Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czy po to, aby znowu wypchnąć na pierwszą linię tych, którzy już raz tam byli i zapłacili za to życiem, czy też po to, by za ich przykładem samemu stanąć w pierwszym szeregu?
Rzecz w tym, że dzisiaj takie mierzenie się z bohaterami, choćby powstania warszawskiego, jest co najmniej nie na miejscu. Wiem, gdyż sam widziałem i słyszałem, jak parę lat temu podrabiani powstańcy – mężczyźni i kobiety w moim wieku, a nawet młodsi – poprzebierani w stroje z epoki, z biało-czerwonymi opaskami na rękawach, wygwizdywali prawdziwego powstańca. Ukryci za bohaterstwem swoich ojców, prawdziwym lub domniemanym, na ich grobach bawili się w heroicznych obrońców Boga, honoru i ojczyzny.
W tym miejscu może powinienem się ugryźć w język. Po co ten ironiczny ton? Nie sądźcie, a nie będziecie... Zamiast ironii czy kpiny, lepiej poszukać przyczyn takiego stanu rzeczy. Co sprawia, że ci samozwańczy obrońcy, wojownicy, rycerze, właśnie tak, a nie inaczej wyrażają swoją troskę o rzeczywistość? Czy przypadkiem nie jest tak, że ów historyczny sztafaż i makijaż jest po to, by ukryć – zwłaszcza przed sobą – swoją bezsilność i złość, żeby nie powiedzieć: nienawiść, do siebie i do innych, za tak zwane nieudane życie? Ale czy można o cokolwiek walczyć bez nienawiści?
Oddajmy głos księdzu Janowi Ziei: „Każdego człowieka, bez różnicy wiary, narodowości, stanowiska społecznego i domniemanej wartości moralnej, będziemy uważali za swego brata – szczerze i konsekwentnie, stwierdzając to uczynkami swymi. Strzec się będziemy, żeby nasza miłość do własnego narodu, jego przeszłości i kultury, obyczajów i języka ojczystego – nie zamieniła się w bałwochwalstwo zaślepiające i obrażające prawa innych obywateli. Żeby nie wpaść w ciasny nacjonalizm, szowinizm i fanatyzm, będziemy korzystali z każdej okazji, by zapoznawać się z dziejami innych narodów, cywilizacji, kultur i religii”. Będąc w 1920 r. na froncie wojny polsko-bolszewickiej, doszedł on do wniosku, że przykazanie „nie zabijaj” znaczy: „nie zabijaj – nigdy, nikogo”. W 1940 r. mówił: „Miłość tak nas wiąże, że nawet choćby ktoś z nas stawał w walce, (...) pobudką jego działania ma być także miłość. (...) Nie ma człowieka, którego wolno by było nam nienawidzić, naszą nienawiścią ścigać”. Wiosną 1944 r. ks. Zieja mówił do żołnierzy AK: „Tak, może tak być, że gwałtowniej, silniej działa jako pobudka do czynu inne uczucie. Ale to tylko chwilowo, w szale jakimś, w podnieceniu walki. Ale działać wytrwale, walczyć wytrwale i pracować wytrwale potrafi tylko miłość”.
Jeśli zatem chlubimy się tym, że dano nam łaskę wiary, to musimy pamiętać, że: „Od każdego, któremu wiele dano, wiele też będzie się wymagać, a komu więcej powierzono, od tego też więcej będą żądać”. Już teraz, nie dopiero na sądzie ostatecznym. Zresztą, ten sąd odbywa się nieustająco. „Można znać całą Biblię, wszystkie normy liturgiczne, całą teologię, ale znać to nie oznacza automatycznie kochać. (...) ignorowanie cierpienia człowieka (...) oznacza lekceważenie Boga” – mówi Franciszek. ©