Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poznaliśmy się zresztą jeszcze wcześniej, bo oboje w tym samym czasie studiowaliśmy polonistykę na UJ. Znaliśmy się z wykładów i z Koła Polonistów, bardzo ruchliwego. Już wtedy wiadomo było, że poeta. Nie wiedziałam tylko, że rychło dorzuci do swoich studiów historię sztuki, a kiedy w czerwcu 1948 r. zaczęłam pracować w redakcji, Tadeusz miał już za sobą debiut w "Tygodniku". Z częstego gościa stał się rychło stałym współpracownikiem i kimś ciągle obecnym w redakcyjnej przestrzeni. Taki kilkuosobowy skład "obiecujących młodych": on, Żychiewicz, Tyrmand, Zygmunt Kubiak - Gołubiew zapraszał ich na swoje seminaria literackie, nieformalne oczywiście. W "Tygodniku" prócz publicystyki ukazywały się też wiersze Tadeusza, z dedykacjami, z których wnioskowało się nieomylnie, że niebawem ślub. Co się i stało. A współpraca i przyjaźń z pismem przetrwały od tamtych lat prehistorycznych przez wszystkie kolejne dziesięciolecia. Niebawem już było tak, że to nie tylko Tadeusz przynosił teksty do druku, ale to myśmy odpowiadali recenzjami na jego kolejne książki.
Ostatnim rozdziałem naszej współpracy stało się dla mnie zaproszenie do Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa, któremu Tadeusz prezesował już od lat kilku. Cały ten obszar doświadczeń miał jedną cechę zupełnie wyjątkową: dostarczał niezmiennie satysfakcji, jaką może dać tylko działanie skuteczne i w harmonijnym zespole. Rok po roku ratowane skarby Krakowa, rok po roku sprawozdania ze starań, które owocowały sukcesami. I atmosfera środowiskowa tak rzetelnej i przyjaznej kompetencji, że bez żadnej przesady można ją było stawiać za wzór. Mistrzostwo Tadeusza w tej mierze nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Zdawało mi się, że nie potrafi mieć wrogów, którzy dla samej złej satysfakcji chcieliby mu psuć robotę. Nie potrafiłam odgadnąć, jak on to robił, bo na dodatek przykrywał jeszcze wszystko żarcikiem i pozorną niepowagą tam, gdzie inni uderzyliby w patos.
Dzisiaj, w dniu odejścia Tadeusza, popatrzyłam znowu na ową starą fotografię wiszącą nad moim biurkiem. Siedzę tam wśród tych wszystkich wspaniałych ludzi, których już nie ma. Zabrakło ich mądrości i siły twórczej, bogactwa ducha, niepowtarzalnych osobowości. Dziś dołączył "na tamtą stronę" jeszcze i Tadeusz. Nie tylko pisarz, nauczyciel tylu studenckich roczników, organizator, pasjonat ratowania skarbów kultury i sztuki. Także mistrz życia, które dzięki pasji i woli owocowało niezmiennie - aż do ostatniej ciężkiej choroby - tak bardzo obficie. Zadziwienie nad tą jego tajemnicą łagodzi nawet dojmujące uczucie żałoby. Bo kto tak potrafił?