Na bocznym torze

Parę miesięcy temu biskupi porównywali odejście z kapłaństwa do zdrady Judasza. Zupełnie w innym duchu wypowiedział się w ostatnim numerze „TP” bp Andrzej Czaja w tekście „Odejście nie jest końcem”. To przełomowa wypowiedź.

08.07.2013

Czyta się kilka minut

W liście do kapłanów na Wielki Czwartek 2013 r. biskupi napisali, że w polskim Kościele „zdarzają się »opłakane sytuacje«, budząc niepokój i zamieszanie pośród wiernych. (...) Dotyka nas grzech zdrady Mistrza, jak grzech Judasza. Zanika poczucie winy i odpowiedzialności za kapłaństwo i powierzony Lud Boży”. Wówczas słowa tego listu uderzyły mnie bardzo, i to w sposób bezpośredni. Jestem byłym księdzem, więc zgodnie z retoryką listu biskupów jestem Judaszem, który zdradził Mistrza. Jednakże nigdy nie uważałem siebie za Judasza, a swojego odejścia za zdradę. Nie uważam siebie również za bohatera, a wyboru, którego dokonałem, za dowód odwagi. Jednak nie tylko o moją historię tutaj chodzi. Problemem jest wyrażona w liście ocena, która utrwala pewien stereotyp, podtrzymuje nieufność, niechęć, pogardę lub drwinę wobec tych, którzy odeszli z kapłaństwa. Czy rzeczywiście właściwym sposobem opisu tego zjawiska jest porównanie do Judaszowego grzechu zdrady?

Zupełnie w innym duchu w ostatnim numerze „TP” wypowiada się bp Andrzej Czaja (rozmowa „Odejście nie jest końcem”). Mówi o kryzysie, o tym, że w takich sytuacjach przeważa to, co ludzkie, czyli słabość, rozterki i dramaty przeżywane w chwilach podejmowania decyzji. Zachowuje również szacunek, wyraża zrozumienie, co więcej, dostrzega potrzebę otwarcia się na kapłanów, którzy odeszli, i widzi dla nich miejsce w życiu Kościoła. To przełomowa wypowiedź, zwłaszcza jeżeli zestawi się ją ze wspomnianym listem. Pozostaje mieć nadzieję, że głos biskupa stanie się głosem episkopatu, co ostatecznie zmieni aurę wokół tych, którzy tak jak ja zdecydowali się na odejście z kapłaństwa. Dwa wspomniane teksty prowokują do postawienia ważnych pytań.

CZY ODEJŚCIE TO ZDRADA

O zdradzie w moim przekonaniu można byłoby mówić tylko wówczas, gdyby wyświęcony lub jakikolwiek inny chrześcijanin nie tyle odrzucił swoje osobiste powołanie jako sposób realizacji powołania chrześcijańskiego, ile wyrzekł się całkowicie Chrystusa, porzucił Kościół i wiarę. Z najnowszej historii Kościoła polskiego znany mi jest tylko jeden przykład, który mógłby być określony mianem zdrady, choć nie czuję się kompetentny do osądzenia: to przypadek ks. Tomasza Węcławskiego, który nie tylko porzucił sutannę, ale również wystąpił z Kościoła.

Czym innym jest odejście z kapłaństwa. Owszem, w takich sytuacjach można mówić o przekreśleniu powołania, o zawiedzeniu oczekiwań Boga i ludzi, ale nie o zdradzie. Z pewnością należy mówić również o kryzysie tożsamości, jednak nie zgodziłbym się z bp. Czają, który jego przyczynę upatruje jedynie w osłabieniu więzi z Jezusem. Owszem, każdy przypadek jest inny. Jeżeli mogę się posłużyć swoim przykładem, nigdy tyle nie przesiedziałem w kaplicy, jak w tym czasie, gdy ważyły się losy mojego powołania. Nie istnieje prosty związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy rozminięciem się z Bogiem a rozminięciem się przez to z kapłaństwem. Człowiek nie jest biernym przedmiotem powołania Bożego. Powołanie jest często zmaganiem się, burzliwym dialogiem, w którym można również powiedzieć: „Panie, nie daję rady, zdejmij ze mnie ten ciężar”.

Nie jest to jednak zdrada, nawet jeżeli rezygnacja z powołania dokonywałaby się w atmosferze sporu z Bogiem. Wierzę, że Bóg nie odrzuca, nie rezygnuje z nikogo – daje nowe możliwości służenia mu w inny sposób. W tym kierunku podąża również wskazanie bp. Czai, aby byłych księży nie trzymać na bocznym torze, ale mieć odwagę wprowadzić ich w centrum życia – „więcej zaproponować, więcej dać”.

REZERWA MIMO WSZYSTKO

Biskup opolski w sposób zupełnie nowy mówi o kościelnej postawie byłych księży, o tym, że są to zwykle ludzie „uformowani i dojrzali w wierze”. Wzywa wręcz, aby odrzucić dystans, ponieważ, jak twierdzi, „nie możemy sobie pozwolić na małostkowość”. Co więcej, przedstawia pewne możliwości wykorzystania kompetencji eksksięży i ich zmysłu Kościoła – przez zatrudnienie ich w charakterze doradców czy pracowników w dziełach prowadzonych przez Kościół.

Jeżeli ten głos zostanie podjęty przez innych biskupów i księży, będziemy mieli do czynienia z prawdziwym przełomem. Jednakże w słowach biskupa nie brakuje – zresztą zgodnie z tym, co zostaje zastrzeżone w dyspensie – pewnej rezerwy. Jak twierdzi bp Czaja, byli księża nie powinni nauczać, skoro doszło do naruszenia dyscypliny Kościoła. Czy nie jest to mimo wszystko przejaw małostkowości? Bo czy takie same sankcje stosuje się wobec księży, którzy naruszyli dyscyplinę, ale trwają w powołaniu? Czy Chrystus nie powierzył swojej owczarni właśnie temu, który się zaparł? Czy nie na nim zbudował swój Kościół? Na szczęście nie musiał się kierować dyscypliną kościelną i, jak widać, nie zawiódł się.

POWOŁANIE PO POWOŁANIU

Czy powołanie, które daje Bóg jako konkretyzację powołania chrześcijańskiego w postaci szczególnego miejsca i zadania w Kościele, może podlegać zmianie? Historia Kościoła zna wiele przypadków zakonników, zakonnic, księży i ludzi świeckich, którzy porzucali dotychczasowe powołanie, gdyż odkryli nowe wezwanie, o którym nie mogli inaczej powiedzieć, jak tylko o odkrytej na nowo woli Boga. Tak było w życiu Marii Teresy od Dzieciątka Jezus, która znana jest wszystkim jako Matka Teresa z Kalkuty. Po 15 latach życia zakonnego przeżywa „powołanie w powołaniu”, opuszcza klasztor i zakłada nowe zgromadzenie oddane pomocy ubogim. W tym samym duchu odczytujemy abdykację Benedykta XVI. Uznał on w swoim sumieniu, że dla dobra Kościoła powinien zrezygnować. Być może jego decyzja otworzy dyskusję, czym właściwie jest papiestwo: funkcją czy powołaniem.

Bogu można służyć w różnoraki sposób, na różnych drogach, Kościół rozpoznaje różne powołania. Wiele z nich rodzi się w bólu, samotności, wewnętrznej walce. Nie można z góry zakładać, że ci, którzy opuszczają kapłaństwo dla innego powołania, są lekkoduchami, zaprzańcami, którzy utracili wiarę. Nikt, rezygnując z kapłaństwa, oczywiście nie żąda, aby podjęta decyzja była uznana jako oczywisty przejaw woli Bożej. Odrobina zaufania i błogosławieństwo to wystarczające wsparcie.

KTO SŁUŻYŁ JEZUSOWI

Nowy Testament zna wiele powołań w ramach społeczności Królestwa Bożego. Chrystus nie wszystkich chciał jako apostołów. Byli tacy, którzy chcieli znaleźć się w ich gronie, a jednak Mistrz wskazał im inną drogę. Byli też i ci, których Pan zapraszał do grona swoich współpracowników, a jednak odmówili i nie spotkali się z potępieniem ze strony Jezusa. Byli również i tacy, którzy czynili cuda w imię Jezusa, choć nie chodzili za Nim. Irytowało to apostołów, próbowali zabraniać, zazdrośnie strzec dla siebie otrzymanych prerogatyw. Jednak Jezus również wśród tych postronnych osób dostrzegał orędowników swojej sprawy, nie tylko nie zabronił, nie ugasił tlącego się płomienia, lecz obiecał nagrodę: „Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 40-41).

Ludzie, którzy dali się porwać nauczaniu Jezusa, w różny sposób pomagali w urzeczywistnieniu Królestwa Bożego. Jest nam znane z imion grono Dwunastu. Łukasz w swojej Ewangelii wspomina również z imienia kilka kobiet, „które im usługiwały ze swojego mienia” (Łk 8, 3) oraz szerszy krąg 72 współpracowników, których wyznaczył „i wysłał po dwóch przed sobą...” (Łk 10, 1).

Były rzesze ludzi, czasami tysiące, które przez wiele dni kroczyły za Jezusem, słuchały Jego nauk. Byli tacy, którzy przychodzili do Jezusa ukradkiem lub pod osłoną nocy, jak Nikodem i Józef z Arymatei – oni też nie byli bez znaczenia dla misji Jezusa. Wreszcie byli i ci, bez których powodzenie misji głoszenia Dobrej Nowiny byłoby niemożliwe. To ci, którzy przyjmowali wysłanników w swoich domach, dawali chleb i schronienie. Najwyraźniej Jezusa nie było stać, aby odsunąć i trzymać na dystans lub na bocznym torze kogokolwiek, kto może dopomóc sprawie Bożej. Celowo parafrazuję tu słowa bp. Czai, gdyż dostrzegam w nich ewangeliczny zwrot, wręcz zaproszenie do wspólnego budowania.

Kościół zna wiele dróg, przez które człowiek może służyć Bogu i człowiekowi. Nie jest istotne to, jakie konkretnie powołanie w Kościele będzie się realizowało, ale trwanie we wspólnocie z Chrystusem, czy to jako mąż, czy żona, czy jako ksiądz, czy zakonnik albo biskup. 


MICHAŁ RYCHERT jest byłym salezjaninem. W 1998 r. opuścił dom zakonny i założył rodzinę. W 2007 r. otrzymał ze Stolicy Apostolskiej dyspensę, zawarł ślub kościelny. W tym samym roku obronił doktorat z teologii fundamentalnej. Pracował jako katecheta. Wydał książkę „Kościół jako społeczność alternatywna”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013