Co Wojtyła wiedział naprawdę

Wyidealizowana i odklejona od rzeczywistości etyka norm, której Karol Wojtyła był krzewicielem, zmieniła jego spojrzenie. Sprawiła, że krzywda ofiar zeszła na drugi plan.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Kardynał Karol Wojtyła. Watykan, 5 października 1978 r.  / AP / EAST NEWS
Kardynał Karol Wojtyła. Watykan, 5 października 1978 r. / AP / EAST NEWS

To było dokładnie 52 lata temu, właśnie na przełomie lutego i marca. Ponieważ miał nas odwiedzić specjalny gość, zostaliśmy zebrani przez pielęgniarki w środkowej sali „Okrąglaka” – oddziału hematologii Krakowskiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. Przyszedł ksiądz w czarnej sutannie. Od zwykłego duchownego różnił go srebrny krzyż na piersi. Pamiętam ten krzyż, bo mi się spodobał i chwyciłem go, kiedy Karol Wojtyła brał mnie na ręce. Kardynał się uśmiechnął.

Miałem wtedy pięć lat. Podczas wizytowania parafii w Prokocimiu metropolita krakowski przyszedł nie tylko do lekarzy, ale także do nas. Wiedział, że na tym oddziale większość małych pacjentów choruje na nieuleczalną wtedy białaczkę i może niedługo umrzeć.

Wraca do mnie ta scena, gdy czytam książkę Ekke Overbeeka „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział” i zastanawiam się, dlaczego ówczesny arcybiskup Krakowa ani razu (przynajmniej nie ma takich świadectw) nie spotkał się z dziećmi wykorzystanymi seksualnie przez jego podwładnych. I dlaczego reagował, tak jak reagował, kiedy docierały doń wieści o podobnych przestępstwach?

Dzisiaj osoby skrzywdzone w dzieciństwie mówią o sobie „nieumarli”. ­Niektórych starszych księży to irytuje. Nie rozumieją, jak można się tak określać. Ale również Kościół zdaje się rozumieć coraz więcej. W jednym z przemówień z maja 2021 r. papież Franciszek nazwał pedofilię „psychologicznym zabójstwem, które pozbawia dzieciństwa”.

Temu procesowi rozwoju rozumienia chcę się przyjrzeć. Nie po to, by Karola Wojtyłę usprawiedliwiać, ale po to, by spróbować odtworzyć jego sposób myślenia oraz ówczesny mentalny i społeczny kontekst pedofilii.

Zresztą jest mocny argument przeciw wszelkiemu usprawiedliwianiu. Mimo niesprzyjającego kontekstu społecznego, także wtedy – w latach 60. i 70. XX w. – były osoby, które intuicyjnie wyczuwały ukryty koszmar pedofilii. Ich świadectwo stanowi wyrzut sumienia dla tych, którzy nie reagowali – z dzisiejszej perspektywy – właściwie. Mam na myśli część matek, które – wbrew panującemu tabu, presji społecznej i późniejszemu ostracyzmowi, jaki ich spotykał – stawały po stronie swoich dzieci. Szybko i zdecydowanie. One są prawdziwymi bohaterkami tamtych czasów.

Wiedza

W swojej książce Ekke Overbeek – holenderski dziennikarz od lat mieszkający w Polsce i badający problem pedofilii w Kościele katolickim – odpowiada na dwa pytania. Odpowiedź na pytanie główne, zawarta już w tytule, po bliższym przyjrzeniu się okazuje się ekwiwokacją: autor zadaje jedno pytanie, ważne i trudne, a odpowiada na inne – trywialne.

W przestrzeni publicznej od dawna podnoszona jest kwestia, czy Jan Paweł II wiedział o skali pedofilii w Kościele i systemowym jej kryciu przez biskupów. Holender zajmuje się natomiast problemem, czy Karol Wojtyła wiedział o przypadkach wykorzystywania dzieci przez księży, zanim został papieżem. Rzecz w tym, że przypadki pedofilii zdarzały się w Kościele, zdarzają i zapewne – niestety – będą się jeszcze zdarzać. Byłoby dziwne, gdyby Wojtyła jako rządca diecezji przez 14 lat (1964-1978) się z nimi nie spotykał. Overbeek odnalazł i opisał (na 528 stronach książki) cztery takie przypadki.

Nietrywialna natomiast jest odpowiedź na pytanie: jak na te przypadki kard. Wojtyła reagował?

Jest jeszcze inna sprawa: czy bardzo ostrożną reakcję Jana Pawła II na problem pedofilii w Kościele powszechnym da się przynajmniej po części usprawiedliwić tym, że do Watykanu pojechał on z wyrobionym odruchem obronnym, ponieważ za czasów komunizmu w PRL państwowy aparat przemocy wykorzystywał wiedzę o takich przypadkach do walki z Kościołem?

Overbeek pokazuje, że taka obronna argumentacja jest nie do utrzymania – i to chyba jego najbardziej oryginalny wkład w dyskusję o Karolu Wojtyle i pedofilii. Jedyna w tej sferze publiczna konfrontacja z Kościołem – przy pomocy procesu pokazowego, który w 1971 r. władze wytoczyły w Opolu ks. Henrykowi Słodkowskiemu, oskarżonemu o molestowanie chłopców – skończyła się propagandową klęską władz. Choć ostatecznie ksiądz został skazany na dwa lata więzienia (proces był możliwy dzięki postawie matek wykorzystanych dzieci), to opinia publiczna stanęła po jego stronie.

Tę manipulacyjną niemoc władz PRL potwierdza w rozmowie z „Tygodnikiem” autor książki „Donos na Wojtyłę”, historyk Marek Lasota: – Gdy przegląda się archiwa IPN, można dojść do wniosku, że sprawy pedofilskie, a także dotyczące homoseksualizmu księży były raczej lekceważone przez bezpiekę – mówi. – Szukano przede wszystkim ich związków z kobietami. Znacznie bardziej prawdopodobny był szantaż – groźba ujawnienia – w przypadku związku z kobietą niż kontaktów homoseksualnych. Pedofilia i homoseksualizm były w tamtych czasach społecznymi tematami tabu i znacznie trudniej było je publicznie wykorzystywać do walki z Kościołem.

Przypadki

Overbeek opisuje czterech księży z archidiecezji krakowskiej oskarżonych o wykorzystywanie nieletnich.

Kazimierz Lenart zostaje w 1969 r. oskarżony o molestowanie nastolatek. Jest przenoszony z parafii do parafii. Ostatecznie suspenduje go w 1979 r. kard. Franciszek Macharski, następca Wojtyły.

Józef Loranc w 1970 r. w przysiółku Mutne na Żywiecczyźnie podczas katechezy w kaplicy dobiera sobie co ładniejsze dziewczynki z IV i V klasy. Kładzie nogę na ławkę. Zakrywa dzieci sutanną. Wkłada im członek do ust. Sprawę nagłaśnia heroiczna matka. Duchowny trafia do więzienia, a po odbyciu zasądzonej kary i wyjściu na wolność stopniowo wraca do pracy duszpasterskiej.

Ks. Eugeniusz Surgent zostaje w 1973 r. skazany na trzy lata więzienia za molestowanie chłopców. Gdy po niecałym roku obejmuje go amnestia, nie wraca do archidiecezji krakowskiej. Po kilku latach trafia za to do diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

Czwarty przypadek to ks. Bolesław Saduś. Na początku lat 60. blisko współpracuje on z bp. Wojtyłą w Wydziale Katechetycznym krakowskiej kurii. Jest dla Służby Bezpieczeństwa cennym współpracownikiem. W 1971 r. zostaje proboszczem eksponowanej parafii św. Floriana. Wkrótce parafianki oskarżają go o molestowanie ich synów. Ostatecznie Wojtyła – dzięki swej przyjaźni z wiedeńskim metropolitą kard. Franzem Königiem – przenosi go do pracy duszpasterskiej w Austrii.

Czy śledztwo Overbeeka – przeprowadzone głównie w oparciu o archiwa IPN – jest rzetelne? Przypadki Surgenta i Lenarta opisali niedawno na łamach „Rzeczpospolitej” Tomasz Krzyżak i Piotr Litka. Jest zatem okazja, by porównać oba materiały – i to porównanie nie wypada na korzyść Holendra. Autorzy „Rzeczpospolitej” pokazali np., że dyscyplinując Lenarta Wojtyła ściśle trzymał się obowiązującego wówczas prawa kanonicznego. Overbeek nie interpretuje tego na korzyść metropolity, przeciwnie. Tak samo ignoruje sytuację prawno-kanoniczną ks. Surgenta, który przynależał do archidiecezji krakowskiej, ale formalnie podlegał pod biskupa lubaczowskiego, i to on, a nie Wojtyła, miał wobec niego ostatni głos w sprawach karnych.

Nie jest jednak tak, że „Maxima culpa” nie prowokuje trudnych pytań względem Wojtyły. Dlaczego nie wykonał żadnego gestu wobec ofiar? Był obojętny wobec ich cierpienia? Czy nie podchodził naiwnie do podległych mu księży-przestępców?

Marek Lasota uważa, że z tych czterech przypadków najbardziej wątpliwe jest postępowanie metropolity wobec Sadusia: – Wojtyła najprawdopodobniej uznał, że cel wychowawczy został osiągnięty: Saduś żałował, obiecał poprawę. Wyjechał do Austrii, gdzie miał się ustatkować. Choć sprytny ksiądz mógł być tam po prostu dyskretniejszy.

Sprawa na pewno wymaga dalszych badań – tym razem w oparciu o archiwa kościelne, czy to w Krakowie, czy w Wiedniu (Wojtyła najprawdopodobniej ukrył przed kard. Königiem prawdziwy powód przeniesienia Sadusia).

Niewiedza

Jak w ostatnich dekadach zmieniała się wiedza o pedofilii, o sprawcach i ofiarach? Prof. Maria Beisert, psycholożka i seksuolożka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, zauważa, że podejście do przemocy seksualnej wobec dzieci i wiedza na ten temat ewoluowały: 

– Dopiero w latach 70. badacze zaczęli starannie i dogłębnie definiować wykorzystanie, a dziecko i dorosłego zaczęto traktować jako dwa równorzędne podmioty – mówi badaczka. – Wcześniej, w latach 60., świadomość społeczna czym jest wykorzystanie, była niewielka. Tylko drastyczne czyny, jak np. wspomniany seks oralny z dzieckiem w kaplicy, zaliczano do tej kategorii. Gwałt musiał zostawić ślady, bo samo zeznanie dziecka nie było traktowane na równi z zeznaniem sprawcy. Zakładano, że dziecko może konfabulować i kłamać. Nie myślano o realnych stratach dziecka, uważano np., że ono szybko o zdarzeniu zapomni. Dziś już wiadomo, że nie o samo zapomnienie tu chodzi, ale o cierpienie dziecka i jego możliwe długofalowe, skutki uruchamiane przez pamięć ciała. Uczestnicząc jako biegła, w niektórych sprawach o wykorzystanie, słyszę więcej troski o to, żeby nie skrzywdzić dorosłego niesprawiedliwym posądzeniem, niż troski, żeby nie skrzywdzić dziecka, pozostawiając sprawę bez biegu


CO DALEJ PO „BIELMIE”: PRZEDE WSZYSTKIM DOBRO SKRZYWDZONYCH

 

PIOTR SIKORA: Karol Wojtyła jawi się jako człowiek dogłębnie uwikłany w kościelny system, niewrażliwy na krzywdę najsłabszych, gdy krzywdzicielami byli ludzie Kościoła.


Prof. Beisert zauważa, że dopiero w latach 80. zaczęto dogłębnie przyglądać się  konsekwencjom wykorzystania. Zaś szczegółowe badania związków między  wykorzystaniem a następującymi po nim objawami to dopiero przełom wieków. Ostatnie lata zaowocowały podejściem systemowym tzn. badaniem wpływu wykorzystania na środowisko, w którym dziecko funkcjonuje, w tym – mam taką nadzieję – także na instytucję Kościoła.

 

Do głównych zaburzeń – konsekwencji wykorzystania seksualnego w dzieciństwie zalicza się: zaburzenia poznawcze, emocjonalne (np. poczucie winy), somatyczne (np. zaburzenia snu), seksualne (np. brak satysfakcji, zaniżona ocena siebie jako partnera seksualnego, podatność na bycie ofiarą kolejnych napaści),  społeczne (np. przestępczość).

Idealizacja

Niewiedza o skutkach wykorzystania może rzucać światło na brak zainteresowania ofiarami przez kard. Wojtyłę. Ale ten efekt mógł być wzmacniany przez jeszcze jeden czynnik, rzadko zauważany.

Według tzw. etyki norm, której Wojtyła był zwolennikiem – najpierw jako profesor KUL, a potem papież (np. ostro zwalczał inne podejścia w encyklice „Veritatis splendor”) – zło moralne czynu pedofilnego nie bierze się z krzywdy, jaką sprawca wyrządza ofierze, ale z przekroczenia normy, zakazującej używania seksualności poza kontekstem heteroseksualnego małżeństwa. Ofiara o tyle trafi w pole zainteresowań takiej etyki, o ile sama zacznie przekraczać normę pod wpływem doświadczeń z dzieciństwa – to efekt tzw. zgorszenia (o którym piszę dalej).

Poza tym w takim doktrynalnym ujęciu krzywda to tzw. zło materialne, które ma nieporównywalnie mniejszą wagę niż zło moralne, czyli przekroczenie normy. W „Elementarzu etycznym” Wojtyła pisał: „Wśród wszystkich dóbr jedynie dobro moralne doskonali samo człowieczeństwo: człowiek przez nie staje się po prostu lepszym człowiekiem”. To w konsekwencji oznacza, że jedynie zło moralne niszczy człowieczeństwo. Wynikałoby z tego, że silna trauma działa tylko na zewnętrzną warstwę człowieka – nie dotykając jego głębi (dlatego starszych księży irytuje właśnie identyfikowanie się ofiar jako „nieumarłych”). Dla tej etyki dużo ważniejsze jest zatem przestrzeganie norm niż ochrona przed krzywdą.

Ta dualistyczna idealizacja (moralność jako sprawa czysto duchowa) jest dziś anachronizmem. Człowieczeństwo nie sprowadza się do sfery duchowej – jest nierozerwalnie zanurzone w „materii”, wyłania się z niej.

Pedofil przekreśla swoje człowieczeństwo – z tym się dziś godzimy – ale na gruncie religijnym może to naprawić, „zmyć” moralne zło czynu pedofilnego. Dzieje się to przez nawrócenie, przyznanie się do winy i symboliczne odpokutowanie. Za tą łatwością znów kryje się idealizacja (nawrócenie także rozgrywa się w przestrzeni czysto duchowej), która czasem prowadzi do zaślepienia. Na przykład niedostrzegania, że pedofilia jest zaburzeniem, które powinno być leczone w sposób specjalistyczny, bo samo rozwiązywanie jej na płaszczyźnie religijnej nie jest wystarczające. Taką wiedzę mamy już od połowy lat 80.

Wszystko to prowadzi do wniosku wykraczającego poza samą sprawę Wojtyły: Kościół wciąż posługuje się anachronicznym dyskursem i antropologią, co utrudnia właściwe ujęcie problemu pedofilii i adekwatną nań reakcję.

Wracając do lat 70. i metropolity krakowskiego: on nie tylko mógł nie zdawać sobie sprawy ze spustoszenia, jakie w dzieciach wywoływało wykorzystanie seksualne, ale dodatkowo patrzył na rzeczywistość przez takie etyczne okulary, które paradoksalnie pomniejszały wagę ich krzywdy. Wierzył też mocno i czasem bezkrytycznie w możliwość „nawrócenia” swoich księży.

Czynienie gorszym

Przy próbie rekonstrukcji myślenia Wojtyły ważne okazuje się pojęcie „zgorszenia” (Overbeek, który także o tym wspomina, ma tu słuszną intuicję). W języku religijnym słowo „zgorszenie” nie oznacza oburzenia, jak w języku potocznym. Chodzi o uczynienie kogoś gorszym – sprowokowanie moralnego zła (wciąż jesteśmy w perspektywie wyznaczonej przez wspomnianą powyżej etykę norm). Jeśli mówimy, że czyn pedofilny gorszy, to w takim razie kogo i w jaki sposób skłania do zła?

Ważną wskazówką jest list Jana Pawła II do biskupów USA z 1993 r. w sprawie przypadków wykorzystania seksualnego małoletnich przez księży. Jest to jedna z pierwszych publicznych wypowiedzi papieża na ten temat. Gdy się jej bliżej przyjrzymy, okazuje się, że słowem kluczowym jest w niej właśnie „zgorszenie”.

Papież na początku przyznaje, że jest przejęty, a „grzechy duchownych wstrząsnęły wrażliwością moralną wielu i stały się okazją do grzechu dla innych”. O jakiej „okazji do grzechu” Jan Paweł II właściwie mówi? Nie jest to jasne. Raczej nie chodzi mu o to, że gdy czytamy opisy gwałtów na dzieciach, odzywa się w nas chęć odwetu. Nieco dalej bowiem papież mówi o „grzechu zgorszenia popełnionym wobec niewinnych”. Chodzi zatem chyba o to, że ksiądz-gwałciciel „gorszy” ofiarę, bo jako religijny autorytet swoim czynem moralnie ją dezorientuje. Ale sama dezorientacja nie jest przecież jeszcze „złem moralnym”. Po drugie, gdy ofiara trafi na rozsądnego terapeutę, ­przekona on ją, że nie jest niczemu winna, że to ona została skrzywdzona i że to, co ją spotkało, jest złe. Po trzecie, czy rzeczywiście w tej sytuacji najbardziej istotny jest mniej czy bardziej chwilowy moralny chaos? W czasie, gdy ofiara boryka się z myślami samobójczymi, depresją... Pamiętajmy jednak, że to wszystko mieści się w czymś, co etyka normy nazywa złem materialnym, a więc nie tak istotnym, jak skłonność do przekraczania norm moralnych.


SAPIEHA, WOJTYŁA I TAJEMNICE TECZEK

 

ARTUR SPORNIAK: Materiały historyczne na temat erotycznych zachowań kard. Adama Sapiehy są na tyle poważne, że wymagają dalszego badania. Czy jednak są podstawy, aby budować na nich hipotezę o molestowaniu Wojtyły przez Sapiehę?


Prawie połowę tego listu Jan Paweł II poświęca zagrożeniom płynącym z mediów informujących o skandalach wywołanych przez księży. Zauważa: „Uznając prawo do należytej wolności przepływu informacji, nie można zgodzić się na traktowanie moralnego zła jako okazji do propagowania sensacji i zgorszenia”. Najpierw prowadzi to – jego zdaniem – do podważenia dobrego imienia księży w ogóle: „Poszukiwanie sensacji prowadzi do utraty czegoś, co jest niezbędne dla kształtowania moralności społeczeństwa. Narusza bowiem podstawowe prawa osób, które w wyniku sensacji łatwo mogą zostać narażone na ośmieszenie w świetle opinii publicznej oraz na przedstawienie zniekształconego obrazu ich życia”.

Następnie papież przestrzega przed... mediami, bo demoralizują: „Istnieją już wystarczające dowody na to, że powszechność przemocy i nieobyczajności w środkach społecznego przekazu staje się źródłem skandalu i zgorszenia”. Jest tu założenie, że mówienie o złu prowokuje zło. „Zło rzeczywiście może stanowić pewną sensację, lecz czynienie zeń centrum przekazu zawsze będzie zagrożeniem dla moralności”. A zatem – ponieważ księża jako moralne autorytety gwałcą dzieci, zwykli ludzie, czytając o tym, będą ich naśladować? Czy taki wniosek w ogóle jest prawdziwy?

I dlaczego Jan Paweł II nie dostrzega pozytywnej – wręcz niezastąpionej – roli mediów? Wszak mówienie o złu może być przestrogą przed złem. Ujawnienie zła może przerywać jego niszczycielskie działanie. Może prowadzić do jego osądzenia, ukarania i zadośćuczynienia. Może uzdrawiać rzeczywistość – demaskować i kruszyć zamknięte systemy wykorzystujące ludzi. Może wreszcie stanowić niezbędny składnik terapii dla ofiar.

Na tę ostatnią rolę wskazuje prof. Beisert: – Ujawnienie przestępców stwarza ofierze możliwość coraz lepszego radzenia sobie z tym, co ją spotkało. Jeśli Kościół to blokuje odwoływaniem się do „zgorszenia”, jest to działanie nie tylko pokrętne, ale głęboko szkodliwe: dla ofiary, sprawcy i dla otoczenia. W tym także dla Kościoła. 

Czy różni się czymś od przemilczenia?

Zaufanie

Fragmenty przestrzegające przed zgorszeniem stanowią w liście do biskupów USA najwyraźniej konieczne uzupełnienie głównej informacji o zamiarach zaostrzenia prawa. Papież bowiem wie (już w 1985 r. otrzymał szczegółowy raport), że biskupi nie stosują norm prawa kanonicznego do przypadków pedofilii – sprawcy zwykle unikają kary albo otrzymują ją w formie symbolicznej. W liście Jan Paweł II informuje więc o powołaniu specjalnego komitetu ekspertów „dla zbadania, jak najlepiej można zastosować uniwersalne normy kanoniczne do tej szczególnej sytuacji, która zaistniała w Stanach Zjednoczonych”.

W efekcie w 1994 r. Kościół w USA otrzymał indult, czyli przepisy uzupełniające obowiązujący Kodeks Prawa Kanonicznego, które m.in. zwiększały ochronę małoletnich i domagały się, by biskupi przeprowadzali procesy i stosowali kary, aż do wydalenia ze stanu duchownego włącznie. W 1996 r. przepisy te papież rozszerzył na Irlandię, bo – dzięki pracy mediów – okazało się, że i tam jest poważny problem wykorzystania seksualnego małoletnich, a ostatecznie w 2001 r. na cały Kościół, zobowiązując dodatkowo biskupów do zgłaszania każdego badanego przypadku do Kongregacji Nauki Wiary.

To stopniowe zaostrzanie i rozszerzanie zaostrzonego prawa poczytuje się papieżowi za zasługę (choć ramka „Pedofilia w prawie kanonicznym” pokazuje, jak wprowadzając w 1983 r. nowy kodeks, Jan Paweł II zadziałał w odwrotną stronę: złagodził to prawo). Przestało mu już chodzić o osobne, oderwane od siebie przypadki. Jakby wtedy, w latach 90., dotarła do niego skala zjawiska pedofilii w Kościele.

Problem z reformą prawa jest jednak taki, że nie osiągnęła ona swojego głównego celu – w dalszym ciągu przepisy były masowo ignorowane przez biskupów. Nie nałożono bowiem żadnych kar za ich niestosowanie (takie kary wprowadził dopiero Franciszek w 2019 r.). Papież po prostu bezwarunkowo ufał biskupom.

Wygląda na to, że zwyczajna roztropność tłumiona była przez przekonanie, że zło jest na zewnątrz Kościoła, a w nim – słabość. Stąd, jak się wydaje, zaufanie na wyrost, okazywane skruszonym księżom-pedofilom w latach 70., a w czasie pontyfikatu także biskupom tuszującym przypadki nadużyć seksualnych wobec małoletnich i wysoko postawionym w kościelnej hierarchii drapieżcom seksualnym, jak McCarrick czy Degollado.

Przyszłe komisje

Zbierzmy czynniki, które udało się zidentyfikować jako rzucające światło na postępowanie Karola Wojtyły.

Niewiedza o skutkach seksualnego wykorzystania dziecka nie zwalniała z ewangelicznego wymogu troski o bezbronnych. Wyidealizowana i odklejona od rzeczywistości etyka norm, której Jan Paweł II był krzewicielem, zmieniała jego spojrzenie – krzywda ofiar schodziła na drugi plan. Zapewne to oburzający dziś imperatyw unikania za wszelką cenę zgorszenia sprawił, że nikt z krakowskiej kurii nie pojawił się z przeprosinami w Mutnem, gdzie dziewczynki były gwałcone w kaplicy przez katechetę. Z kolei później w Wiedniu – gdzie metropolitą i kardynałem został drapieżca seksualny [zobacz ramka „Sprawa kardynała Groëra”] – doprowadził do paraliżu decyzyjnego papieża. Tym bardziej że „zgorszenie” po ujawnieniu prawdy o ­Groërze miałoby o wiele większy zasięg niż w tym pierwszym przypadku. Wreszcie mistyczno-klerykalne postrzeganie Kościoła i kleru powodowało, że papież nie dostrzegał ciemnej strony w człowieku, który nosił koloratkę, a co dopiero piuskę.

Prawdopodobnie upłynie jeszcze kilkadziesiąt lat, aż któryś z przyszłych papieży otworzy watykańskie archiwa z czasu pontyfikatu Jana Pawła II. Byłoby jednak rozsądnie zrobić to wcześniej. Podobnie najrozsądniejszą reakcją Kościoła w Polsce na książkę Overbeeka i materiały w niej przedstawione byłoby powołanie niezależnej komisji z dostępem do akt krakowskiej kurii.

Historycy związani z Kościołem nie wierzą jednak w to, by w najbliższym czasie mogła ona powstać, gdyż osobą kompetentną do jej powołania jest metropolita krakowski, a jego stanowisko w kwestii badania prawdy o pedofilii w Kościele jest znane. W przekonaniu tym utwierdzają jego niedawne działania.

Jak z dwóch źródeł dowiedział się „Tygodnik”, od 1 stycznia tego roku abp Marek Jędraszewski bezterminowo wyłączył kurialne akta personalne jako zbiór zastrzeżony. Niedostępne są nawet akta osób, od których śmierci upłynęło już 50 lat (taki dostęp umożliwia prawo archiwalne). Tym zakazem objęci są nie tylko dziennikarze, także pracownicy naukowi.

Ponadto nagle, z dnia na dzień, 27 grudnia 2022 r. zwolniony został z pracy w archiwum kurialnym ks. Jarosław Raźny. Skierowano go do parafii św. Brata Alberta w Libertowie jako „pomoc duszpasterską”.

Dyrektor biura prasowego kurii, ks. Łukasz Michalczewski, nie odpowiedział na nasze pytanie o powody tych decyzji. Być może jednak istotna jest tu zbieżność dat: artykuły Tomasza Krzyżaka i Piotra Litki o sprawach Surgenta i Lenarta ukazały się na łamach „Rzeczpospolitej” 26 listopada i 1 grudnia 2022 r., a więc niedługo przed decyzjami metropolity. Wcześniej Litka bezskutecznie starał się o dostęp do ich teczek personalnych w archiwum kurii. ©℗

Wypowiedzi prof. Beisert zostały przez bohaterkę uzupełnione i doprecyzowane już po publikacji tekstu w wydaniu papierowym "Tygodnika Powszechnego".

SPRAWA KARDYNAŁA GROËRA

Hans Groër był księdzem diecezji wiedeńskiej, w latach 1946-74 prefektem niższego seminarium duchownego w Hollabrunn, duszpasterzem skautów i opiekunem sanktuarium maryjnego w Maria Roggendorf. W 1976 r., mając 55 lat, wstąpił do zakonu benedyktynów. W 1986 r. Jan Paweł II, doceniając surowe życie mnicha, a także jego pobożność maryjną, zdolności organizacyjne i konserwatywne poglądy, mianował go arcybiskupem Wiednia. W 1988 r. Groër został kardynałem.

W 1995 r. media oskarżyły Groëra o wykorzystywanie seksualne uczniów w Hollabrunn. W 1998 r. zeznania przeciwko niemu złożył też jeden z benedyktynów. Watykan zlecił wizytację opactwa (wyników nie ujawniono), a kardynał przeszedł na emeryturę. Jan Paweł II publicznie dziękował mu wówczas za „wierną posługę” i współczuł z powodu „brutalnych ataków, bez zważania na kardynalską i ludzką godność”.

Papież nie zgodził się na wszczęcie postępowania przeciwko Groërowi, o co zabiegał kard. Christoph Schönborn, jego następca w Wiedniu. Wraz z trzema innymi biskupami, którzy spotkali się z ofiarami duchownego, nowy metropolita zapewniał Jana Pawła II o „moralnej pewności” co do przestępstw poprzednika. Wyjaśnienia stawianych Groërowi zarzutów chciał kard. Joseph Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Przeciwny był sekretarz stanu, kard. Angelo Sodano.

Groër nigdy nie został formalnie uznany za winnego. Papież wysłuchał jego wyjaśnień i prawdopodobnie uznał jego pobożne życie i wstąpienie do zakonu za wystarczającą pokutę. W czasie jego pogrzebu, w 2003 r., kard. Joachim Meisner z Kolonii porównał go do Szymona z Cyreny, który pomagał nieść krzyż Jezusowi. ©℗ EA

PEDOFILIA W PRAWIE KANONICZNYM

Według Kodeksu Prawa Kanonicznego (KPK) z 1917 r., ksiądz dopuszczający się przestępstw pedofilskich „powinien zostać zawieszony w obowiązkach, obłożony infamią, pozbawiony jakiegokolwiek urzędu, beneficjum, godności i zadania, a w cięższych przypadkach także usunięty ze stanu duchownego” (kan. 2359). W kolejnym Kodeksie, zatwierdzonym przez Jana Pawła II w 1983 r., brzmienie przepisu zmieniono: „Duchowny, który (...) wykroczył przeciwko VI przykazaniu Dekalogu, jeśli jest to połączone z użyciem przymusu lub gróźb, albo publicznie lub z osobą małoletnią poniżej lat 16, powinien być ukarany sprawiedliwymi karami, nie wyłączając w razie potrzeby wydalenia ze stanu duchownego” (kan. 1395 § 2). Czyny pedofilskie wpisano do rozdziału „Przestępstwa przeciw specjalnym obowiązkom”. Oskarżeniami wobec księdza miał zajmować się lokalny biskup.

Jan Paweł II wydał w 2001 r. dekret „O ciężkich przestępstwach” i list „Ochrona świętości sakramentów”. Przestępstwa wobec małoletnich zaliczono do grupy najcięższych, podwyższając wiek małoletności z 16 do 18 lat. Biskupów zobowiązano do zgłaszania spraw do Kongregacji Nauki Wiary. Termin przedawnienia podniesiono do 10 lat.

W 2021 r. wprowadzono zmianę w KPK: przestępstwa duchownych wobec małoletnich przeniesiono do rozdziału „Przestępstwa przeciwko życiu, godności i wolności osoby”. „Umieszczenie danego przepisu w danym dziale kodeksu pozwala na wyciąganie odpowiednich wniosków przy wykładni. To sprawi, że na pierwszym planie nie będzie stał duchowny łamiący swoje zobowiązania, ale ofiara przestępstwa” – tłumaczył kanonista ks. prof. Piotr Majer. ©℗ MaM

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2023