Na nowej drodze życia

Polskie wesele coraz bardziej przypomina amerykański film, po którym przez dziesięć minut suną napisy wymieniające niezliczonych ekspertów od scenariusza, światła, dźwięku, scenografii, choreografii i fryzur.

12.07.2021

Czyta się kilka minut

Przygotowania do przyjęcia weselnego, Gródek nad Dunajcem, październik 2018 r. / JACEK TARAN
Przygotowania do przyjęcia weselnego, Gródek nad Dunajcem, październik 2018 r. / JACEK TARAN

Z Marcinem Odyńcem znam się od dawna. Jest muzykiem, jednak w przeciwieństwie do dużej części moich kolegów artystów nie uważa, że jedynie wiarygodny jest artysta głodny. Wiele lat temu założył zespół grający covery na imprezach firmowych, bankietach i – oczywiście – weselach.

– Marzenia są fajne, ale muzyka może być też poważną codzienną pracą – mówi dziś. – Muzyka użytkowa jest ludziom potrzebna. Można to robić tak, żeby być z tego zadowolonym.

Przez ostatnie lata budował równowagę między biznesem i rozwojem artystycznym. W tym czasie doskonalił nie tylko technikę gry na saksofonie, lecz także umiejętności z zakresu marketingu, zarządzania ludźmi i prowadzenia firmy. – Często muzycy traktują wesela po macoszemu. Chcą grać koncerty, ale na koncercie zarabiają dwieście złotych, bo grają niszowy jazz. Do wesela się nie przygotowują i coś tam zagrają, bo doświadczony muzyk zawsze potrafi zagrać złote przeboje – mówi.

Ale świat się zmienił, a wraz z nim polskie wesela.

– Płacimy za zespół i chcemy, żeby była energia jak na koncercie, a nie czterech obrażonych panów i pani wokalistka, która śpiewa teksty, a myśli o tym, czy wyłączyła żelazko – tłumaczy Marcin.

Poprosiłem go, żeby został moim przewodnikiem po zmieniającym się świecie polskich wesel. W swoim niepowtarzalnym, estradowym stylu opowiedział mi o rosnących oczekiwaniach, rozwoju branży i o epidemii, która wstrząsnęła jej fundamentami.

Posłuchajcie.

82 elementy

Pierwsze wesela Marcin zagrał jeszcze przed własnym, na studiach, gościnnie współpracując z innymi muzykami. Wychodzi 17 lat. „Stare” wesela Marcin nazywa czasem „tradycyjnymi”, a czasem „peerelowskimi”. I ma rację. Wiele zwyczajów weselnych, nie tylko muzycznych, ale też kulinarnych czy lokalowych odziedziczyliśmy po Polsce Ludowej. Dziś tamte wesela często wspomina się jako coś przaśnego. W naszej rozmowie i moich internetowych poszukiwaniach wracają jako negatywny punkt odniesienia – coś, czego młodzi chcieliby uniknąć.

Z punktu widzenia muzyka pierwszą rewolucję przyniosły keyboardy. Opowiada o tym owiany złą sławą film „Zenek”, który jest biografią nie tylko jednego artysty, lecz także całego środowiska.

– Tam dosyć dobrze pokazano – mówi Marcin – że jeden, dwóch chłopaków umiejących coś zaśpiewać po prostu kupowało prosty keyboard, wykorzystywało gotowe podkłady i grało na imprezach.

Rok 2005, gdy mój przewodnik zaczyna przygodę z polskim weselem, to już następny etap. Muzyka z dyskietek – minidyski, formaty midi, możliwość nagrywania z keyboardów bardzo różnych podkładów. I początek internetu jako kluczowego medium wymiany.

– To ciągle musiał być zespół – tłumaczy Marcin. – Instytucja DJ-a jeszcze nie zdobyła popularności. Nie było za dużo DJ-ów, którzy odtwarzali z winyli, miksowali.

Ludzie przedstawiający się jako DJ-e po prostu odtwarzali płyty, a nawet kasety. W ten sposób wytworzyło się specyficzne połączenie podkładów i muzyki na żywo. Dziś także zespoły grające na żywo wspierają się podkładami, żeby wzbogacić występ. Muzyka rozwija się produkcyjnie, a możliwości zespołu, nawet pięcio- czy sześcioosobowego, są siłą rzeczy ograniczone.

– Gdy występujemy na weselu – wyjaśnia mój rozmówca – jesteśmy porównywani z oryginałem: z muzyką światową, opracowaną brzmieniowo przez najlepszych producentów. Można wyjąć telefon, włączyć internet i od razu porównać.

Podobne wymagania dotyczą każdego aspektu pracy zespołu. I nie tylko zespołu. Polskie wesele coraz bardziej przypomina amerykański film, po którym przez dziesięć minut suną przez ekran napisy wymieniające niezliczonych ­ekspertów od scenariusza, światła, dźwięku, scenografii, choreografii, fryzur.

– Bardzo mocno rozwinął się np. „temat dekoracji” – mówi Marcin. – Kiedyś trzeba było wynająć salę weselną i koniec pieśni. Teraz są nie tylko dekoracje, ale czasem przywozimy specjalne meble, krzesła w stylu rustykalnym albo siedzenia obite pod kolor wesela.

W trakcie pandemii Marcin zaczął prowadzić live’y na Facebooku i Instagramie. Taki cykliczny program, w ramach którego opowiada o branży. W jednym z odcinków jego gościem była Anna Piwońska – doświadczona wedding plannerka, czyli osoba zawodowo zajmująca się organizowaniem wesela. Typowa impreza, którą planuje, wymaga zsynchronizowania 82 elementów – od kwiatów, przez samochód czy tort, aż po zespół. Scenariusz tak rozpisanego przyjęcia liczy 14 stron.


CZYTAJ TAKŻE

MAGDALENA ZYCH, antropolożka kultury:  Okienko pandemiczne, które teraz trwa, to zielone światło dla wspólnoty. Okazja, żeby dzięki weselu zrozumieć, kim jesteśmy w relacji do innych>>>


– Twój plan też jest zawsze szczegółowy – włącza się w naszą rozmowę Kasia, żona Marcina. On potwierdza – rozpisuje starannie przebieg całej imprezy z punktu widzenia muzyka i MC, czyli mistrza ceremonii. Od razu zwraca jednak uwagę na istotną różnicę. Scenariusz wedding plannerki nie jest przeznaczony dla niej. To brief, na podstawie którego będzie później ustalać warunki z kilkudziesięcioma różnymi firmami i wykonawcami.

Współczesne polskie wesele to złożone przedsięwzięcie, które wyobrazić można sobie w postaci sieci. Są wykonawcy i podwykonawcy, a ci podwykonawcy też mają swoich podwykonawców... To właśnie Branża. Misterny ekosystem, który zderzył się z pandemią. Ale na razie wciąż jeszcze rozmawiamy o świecie sprzed katastrofy.

Coraz bardziej kombinujemy

Dziś wesela są przede wszystkim różne. Nie ma jednego obowiązującego schematu. Jest pewne wspólne wyobrażenie o „typowym polskim weselu”, ale częściej staje się ono raczej czymś, od czego młodzi chcieliby się odciąć, niż wzorcem godnym naśladowania.

O zespołach była już mowa – wybierać możemy z bogatej oferty od człowieka orkiestry aż po prawdziwą orkiestrę. Tak samo z jedzeniem. Kiedyś wjeżdżały półmiski, schabowy, ziemniaki. Jedzenie przez cały czas leżało na stołach (tatar pod koniec miał już kolor zielono-niebieski – śmieje się Marcin). Tortu nie trzeba serwować o drugiej nad ranem, jak ludzie są już pijani. Oprócz głównych dań na sali mogą pojawić się stoły wiejskie, candy bary, stanowiska obsługiwane przez profesjonalnych barmanów serwujących kolorowe drinki. Wódka straciła monopol (Marcin: – Pije się różnie. Jedna pani wybiera prosecco, inny pan drinki).

W podobny sposób zróżnicował się każdy inny element wesela. Np. kwiaty. Można na stole postawić tulipany w wazonie. Można też... no właśnie, ograniczenia praktycznie nie istnieją. Marcin wspomina firmę Rock&Flowers. Zaglądam na ich stronę internetową i podziwiam realizacje, na których przenieśli do wnętrz całe drzewa albo zbudowali imponujące ściany z kwiatów. Niewiarygodne!

Nawet niewielkie wesela rzadko organizuje się dziś w domu czy mieszkaniu. Dominują wynajęte przestrzenie. Ważną rolę odgrywają tu domy weselne (opisywane w rozmowie obok), ale na nich polski pejzaż weselny w żadnym razie się nie kończy. Są zabytkowe dworki i pałace, luksusowe hotele, surowe postindustrialne wnętrza, restauracje, kluby, kawiarnie... Coraz większą popularnością cieszą się też imprezy plenerowe – piękne ogrody, stare drzewa.

Nie tylko wesele, ale nawet sam ślub może się odbyć w plenerze. Jeżeli urzędnik stanu cywilnego nie spełnia naszych oczekiwań – zawsze można zawrzeć ślub w kameralnym gronie, przed właściwą ceremonią, a później przysiąc sobie miłość przed przyjacielem, autorytetem lub nawet specjalnie wynajętym do tego celu aktorem, który – w przeciwieństwie do prawdziwego urzędnika – spełni wszelkie nasze zachcianki. „Jestem zawodowym aktorem, który od wielu lat wciela się w postać Urzędnika Stanu Cywilnego – czytamy w ogłoszeniu, które wyrzuca Google po wpisaniu frazy „aktor na ślub”. – W zależności od potrzeb dostosowuję formę ceremonii. Do tej wspaniałej dla Państwa chwili podchodzę poważnie w pełni się angażując. Tworząc wspólnie scenariusz uroczystości staram się zrealizować Wasze marzenia i oczekiwania, tak aby ten dzień był wyjątkowy i niezapomniany”. Krótkie internetowe poszukiwania sugerują, że w narodzie jest także zapotrzebowanie na aktorów udających księży.


ZACZĄĆ OD HAPPY ENDU

MAREK RABIJ: Każdego roku ten spektakl powtarza się w Polsce dwieście tysięcy razy. Popularności nie odbiera mu nawet laicyzacja: ślubu kościelnego może nie być, wesele – być musi.


Ale przebierać można nie tylko w detalach, lecz także w całej kompozycji imprezy. Kluczowe znaczenie ma tu globalna rzeczywistość, w ramach której Polki nie tylko oglądają coraz więcej brytyjskich komedii romantycznych, ale też coraz częściej zawierają śluby z Brytyjczykami (i odwrotnie, oczywiście). Marcin często gra na weselach międzynarodowych. Polacy podróżują, mieszkają za granicą, zrobili tam kariery. Zdarza się, że przyjeżdżają specjalnie po to, żeby zrobić wesele. Nie tylko z sentymentu. W Polsce za tę samą cenę można dostać więcej.

– Zdarzało się, że na weselach mieliśmy irlandzki taniec – opowiada mój rozmówca. – Albo te brytyjskie przemówienia. Najlepszy kumpel pana młodego wspomina zawstydzające historie z czasów, gdy byli dziećmi. Jest prześmiewczo, ale życzliwie. Goście z Kanady też byli ciekawi. U nich nie ma czegoś takiego jak wesele całonocne i tańce, bo od jedenastej jest prohibicja, bar jest zamykany.

W Anglii przyjęcia weselne odbywają się w zupełnie innej konwencji. Koktajl, toasty, charakterystyczne przemówienia, konkretna forma... Impreza bardziej stateczna niż taneczna. Towarzyszy jej raczej slow jazz albo kwartet smyczkowy niż muzyka biesiadna. Taka forma coraz większą popularność zyskuje też w Polsce. I świetnie komponuje się z plenerowym ślubem.

W plenerze doskonale sprawdzi się też slow wedding, gdzie każdy robi, co chce. Jak komuś się tak podoba, może sobie całą imprezę przesiedzieć na leżaku i nikt nie będzie wołał do stołu. Co w tej sytuacji dzieje się ze starymi zwyczajami weselnymi? Na początek Marcin zwraca mi uwagę, że nie są wcale takie stare.

– Co jest staropolskiego we wnoszeniu panny młodej do domu weselnego? Dlaczego goście muszą stać na ulicy, po co ta wódka? Przecież to Breżniew pił wódkę przy przecięciu wstęgi, a w dawnej Polsce często świętowało się winem albo miodem.

Pytam o zabawy oczepinowe.

– To kolejna fajna rzecz, jeżeli chodzi o zmiany – zapala się. – Jeszcze jak zaczynałem grać, było normą, że na weselach biegano między stołami z akordeonem. „Wszystkie rybki śpią w jeziorze”, „Miesiące”... Młodzi w kółko musieli się całować, gości trzeba było wytarzać po ziemi, sztafety z piciem wódki to był standard. Teraz chodzi o to, żeby to nie było upokarzające. Bo po co robić zabawy, z których wszyscy uciekają? Jak jest fajny zespół, to nikt nie ucieka. Może być przecież zabawa. „Jaka to melodia” na przykład.

A jeżeli ktoś lubi tamte zabawy?

– Jak młodzi chcą mieć biesiadę przy stołach, to zapraszają zespół w strojach ludowych, który ma odpowiedni repertuar. Można wydobyć coś z lokalnego folkloru. Jeżeli są jakieś korzenie żydowskie – można grać klezmerkę. Bo my coraz bardziej lubimy i doceniamy tę smakowitą, różnorodną tradycję – podsumowuje Marcin.

Zwierciadło

Standardem weselnym staje się kilka kamer, zdjęcia z drona, a nawet mikroporty czy małe kamery montowane w klapie marynarki pana młodego, by z perspektywy młodej pary utrwalić składane przez gości życzenia. Do tego oczywiście oddzielna sesja ślubna w profesjonalnym studiu, malowniczych wnętrzach albo zjawiskowym plenerze.

Jeżeli wykonujemy ją po uroczystości i nie planujemy sprzedać sukni, możemy pokusić się o coś szalonego. Sesja typu „Trash the dress” polega na demonstracyjnym zniszczeniu sukni poprzez wskoczenie w niej do wody, podarcie, wytarzanie się w błocie, a nawet (starannie kontrolowane) podpalenie. Taki współczesny rytuał demonstracyjnego niszczenia bogactwa.

Ale na typowym polskim weselu gości dziś przecież kilkudziesięciu kamerzystów. W końcu prawie każdy gość ma w kieszeni smartfona podpiętego do mediów społecznościowych. Coraz więcej par bierze to pod uwagę, a wesela stają się wielkimi multimedialnymi pokazami, przygotowanymi do uwiecznienia setką obiektywów. W salach weselnych stoją fotobudki z pomysłowymi gadżetami lub ścianki do zdjęć, znane z kinowych premier. Pod kątem fotogeniczności wybierane są dekoracje kwiatowe i atrakcje kulinarne – drinki z suchym lodem albo płonące koktajle, malownicze bary lodowe, cukierkowe, a nawet food trucki pomysłowo wkomponowane w weselną aranżację.

Media społecznościowe odgrywają kluczową rolę w rozpowszechnianiu się nowych trendów weselnych i wyznaczaniu tego, co uznajemy za fajne, ciekawe, wartościowe. Imponujące imprezy weselne oglądamy już nie tylko na amerykańskich filmach, lecz także na Instagramie, i to niekoniecznie podglądając życie celebrytów.

Nic dziwnego, że internet stał się kluczowym środowiskiem pracy branży weselnej. Przeglądam strony różnych zespołów. Profesjonalne sesje zdjęciowe, doskonałe oświetlenie, przemyślana stylizacja. Marcin wiele razy podkreśla, że jego zespół cały czas buduje swoje portfolio. Każdy zadowolony klient, każda pozytywna opinia – to kapitał. Dobre zdjęcia nie wystarczą. Potrzebne są profesjonalne nagrania, świetne filmy na YouTubie i, oczywiście, dobrze prowadzone konta w mediach społecznościowych. Są na Instagramie, Facebooku, mają też kanał na YouTubie. Wszędzie mnóstwo radości, energii i uśmiechu.

To w końcu show-biznes. Pozytywne emocje są tutaj budulcem sukcesu.

Oberwało szerokie grono

– Covid nas obciął – Marcin się zamyśla. – Nasza branża składa się z wielu podwykonawców, czasem pracują pod jakąś agencją, która to wszystko spina. W tej branży, nawet jak to jest zwykłe wesele w hotelu, też są podwykonawcy. Więc trzeba sobie uświadomić, że w przypadku wesel, koncertów, branży rozrywkowej oberwało bardzo szerokie grono.

Z początku wszyscy mieli poczucie, że to tylko tymczasowe. Przecież ta nadzwyczajna sytuacja nie może potrwać długo. To był też czas branżowej solidarności.

– Catering, cukiernie, cała gastronomia mogła sobie odbić tylko tym, że lepili pierogi i dowozili – opowiada Marcin. – Sami zamawialiśmy, w ramach solidarności. Nie uratuję ich, ale może będę jednym z wielu. Zapłacę więcej, ale za to zjem dobre pierogi.

Ale lockdown się przedłużył. Imprezy były najpierw przekładane, potem odwoływane. Zamiast nich odbywały się małe śluby. Branża musiała się dostosować. Gastronomia spróbowała przekwalifikować się na dostawy. Firmy nagłośnieniowe weszły w obsługę wydarzeń online. Ale co mają zrobić wedding plannerki w świecie, w którym z 82 elementów weselnej imprezy został jeden czy dwa? Ludzie z branży nie mogą epatować negatywnymi emocjami w mediach społecznościowych, więc lukrują rzeczywistość, ale wielu po prostu się wycofało. Niektórzy próbują sił w innych zawodach. A co z technikami? Co ze specjalistami z wąskich dziedzin, których praca miała sens tylko jako element większej całości?

Alternatywą, przynajmniej dla niektórych, okazało się zejście do podziemia.

Nielegalne zgromadzenie

– Wzięliśmy po prostu pierwszy termin, w którym mieliśmy wolny weekend. Liczyliśmy, że pandemia się do tego czasu zakończy – opowiadają Basia i Karol (imiona zmienione). – Okazało się, że terminy w Urzędzie Stanu Cywilnego są bardzo odległe. Straszne kolejki. Nie przez dużą liczbę ślubów, tylko przez zgony. W końcu Karol znalazł urząd w małej miejscowości, który zgodził się nas przyjąć, w takim rozpadającym się budynku nad jeziorem. Bardzo miła pani. Tylko dzięki temu maj był realny. Żyliśmy w przekonaniu, że do tego czasu pandemia się skończy.

Wcale się nie skończyła. Urząd w małej miejscowości przesłał dokumenty do dużego miasta, ale tam zaczęły się kolejne przygody.

– Upatrzyliśmy sobie knajpę – mówi Basia. – Hiszpańska, dobre jedzenie. Miało być przyjęcie na 30-40 osób. No i tak sobie żyliśmy w przekonaniu, że będzie dobrze, aż w kwietniu zaczęliśmy myśleć, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Próbowaliśmy namówić właściciela, żeby zrobił imprezę na czarno. Załatwimy zaświadczenie, że jesteśmy planem filmowym, weźmiemy kamerę od kolegi, dwa światła zdechłe, podpiszemy umowy z rodziną i w ten sposób odbędzie się przyjęcie. Pan się wahał, kombinował. Ostatecznie zaproponował, że może w ogrodzie zrobimy catering, ale w tym celu pół ogrodu musi zostać wycięte i wtedy postawi się namiot. Karol się oburzył, bo trzeba by wyciąć krzewy i jabłonkę. Zrezygnowaliśmy.

– Dzwoniliśmy do różnych knajp – opowiada dalej Basia. – Cała ­rodzina się zaangażowała w szukanie. Sąsiadka znalazła jakiś zajazd przydrożny, który się zgodził, ale myśmy tam zajrzeli i stwierdziliśmy, że to już za dużo dla nas. Większość lokali odmawiała, bo są kontrole, kary. Chcieliśmy po prostu zrobić to w domu. Tam kiedyś robiliśmy imprezy rodzinne, mieściło się czterdzieści osób. Ale to były czasy, kiedy dziesięć osób wchodziło do malucha. Myśleliśmy, żeby wrócić do tamtego świata. Mama nagotuje, ja w ciąży, więc nie mogę pomagać za bardzo, Karol będzie biegać i obsługiwać gości. Ale jednak pomysł mamę przeraził. Powiedziała, że zmywarka nie jest wydajna. To wesele, trzeba się cieszyć, świętować, a nie harować. Miała rację. I moja mama, która nigdy nie robiła nic niezgodnego z prawem, uruchomiła podziemie. Okazało się, że sąsiadka dorabia, robiąc dekoracje na weselach, które z kolei organizuje jej znajoma w prywatnym domu.

Dom był usytuowany na modnym w latach 90. osiedlu. Mama poinformowała nowożeńców, że ma dla nich propozycję nie do odrzucenia. Jak się okazało, organizatorka podziemnych wesel w ogóle nie wierzyła w pandemię, co z pewnością ułatwiło jej łamanie zasad.

– A jeszcze na dwa dni przed tym weselem Karol wpadł na pomysł, żeby zrobić ślub plenerowy – opowiada Basia. – Wtedy by wszyscy to widzieli, a nie tylko świadkowie i fotograf. Powiedziałam, że to nie do zorganizowania, ale się uparł. Obdzwonił, pojechał i załatwił. Kierowniczka USC zdeklarowała się, że specjalnie przyjedzie. Zawieźliśmy do niej dokumenty. Przywitała nas z uśmiechem od ucha do ucha, mówiąc: „Mili państwo, to co, chcecie mnie zaprosić na nielegalne zgromadzenie?”. Okazało się, że dopuszczalna liczba osób to nawet nie 20, jak nam się wydawało, tylko mniej. Zresztą dzień po naszym ślubie te zasady zmienili.

Pani z urzędu przyjechała do domu, w którym odbywało się przyjęcie. Ślubu udzieliła w altance przystrojonej przez gospodarzy. Wszyscy goście ustawili się dookoła. Było naprawdę romantycznie: – Nie przesadzam, jak zaczęliśmy tę uroczystość, padał deszcz, a jak składaliśmy przysięgę, wyszło słońce. Pełna symbolika. Gdyby nie covid, pewnie nie bralibyśmy ślubu w altance.

Pytam Marcina o weselne podziemie. On sam nie grywał nielegalnych imprez. W ogóle ma do epidemii poważne podejście: osobny mikrofon do konferansjerki, osobny dla gości, i ten drugi dezynfekuje po każdym rozmówcy.

– Widzę, co się dzieje. Gram nie tylko wesela, ale i pogrzeby – wyjaśnia. – Nie chodzi o to, że chcę uratować świat przed wirusem. Zakładam maseczkę na klatce, chociaż mam dwie dawki szczepionki, bo mogę spotkać kogoś, kto ma prawo czuć się komfortowo. Ale imprezy w podziemiu świadczą o tym, że ludzie nie wierzą w sens obostrzeń.

Marcin zwraca mi też uwagę na inne podziemie: – Wiele zespołów działało w szarej strefie. Wesela są imprezami prywatnymi, zamkniętymi. Klienci nie potrzebują faktury, nie wrzucą tego w koszty. Dlatego statystyki nie ukazują w pełni rzeczywistej skali zapaści. A skala jest przerażająca.

Marcin nie daje się namówić na narzekanie – w branży się tego nie robi – ale wiem, że ostatni rok kosztował go wiele. I to w walucie cenniejszej niż pieniądze.

I co dalej

Pytam, czy teraz jest już lepiej.

– Tylko medialnie. Ludzie myślą, że przecież artyści grają, bo są festiwale. Ale co z tego, że Zenek miał koncert w filharmonii i była publiczność. Zenek miał koncert, bo był medialny, można było pokazać w telewizji, że już jest dobrze. Natomiast masa rzeczy się nie odbywa, bo żeby działać normalnie, musimy mieć zielone światło parę miesięcy naprzód i wiedzieć, że w tym czasie nie będziemy zamknięci. Gdyby było normalnie, to w lipcu miałbym zabukowany wrzesień, październik, listopad... A teraz prowadzę ledwie dwie rozmowy o imprezach na jesień, ale o umowie nie ma mowy. Tak samo z weselami. Wesela nie organizuje się w miesiąc. Ludzie rezerwowali przecież sale na dwa, trzy lata naprzód.

Poważnie ucierpiała też techniczna część branży: – Firmy z jednej strony gryzą gruz, bo mają leasingi, a z drugiej strony nie mają ludzi do roboty. Mój przyjaciel, realizator dźwięku, znalazł gdzieś etat, którego nie rzuci, bo są pogłoski, że będzie kolejna fala. Ma zrezygnować na dwa miesiące, ryzykując stabilność rodziny?

Cała branża oparta była na stabilności i planowaniu z wyprzedzeniem. Można było podjąć się nagłośnienia dużej imprezy, nawet jeżeli nie miało się wymaganego sprzętu, bo ten sprzęt brało się w leas­ing, wiedząc, że inwestycja się zwróci.

– I nagle mamy marzec 2020 r. i spada wszystko. Nie będzie imprezy, nie będzie festiwalu. Bank mówi: my nie chcemy tego sprzętu od was, możemy go za 10 proc. wartości odkupić. Więc próbujesz sprzedać chociaż za 50 proc. w internecie, ale nikt nie kupi. Ci, którzy mogliby kupić, sami sprzedają coś innego. Nagle w ciągu miesiąca ludzie stracili wszystko, zostali z milionowymi długami, potwornym stresem, depresjami.

Marcin ma plik z mailami do wszystkich agencji, z którymi kiedykolwiek współpracował. Mnóstwo pozycji, dużo fajnych kontaktów. Kiedy na początku tego roku rozesłał mailing na tę listę, od połowy adresatów wrócił komunikat, że domena nie istnieje. Agencje się pozamykały.

Co będzie dalej? Wesela z muzyką ze Spotify? Mniejszy rynek, za to bardzo profesjonalnych wykonawców? A może wrócimy do półamatorskich zespołów grających cokolwiek, byle jak najtaniej?

NarazieMarcin nie narzeka: – Nie wrzucam marudzenia na Insta, bo ile razy można wrzucić zdjęcie z podpisem, że jest ciężko. Klient przestanie oglądać taki kanał, bo wie z własnego życia, że jest ciężko, nie musi jeszcze tego w sieci oglądać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2021