Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Propozycja jakiegokolwiek spotkania została odrzucona przez stronę kościelną: “środowiska feministyczne są tak mocno obecne w mediach, że ich stanowisko jest nam dość dobrze znane" - brzmiała argumentacja. A gdyby tak popatrzeć inaczej? Nie zakładać, że inicjatorki niepokojących projektów ustaw (liberalizacji ustawy o ochronie życia poczętego i projektu legalizacji związków homoseksualnych) będą tylko wygłaszać swoje tezy, ale przejmując inicjatywę zadawać pytania - z jednej strony o uzasadnienie uporczywego nawracania do takich inicjatyw ustawodawczych i o źródła przekonania, że w taki sposób chce się polepszyć cokolwiek w życiu społecznym, a z drugiej - próbując usłyszeć wyjaśnienia, dlaczego argumenty Kościoła traktowane są jako nieprzekonujące, nawet gdy odwołują się do najbardziej podstawowych wartości, takich jak prawo do życia, albo gdy sięgają do doświadczeń długoletniej praktyki? Zakładam, że żadne z takich pytań nie byłoby pytaniem prokuratorskim, i żadna z odpowiedzi nie byłaby przerwana oburzeniem nawet najbardziej usprawiedliwionym. A zakładam tak dlatego, że nie byłby to przecież spektakl liczący na reakcję widowni, tylko prawdziwa rozmowa duszpasterska, czyli taka, gdzie poszukuje się człowieka, a nie go ściga albo załatwia odmownie. Zupełnie inna niż parę pamiętnych programów telewizyjnych na ten temat, gdzie obrońcami wartości podstawowych czynili się dość prymitywni fanatycy, dbający tylko o to, by nie stracić okazji do kolejnej manifestacji swojego zgorszenia.
Myślę tak życzeniowo, bo to nie jest zmaganie się dwóch idei, z których każda chce być górą. To jest, ze strony Kościoła, obrona dobra wspólnego, tak niewątpliwego, jak życie ludzkie i rodzina. Więc nie podobna nie wierzyć, że do dobra warto przekonywać i nakłaniać nieznużenie, nie tracąc wiary w człowieka, który ustawia się jako przeciwnik, a może mógłby nim nie być? I może nawet do dialogu wniósłby swoje rozumienie tego samego dobra, rozumienie, które też warto wziąć pod uwagę? Choćby w postaci nie zauważanych dotąd krzywd, skuteczniejszego sposobu przekonywania, nie docenianych form pomocy. Po drugiej stronie są bowiem akurat kobiety, czyli przedstawicielki tej części rodzaju ludzkiego, której doświadczenie w tej mierze zawsze będzie najcenniejsze i najważniejsze. I nigdy nie powinno być skwitowane upokarzającym stwierdzeniem, iż zapoznawanie się z nim to byłoby “nic nie wnoszące spotkanie towarzyskie"...
Czy można tak pomarzyć?