Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dziwią nie tylko nazwiska obu panów, ale także sposób, w jaki zostali zatrudnieni. Zastanawia też reakcja parlamentarnego zaplecza rządu. Sprawa Nikolskiego jest prosta - jego nominacja to krok wstecz w uzdrawianiu polskiej polityki. Człowiek, którego dokonania jako pełnomocnika rządu ds. referendum unijnego były nader znikome, zaś działalność wokół nowelizacji ustawy o RTV do dziś niejasna, z pewnością nie należy do fachowców, których miał skupiać wokół siebie premier. Inaczej z Ananiczem - to niewątpliwe właściwy człowiek do pracy w wywiadzie. Ale właśnie jego nominacja wywołała oburzenie SLD, tak jakby jedno stanowisko w rządzie miało decydować o przyszłości tej partii.
O co chodzi partiom wspierającym rząd? O przetrwanie. SLD liczy na stabilizację sytuacji w kraju, a w przypadku partii Borowskiego konieczne jest odcinanie się od współkoalicjanta i tym samym uzasadnianie swego istnienia. Z tym, że oburzenie SdPl po nominacji Nikolskiego brzmi jakoś mało wiarygodnie. Sam premier ma ten komfort, że manewry partii koalicji nie muszą go obchodzić. Natomiast wynik wyborczy obu partii lewicy będzie wypadkową dokonań jego rządu. Mamy więc niecodzienną sytuację, że to zaplecze jest zakładnikiem premiera. Słusznie więc ktoś zauważył, że obie partie zrobią najlepiej jeśli, trawestując słowa Jacquesa Chiraca, wykorzystają szansę, by siedzieć cicho.