Z dziejów horroru w Polsce

Integralną częścią polskiego narodowego dziedzictwa - obok aktów bezprzykładnego heroizmu, poświęcenia i wytrwałości, obok imponujących porywów serca i rozumu - są także nawracające kampanie rozrachunkowe, miażdżące ofensywy wymierzone w rzeczywistych i urojonych zdrajców.

18.10.2006

Czyta się kilka minut

Tadeusz Kościuszko, Maurycy Mochnacki, Adam Mickiewicz, Romuald Traugutt, Stanisław Brzozowski /
Tadeusz Kościuszko, Maurycy Mochnacki, Adam Mickiewicz, Romuald Traugutt, Stanisław Brzozowski /

Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz.

Nigdy na to nie pozwolimy. I nie pozwoliliśmy. Nigdy. U nas - jak pisał Stefan Żeromski - "wszystko zawsze i niezmiennie - Polska, Polski, Polsce, Polskę...". Jesteśmy narodem, który walczył z wrogami zza wszystkich swoich granic i z tymi w granicach. Narodem, który tak wiele płacił, tak wiele tracił i aż tyle obronił... Rzeczywiście, Polacy obronili swoją narodową tożsamość przez przeszło 120 lat niewoli, przez 6 lat okrutnej okupacji podczas II wojny światowej, a potem przez 40 lat ogłupiania, rozmywania i prześladowania, które zaserwowały nam rządy PRL. To wspaniała przeszłość, wielkie dziedzictwo, o którym chce się opowiadać dzieciom i wnukom.

Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz.

Ani Moskal, ani komuch, ani Żyd, ani mason, ani liberał, ani feministka, ani homoseksualista, ani tajne służby, ani układ, ani nikt inny.

Spóźniony generał

W XIX w., w okresie zaborów, przesadna czujność wobec odstępstwa była elementem samoobrony narodu w niewoli; zarazem niewola ta rodziła chorobliwą kulturę podejrzeń, w której oskarżenia o zdradę przeradzały się w zbiorową obsesję, trafiały na łamy prasy i do arsenałów politycznej walki stronnictw. Sytuacja ta nie uległa zmianie w następnym stuleciu, wieku hitleryzmu i komunizmu, totalnej wojny i totalitarnego państwa, wyniszczających strat fizycznych, osłabiającej emigracji, walki z Kościołem, ataków na istotę narodowej tradycji, histerycznych jeremiad przeciwko wrogom ludu i antysemickich nagonek. W chwilach gwałtownych konfrontacji - podczas powstań z lat 1794, 1830-1831, 1863-1864, w czasie rewolucji 1905, podczas walk o odbudowę państwa po I wojnie i w latach kolejnego światowego konfliktu - krwawe zamachy na szpiegów i zdrajców stawały się smutną normą. W dekadach pokojowych rozrachunków i refleksji nad przeszłością nie było idei i ludzi, którzy ustrzegliby się przed oskarżeniem. Nie było autorytetów, które ostałyby się nietknięte.

Kiedy upadło powstanie kościuszkowskie, wydawało się, że jego przywódca został ubóstwiony niczym podobnie przegrani bohaterowie "Pieśni o Rolandzie" czy "Słowa o wyprawie Igora". Skoro jednak Kościuszko jako wódz i polityk w ostatecznym rozrachunku poniósł porażkę, należało ją wytłumaczyć w sposób zrozumiały, logiczny i nieodbierający nam nadziei na przyszłość. Patrioci przełomu XVIII i XIX w. usiłowali oswoić klęskę argumentami zaniedbania lub zdrady - najpierw Adama Ponińskiego, generała, który spóźnił się pod Maciejowice, a do tego miał nieszczęście być synem marszałka sejmu rozbiorowego; potem zaś samego Kościuszki. Kiedy z kolei, przeszło 10 lat później, dawny naczelnik uchylił się od przywództwa nad Legionami Polskimi i odmówił swego poparcia dla idei odbudowy Polski w oparciu o Napoleona - sugerując przy tym, w broszurze "Czy Polacy mogą się wybić na niepodległość?", że, jak Amerykanie, potrafimy dokonać tego sami, bez pomocy żadnych obcych bogów wojny - owa "zdrada" odzywała się z jeszcze większą siłą i co bardziej płomienni zelanci zerwali wszelkie stosunki ze skompromitowanym bohaterem.

A tymczasem w zbiorowej pamięci ostał się Kościuszko ze szkolnych powiastek; odcieleśniony bohater bez przywar, bez przewin i bez barw.

Pismo karmelickie

Następne z naszych powstań, listopadowe, zaczęło się wprost od rozrachunków. Jesienną nocą 29 listopada, gdy chłód przenikał aż do kości, młodzi spiskowcy przebiegali ulice nie tyle w pogoni za Rosjanami, ile w poszukiwaniu autorytetu. Mieli niepodważalne przekonanie dwudziestolatków, że są kością z kości narodu... potrzebowali tylko przywódcy, który przystanie do ich rewolty, który nada rangę ich wystąpieniu. Nie znaleźli takiego; w wyniku nadużycia, głupoty, histerii i zwykłej omyłki zgładzono wówczas siedmiu wyższych oficerów, od bezmyślnych karierowiczów, bystrych łajdaków i rosyjskich agentów aż po osoby całkowicie niewinne bądź po prostu pechowe, jak gen. Józef Nowicki, który zginął z powodu podobieństwa swego nazwiska do nazwiska znienawidzonego generała rosyjskiego, Lewickiego. W dramatycznej scenie "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego do mordu dochodzi w wyniku podszeptów rosyjskiego szpiega, mamiącego sprzysiężonych. Zakulisowe działania? Prowokacja? Układ? W rzeczywistości nie było żadnych podszeptów, tylko rozkiełznany entuzjazm, strach i śródnocne podniecenie. W późniejszym powstaniu tym rozpłomienionym Polakom zabrakło siły, przekonania i - zwłaszcza - charyzmatycznych wodzów; okazało się, że sami podchorążowie nie wystarczą.

Tak więc powstanie listopadowe upadło. Ale przecież nie mogło upaść tylko dlatego, że Polacy - wielki, cywilizowany, europejski, głęboko religijny naród - nie dosyć starali się o swą niepodległość! Przecież o klęsce musiała zadecydować nie nasza słabość - my wszak jesteśmy silni siłą naszej Sprawy - ale agentura i zdrada. Już na emigracji surowo rozliczono błędy wodzów, szczególnie chętnie cudzoziemców, jak Girolamo Ramorino.

Ale raz puszczona w ruch machina rozliczeniowa z trudem daje się zatrzymać. Niepodważalnie słuszną ofiarą polityki ówczesnych rozrachunków staje się Maurycy Mochnacki, bez wątpienia najwybitniejszy teoretyk romantyzmu i filozof swojej epoki, płomienny demaskator odstępstwa i zaniedbania, guru młodzieży, autor wielu apelów wzywających do powstania i piętnujących bierność polskiego społeczeństwa. Oskarżony o to, że w wieku lat dziewiętnastu uległ naciskom śledczych i sygnował tzw. pismo karmelickie (od nazwy zamienionego na więzienie klasztoru), potępiające niezależną prasę i apologizujące cenzurę, spędzi ostatnie lata życia na emocjonalnie wyniszczających próbach oczyszczenia się z zarzutu zdrady. Dla potomnych jest (na ogół) wybitnym teoretykiem literatury, piewcą Mickiewicza, krytykiem konserwatywnego klasycyzmu, jedynym polskim pisarzem, który wziął czynny udział w powstaniu, a do tego świetnym pianistą - a jednak "obłędne kroki młodości mściły się na Maurycym w ciągu całego życia"; umierać miał w 1834 r. w atmosferze potępienia i w "męce moralnej jego duszy" (Jan Kucharzewski, "Maurycy Mochnacki", Kraków-Warszawa 1910).

Wieszcz błądzi

W atmosferze polistopadowych rozliczeń etykietę odstępcy przypinano też - rzecz z naszej perspektywy nie do uwierzenia - samemu Mickiewiczowi. W latach czterdziestych XIX w. czołowy polski profeta, jako wykładowca literatur słowiańskich w Coll?ge de France i wyznawca towianizmu, skłonny był uznać cara Rosji za "najważniejsze narzędzie Boga na ziemi", zbawcę wszystkich powierzonych jego władzy i zjednoczonych pod jego berłem słowiańskich ludów. Dla niemal wszystkich współczesnych Mickiewiczowi wygnańców podobne stanowisko było świadectwem zdrady... Polski wieszcz jednak nie zdradza i nie błądzi; toteż etap towianizmu w jego życiu chętnie bywa marginalizowany, zaś Mickiewicz w wydaniu dla gimnazjalistów jest od półtora wieku autorem słów "Pryskają nieczułe lody /

I przesądy światło ćmiące; / Witaj, jutrzenko swobody, / Zbawienia za tobą słońce!".

Podobny dwugłos - zdrady i zasługi, narodowego odszczepieństwa i krynicy dziejowej sprawiedliwości - towarzyszy niemal wszystkim polskim bohaterom doby rozbiorowej. Doskonałym przykładem może być tu Edward Dembowski, filozof, zawodowy rewolucjonista połowy XIX w., przywódca powstania krakowskiego roku 1846. Dla jednych był to geniusz i męczennik, dla innych odstępca i groźny demagog, który "wywierał wielki urok na kobiety, fanatyzował młodzież, umiał przemawiać do ludu" (Ludwik Dębicki, "Z dawnych wspomnień 1846-1848", Kraków 1903). Równie skrajne opinie budzili entuzjaści i antagoniści powstania styczniowego. W opinii powstańczej lewicy przeciwnicy ruchu - zwłaszcza margrabia Aleksander Wielopolski, w 1863 szef rządu cywilnego Królestwa Polskiego - nie potrafili dostrzec, gdzie bije serce narodu, nie czuli po polsku, nie byli zdolni zrozumieć prawdziwych potrzeb społeczeństwa, kryjąc się w bezpiecznym kręgu swych arystokratycznych, stanowych przywilejów, które gwarantowała im carska Rosja. Natomiast dla wrogów powstania wszyscy jego przywódcy - Ludwik Mierosławski, Marian Langiewicz, Dionizy Czachowski i pozostali - byli oczywistymi warchołami, półgłówkami o wybujałej ambicji, obcą agenturą i czerwoną zarazą, która jest dla Polski zagrożeniem większym niźli zaborcy. Nawet Romuald Traugutt nie został tu oszczędzony; chociaż trudno było uznać go wprost za cynicznego zdrajcę. Wypominano mu za to karierę w wojsku rosyjskim, a zwłaszcza udział w tłumieniu rewolucji węgierskiej i w wojnie krymskiej.

Podobna konserwatywna wykładnia dziejów powstania styczniowego obowiązywała w polskiej publicystyce i dyskursie historycznym przez kilka dziesięcioleci po klęsce; wydarzenia Stycznia były to wedle niej "obrzydliwy rozstrój, swawola młodzieży, kobiet i gawiedzi", a następnie terror i bezrozumny pęd ku przepaści (Henryk Lisicki, "Aleksander Wielopolski 1803-1877", Kraków 1878). Przystąpić do ruchu mogły tylko "szumowiny polskiego społeczeństwa, ludzie bez stanowiska, z nauką stereotypową kodeksu rewolucyjnego, bankruci moralni albo majątkowi, aplikanci po urzędach, dependenci, technicy, pseudoliteraci, wojskowi niższych stopni, zbiegowie od ołtarza i kilku szlachetnych entuzjastów" (Paweł Popiel, "Kilka słów z powodu odezwy x. Adama Sapiehy. Drugi przedruk", Lipsk 1864). Aż szkoda, że pseudoliteraci nie wzięli się do pióra, entuzjaści nie zrozumieli, gdzie leży racja, zaś zbiegów od ołtarza nie wysłano na Madagaskar.

Katzenjammer na całej linii

U schyłku XIX w. miejsce wyznaczone przywódcom powstańczym przejął "czerwony upiór" socjalizmu. Ruch robotniczy - w dusznej carskiej Rosji skazany na działalność nielegalną i poddany szczególnej uwadze policji politycznej - chciał naprawiać niesprawiedliwości tego świata, tymczasem jednak miotał się od wielkości do miałkości, od patosu do śmieszności i od lojalności do zdrady. Szczególnie było to widoczne podczas rewolucji 1905 r. i po niej, w latach zamachów bombowych, zimnych prowokacji, gorących oskarżeń, pokajań i rozliczeń.

Akompaniamentem dla wszystkich rewolucyjnych działań były - niemal od pierwszych dni rewolucji - niemilknące oskarżenia o zdradę, szpiegostwo, prowokację, polityczne, narodowe i religijne odstępstwo. W roku 1905 postacie zdrajców - prowokatorów, agentów, szpiegów, konfidentów, sprzedawczyków... - zaludniały zbiorową wyobraźnię, wywoływane były podczas robotniczych wieców i zakonspirowanych zebrań partyjnych, nie schodziły z łam prasy (legalnej i nie), stały się ulubionymi bohaterami utworów literackich. Niemal wszyscy pisarze, którzy zmierzyli się wówczas z tematyką rewolucyjną, od Andrzeja Struga poczynając, wprowadzili na karty swych utworów odrażające figury zdrajców. Było to z jednej strony odzwierciedleniem istotnego stanu rzeczy, bowiem agentura i prowokacja stanowiły zwykłe sposoby walki Ochrany z partiami robotniczymi. Z drugiej zaś wynikało z narastającej gorączki wzajemnej nieufności, którą opisał najlepiej Stefan Żeromski w dramacie "Róża", słusznie nazwanym "wieścią z dna polskiego piekła", w której dźwięczy "modląca się do zdrajców, przeciw zdradzie modląca się męka" (Stanisław Brzozowski, "Skarga to straszna. Rzecz o »Róży« Józefa Katerli", Kraków 1910). Po pierwszej fali utworów zachłystujących się rewolucją przyszła pora na teksty rozliczeniowe, gorzkie, czasem bolesne i przenikliwie mądre, choć nie zawsze należące do najwybitniejszych artystycznie dokonań swych autorów. Społeczeństwo polskie z kart "Róży" Żeromskiego, "Oziminy" Wacława Berenta czy "Dzieci" Bolesława Prusa to my, zbiorowość, która nie potrafi sprostać największym wyzwaniom i urzeczywistnić najjaśniejszych nadziei. Pesymizmu (realizmu?) tego obrazu nie mogą odmienić tragiczni, godni podziwu bohaterowie powieści Struga czy Gustawa Daniłowskiego. Zachwyt i rozczarowanie, entuzjazm i gorycz, wielkie oczekiwania i utrata złudzeń - taki obraz rewolucji 1905 r. utrwalił się w literaturze polskiej na kilkadziesiąt następnych lat, aż do II wojny światowej. Jednak najcelniejszy i najbardziej zwięzły opis doświadczenia rewolucji dał krytyk literacki Karol Irzykowski, pisząc w roku 1908: "Młoda Polska przez jedną noc posiwiała; katzenjammer na całej linii". Parafrazując te słowa stwierdzić można, że posiwiała wówczas cała polska irredenta, cała polska inteligencja.

Sprawa Brzozowskiego

Tego porewolucyjnego kaca potęgowały jeszcze wydarzenia późniejsze: wycofywanie się władz rosyjskich ze znacznej części koncesji udzielonych polskości w 1905 r., bezpardonowe walki wyborcze, narastający antysemityzm. Ich gorzkim zwieńczeniem stała się tragiczna sprawa Stanisława Brzozowskiego, kolejne ogniwo w długim łańcuchu polskich oskarżeń o zdradę.

Brzozowski (urodzony w 1878 r.) był wówczas u szczytu popularności jako pisarz, teoretyk literatury i guru młodego pokolenia, jako naczelny krytyk polskiej codzienności, bezkompromisowy szyderca, łamacz autorytetów i wydrwiwacz narodowych wad. Tym większym szokiem stało się oskarżenie go o nihilizm i zdradę. Jako student Uniwersytetu Warszawskiego Brzozowski sprzeniewierzył kasę Bratniej Pomocy (przeznaczając pieniądze na pomoc umierającemu na raka gardła ojcu), a następnie, szantażowany przez śledczych, zgodził się na napisanie dla władz raportu o stanie umysłów młodzieży warszawskiej. W raporcie znalazły się w gruncie rzeczy same ogólniki; do tego grzechu młodości jego autor przyznał się przed sądem koleżeńskim i odbył przewidzianą przez współtowarzyszy karę.

Jednak w maju 1908 r. nazwisko pisarza znalazło się na liście tajnych współpracowników Ochrany, dostarczonej przez byłego agenta Michaiła Bakaja i ogłoszonej przez prasę socjalistyczną; wedle tego świadectwa Brzozowski od dziesięciu lat bez przerwy donosił na swych towarzyszy, cynicznie wyrzekając się wszelkich wartości, a jednocześnie grając przed rodakami Katona w swoich oskarżycielskich artykułach, książkach i odczytach. Przeciwnicy, a nawet wielbiciele Brzozowskiego dali wówczas wyraz swej zgrozie i odrazie... Sam pisarz zaprzeczył oskarżeniom i wymógł zwołanie w 1909 r. w Krakowie trzech kolejnych sądów obywatelskich; żaden z nich nie zdołał jednak w pełni potwierdzić bądź też odrzucić zarzutów. Problem winy Brzozowskiego podzielił polską inteligencję, budził żywe emocje i wzajemną wrogość w szeregach partii, na uniwersyteckich seminariach, przy kawiarnianych stolikach, wśród przyjaciół, w łonach rodzin. W gronie najżarliwszych obrońców i najzagorzalszych przeciwników pisarza znaleźli się wybitni polscy intelektualiści początku XX w., w tym Żeromski, Zofia Nałkowska, Karol Irzykowski, krytyk literacki Ostap Ortwin, poeta Andrzej Niemojewski czy Emil Haecker, wydawca socjalistycznego krakowskiego dziennika "Naprzód". Pośród tych sporów sam Brzozowski, ciężko chory na gruźlicę, zmarł wiosną 1911 r. na wychodźstwie we Florencji, pozostawiając żonę i małą córeczkę.

Nigdy nierozstrzygnięta "sprawa Brzozowskiego" rzuciła cień na wszystkich, splamiła zarówno jego oskarżycieli, jak też obrońców i tych, którzy nie potrafili zająć stanowiska w tym sporze, a dodatkowo zagmatwała - wedle trafnej oceny jednego z pamiętnikarzy - "nie tylko cały ruch rewolucyjny, ale nawet odrodzeńcze dążenie do Polski niepodległej" (Michał Sokolnicki, "Czternaście lat", Warszawa 1936).

Moralna zgaga

Polska niepodległa trwała zbyt krótko, aby była zdolna przerwać tę odwieczną skłonność do samobiczowania się, demaskowania i piętnowania własnych odstępców. II wojna światowa przywróciła XIX-wieczne standardy. Poczucie zagrożenia agenturą, faktyczna i urojona zdrada i kara za nią znowu stały się normą w polskim życiu publicznym, wraz z towarzyszącym temu zjawisku ryzykiem omyłki i pewnością późniejszej moralnej zgagi. Okupacja przyniosła tysiączne przykłady heroizmu, moralnej siły i imponującej lojalności; ale także doświadczenie odstępstwa, utraty wiary, nieufności i zemsty, jak w przypadku Ludwika Kalksteina, delatora generała Grota-Roweckiego. Wszystkie te ułomności wraz z wojennym dziedzictwem przejęła społeczność polska na emigracji, a zwłaszcza rząd w Londynie, dla którego poklęskowe rozliczenia stanowiły zwykły sposób działania w rzeczywistości, w której nie było mowy o rzeczywistym działaniu...

W komunistycznej Polsce oskarżenia o zdradę stały się zwykłym narzędziem w walce o władzę i o pognębienie ideologicznych przeciwników. Tego odwiecznego przyzwyczajenia nie była i nie jest zdolna odmienić żadna z kolejnych Rzeczypospolitych, trzecia, czwarta ani zapewne żadna następna. Bo zdrada jest najprostszym, najwygodniejszym, ale i - par excellence - najbardziej logicznym wytłumaczeniem wszelkich anomalii, trudności i niepowodzeń. Tak łatwo powtórzyć za Żeromskim z "Popiołów": "Bo zdrada jest wszędzie, we wszystkich ludzkich duszach, we wszystkich ludzkich oczach. Nią się ludzie żywią jak chlebem. Ona jest najpospolitszym ich czynem. (...) Zdrada jest powszechna jak oddech".

No i tak łatwo wyrzucić z pamięci to, co pisał inny polski wieszcz, Juliusz Słowacki, w genialnym "Uspokojeniu": "człowiek, który zawsze o zdradę się boi / A wszędzie widzi tylko postrachu upiory,

/ Albo dzieckiem być musi, lub na serce chory".

Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz.

My sami sobie...

Doc. MAGDALENA MICIŃSKA pracuje w Instytucie Historii PAN w Warszawie. Opublikowała m.in. "Zdrada, córka Nocy. Pojęcie zdrady narodowej w świadomości Polaków w latach 1861-1814", "Między Królem Duchem a mieszczaninem. Obraz bohatera narodowego w piśmiennictwie polskim przełomu XIX i XX w. (1890-1914)", "Galicjanie - zesłańcy po powstaniu styczniowym".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006