My, anachroniczni

Ciągle jeszcze lubimy listy wysyłane pocztą - piszemy je a także witamy z radością, jak żywych posłańców, a nie jak martwe literki esemesów, z których odczytywaniem mamy zresztą sporo kłopotu, nie mówiąc już o kompletnej nieumiejętności wysłania ich do kogokolwiek...

28.04.2006

Czyta się kilka minut

Podobnie stokroć wolimy słuchawkę mówiącą żywym głosem niż tekst e-maila rozświetlający się na ekranie, choćby dlatego, że w telefonie może to być natychmiast obustronny kontakt, a ekran wymaga sporego wysiłku, zanim ułożymy odpowiedź, która zawiśnie jakby osobno, niekoniecznie nawiązując do faktu, że wcześniej przeczytaliśmy tekst do nas skierowany. Nasi koledzy i dzieci , obeznani z wszystkimi nowymi drogami komunikacji, patrzą na nas z lekkim politowaniem (jeśli w ogóle chcą zaprzątać sobie uwagę tą naszą anachronicznością, trochę podobną do przypadłości z której już wyleczyć się nie da)... A my coraz bardziej czujemy się ludźmi poprzedniego wieku, jakby z rozpędu tylko stawiającymi coraz mniej pewne kroki w tym nowym, nie naszym, który ze swej strony także nie za bardzo już się do nas przyznaje. Nie jest to niczyj problem poza naszym własnym, bo przecież jest nas coraz mniej - i to jest właśnie najbardziej moralna prawidłowość (może to tylko my zauważyliśmy w nekrologach żegnających Stanisława Lema tę oto wzmiankę, że on, pisarz przyszłości świata i cywilizacji, dla siebie samego uznawał tylko maszynę do pisania...).

Na tej samej zasadzie przed kilku dniami przyjęłam jako zupełnie obojętny mi i daleki fakt ukazania się na polskim rynku jeszcze jednej gazety codziennej. Ile wrzawy i podniecenia skaczącego jak iskra z ekranowych anonsów, ile wypatrywania, kto znalazł się na tych nowych łamach a kto pozostał przy starych tytułach, jakie recenzje z pierwszego numeru, jakie prognozy. Czytam i wzruszam ramionami (na swój tylko użytek, oczywiście). Po co mi jeszcze jedna wersja komunikatów z kraju i ze świata, o tych samych przecież wydarzeniach, jeszcze jeden zestaw plotek, jeszcze jeden niuans w odniesieniu do lubianych i do zwalczanych polityków,

a tym bardziej - po co mi te same nazwiska i twarze na jeszcze jednej stronie gazety pod nowym tytułem, w nowym układzie graficznym, ale przecież już do znudzenia znane i osłuchane? Rozumiem pojawianie się tygodników opinii, kiedy wkraczają naprawdę nowe idee, nowe sposoby myślenia i wartościowania - pod warunkiem, że tak właśnie się dzieje. Ale i tu jest dziś przede wszystkim rywalizacja, nieubłagane zabieganie o odbiorcę, nieustanny jarmark nowości starających się przyciągnąć i jak się da - zatrzymać. Stąd znikanie przeglądów prasy - bo co to za zysk, wskazywać na to, co tworzy rywal? A rywalem jest dziś każdy, nawet najbliższy ideowo, bo jak kupi tytuł bratni, pewnie już nie kupi naszego, trudno, takie jest życie. Gazeta codzienna zaś zamienia się stopniowo w twór zamierzający wypełnić nam całe życie bez reszty: kiedy przelatujemy rano przez pierwsze szpalty z "newsami", i kiedy zapragniemy relaksu kulturalnego, kiedy będziemy chcieli mieć pomoc w wypełnianiu zeznań podatkowych, a potem poczujemy się niedowartościowani i pora na prezent - płytę doklejoną do strony. Itd. itd.

Świat nowin przetwarza się i pączkuje: radio najpierw nadaje wiadomość, potem rozmowę o tejże wiadomości, a potem, jako znów wiadomość, komentarze, które padły w rozmowie. Dziennikarz w gazecie opisuje program publicystyczny z telewizji, i jest to jakby drugie piętro nierzeczywistości. Osoba publiczna liczy starannie, ile razy była cytowana, bo to buduje jej pijarowską osobowość - a my bez wahania wskażemy te zdania i "bon moty", które wypowiedziane były w pełnej świadomości po to właśnie, by zaraz zostać cytatami. Znaczą więc coś jeszcze, czy już nic? Czym staje się gazeta codzienna drugiego dnia po dacie, na którą się ukazała? Czytam opinię kogoś, kogo bardzo szanuję i podziwiam: "Będę was czytał bardzo uważnie" - mówi ów ktoś. A właściwie - po co i co stąd może wyniknąć? Wolę swoje anachroniczne przywiązanie do autorów, do stylu, do szkoły dziennikarskiej sprawdzonej przez długie lata. Dwudziestowieczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2006