Pożar kapłańskiego sumienia

Zasady moralne są jednakowe dla wszystkich. Słowo Boga, które księża przepowiadają innym, powinni najpierw stosować we własnym życiu.

19.03.2007

Czyta się kilka minut

Fot. T. Wiech /
Fot. T. Wiech /

Nastał w Polsce czas próby dla duchownych. Od miesięcy media piszą na pierwszych stronach o księżowskich problemach: o teczkach, głośnych odejściach od kapłaństwa, homoseksualnych i pedofilskich nadużyciach...

Stare mechanizmy

Trzeba przyznać, że w nowej sytuacji nie bardzo sobie radzimy. Prześladowani przez komunistów przez niemal pół wieku, ale jednocześnie ofiarnie chronieni przez wiernych (szczególnie w latach 70. i 80. minionego stulecia), nabyliśmy postaw i zachowań, które w tamtych czasach były w jakiś sposób usprawiedliwione, dzisiaj jednak się nie sprawdzają. Przykładowo: stosowanie podwójnej miary w sprawach ekonomicznych, gospodarczych czy personalnych było w czasach komunizmu wyrazem usprawiedliwionego moralnie oporu wobec narzuconej władzy i zyskiwało przychylność wiernych, dziś natomiast trzeba je uznać za nieetyczne.

Innym częstym zachowaniem duchownych był w tamtych czasach atak na władzę, z jednoczesnym podkreślaniem wyrządzanych Kościołowi krzywd. Krytykowanie komunistów z ambony nie było traktowane jako uprawianie polityki, ale wyraz samoobrony. Tego typu kaznodziejstwo miało za cel pobudzenie wiernych do słusznego gniewu i odwagi, by nie bali się bronić własnej godności i wolności sumienia. Ale kiedy upadła komuna, atakowanie nowej władzy zaczęło się spotykać ze sprzeciwem wiernych. Ludzie oczekują, by ambona była miejscem głoszenia słowa Bożego, a nie politykowania.

Kiedy dziś próbujemy bronić stanu duchownego starymi metodami, atakując wrogów (tych nazwanych po imieniu lub też domniemanych), rodzi to opór wiernych i raczej nam szkodzi, niż pomaga. Opisywanie zaś krzywd, prawdziwych czy urojonych, nie budzi bynajmniej współczucia. Otwarte naleganie niektórych duchownych, by lustrować najpierw ubeków, jako odpowiedź na zarzuty współpracy z UB stawiane księżom, choć politycznie słuszne, z punktu widzenia posługi kapłańskiej odbierane jest jako przykrywanie własnych grzechów cudzymi i chęć zemsty. Nie widać też wśród wiernych jakiegoś "ruchu społecznego" w obronie księży "prześladowanych" przez lustrację czy przez podawane informacje o skandalach z ich udziałem. To raczej my sami popłakujemy nad sobą, a wierni nam nie wtórują - choć zarazem nie gorszą się tak łatwo tym, co o nas słyszą, jak czynią to (oby szczerze!) niektórzy dziennikarze.

Kolejnym ważnym mechanizmem obrony w czasach komunizmu była solidarność księży między sobą oraz z wiernymi. Współpracę ze służbami zawsze uważano za naganną - potępiali ją zarówno przełożeni, jak koleżeńskie środowisko. Komuniści bali się jak ognia zwierania szeregów w Kościele, ale kiedy dzisiaj w obronie niektórych duchownych, niemających mocnych argumentów na swoją obronę, pisze się artykuły lub anonimowe listy albo wygłasza się kazania, nie tylko nie budzi to zaufania, ale raczej prowokuje oskarżenia o klerykalizm i korporacjonizm. Jak papiery sporządzone przez SB bez wiedzy zainteresowanych nie są jeszcze dowodem winy, tak też teksty i mowy obronne nie są świadectwem moralności.

Bolesny egzamin

Trudną sytuację, w której jako księża zostaliśmy postawieni, trzeba traktować jako wymagający egzamin. Przypomina nam ona - co podkreślał z naciskiem abp Józef Michalik - że zasady moralne są jednakowe dla wszystkich. Słowo Boga, które przepowiadamy innym, mamy najpierw stosować we własnym życiu. Niespójność naszego zachowania wyraża się w tym, że sprawy wiernych, choćby w konfesjonale, rozwiązujemy z pomocą takich zasad jak miłość nieprzyjaciół, zapominanie o sobie, dźwiganie krzyża, przebaczenie itp., gdy tymczasem w naszych własnych sprawach odwołujemy się do poczucia sprawiedliwości, świeckich sądów i praw państwowych. Nierzadko też czynimy siebie sędziami we własnych "procesach", zapominając o tym, że człowiek sam siebie nie jest w stanie osądzić ("Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią", 1 Kor 4, 4).

W ferworze samoobronnym zapominamy również niekiedy, że największe nasze zasługi i cnoty nie są w stanie przesłonić nawet jednego małego grzechu. Tylko Bóg gładzi ludzkie grzechy. Problemu swojej winy ksiądz nie może rozwiązać ludzkimi środkami: dowodami niewinności czy też mowami obrończymi życzliwych kolegów, ale jedynie na drodze skruchy i ukorzenia się przed Bogiem. Kiedy wzbudzimy w sercu autentyczną skruchę przed Panem, mało ważne okaże się, w jakiej formie i za pomocą jakich argumentów będziemy się bronić. O autentyczności postawy nie decydują bowiem słowa, ale Duch, któremu damy się prowadzić.

Jaką miarą mierzymy

Opisując nasze grzechy media nie chcą nas nawracać i doprowadzać do konfesjonału. One sprawdzają jedynie autentyczność naszego życia i posługi. Przedstawiając fakty, zadają pytanie, na ile zasady, które głosimy innym, stosujemy we własnym życiu. Są jak dorastający synowie: kiedy tata mówi "nie pal, synku, papierosów", ten odpowiada wprost "a ty palisz". Powoływanie się na własną dorosłość staje się w tej sytuacji kontrargumentem.

"Człowiek władzy ginie od władzy, człowiek pieniędzy od pieniędzy, poddany od służenia, rozpustnik od rozpusty" - pisze Hermann Hesse w "Wilku stepowym". A my, księża, paradoksalnie rzecz biorąc, giniemy od moralności, którą sami głosimy. Czyż Jezus nie powiedział, że odmierzą nam taką miarą, jaką my mierzymy, i osądzą nas takim sądem, jakim my sądzimy (por. Mt 7, 2)?

Jak wszyscy ludzie, tak i my mamy prawo domagania się sprawiedliwego traktowania. Słusznie robimy, kiedy w sytuacjach niesprawiedliwości - miast nadstawiać drugi policzek - pytamy zdecydowanie: "Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?" (J 18, 23). Ale przytoczone pytanie Jezusa nie wyczerpuje przecież całej ewangelicznej prawdy. Jezus mówi również o zaparciu się siebie oraz o naśladowaniu Go w dźwiganiu krzyża. Nazywa też błogosławionymi tych, którzy cierpią obelgi dla Jego imienia (por. Łk 6, 22-23). W życiu chrześcijanina domaganie się sprawiedliwego traktowania musi iść w parze z najtrudniejszym przykazaniem: "Miłujcie waszych nieprzyjaciół" (Mt 5, 44).

Słowo o formacji

Dogłębne i całościowe rozeznanie sytuacji księży w Polsce oraz próba postawienia diagnozy - to sprawa złożona i ryzykowna. Nie da się stworzyć jednego obrazu, ponieważ poszczególne diecezje i wspólnoty zakonne różnią się między sobą. Jednak i bez głębokich analiz można wskazać na kilka problemów formacji seminaryjnej, która w znacznym stopniu decyduje o zachowaniu i postawie kapłanów: zbyt łatwe przyjmowanie kandydatów, jednostronny nacisk na formację intelektualną przy niedocenianiu formacji ludzkiej i duchowej, źle pojęta solidarność środowiskowa, brak całościowej wizji formacyjnej i wynikający z niego indywidualizm oddziaływania poszczególnych wychowawców.

Pocieszające jest to, że w ostatnich latach w wielu seminariach doceniono wagę kierownictwa duchowego. Dostęp alumnów do ojców duchowych jest łatwiejszy, a w wielu miejscach dba się o regularne rozmowy alumnów z ojcami. Ale - w moim odczuciu - nie docenia się jeszcze roli kontaktów z przełożonym, głównie z rektorem. To on jest głównym odpowiedzialnym za rozeznanie zdatności do kapłaństwa i dlatego ma prawo - przy zachowaniu całego szacunku dla alumnów i należnej im dyskrecji - stawiać ważne pytania. Przełożeni powinni rozmawiać z alumnami, dając im możliwość wypowiedzenia się, i to nie tylko w sytuacji kryzysowej. To przez dialog poznaje się wychowanka. Lęk alumnów przed rozmowami o ich przygotowaniu do kapłaństwa to dzisiaj jeszcze duży problem formacji seminaryjnej.

Droga nadziei

Paradoksalnie rzecz ujmując, bolesne doświadczenia ostatnich miesięcy stwarzają sytuację zdrowszą i prawdziwszą niż życie złudzeniami. Kiedy bowiem odsłaniają się nasze problemy, słabości i grzechy, pokusa zakłamania staje się mniej niebezpieczna. Piotr Apostoł po zaparciu się Jezusa stracił raz na zawsze zbyt dobre mniemanie o sobie. A na pytanie Mistrza, czy Go kocha, odpowiedział pokornie: "Ty wiesz wszystko...". Tę kryzysową niewątpliwie sytuację trzeba potraktować jako szansę, by na nowo odkryć powierzony nam skarb wiary i kapłaństwa. Rozdzieranie szat, demonizowanie problemów i grzechów jest obce Ewangelii.

O ile jako obywatele, tak duchowni, jak i świeccy, jesteśmy równi wobec prawa, to biorąc pod uwagę nasze różne powołania i związaną z nimi odpowiedzialność, jesteśmy bardzo "nierówni". Chrystus inaczej poucza Apostołów, a inaczej lud podążający za Nim. Do Dwunastu mówił: "Wam dano poznać tajemnice królestwa Bożego, innym zaś w przypowieściach" (Łk 8,10). Od każdego z Apostołów wymagał więcej, ale jednocześnie bardziej ufał i powierzał trudniejsze zadania.

W powieści "Gra szklanych paciorków" Hesse zamieszcza piękną rozmowę dwóch pustelników, do których ludzie przychodzą się spowiadać. Starszy z nich, Dion Pugil, który miał zwyczaj dawania surowych pokut, mówi młodszemu, Józefowi Famulusowi, człowiekowi łagodnemu, który odsyłał grzeszników z pocałunkiem w czoło: "Powiem ci, Józefie, że ci świeccy ludzie w rzeczywistości w ogóle nie są prawdziwymi grzesznikami. Ilekroć usiłuję wmyśleć się całkowicie w któregoś z nich, wydają mi się absolutnie dziećmi. Nie są grzeczni, dobrzy, szlachetni. Sobkami są, rozwiązłymi, pełnymi pychy i gniewu. Lecz właściwie i w istocie niewinni są; niewinni w taki właśnie sposób, jak niewinne są dzieci. (...) My natomiast, ty i ja, i nam podobni, my pokutnicy (...) dziećmi nie jesteśmy. Ani też nie jesteśmy niewinni. (...) My, my właśnie jesteśmy prawdziwymi grzesznikami. My, wiedzący i myślący, co spożywaliśmy z drzewa wiadomości. (...) My trwamy w grzechu i pożarze własnego sumienia, a wiemy, iż nigdy wielkiej naszej winy spłacić nie zdołamy. Chyba, że Bóg po zgonie naszym zechce wejrzeć na nas miłosiernie i przyjąć do łaski swojej".

Jeżeli chcemy odnawiać autentyczność kapłańskiej posługi, musimy uznać nasze powołanie i naszą odpowiedzialność. Doprawdy, to "my kapłani, właśnie my" jesteśmy prawdziwymi grzesznikami, ponieważ to my zostaliśmy powołani do dzielenia życia i misji z Jezusem. Doświadczenie grzeszności nie zależy przecież ani od ilości, ani od wielkości popełnionych grzechów. Iluż ludzi zachowujących się niemoralnie czuje się niewinnymi? Źródłem poznania grzechu jest spotkanie grzesznika z miłującym Bogiem. "Pożar sumienia" kapłana ma swoje źródło w "Gorejącym Ognisku Miłości" - w Sercu Jezusa. Oto droga do odzyskiwania i pogłębiania naszej wiarygodności osobistej i wspólnotowej w oczach wiernych, których Pan powierzył naszej pieczy. Oto droga nadziei.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2007