Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A jednak: wystarczyło słowo pana premiera, plastikowe biało-czerwone taśmy i mandaty straży miejskiej.
W miastach, w których przyszło mi dłużej mieszkać, miałem miejsca, które oglądałem codziennie, lecz nigdy mi się nie znudziły. Przeciwnie, zawsze niezmiennie mnie zachwycały. W Rzymie było to Viale del Muro Torto, przez 12 lat moja droga do pracy w Watykanie. Co dzień pieściła tam moje oczy architektura wzgórza Pincio, drzewa w ogrodach willi Borghese, zmieniające się światło... W Krakowie takim miejscem są Planty. Wiosną, latem, jesienią i zimą, w dzień i w nocy. W głębi duszy jestem wdzięczny władzom Wolnego Miasta Krakowa za decyzję rozebrania zdewastowanych fortyfikacji i urządzenia na ich miejscu, w latach 1822-30, tego ogrodu.
Plantom, zaniedbanym i niszczonym przez Niemców podczas okupacji, przywrócono dawny splendor pod koniec lat 80. XX w. Wtedy zaczęto stawiać tu nowe pomniki. Lubię jeden z najnowszych – to znajdujący się obok seminarium duchownego, siedzący na ławce i toczący debatę wielcy matematycy: Stefan Banach i Otton Nikodym. Ławeczkę odsłonięto w setną rocznicę ich matematycznej dyskusji. Pomnik w stulecie dyskusji matematyków – czy to nie wspaniałe?
Jest też na Plantach kilkadziesiąt ławek opatrzonych tabliczkami dedykującymi je ważnym postaciom. Ale nie chodzi mi wyłącznie o ławeczki, pomniki, zabytkowe drzewa i krzewy (40 gatunków!), choć trudno nie wspomnieć o ponad 130-letnim platanie rosnącym kilka kroków od naszej redakcji. Dla mnie ważne jest to, że Plantami można spacerować, ale przede wszystkim chodzi się nimi do konkretnych miejsc: instytucji, urzędów, kościołów, do znajomych. Kiedy władze zamknęły Planty, idąc do „Tygodnika” musiałem nadkładać drogi.
Ważne jest też to, że na ławkach przy Plantach zawsze ktoś siedzi. Lubią na nich siadywać zakochani, bliżej uniwersytetu – zatopieni w lekturze studenci. Bezdomni w porze posiłku, który dostają w klasztorze reformatów, siadają na ławkach u wylotu ulicy Reformackiej. Był taki czas, że na Plantach, między Franciszkańską a Wawelem, można było spotkać zmierzającego do domu biskupa Karola Wojtyłę, kiedy jeszcze mieszkał na ulicy Kanoniczej. Ten odcinek Plant zwykle obfituje w kleryków z seminarium, księży różnego wieku i różnych kościelnych godności. Rzadziej biskupów – bo od śmierci kard. Franciszka Macharskiego i wyjazdu do Łodzi abp. Grzegorza Rysia mało który biskup chodzi ulicami Krakowa.
CZYTAJ TAKŻE
Ale nie dlatego kocham Planty. Kocham je, bo są piękne w dzień i w nocy, wiosną pokryte zielenią, zimą śniegiem. Tak piękne, że nie są w stanie ich oszpecić nawet rozstawiane tam panele z historycznymi fotosami ani jeżdżące alejkami samochody straży miejskiej. Panele z czasem znikają. Straż, zebrawszy swoje żniwo, odjeżdża w kierunku izby wytrzeźwień, a Planty trwają i żyją swym dyskretnym życiem.
W poniedziałek życie na Planty powróciło. Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego do poniedziałku musiały być zamknięte? Co takiego w poniedziałek się zmieniło, jeśli krzywa zakażeń nie opada, a ludzie nadal umierają?
Odpowiedź dali nam rządzący. Planty zamknięte czy otwarte, zagrożenie będzie trwało jeszcze długo. Etapy powracania do normalności nie mają dat. Choć krzywa rośnie, to i tak w miejsce hasła „pozostań w domu” wejdzie nowe: „musimy się nauczyć z nim (koronawirusem) żyć”. Żyć normalnie w czasie tak samo nienormalnym jak tydzień, dwa czy trzy tygodnie temu. Musimy przynajmniej pozorować normalność, chodząc po Plantach w maskach i do kościoła wpuszczając nie pięć, a pięćdziesiąt osób. Od poniedziałku. ©℗
CZYTAJ WIĘCEJ: ODDECH NA MAJÓWKĘ >>>