Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na to, że jest ona częścią kampanii Hillary Clinton, nie ma co patrzeć. Donald Trump po ujawnieniu taśm z obscenicznymi wypowiedziami na temat kobiet tonie i jest już raczej nie do uratowania. A wystąpienie Pierwszej Damy jeszcze bardziej go nie pogrążyło.
Jeśli chodzi o wybory, to sam fakt że przeciwnikiem Trumpa jest kobieta, wystarczy, żeby głos oburzenia i empatii pomógł jej wygrać. To przykład na poważny krok w emancypacji, o wiele większy niż osiem lat temu, kiedy zwyciężał Afroamerykanin. Barack Obama szedł do Białego Domu obiecując zmianę uprawiania polityki, ale nie był w żadnym wypadku liderem etnicznym i to nie dzięki głosom mniejszości rasowych został prezydentem. W kampanii te tematy w ogóle nie istniały. Tym razem jest inaczej. Sprawa „kobieca” staje się głównym wątkiem i kobiety na czele z Hillary Clinton idą do władzy.
Tymczasem Pierwsza Dama po raz kolejny pokazała, że nie interesują jej doraźne rozgrywki polityczne. Ona nie ma nic do ugrania. Może pochwalić się bezprecedensowym poparciem Amerykanów: ufa jej 79 proc. obywateli, nie ufa – siedem proc. A już wcześniej, podczas letniej konwencji Partii Demokratycznej w Filadelfii, wzruszyła wszystkich mówiąc o tym, jak budzi się każdego dnia i patrzy na swoje córki, mieszkające w białym (w każdym tego słowa znaczeniu) domu, wybudowanym rękami czarnych niewolników. Zwróciła w ten sposób uwagę na to, że Ameryka jest krajem różnorodności, że o jej sile stanowią mniejszości i że można zasypywać historyczne podziały.
Michelle podczas konwencji w New Hampshire drżącym głosem mówiła, jakie to obrzydliwe i upokarzające uczucie, kiedy obcy mężczyzna na ulicy w wulgarny i uwłaczający sposób wypowiada się o ciele kobiety. I tym samym załatwiła być może jedyną publiczną sprawę, która przetrwa tumult tej najbardziej obscenicznej kampanii wyborczej w dziejach: otworzyła dyskusję o przemocy seksualnej wobec kobiet. To temat mimo wszystko przemilczany. Połowa przypadków mobbingu, szantażów, słownego napastowania, a nawet gwałtów nie jest zgłaszana. Może to w ogóle dobry moment, żeby raz jeszcze zastanowić się nad definicją gwałtu i poszerzyć ją o to, co dotąd nie uchodziło za przestępstwo, a po prostu za zły obyczaj? Z taką agendą Michelle Obama wyrasta na moralny autorytet Ameryki numer jeden.
CZYTAJ TAKŻE:
Czy dotąd wyalienowane politycznie kobiety z przedmieść przeważą o wyniku wyborów?