddyjskiej Siły oznacza to prawo szariatu w ich własnym kraju.

Buddyści kontra chrześcijanie

Na rozmowę umawiam się także z lokalnym katolikiem.

Uwzględniając łącznie wszystkie wyznania, chrześcijanie stanowią ok. 7 proc. populacji kraju. Przedstawiciele tej mniejszości zamieszkują głównie zachodnie wybrzeże – właśnie tą częścią Sri Lanki zarządzali przez ponad 50 lat Portugalczycy.

Nishel ma 24 lata i jest dziennikarzem, zajmuje się ekonomią. Przypomina mi, że członkowie Buddyjskiej Siły dopuszczają się ataków również na chrześcijan. I tak, w 2014 r. tłum buddystów kierowany przez mnichów napadł na pastora i jego żonę w ich własnym domu, żądając, aby zaprzestał działalności.

Nishel uważa, że ci ludzie są manipulowani przez polityków, którzy chcą skłócić mieszkańców Sri Lanki i zyskać tym sposobem kapitał wyborczy.

– Te wszystkie buddyjskie bojówki to przybudówka polityczna Rajapaksy. To człowiek blisko związany z wojskiem i wiecznie szukający wrogów. Jeżeli Lankijczycy uwierzą w jego narrację o zagrożeniu, to powróci on do politycznej gry. Przecież jest kojarzony jako pogromca Tamilskich Tygrysów.

Sklep z pamiątkami

Oczywiście Buddyjska Siła nie jest jedynym głosem tej społeczności. Buddyjscy nauczyciele z całego kraju często odcinają się od ich metod – choć niektórzy otrzymywali w odpowiedzi pogróżki.

Jednak Buddyjska Siła ma dużo większe znaczenie polityczne, niż wielu Syngalezów jest skłonnych przyznać. Dlatego paląca stała się kwestia przebywających na wyspie muzułmanów Rohinga, którzy – szukając schronienia – dotarli z Birmy aż tutaj. Wielu buddystów żąda wydalenia ich z kraju, a ich obozy są celem ataków.

Włoski dziennikarz Tiziano Terzani, który sporo podróżował po Azji, szukając duchowej harmonii, pisał o Sri Lance z okresu wojny jako o „wyspie obłędu”. Wojna się skończyła, ale szaleństwo nie bierze się znikąd.

Słuchając przez wiele dni o Buddyjskiej Sile, postanowiłem ich odwiedzić i zadać im kilka pytań. Siedziba główna organizacji znajduje się w sercu Colombo. Napotkałem jednak zatrzaśnięte drzwi.

W pobliskim sklepie z buddyjskimi dewocjonaliami zapytałem, co się stało. Sprzedawca zareagował z wyraźnym zakłopotaniem. – Oni wyjechali, wyjechali daleko stąd! – odpowiedział szybko.

Tak jakby chciał odegnać od siebie ludzi, którzy próbują zburzyć kruchy spokój na Sri Lance.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2018