Zacząć od happy endu

Każdego roku ten spektakl powtarza się w Polsce dwieście tysięcy razy. Popularności nie odbiera mu nawet laicyzacja: ślubu kościelnego może nie być, wesele – być musi.

16.09.2019

Czyta się kilka minut

To i kolejne zdjęcia: ślub Anny i Patryka, Beskid Niski, sierpień 2011 r. / JACEK TARAN
To i kolejne zdjęcia: ślub Anny i Patryka, Beskid Niski, sierpień 2011 r. / JACEK TARAN

Nie ożeniłbym się, gdybym nie musiał – mówi PAN MŁODY. – Kasia nie jest w ciąży, a nawet gdyby była, nie uważałbym dziecka za argument na rzecz ślubu. Jesteśmy razem od czterech lat, od ponad dwóch mieszkamy razem w moim, w naszym mieszkaniu. Jeszcze przed ślubem zacząłem nazywać Kasię żoną – nie będę przecież jej tytułować przy ludziach konkubiną. W spisie kontaktów w telefonie zaznaczyłem ją jako numer ICE dla służb ratunkowych. Kaśka zrobiła to samo i prawdę mówiąc, bardziej mi to przemówiło do wyobraźni niż potem przysięga w kościele. Nasze wspólne ICE – in case of emergency – to przecież takie współczesne „w zdrowiu i w chorobie”.

Dlaczego więc niedawno wzięliśmy ślub? Nie wiem. W pewnym momencie zrozumiałem, że czas na oświadczyny. Kasia nie naciskała, ale czułem, że tego ode mnie oczekuje. Moja mama była mniej subtelna. „Bądź wreszcie mężczyzną” – dogadywała. Każda rodzinna uroczystość była nie do wytrzymania, bo ile ciotek, tyle pytań o ślub. No i moja chrzestna. Wielka obrończyni świętej instytucji małżeństwa – jak ją nazywa – która parę lat temu sama wyprowadziła się od męża. Na nasz ślub oczywiście przyjechali razem i zachowywali się tak, jakby ich małżeństwo funkcjonowało bez zarzutu.

Chyba dlatego nie lubiłem, kiedy mówili o mnie „pan młody”. Mam dopiero 31 lat, ale wyczuwałem w tym presję, aby się ożenić, zanim zrobię się za stary.

PANNA MŁODA: W lutym 2018 r., kiedy podjęliśmy decyzję, myślałam o ślubie jak o kolejnej sprawie do załatwienia. Przyjaciółka z pracy też radziła, żeby się nie angażować emocjonalnie. „Odczekać jak okres” – mówiła, bo wesele jest przecież dla rodziny i gości, a nie dla państwa młodych. Miałam wątp- liwości, czy nie robimy tego za wcześnie. Może lepiej byłoby zaczekać jeszcze ze trzy, cztery lata, zahartować związek? Znamy się od studiów, ale wspólnie nie przechodziliśmy przez nic trudnego.

W maju zaczęłam się denerwować, czy zdążymy z przygotowaniami. Sala i termin w kościele były zaklepane, zaproszenia poszły, ale obecność potwierdziło dwie trzecie gości i nadal nie wiedzieliśmy, czy planować uroczystość na 30, czy 46 osób.

We wrześniu, na trzy miesiące przed ślubem, już nie mogłam się doczekać uroczystości. A to dzięki mamie. Wpadliśmy do niej w drodze z wakacji. Po obiedzie wyciągnęła zdjęcia ze swojego ślubu. Nie nazwałabym jej sentymentalną, wcześniej razem nie oglądałyśmy tych fotografii, ale teraz, gdy siedziałyśmy nad tym albumem, nagle się rozryczała. A kiedy doszła do siebie, wyjaśniła, że od moich urodzin marzyła, żebym do ślubu poszła w tych samych kolczykach, które ona dostała przed uroczystością od swojej mamy. Ja tej babci nie poznałam, zmarła, kiedy miałam niecały rok. Byłam tak oszołomiona, że spytałam jedynie mamy, dlaczego dopiero teraz mi to mówi. Odpowiedziała, że to z obawy, że się nie zgodzę.

Wtedy wszystko mi się poukładało. Zrozumiałam, że nasze wesele w takim stopniu jest także weselem, świętem naszych rodziców.

„Myślisz, jakbyś sama była już matką” – podsumował mnie narzeczony, kiedy mu o tym powiedziałam.

Kolczyki oczywiście założyłam. Są piękne. A my mamy piękną rodzinną tradycję.

OJCIEC PANNY MŁODEJ: Skoro pan pisze o weselach, to może pan mi wyjaśni – skąd ten przesąd, że ślub trzeba brać w miesiącu z literą „r” w nazwie? Mnie się wydawało, że to „r” jak rodzina, ale ojciec młodego upiera się, że to ponoć jeszcze ze średniowiecza. Ponoć chodziło o to, żeby w czasie zasiewu i żniw nie odrywać ludzi od roboty w polu. Przesądny nie jestem, ale ryzykować to ja mogę swoim życiem, nie córki. Żona też powiedziała, że lepiej dmuchać na zimne. No i wesele Iwonki będzie w październiku.

Nie chciałem dzieciom niczego narzucać. Ale bałem się, że wymyślą nie wiadomo co, choćby wesele bez ślubu kościelnego. Bo w kościołach teraz ludzi coraz mniej, za to wesel właściwie nie ubywa. Gdzieś to sobie nawet ostatnio wynotowałem z artykułu. W 2017 r. – 192 tys. ślubów, ale tylko 62,3 proc. kościelnych. Rok wcześniej 193 tys., ale w 2015 r. zawarto 188 tys. małżeństw. W ciągu 12 lat liczba ślubów kościelnych spadła o 11 proc.

Syn kolegi z pracy wziął ślub humanistyczny. Nie wiem, co za czort. Kolega nas nie zaprosił, chyba mu było wstyd, wiem tylko, że nie było księdza i że ponoć takie coś nie ma żadnych skutków prawnych. Myśmy w domu nigdy nie byli bardzo religijni, ale i syna, i córkę ochrzciliśmy, a potem dzieci miały naukę religii i wszystkie sakramenty. Córka w liceum nawet na oazę chodziła. Ale jak przyszła nam powiedzieć, że wezmą ślub, aż się bałem spytać, czy normalny, czy może tylko cywilny.

Mojemu ojcu pewnie nawet do głowy nie przyszło, że na ślubie może zabraknąć księdza.

DRUHNA: Kiedy siostra zapytała, czy będę druhną na jej ślubie, zgodziłam się natychmiast – a jak tylko wyszli z narzeczonym, rzuciłam się do kompa sprawdzić, co właściwie mam tam robić. Myślałam, że będę tylko taszczyć za nią welon albo sypać ryż. Okazało się, że pół wesela zgodnie z tradycją spoczywa na barkach druhen. Suknia ślubna i makijaż, wcześniej wieczór panieński, to wiadomo. Ale jak na jakimś portalu weselnym wyczytałam, że mam też rozkręcać zabawę, pilnować prezentów, nawet rozliczać koszty przyjęcia weselnego, to nogi się pode mną ugięły. Serio? Ja, która dwa razy w roku gubię telefon?

Na szczęście ludzie nie dają już prezentów innych niż koperty. W sklepach jest teraz wszystko, czego młodzi mogą potrzebować, chociaż trochę to smutne, że nawet przy tak podniosłej okazji nikomu nie chce się zdobyć na coś więcej niż pragmatyzm.

WEDDING PLANNERKA: Dlaczego się pan uśmiecha? Wolę to określenie od „konsultantki ślubnej”. Konsultant to ktoś, kto pomaga podjąć decyzję. My coraz częściej praktycznie decydujemy za klientów.

Kilka, nie mówiąc o kilkunastu miesiącach na zorganizowanie wesela, zwykle wydaje się bezpieczną perspektywą czasową. Do czasu kiedy do klienta dotrze, ile dobrze zgranych elementów składa się na udane przyjęcie. Na przykład pojemność sali. Podczas rezerwacji trzeba już myśleć o rozplanowaniu miejsc gości, bo inaczej może się okazać, że ojciec panny młodej usiądzie z jej matką przy jednym stole razem ze swoją drugą żoną. Nawet banalna próba tortu zmienia się w bieg z przeszkodami, kiedy panna młoda ma alergię na truskawki, teściowej szkodzą orzechy, a dwunastu gości to weganie i odpada nawet bita śmietana.

Czasem główną trudność stanowi wypracowanie kompromisu między oczekiwaniami młodych a wyobrażeniami rodziców. Najtrudniej jest wtedy, kiedy za imprezę płacą ci ostatni. Jedna dziewczyna błagała mnie, żebym wybiła teściowej z głowy pomysł na dowiezienie młodej pary długą amerykańską limuzyną. Jej, twierdziła, nie wypada.

Pół biedy, gdy klienci wiedzą, czego chcą. Do wedding plannerów często przychodzi się jednak po pomysł na wesele. Zwykle wygląda to tak: proszę pani, gości będzie setka, córka chce wziąć ślub w starym kościółku, przyjęcie ma być w jakimś pałacu z klimatem, no i musimy się zmieścić w budżecie 75 tys. zł. A kiedy pytam klienta, co dla niego znaczy „stary kościółek” i „pałac z klimatem”, widzę już zakłopotanie. Wtedy pomagają zdjęcia. W tym skoroszycie, proszę spojrzeć, mam fotografie wnętrz dwunastu różnych obiektów weselnych. Tutaj wiejska gospoda pod Nowym Sączem. A to gdzieś pod Łowiczem, naprawdę ciekawie od- restaurowany pałac z XIX w. Nazywam to „wnętrzami bazowymi”, bo na podstawie tych zdjęć ustalam z klientami kierunek poszukiwań obiektu. Goście dostają go do przejrzenia wraz z formularzem, w którym proszę o dokładniejsze sprecyzowanie oczekiwań co do wystroju wnętrza, menu, oprawy muzycznej czy specjalnych życzeń. Szczegóły zgrywać będziemy przez kilka miesięcy, ale im lepiej zrozumiemy się na początku, tym szybciej dotrzemy do celu.

Coraz częściej dostaję pytania o wesela za granicą. U nas aż połowa sal weselnych jest w hotelach i zajazdach. Jakieś 18 proc. w odnowionych pałacach, domy weselne i restauracje to kolejne 20 proc. Jak pan widzi, ciężko o wnętrze, które nie wygląda jak remiza strażacka, wiejska gospoda albo scenografia z „Ogniem i mieczem”. Owszem, w Polsce co roku wydaje się na wesela ponad 7 mld zł. Średnio wychodzi ok. 36 tys. zł na imprezę. Ma pan rację, popyt jest stabilny. Ale to popyt głównie na dworki, karczmy i inne weselne pewniaki. Czekam teraz na zdjęcia z opuszczonego kościoła w Czechach przy samej granicy, który przerobiono na podobno bardzo szykowną salę balową, ale jeszcze dłużej poczekam pewnie na kogoś, kto zechce tam urządzić imprezę weselną.

Dlaczego ludzie wolą powierzyć organizację tak ważnego wydarzenia obcej osobie? A pan sam naprawia swój samochód? Otóż to. Zamożni klienci zwykle nie mają czasu, żeby wszystkiego dopilnować osobiście. Zresztą i ci, którzy wesele organizują za oszczędności życia albo i na kredyt, coraz częściej wolą skorzystać z pomocy wedding plannera. My znamy rynek. Wiemy, z kim warto pracować, a z niektórymi kontrahentami współpracujemy na stałe i dzięki temu zamawiamy usługi z rabatem, którego przygodny klient raczej nie wynegocjuje. Oczywiście rzadko zajmujemy się kameralnymi weselami. Ja najczęściej organizuję imprezy mniej więcej od setki gości wzwyż, chociaż kilka razy trafiły mi się wesela na przeszło trzysta osób. Przy jednym byliśmy odpowiedzialni dosłownie za wszystko, włącznie z odbiorem gości z dworca i lotniska. Do kosztów organizacyjnych zwykle doliczam wtedy moje honorarium w wysokości 10-15 proc. Przy mniejszych zleceniach, choćby zaplanowaniu układu stolików czy zaprojektowaniu dekoracji sali, stawki są stałe i niższe. Około 1,5-2 tys. zł.

KUCHARKA: Rosół musi być, żeby nie wiadomo co. W sierpniu żar lał się z nieba taki, że połowa gości chowała się przed hotelem pod drzewami, ale jak podałyśmy rosół, wszyscy wrócili grzecznie do środka zjeść swoją porcję. Rocznie mamy tu ze 30 wesel. Ale jakbym spojrzała na jedzenie, to właściwie robimy ciągle tę samą imprezę. Na pierwsze oczywiście rosół. Rzadziej zupa gulaszowa. Potem kotlety, ziemniaki, ogórki kiszone lub surówki, a na koniec wędlina na zimno. Rzadziej sałatka warzywna. Zasada jest taka, że im prostsze danie i składniki łatwiej dostępne, tym bezpieczniej. Nawet jak się spali porcję schabowych, to szybko do sklepu, mięsa dokupić i po problemie. A z jakimś francuskim nie wiadomo co to powtórka może się nie udać. Zresztą każdy pilnuje, żeby jedzenia było więcej, niż goście dadzą radę zjeść, bo nie daj Boże, jak go zabraknie. A to znaczy, że trzeba iść w ilość, nie jakość. U nas za talerz, znaczy od gościa, liczymy średnio 140 zł, z czego na moje oko to jedzenia za jakieś 20 zł wyrzuca się potem na śmietnik.

Czy Polacy są jaroszami? Może gdzieś są. Od czasu do czasu klienci proszą o kilka, kilkanaście dań bez mięsa, ale jeszcze się nie zdarzyło, żeby całe wesele było jarskie. Wie pan, jak mówią na wsi: żeby się zabawić, trzeba kogoś zabić. Na weselu wszystkim buzują nerwy. A jak jego ludzie sobie pojedzą mięsa, to się robią przynajmniej senni. I wódka lepiej wchodzi.

Wesel bez alkoholu też sobie nie umiem wyobrazić. Pan młody musi go postawić. Część gości pewnie by się i mog- ła za jego brak obrazić.

MUZYK: Przez Smarzowskiego i jego film był czas, że na co drugim weselu grali „Białego misia”. Jako naród nie czujemy za dobrze konwencji parodii, nie?

Muzyki też nie czujemy. Najlepiej, żeby nie przeszkadzała w tańcu. Czyli nic zanadto skomplikowanego w rytmie. Ja się mogę na to zżymać jako niedoszły absolwent konserwatorium w klasie fortepianu, ale na weselu chodzi o zabawę, nie o edukację muzyczną.

Muszę zresztą oddać polskim gustom weselnym to, że się muzycznie wyrabiają. Jak ludzi nie stać na zawodowych muzyków za 5-7 tys. zł za wieczór, coraz częściej wolą zatrudnić za jedną trzecią tej kwoty dobrego didżeja. W efekcie nawet w remizach częściej słychać dziś przyzwoity zachodni pop niż „Białe misie”.

Moje marzenie? Żeby na weselu zagrać porządny nowoorleański jazz. Rozkręci każdą publikę, trzeba mu tylko dać szansę.

FOTOGRAF: Śluby i wesela robię od 15 lat i prawdę mówiąc, już mam dość. Najbardziej – cudzych emocji, w których chcąc nie chcąc biorę udział praktycznie co sobotę. Ostatnio panna młoda wpadła niemal w histerię na widok serwetek na stołach, które miały być zielone, a były niebieskie. A fotograf nie może się od tego wszystkiego po prostu odciąć. Bez empatii nie ma dobrego portretu. Bywają dni, kiedy dosłownie zmuszam się do wyjścia do pracy.

Scenariusze weselne też mam już w małym palcu. Chociaż jedna para ostatnio zrobiła na mnie wrażenie, bo przyleciała. Młodzi oczywiście dążą do tego, żeby ich uroczystość była niepowtarzalna, ale najczęściej nieświadomie powielają któryś z najpopularniejszych pomysłów, które wychodzą z mody i powracają co parę lat. Kilka lat temu co trzecia impreza przypominała wesele z amerykańskich filmów romantycznych, gdzie para składa sobie przysięgę pod kwiatowym łukiem, a potem bawi się z gośćmi na bankiecie w ogrodzie. Teraz modne robią się przyjęcia w stylu boho, na przykład w odrestaurowanej wozowni, ze snopami siana zamiast krzeseł. Popularne są też imprezy z dużą ilością zieleni, wodą spływającą po ścianach, bliżej natury.

Folklor? Jest jak czerń w modzie, zawsze na czasie. Jesteśmy przecież narodem wiejskim. Jeśli w trakcie wyboru weselnej stylistyki młodzi zaczynają myśleć o nawiązaniu do tradycji, odniesieniach do historii rodziny, prędzej czy później lądują w stylistyce wiejskiej. Ja nie mam, Boże broń, nic przeciwko zwykłym wiejskim weselom, nawet wolę je od sztywnych imprez, które zazwyczaj wychodzą tym, co się boją, „żeby nie było po wieśniacku”. Czasem miks polskiej tradycji z nowinkami wychodzi jednak niestrawny. Na weselach par mieszanych obie strony dążą zwykle do tego, by uwzględnić ich rodzime tradycje. Rezultatem może być np. góralskie weselisko, w które goście z zagranicy wplatają anglosaski zwyczaj przemówień. Świadek wtedy czyta z kartki, próbuje zgodnie z tamtejszym zwyczajem ośmieszyć pana młodego, a polskie ciotki panny młodej słuchają tłumaczenia i płoną oburzeniem.

Zdjęcia ślubne? Niemal zawsze są przestylizowane. Nie dyskutuję z klientami, choć sam pewnie bym sobie takich nie zamówił. Cukierkowa stylistyka, najchętniej z ciepłym światłem zachodzącego słońca w tle, uśmiechy przećwiczone do lustra, wystudiowane lub skopiowane skądś pozy. Z każdą parą staram się wcześniej porozmawiać, bo jeśli się lepiej nie poznamy, nie uda mi się też zrozumieć, czego ode mnie oczekują. Tylko że młodzi oczekują najczęściej właśnie przerysowanej weselnej klasyki.

Od czasu do czasu pojawiają się prośby o kilka dodatkowych ujęć czarno-białych. I wtedy zazwyczaj protestują rodzice. Czarno-białe? W życiu! To na pogrzeb! ©℗

 

Wypowiedzi „Ojca panny młodej” oraz „Druhny” są kompilacją wywiadów przeprowadzonych z czterema osobami, które uczestniczyły w weselach w tych rolach.

Czytaj także: Wesele silniejsze od ślubu - rozmowa z Magdaleną Zych i Dorotą Majkowską-Szajer, antropolożkami kultury

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2019