Mikroagresje

Amerykańskie uczelnie opanowała „kultura bezpieczności”. Psycholodzy nie są zgodni, jakie będą jej długofalowe konsekwencje.

01.02.2021

Czyta się kilka minut

Prawicowy publicysta Milo Yiannopoulos  na protestach wywołanych jego wykładem. Berkeley, USA, 2017 r. / JOSH EDELSON / AFP / EAST NEWS
Prawicowy publicysta Milo Yiannopoulos na protestach wywołanych jego wykładem. Berkeley, USA, 2017 r. / JOSH EDELSON / AFP / EAST NEWS

Kobieta i mężczyzna wchodzą do salonu z zamiarem kupienia samochodu. Choć samochód jest dla niej, sprzedawca od samego początku rozmawia niemal wyłącznie z nim.

Mały chłopiec spaceruje z ojcem w parku. Naprzeciwko idzie para mężczyzn trzymających się za ręce. Na ich widok ojciec przyciąga chłopca bliżej siebie.

Do kobiety jadącej pociągiem dosiada się czarnoskóry mężczyzna. Kobieta przekłada torebkę na drugą stronę.

Każdy z nas obserwował lub doświadczał podobnych sytuacji. Stereotypy organizują nam życie i nikt nie potrafi do końca się od nich uwolnić. Manifestujemy je często nieświadomie, poprzez gesty, słowa czy mimikę. Być może żaden z bohaterów opisanych historii nie uważałby się za mizogina, homofoba czy rasistę i wszyscy twierdziliby, że w ich zachowaniach nie było żadnych złych intencji. Ale to nie zmienia faktu, że każdy z adresatów ich działań mógł się poczuć urażony. To właśnie mikroagresja.

Nie jest to nowe pojęcie, choć spopularyzowane zostało stosunkowo niedawno. W 2007 r. psycholog Derald Wing Sue z Uniwersytetu Columbia tak je definiował w kontekście dyskryminacji rasowej: mikroagresja to „lakoniczny i powszedni afront wyrażany słowem, zachowaniem lub aspektem otoczenia, zarówno intencjonalny, jak i nieintencjonalny, który sygnalizuje wrogą, poniżającą lub negatywną i podszytą rasizmem zniewagę skierowaną do mniejszości rasowych”. Mikroagresja tym różni się od makroagresji w postaci otwartego rasizmu (np. napaści fizycznej), że często wydaje się być niewinna i nieszkodliwa. Wiele osób uzna zapewne, że „ofiary” przytoczonych na początku historii nie doznały żadnej krzywdy – nikt ich przecież nie napadł ani fizycznie, ani werbalnie. Ktoś, kto tak myśli, nie docenia jednak traumy psychologicznej, jaką niesie ze sobą codzienna, systematyczna stygmatyzacja społeczna. Nie trzeba słów, żeby pokazać komuś, że nim pogardzamy.

Krytyczna teoria rasy

Pojęcie mikroagresji stało się szczególnie użyteczne w tzw. krytycznej teorii rasy (ang. critical race theory – CRT). Początkowo była ona rozwijana na amerykańskich wydziałach prawa, ale w ostatnich latach rozpowszechniła się na wszystkich kierunkach nauk społecznych. Powstał ruch społeczny, którego podstawową tezą jest konstatacja powszedniości rasizmu w społeczeństwie amerykańskim. Ta powszedniość czy pospolitość czyni rasizm niezauważalnym, a tym samym trudnym do usunięcia. Klasyczne, liberalne pojęcie równości, które każe stosować do wszystkich takie same kryteria, pomaga zwalczać najbardziej spektakularne akty dyskryminacji, ale jest bezużyteczne wobec ukrytych aktów rasizmu, takich jak mikroagresje. „Crits” – jak nazywają siebie orędownicy tej teorii – odrzucają wprost same podstawy porządku liberalnego, łącznie z teorią równości, porządkiem prawnym i oświeceniowym racjonalizmem. Wobec szokującej trwałości nierówności rasowych potrzebne są agresywne działania na rzecz wyrównywania szans.

Krytyka liberalizmu ze strony CRT, szczególnie w jego historycznym wydaniu, wydaje się dobrze uzasadniona. Liberalizm miał do dyskryminacji rasowej stosunek dość ambiwalentny; wprawdzie potępiał niewolnictwo, ale przez długi czas pochwalał to, co służy budowie imperium. Np. John Stuart Mill mawiał, że „despotyzm jest uprawnioną metodą rządzenia barbarzyńcami”, a Alexis de Tocque­ville zachwycał się francuskim podbojem Algierii. „The Economist” w numerze z 11 lipca ubiegłego roku opublikował obszerny artykuł, w którym bije się w piersi – w imieniu liberalizmu – za to, co na jego łamach pisano kiedyś m.in. o kolonializmie czy naturze Indian. Ale przyznaje też, że CRT i liberalizm mogą być nie do pogodzenia. „Crits” uważają, że kto nie jest z nimi, jest przeciw nim, a w pełni uzasadnione jest zawstydzanie, a nawet zastraszanie krytyków – czyli formy agresji. Reakcja na mikroagresje – prawdziwe czy rzekome – pełni tu ważną funkcję. Skoro intencja nie jest warunkiem koniecznym mikroagresji, to odbiorca może decydować o tym, co mikroagresją jest, a co nią nie jest. Łatwo więc zamknąć usta przeciwnikom ideologicznym, twierdząc, że ich opinie są dyskryminujące i obraźliwe. W ten sposób na ołtarzu sprawiedliwości i równości nietrudno poświęcić liberalny imperatyw wolności słowa.

Strajki na kampusie

Oto jedno z wielu takich zdarzeń opisanych w głośnej książce „The Coddling of the American Mind: How Good Intentions and Bad Ideas Are Setting Up a Generation for Failure” (Wydelikacony umysł: jak dobre intencje i złe pomysły skazują amerykańskie pokolenie na klęskę), autorstwa publicysty i prezesa fundacji FIRE działającej w obszarze edukacji Grega Lukianoffa oraz Jonathana Haidta – jednego z najbardziej wpływowych amerykańskich psychologów społecznych.

Olivia, córka imigrantów z Meksyku, była w 2015 r. studentką Claremont McKenna College (CMC) w Kalifornii. Czuła się na uczelni nieco wyobcowana; większość Latynosów, których widziała na kampusie, stanowiły sprzątaczki i ogrodnicy. Napisała więc o swoich doświadczeniach do gazety studenckiej i wysłała kopię do Mary Spellman, dziekan ds. studenckich CMC. Warto przytoczyć jej odpowiedź w całości:

„Dziękuję za podzielenie się ze mną tym artykułem. Mamy jako college i lokalna społeczność sporo do zrobienia. Czy zechciałabyś porozmawiać ze mną o tych sprawach? Są one dla mnie i moich współpracowników ważne i pracujemy nad tym, żeby jeszcze lepiej wspomagać naszych studentów, szczególnie tych, którzy nie pasują do naszej formuły CMC [w oryginalne: don’t fit our CMC mold]”.

Wydawać by się mogło, że list ­Spellman napisany był z troską i życzliwością. Ale Olivia poczuła się urażona sformułowaniem „don’t fit our CMC mold”, które odczytała tak, że ona i inni kolorowi nie powinni tu studiować (choć sama pisała wcześniej, że czuła się w CMC obco). Olivia zamieściła odpowiedź na swój list na Facebooku – i wtedy wybuchła afera. Zaczęły się demonstracje studentów. Dwoje z nich rozpoczęło strajk głodowy, żądając dymisji Spellman. Dziekan przeprosiła za „niefortunne sformułowanie”, ale studenci przeprosin nie przyjęli. Nikt z administracji nie stanął po jej stronie, w końcu musiała zrezygnować z funkcji.

Incydent w CMC nie był oczywiście wyjątkiem. Inne głośne wydarzenia tego typu miały miejsce na Uniwersytecie Yale (2015) i w Evergreen State College (2017). Podobnie jak w CMC, zarzewiem konfliktu była niewinna z pozoru wiadomość czy opinia wyrażona przez pracownika uczelni. Każda z tych sytuacji mogła być po prostu nieporozumieniem. Nietrudno też znaleźć jego przyczyny. Teza o powszechności rasizmu pozwala szukać go wszędzie, teza o nieintencjonalności mikroagresji pozwala zaś przypisywać rasizm komuś, kto nie miał świadomego zamiaru urażenia czyichkolwiek uczuć. Obie razem pozostawiają kwestię interpretacji mikroagresji w rękach odbiorcy, wręcz zachęcając go do szukania dyskryminacji w każdej wypowiedzi.

Co ciekawe, psycholodzy często sceptycznie odnoszą się do pojęcia mikroagresji. Scott Lilienfeld z Uniwersytetu Emory’ego wątpi wręcz, czy da się je wystarczająco precyzyjnie zdefiniować, by poddać samo zjawisko analizie naukowej. Nie uważa on również za właściwe, żeby pozostawiać wyłącznie w rękach odbiorcy kwestię interpretacji mikroagresji. I nie widzi dowodów na to, że akty mikroagresji są tak samo odbierane przez wszystkich czy nawet większość członków mniejszości, do których są rzekomo skierowane. Opinie naukowców mają jednak niewielki wpływ na rzeczywistość społeczną. Oto bowiem nie tylko dokonana, ale i potencjalna mikroagresja może być źródłem protestów.

Z prawej i lewej strony

W lutym 2017 r. przemawiać miał na Uniwersytecie w Berkeley Milo Yiannopoulos, skrajnie prawicowy publicysta. Na wieść o tym na kampusie wybuchły zamieszki, w których rannych zostało kilkanaście osób. Wykład Yiannopoulosa został odwołany, żaden z biorących udział w zamieszkach studentów nie poniósł kary. Od tamtego czasu nastąpiła prawdziwa erupcja „odpraszania” niechcianych gości, a ofiarami byli wykładowcy zarówno z lewej, jak i z prawej strony (według serwisu fundacji FIRE w 2019 r. do takiej sytuacji doszło na kilkunastu amerykańskich uczelniach, na wielu innych odbywały się nieudane protesty).

Czym kierują się studenci żądający odwołania wykładu osoby, z której poglądami się nie zgadzają? Wydaje się, że traktują je jako agresję wobec siebie. Oto przykład. W 2015 r. Zachary Wood, czarnoskóry student o lewicowych poglądach, zaprosił na seminarium, które prowadził w Williams College, konserwatywną antyfeministkę, Suzanne Venker. Jego dość oczywistym celem było zmuszenie uczestników seminarium do skonfrontowania swoich poglądów z obcą im ideo­logią. Ale sprzeciw studentów wobec wizyty Venker był tak gwałtowny, że spotkanie zostało odwołane – koledzy z uczelni oskarżali Woodsa o „sponsorowanie dalszego upowszechniania bestialskiej ideologii” i „nurzanie rąk we krwi”.

Protestujący zdają się obawiać szkód, jakie przynieść im może samo wysłuchanie ideologicznego wroga. W wielu wypowiedziach wskazują na potrzebę bezpieczeństwa emocjonalnego, które może być naruszone przez niewłaściwe idee („Czułem się bombardowany wieloma punktami widzenia, całkowicie niezgodnymi z przekonaniami, które są mi bliskie i drogie” – mówił jeden z nich). W jednej z ankiet z 2017 r. 58 proc. amerykańskich studentów (63 proc. skrajnie liberalnych i 45 proc. skrajnie konserwatywnych) zgadzało się z tezą, że nie chcą być wystawieni na uniwersytecie na nietolerancyjne i obraźliwe idee.

Władze wielu uniwersytetów dostosowały się do oczekiwań studentów – w konsekwencji na kampusach zapanowała kultura „bezpieczności” (ang. safetyism). Zgodnie z nią obowiązkiem uniwersytetu jest teraz dbanie nie tylko o fizyczne, ale także o emocjonalne bezpieczeństwo studentów. Drexel University zakazał „niestosownego śmiechu”, wiele uczelni organizuje specjalne miejsca, gdzie (i tylko tam) mogą odbywać się w pełni wolne debaty, a Uniwersytet Browna otworzył safe space – pomieszczenie, w którym student po wysłuchaniu „nieprzyjemnego” wykładu mógł się otrząsnąć i otrzymać pomoc.

Liberalizm na nowo

Komentatorzy nie są zgodni, jak – i czy w ogóle – kultura bezpieczności wpłynie na jakość przyszłych amerykańskich elit. Nie wszyscy podzielają obawy wyrażone przez Haidta i Lukianoffa. Umiarkowani krytycy wytykają im eksponowanie skrajnych przypadków kultury bezpieczności jako typowych dla amerykańskich uczelni. Bardziej radykalni podkreślają, w duchu CRT, że żadna otwarta debata nie zlikwiduje rasizmu i seksizmu, dlatego potrzebne są agresywne rozwiązania – takie właśnie, jakie proponuje lekceważona i wyśmiewana „bezpieczność”.

Ale interesujący jest jeszcze jeden problem: wpływ tej kultury na kształt debaty politycznej i społecznej, i to nie tylko w USA. Klasyczny liberalizm od swojego zarania borykał się z problemem wyznaczenia granicy między końcem mojej wolności a początkiem twojej, bo to determinowało zakres indywidualnej wolności słowa. Zjawisko mikroagresji wprowadziło dwa nowe elementy do tej dyskusji. Po pierwsze, zakres obszaru chronionego został rozciągnięty tak szeroko, jak nigdy w historii: wzbudzenie negatywnych emocji u słuchacza jest już wystarczającym argumentem do zamknięcia ust mówcy. Po drugie, to uczucia indywidualnego odbiorcy, a nie konsensus społeczny, decydują o tym, co wolno w dyskusji.

Pandemia na wiele miesięcy zamknęła sale wykładowe, ale problem mikro­agresji dotyczy nie tylko amerykańskich uczelni. Temperatura toczonych dyskusji sugeruje, że trudno będzie znaleźć kompromis, który pozwoliłby redukować mikroagresje bez nadmiernego ograniczania wolności wypowiedzi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor informatyki i filozofii. Filozofię ukończył na Uniwersytecie Warszawskim, a doktorat z informatyki zrobił w University of Maryland, College Park. Przez wiele lat współpracował naukowo z firmą IBM, w której zajmował się problemami przetwarzania i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2021