Moich dwóch papieży

„To będzie bardzo osobista opinia. Bo osobiście znam obu bohaterów filmu. Mogę nawet powiedzieć, że cieszę się ich przyjaźnią” – Leonardo Boff, brazylijski teolog, jeden z ojców teologii wyzwolenia, współpracownik kard. Ratzingera i papieża Franciszka, kreśli refleksję na kanwie filmu „Dwóch papieży”.

08.01.2020

Czyta się kilka minut

Świąteczne spotkanie Papieża Franciszka i Benedykta XVI, 23 grudnia 2019 r. /FOT. AFP PHOTO / OSSERVATORE ROMANO / EAST NEWS /
Świąteczne spotkanie Papieża Franciszka i Benedykta XVI, 23 grudnia 2019 r. /FOT. AFP PHOTO / OSSERVATORE ROMANO / EAST NEWS /

Dwóch papieży” Fernanda Mereillesa, cenionego brazylijskiego reżysera, to film dobry – tak od strony technicznej, jak i estetycznej. W imponujący sposób pokazuje Watykan, jego klimat i piękne przestrzenie. W dialogach usłyszymy wiele znanych twierdzeń teologicznych, które oddają poglądy głównych bohaterów, choć – co oczywiste – napisane zostały z dużą dozą kreatywności, na co pozwala ten rodzaj sztuki. Ale – co dla mnie najistotniejsze – film oparty jest na faktach i opisuje wiele konkretnych, historycznych wydarzeń.

Surowy i delikatny

Wobec prof. Josepha Ratzingera mam dług wdzięczności. To on pierwszy zauważył i docenił moją pracę doktorską „Die Kirche als Sakrament im Horizont der Welterfahrung” (Kościół w kontekście światowych doświadczeń). Wspomógł mnie finansowo znaczną sumą marek, znalazł wydawcę, co nie było łatwe, bo mało kto chciał ryzykować publikację tak obszernej, ponad 500-stronicowej książki. Praca została bardzo dobrze przyjęta przez międzynarodową społeczność teologów – Yves Congar, francuski dominikanin i specjalista od eklezjologii, uznał ją za dzieło fundamentalne.

Ratzinger jest osobą delikatną i niezwykle inteligentną. Do tego jest nieśmiały i bardzo powściągliwy. Nigdy nie słyszałem, by podnosił głos. Gdy dowiedziałem się o jego wyborze na papieża, pomyślałem: „On chyba nigdy dotąd nie objął i nie przytulił nikogo, co dopiero kobiety... Nigdy nie musiał nawiązywać kontaktu z tłumami. To będzie dla niego prawdziwym cierpieniem”.

Nasza przyjaźń umocniła się po 1974 r., gdy przez kolejne pięć lat, w okolicy Zesłania Ducha Świętego (zwykle w maju), spotykaliśmy się w międzynarodowej grupie 25 teologów w Nijmegen, w Holandii, albo w innym mieście europejskim. Przez tydzień toczyliśmy ekumeniczne dyskusje, zwykle wraz z niewielką grupą naukowców (był wśród nich m.in. Paulo Freire, znany pedagog brazylijski, autor „Pedagogiki uciśnionych”), o najważniejszych problemach świata i Kościoła. Redagowaliśmy czasopismo „Consilium”, wydawane w siedmiu językach (ukazuje się do dziś), gdzie publikowały same najtęższe głowy, specjaliści z przeróżnych obszarów wiedzy – od seksualności, przez teologię wyzwolenia, po kosmologię.

Podczas tych spotkań prof. Ratzinger prawie zawsze siedział koło mnie. Po obiedzie, gdy wszyscy szli na krótką sjestę, spacerowałem z nim po ogrodzie, dyskutując o teologii naszych ulubionych autorów – św. Augustyna i św. Bonawentury.

Przyjaźń silniejsza niż doktryna

Gdy był już kardynałem i prefektem Kongregacji Nauki Wiary, przypadła mu niewdzięczna rola przesłuchiwania mnie w sprawie książki „Kościół. Charyzmat i władza”. To był rok 1984. Ratzinger miał funkcję śledczego, ja broniłem swoich poglądów. Był stanowczy, ale rozmowę prowadził w bardzo elegancki i kulturalny sposób. Zaraz po niej czekało go jeszcze trudniejsze spotkanie z brazylijskimi kardynałami Paolem Evaristo Arnsem i Aloísiem Lorscheiderem, którzy towarzyszyli mi w Rzymie i zeznawali na moją korzyść. Było trzech na jednego. Ratzinger czuł się w tej roli dość niezręcznie.

Rok później otrzymałem informację o zakończeniu procesu, odebraniu mi katedry teologii, odwołaniu z funkcji pełnionych w wydawnictwie Vozes i nałożeniu kary „uległego milczenia” (silentium obsequiosum): zakazano mi nauczania, udzielania wywiadów i jakichkolwiek publikacji i wypowiedzi publicznych. Decyzję podjęło 13 kardynałów (liczba nieparzysta uniemożliwia wynik remisowy). Dowiedziałem się później, od jego osobistego sekretarza, że sam Ratzinger był po mojej stronie, ale został przegłosowany. Dodam, że ilekroć później dziennikarze pytali go o mnie, zawsze dowcipnie odpowiadał, że jestem ein frommer Theologe (pobożnym teologiem), który pewnego dnia powróci na właściwą drogę.

Z czasem każdy z nas dostał od życia inną rolę, znaleźliśmy się w całkowicie różnych sytuacjach. On został papieżem, ja – świeckim teologiem. Ale nasza przyjaźń przetrwała.

Nigdy osobiście go nie odwiedziłem w Watykanie. Pośrednikiem w naszych kontaktach był kard. Arns, mój profesor teologii z Petrópolis. Zresztą, nigdy również nie zabiegałem o spotkanie z Janem Pawłem II. Taki mam temperament. Nie lubię pchać się do pierwszych rzędów. Raz tylko, po konferencji profesorów prawa kanonicznego w Lugano, dla których wygłosiłem wykład z teologii systematycznej, pojechaliśmy wszyscy do Watykanu. Wtedy kard. Ratzinger zobaczył mnie, wyciągnął z szeregu i przedstawił papieżowi, mówiąc kilka ciepłych słów. Pamiętam, że papież powiedział bardzo wolno: „Uczę się portugalskiego. Powolutku czytam twoje książki”.

Gdy w latach 90. przygotowywano dla kard. Ratzingera „Księgę pamiątkową”, w której wypowiadało się wiele znanych osobistości, poproszono mnie – wiem, że z jego inicjatywy – o kilka słów świadectwa. To było już po nałożeniu na mnie kary, ale z prawdziwą przyjemnością napisałem bardzo ciepłe wspomnienie. Przyjaźń jest silniejsza niż ludzka doktryna.

Teolog integralnego wyzwolenia

Z Jorgem Bergoglio spotkałem się po raz pierwszy w 1972 r. w Colégio Máximo de San Miguel w Buenos Aires. Braliśmy udział w dyskusji – on mówił o wyjątkowości ścieżki duchowej św. Ignacego Loyoli, ja – o drodze duchowej św. Franciszka. Rozmawialiśmy też o teologii wyzwolenia w wersji argentyńskiej (troska o ludzi pozbawionych głosu i zagrożoną kulturę), jak również brazylijskiej i peruwiańskiej (główne problemy: niesprawiedliwość społeczna, historyczny wyzysk ludności rdzennej i pochodzenia afrykańskiego). Z tego spotkania pochodzi fotografia, którą on, już z Rzymu, był uprzejmy mi przysłać. Jest na niej cała grupa teolożek i teologów – większość już nie żyje, niektórzy byli prześladowani i torturowani przez wojskowe reżimy w Argentynie i Chile. On stoi, czwarty z prawej, ja siedzę w pierwszym rzędzie, drugi od lewej. Potem straciliśmy kontakt na wiele lat.

Juan Carlos Scannone, teolog, zmarły niedawno nasz wspólny mistrz, opowiadał mi, że Bergoglio wstąpił do zakonu jako „późne powołanie” (wcześniej był chemikiem, co zostało pokazane w filmie), i od razu zapalił się do teologii wyzwolenia. Poprzysiągł sobie, że w każdym tygodniu jedno popołudnie albo nawet cały dzień spędzi w fawelach (slumsach) – samotnie, chodząc od domu do domu, rozmawiając z ludźmi. Dochował wierności tej przysiędze nawet jako kardynał Buenos Aires.

Był prowincjałem jezuitów. Bardzo surowym. To wtedy musiał stanąć wobec dylematu, który do dziś ciąży mu w sercu: dwaj jezuici – o. Jalish i o. Yorio (poznałem ich osobiście w Quilmes, na obrzeżach Buenos Aires) postanowili żyć w slumsach, wspierając ludzi biednych i z marginesu. Jeśli wtedy, w Argentynie, ktoś tak myślał, uważany był za marksistę i wywrotowca (podobnie było w Brazylii w 1964 r., a zdaje się, że i dziś, za nowego rządu). Jalish i Yorio byli śledzeni przez służbę bezpieczeństwa. Bergoglio wiedział, co im grozi – więzienie i tortury. Chciał ich ocalić, więc nakazał, pod rygorem ślubu posłuszeństwa, by porzucili fawelę. Oni bronili się słowami Ewangelii. Mówili, że pasterz nie opuszcza swojej trzody, swojego ludu, ale ma uczestniczyć w tym, co mu przeznaczone. I że bardziej trzeba słuchać Boga niż przełożonych.

Zostali uprowadzeni i poddani torturom. Po czasie Jalish, który teraz mieszka w Niemczech, pogodził się z Bergogliem. Yorio do końca czuł się zdradzony i dystansował się od swego byłego przełożonego. Zmarł w Urugwaju kilka lat temu.

Próbuję zrozumieć tę graniczną sytuację, właściwie bez wyjścia, w której znalazł się o. Bergoglio, reprezentując urząd Kościoła i ponosząc odpowiedzialność za powierzonych mu ludzi. Czuję gorycz, jakiej musiał doznawać. Wiemy, że wiele osób udało mu się uratować, ukryć w jezuickim kolegium, przewieźć przez granicę, dzięki czemu uniknęli pewnej śmierci.

Nasz wspólny dom

Nawiązaliśmy ponownie kontakt już po jego wyborze na papieża. Wiedział, że zajmuję się ekologią, troską o Wspólny Dom, Matkę Ziemię. Poprosił mnie o pomoc w tej materii, potem pomagałem mu dość regularnie. Kiedyś powiedział: „Nie wysyłaj tekstów na adres Watykanu, bo nigdy do mnie nie trafią (jak to w kurii – położą i zapomną). Przekazuj je ambasadorowi Argentyny przy Stolicy Apostolskiej, temu, z którym codziennie rano piję yerba mate”. Tak robiłem. Mówi się, że w encyklice „Laudato si” są moje poglądy, moje słowa. Jakie to ma znaczenie? Encyklikę napisał papież, a on dobiera sobie konsultantów, jakich chce. Wysyłałem mu też teksty na synod panamazoński w 2019 r.

Po konklawe wybrał sobie imię Franciszek, co zasugerował mu jego przyjaciel z Brazylii, kard. Cláudio Hummes. Ten sam kardynał poradził mu, by w zdecydowany sposób stanął przy „opcji dla ubogich”. I tak się stało. Jezuicka dyscyplina złączyła się z franciszkańską łagodnością. W stosunku do kurii, skandali pedofilskich czy korupcji w banku watykańskim jest bardzo surowy i rygorystyczny. Wobec ludzi – wręcz przeciwnie: czuły i braterski.

Żaden papież nie walczył tak zdecydowanie z systemem, który zagubił solidarność, wrażliwość i współczucie dla milionów biednych i głodnych, a zaczął czcić pieniądz jak bożka. Systemem, który niszczy przyrodę, życie i Matkę Ziemię. Chyba nie muszę pisać, o jaki system chodzi. Franciszkowa „opcja na rzecz ubogich” mówi sama za siebie. Dzięki odważnej postawie wobec zagrożeń ekologicznych, globalnego ocieplenia i dehumanizacji relacji społecznych papież stał się nie tylko przywódcą religijnym, ale i politycznym. Jego głos jest słyszany i szanowany na całym świecie.

Dwa modele człowieka i Kościoła

Film pokazuje dwie różne osobowości religijne i dwa modele Kościoła. Oczywiście obaj bohaterowie przedstawieni są w sposób głęboko ludzki – z zaletami i wadami. Chociaż Benedykt, pokazany na ekranie, nie ma całej tej subtelności i elegancji, którą odznaczał się prawdziwy Ratzinger. W jednej ze scen podnosi nawet głos i krzyczy, co – moim zdaniem – jest bardzo mało prawdopodobne i sprzeczne z jego charakterem.


CZYTAJ TAKŻE

ROZMOWA Z ANTHONYM MCCARTENEM, SCENARZYSTĄ FILMU „DWÓCH PAPIEŻY”: To wykraczało poza wszelkie granice. Pisać dialogi dla papieży? Żyjących? Co ja wiem? Ale taka jest przecież moja praca – jestem specjalistą od bezczelności.


Ale ma też swoją prawdziwą ciemną stronę: pobłażliwość wobec księży pedofilów. Nie wolno nam zapomnieć, że nakazał wszystkim biskupom – w tajemnicy, której nigdy nie wolno złamać, sub Secretum Pontificium – by nie wydawali księży i biskupów oskarżanych o czyny pedofilskie sądom cywilnym. Mieli być – po wyznaniu grzechów – przenoszeni w inne miejsce. To zdemoralizowało instytucję Kościoła. Nie zdawał sobie sprawy, że tu nie chodzi o sam grzech, który można wyznać na spowiedzi i otrzymać rozgrzeszenie, ale o zbrodnie popełnione na niewinnych, które organy sprawiedliwości muszą zbadać i ukarać. Nie chronił ofiar, ale dobre imię Kościoła. Takie zachowanie zostało mocno skrytykowane przez Bergoglia.

Benedykt XVI poszedł śladami Jana Pawła II, który tak w moralności, jak i w doktrynie był konserwatystą. Próbował relatywizować reformę (aggiornamento) Soboru Watykańskiego II (1962-1965). Postrzegał Kościół jako twierdzę, ze wszystkich stron oblężoną przez wrogie siły, do których zaliczał też błędy i odchylenia nowoczesności. Rozwiązaniem miał być powrót do dyscypliny dawnych lat, jeszcze z czasu Soboru Trydenckiego (XVI wiek) i Watykańskiego I (1870). Ortodoksja i zdrowa doktryna stały się centralnym punktem jego pontyfikatu, tak jakby zbawienie zależało od nauczania, a nie naszego postępowania. Trzymając się tej linii, kard. Ratzinger był surowym prefektem Kongregacji Nauki Wiary: ponad 110 teologów zostało skazanych, złożonych z katedr uniwersyteckich czy też ukaranych w inny sposób. Jeden z nich, znakomity teolog europejski, potępiony bez słowa wyjaśnienia, był tak przygnębiony, że myślał o samobójstwie. Uratował go wyjazd do Ameryki Środkowej i praca ze wspólnotami podstawowymi Kościoła. Jest moim bliskim przyjacielem, nie mogę i nie chcę podawać jego nazwiska. Ja sam nigdy nie skarżyłem się na karę ani nie czułem się skrzywdzony przez Kongregację. Oni postępowali według własnej logiki, ja kierowałem się swoją. Według ich zasad powinienem zostać ukarany, z kolei ja, jako teolog, choć już niereprezentujący instytucji kościelnej, mogłem mówić to, co myślę (a zawsze mówiłem prawdę, choć im, w Rzymie, nie zawsze się to podobało).

Za Jana Pawła II, a potem za Benedykta XVI w Kościele nastała zima. Kolejne pokolenia kapłanów były formowane w stylu doktrynalnym, ze wzrokiem utkwionym w przeszłości, z odwoływaniem się do symboli klerykalnej władzy. Biskupi byli świętą władzą kościelną, a nie pasterzami powierzonego im ludu.

Czuły, braterski, innowacyjny

Franciszek to zupełnie inny model religijności. Przychodzi z krańców świata, spoza starego, dogorywającego chrześcijaństwa Europy. Zwiastuje wiosnę Kościołowi i zsekularyzowanemu światu.

Od razu wprowadził nowe zwyczaje: zrezygnował z mucetu (małej pelerynki z brokatu, obszywanej gronostajami), symbolu władzy rzymskich, pogańskich cesarzy. W filmie mówi: „Karnawał się skończył”. Nie przyjął złotego krzyża – pozostał przy swoim starym, stalowym. Odmówił założenia czerwonych butów od Prady, zostawiając dotychczasowe, zniszczone, czarne. Powiedział, że wybrano go na biskupa Rzymu i tylko z tego powodu przysługuje mu tytuł papieża. Chce ożywić Kościół nie za pomocą prawa, ale miłością i kolegialnością, współpracując z innymi biskupami. W pierwszym wystąpieniu powiedział, że „chciałby Kościoła biednego dla biednych”. Nie mieszka w pałacu papieskim, bo to uwłaczałoby duchowi św. Franciszka z Asyżu, tylko w hotelu dla kardynałów. Staje z innymi w kolejce po obiad, komentując z humorem, że „w ten sposób trudniej go będzie otruć”.

Jego ideałem jest Kościół – szpital polowy, służący każdemu człowiekowi, bez pytania o pochodzenie i sytuację moralną. Kościół otwarty na peryferia ludzkiej egzystencji. Szanuje dogmaty i doktrynę, ale wyraźnie mówi, że woli stanąć twarzą w twarz z Jezusem historycznym, który pokazywał, jak iść do ludzi i jak otoczyć ich duszpasterską troską. Powtarza, że Jezus przyszedł na świat, by uczyć bezwarunkowej miłości, solidarności i przebaczenia. Nieskończone Boże miłosierdzie jest najważniejsze: „Bóg nie zna wiecznego potępienia”. Gdyby istniało, Bóg przegrałby ze złem, a On przegrać nie może. Jego miłosierdzie nie zna granic. Wzywa wszystkich, którzy zostali oczyszczeni z grzechów i niegodziwości, aby szli do domu, który Ojciec i Matka przygotowali nam na wieczność. Umrzeć – to usłyszeć Boże wezwanie i z radością pójść na spotkanie.

Franciszek to zupełnie inny pontyfikat niż dwa poprzednie. I całkiem inny człowiek. Gdy traci nad sobą panowanie, następnego dnia publicznie przeprasza. Jest w nim radość życia: muzyka Beatlesów, kibicowanie ulubionej drużynie San Lorenzo, tango.

Bergoglio w filmie to czuły, braterski i pełen pomysłów człowiek, który potrafi wprowadzić odrobinę szaleństwa nawet w ciche i skupione człowieczeństwo Ratzingera. Wspólny taniec z Benedyktem – rzecz niewyobrażalna dla niemieckiego akademika – to piękny obraz, jak mimo różnic w poglądach i życiowych doświadczeniach możemy się wzajemnie uzupełniać i dopełniać.

Bo film Mereillesa to metafora ludzkiej kondycji, człowieczeństwa realizowanego na różne sposoby: w delikatności i surowości. Warto zobaczyć, co znaczy wzajemny szacunek, uważne słuchanie się, mówienie prawdy bez udawania i ukrywania tego, co się myśli. Warto zrozumieć, że wzajemne przebaczenie i długi, pełen miłości uścisk – jak w kończącej film scenie – to źródło ożywczej, każdemu potrzebnej siły, która napędza naszą duchowość i człowieczeństwo. I że rozluźnienie atmosfery sprzyja zacieśnianiu przyjaźni.

Przełożył Edward Augustyn

Pierwsza wersja artykułu ukazała się na blogu Leonarda Boffa. Publikujemy tekst uzupełniony przez Autora – na naszą prośbę – o kilka dodatkowych informacji.

LEONARDO BOFF (ur. 1938) – brazylijski filozof i teolog, uważany za jednego z ojców teologii wyzwolenia. W 1959 r. wstąpił do zakonu franciszkanów, po święceniach kapłańskich (1964) studiował w USA, Belgii i Niemczech, gdzie obronił doktorat z teologii (jednym z recenzentów pracy był ks. Joseph Ratzinger). Od 1970 do 1995 r. członek kolegium redakcyjnego słynnego czasopisma teologicznego „Concilium”, konsultant brazylijskiej konferencji episkopatu.

Przemoc prawicowych dyktatur, nierówności społeczne i łamanie praw człowieka doprowadziły go – podobnie jak i kilku innych południowoamerykańskich teologów – do szukania w Ewangelii uzasadnienia dla rewolucji społecznej i walki klas. Elementy marksistowskie „teologii wyzwolenia” – jak zaczęto określać ten nurt – były krytykowane przez Watykan. W 1984 r. Kongregacja Doktryny Wiary, której przewodniczył kard. Ratzinger, wszczęła dochodzenie w sprawie niezgodnych z nauczaniem Kościoła stwierdzeń w książce Boffa „Kościół. Charyzmat i władza”. Proces zakończył się w 1985 r. nałożeniem nakazu milczenia, złagodzonym rok później. Źle odbierane było także czynne zaangażowanie o. Boffa w politykę i ekologię. Zagrożony kolejnymi sankcjami kanonicznymi, Boff odszedł z zakonu (1992) i poprosił o przeniesienie do stanu świeckiego.

Wykładał etykę, filozofię religii i ekologię na uniwersytecie w Rio de Janeiro, zaangażował się w działalność ruchów lewicowych i antyglobalistycznych. Popularyzuje „teologię holistyczną”, łączącą Ewangelię z rozwiązywaniem problemów społecznych, gospodarczych, ekologicznych, walką o równouprawnienie kobiet, obroną mniejszości narodowych, religijnych i seksualnych. W 2001 r. otrzymał nagrodę „Right Livelihood Award”, za „odwagę w rozwiązywaniu problemów świata”. Jest członkiem Międzynarodowej Komisji „Carta da Terra”. Wspierał poprzedniego prezydenta Brazylii Luiza Lulę da Silva, jest zagorzałym krytykiem aktualnego, prawicowego rządu prezydenta Jaira Bolsonaro.

Jest autorem ponad stu książek (najważniejsza – „Jezus Chrystus Wyzwoliciel” – uważana jest za fundamentalne dzieło teologii wyzwolenia). Mieszka w rezerwacie ekologicznym Jardim Araras w Petropolis (Brazylia) wraz z partnerką Marcią Marią Monteneiro de Mirandą (obrończynią praw człowieka) i szóstką adoptowanych dzieci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]