Miasta krok w tył

Samorządy wpadły w kryzys i oszczędzają, na czym się da. Mieszkańcy boleśnie odczują to dopiero w przyszłym roku.

31.08.2020

Czyta się kilka minut

Zarząd Zieleni Miejskiej zachęca do zachowania dystansu społecznego, Bulwary Wiślane,  Kraków, maj 2020 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
Zarząd Zieleni Miejskiej zachęca do zachowania dystansu społecznego, Bulwary Wiślane, Kraków, maj 2020 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Kraków zgasił światło 14 kwietnia. Latarnie w całym mieście przez kilka tygodni wyłączano na cztery nocne godziny. W ślad poszły Wałbrzych, Suwałki, Sandomierz. Ponad miesiąc później Łódź wypowiedziała układ zbiorowy pracownikom szkół, którzy nie są nauczycielami. Władza uzasadniała: w ten sposób odbieramy woźnym i sprzątaczkom przywileje rodem z minionej epoki, np. prawo do darmowej herbaty czy mydła, ale też 20-procentową premię wypłacaną nawet, gdy żadnej pracy nie mają. Zapomniała dodać, że nawet z premią pensja woźnych to okolice minimalnej krajowej.

To pierwsze sposoby prezydentów miast na oszczędności w pandemii. Niestety, nie jedyne.

Kultura do kości

I bez pandemii ten rok byłby ciężki. Po kieszeni samorządy uderzyła obniżka PIT dla młodych, czyli wyborcza obietnica rządu. Zamknięcie gospodarki i życia publicznego dobiło gminy. Biedniejące firmy i mieszkańcy płacili mniejsze podatki. Zamknięte aquaparki, baseny, stadiony i teatry nie generowały zysków. Dochody z biletów komunikacji miejskiej szorowały po dnie, bo w lockdownie nikt nigdzie nie jeździł. Samorządy wprowadzały pakiety wsparcia dla biznesu, kupowały maseczki dla pracowników, dezynfekowały na potęgę. Związek Miast Polskich szacuje, że gminy mają budżety średnio o 13 proc. mniejsze od przewidywań z początku roku.

Urzędy zamroziły nabory nowych pracowników, przestały wypłacać premie i delegacje, nie przedłużały umów. Kosiarki wyjeżdżały rzadziej, krzywe chodniki pozostawały krzywe. Szybko wyłoniło się kilka podstawowych strategii przetrwania, przyjmowanych w magistratach, jak Polska długa i szeroka.

Po pierwsze, budżety obywatelskie. Prezydenci najchętniej zrezygnowaliby z nich w ogóle (prezydent Łodzi nawet zdążyła to zapowiedzieć), ale miastom na prawach powiatu nie pozwala na to ustawa. Dlatego zostawiły tylko ustawowe 0,5 proc. wydatków na obywatelskie projekty. Ciekawą strategię przyjęły władze Zielonej Góry, które po prostu nie organizują głosowania. Zagadywany przez dziennikarzy prezydent milczy lub półgębkiem wspomina, że w tym roku budżet obywatelski nie ma sensu. Nie podzielił się jednak wiedzą, jak zamierza ominąć ustawę.

Po drugie, wydatki wydziałów kultury i promocji ścinane są do kości. Dni miast to tylko miłe wspomnienie. Toruński Skyway Festival przeszedł na wersję oszczędną: widzowie będą podziwiać świetlne instalacje, nie wysiadając z samochodów. Gwiazdy światowego rysunku na łódzkim Festiwalu Komiksu i Gier połączą się z fanami jedynie online.

Iława z imprez nie rezygnuje, ale zmniejsza ich wielkość. Odwołano festiwal Soundlake, koncerty Kayah i Afromental, zamiast tego postawiono na mniejsze imprezy, po 600 osób. I tak do miasta udało się sprowadzić Czesława Mozila, rapera KęKę, Luxtorpedę czy Renatę Przemyk. Burmistrz Dawid Kopaczewski stawiał jednak gwiazdom ultimatum. Urzędu nie stać na taki sprzęt, do jakiego muzycy są przyzwyczajeni: muszą grać na tańszym nagłośnieniu z miejscowego centrum kultury. O dziwo, artyści się zgadzali. Burmistrz ma teorię, że obniżone oczekiwania to efekt kryzysu, który nawet gwiazdy uderzył po kieszeni. W ten sposób budżet na kulturę udało się ściąć o 400 tysięcy. A czy w kryzysie i pandemii koncerty w ogóle są potrzebne?

– Mamy masę turystów w Iławie, a mieszkańcy są przyzwyczajeni do oferty kulturalnej. Do kultury zawsze się dokłada, na tym ciężko jest zarobić, zresztą nie taka nasza rola. Jeżeli nie będziemy mieli oferty sportowej, kulturalnej, to miasto się wykrwawi, bo młodzi wyjadą do Olsztyna, Torunia, Gdańska. To walka o kolejne lata funkcjonowania miasta – twardo stoi przy swoim burmistrz Kopaczewski.

Za nami już tylko ściana

Zasada numer trzy: na edukacji oszczędzaj, gdzie możesz. Budżety szkół już i tak były wydrenowane, więc szukanie tu oszczędności to sport ekstremalny. Stąd właśnie zabranie w Łodzi przywilejów woźnym. W Białymstoku pracę potraciły pomoce w przedszkolach. Nauczycielki muszą sobie radzić same z dwudziestką dzieciaków w grupie. W zespole szkolno-przedszkolnym nr 2 w Legionowie rady pedagogiczne przeprowadza się online, co pozwala oszczędzić na kawie i herbacie. Pracę straciły dwie sprzątaczki.

Zasada numer cztery: ograniczaj komunikację. W czasie lockdownu autobusami i tramwajami i tak nikt nie jeździł. Ale wiele miast nie wróci do starych rozkładów. W Łodzi w szczycie autobusy i tramwaje będą jeździły co 7,5 minuty. Częściej niż w wakacje, ale jednak rzadziej niż przed pandemią. Przewodniczący rady miejskiej Marcin Gołaszewski jest świadom, że to przepis na odpływ pasażerów i większe korki. – Ale nie mamy wyjścia. Nie mamy sytuacji, gdzie możemy się cofnąć, bo za nami jest już tylko ściana, bankructwo – wyjaśnia.

Kraków obciął połączenia o 15 proc., na dokładkę podniósł ceny biletów. Łukasz Franek z Zarządu Transportu Publicznego przekonuje, że pasażerów i tak jest mniej, bo wielu pracowników korporacji zostało w domach: – Mieliśmy bardzo dobrą ofertę przewozową, spadamy więc z wysokiego konia. Po lockdownie mamy raptem 50 proc. pasażerów. A bilet miesięczny mieliśmy najtańszy w Europie, kosztował 69 zł. Podnosimy do poziomu innych miast w Polsce, nie więcej. Nawet po podwyżce to najtańszy środek transportu, do pracy czy szkoły dojedziemy za 3,70 zł dziennie – mówi.

Jesienią Kraków będzie zwiększał częstotliwość kursów, docelowo władze chcą osiągnąć siatkę połączeń zbliżoną do tej sprzed pandemii. Nie wszyscy stosują się do tej reguły. We Wrocławiu siatka zostaje taka sama jak przed pandemią. – Komunikacja zbiorowa to priorytet – zapewnia Przemysław Gałecki z magistratu. Wrocław kontynuuje budowę dwóch linii tramwajowych za 600 mln zł. Oszczędności trzeba było szukać gdzie indziej, bo w sześciomiliardowym budżecie zieje już dziura wielkości pół miliarda. Na półkę odłożono więc plan budowy nowej zajezdni.

Michał Wolański z Instytutu Infrastruktury Transportu i Mobilności SGH krzywym okiem patrzy na to majstrowanie przy rozkładach jazdy. – To najprostsza metoda na odpływ pasażerów. Niby jest ich mniej przez COVID-19, ale zarazem przez pandemiczne ograniczenia do tramwajów i autobusów może wsiąść mniej osób. Jeśli chcemy uniknąć tłoku, powinniśmy zostawić połączenia jak sprzed pandemii. Tym bardziej że pasażer, który porzuci komunikację miejską, zwykle już do niej nie wróci, nawet jeśli oferta znowu się poprawi. Jak ktoś raz kupi samochód, to już będzie nim jeździł.

Rząd się nie podzieli

W kolejnej już tarczy rząd poluzował reguły budżetowe, pozwalając samorządom bardziej się zadłużać. Premier Morawiecki w kampanii rozdawał fikcyjne czeki z nieistniejącego jeszcze wtedy Funduszu Inwestycji Samorządowych. Podczas uroczystości wręczania taktownie przemilczał, że także z winy rządu gminy są w fatalnej sytuacji. To PiS dokłada im obowiązków w oświacie, zapominając o przekazaniu stosownych środków. Wspomniane podatki dla młodych wpędziły samorządy w kłopoty jeszcze przed pandemią.

Fundusz w końcu powstał, a do gmin popłynie 12 mld zł. Wystarczy?

– Fundusz oceniam pozytywnie. Dostaliśmy ponad 39 mln, pomoże nam to dokończyć duże inwestycje drogowe. Ale co będzie za rok, dwa? Potrzebujemy systemowego wsparcia. Domagamy się, żeby nasze straty zostały zrekompensowane w zwiększonych udziałach w PIT albo udziałem w podatku VAT. To zresztą nasze postulaty od lat – mówi Tadeusz ­Truskolaski, prezydent Białegostoku i szef Unii Metropolii Polskich.

– Od początku powstania samorządów planowano, że ich udział w podatku PIT i VAT będzie się zwiększał. To się nigdy nie stało, bo żaden z rządów nie chciał się dzielić z gminami – mówi prof. Ryszard Cichocki z UAM w Poznaniu, socjolog i ekspert od samorządności. – Żeby to się jednak stało, władza centralna musiałaby mieć zasoby, żeby móc coś dzielić. I musiałaby widzieć tego sens. Dziś żaden z tych warunków nie jest spełniony.

Czy stadion ma sens?

Wiadomo już, na czym samorządy oszczędzać nie chcą. Włodarze powtarzają: inwestycji nie zmniejszamy. Dotyczy to także tych projektów, które już przed kryzysem wzbudzały wątpliwości.

I tak Zielona Góra nie rezygnuje z budowy parkingów wielopoziomowych w centrum, m.in. przy Palmiarni, pod nosem urzędników. Inwestycja ma kosztować kilkanaście milionów, ale jest na wczesnym etapie, można się z niej wycofać. Przed podjęciem ostatecznej decyzji włodarze miasta mogliby zapytać kolegów z Łodzi, w jaki sposób parking podziemny w centrum rozwiązał problem parkowania w okolicy. Podpowiedź: nie rozwiązał, po prostu więcej osób wjeżdża do miasta autami, a obiekt na tysiąc miejsc natychmiast się wypełnił.

Białystok nie rezygnuje z budowy hali widowiskowo-sportowej za 200 mln. – Chcę, żeby to był wielofunkcyjny obiekt. Inwestycja ma określone cele gospodarcze, bo takiego obiektu w mieście brakuje. Liczę, że uda się ją zrealizować w partnerstwie z prywatnym inwestorem, więc nie wszystkie koszty spadną na nas i zostaną rozłożone na wiele lat – przekonuje Truskolaski.

Z kolei Kraków przymierza się do modernizacji stadionu Wisły za 20 mln i do budowy parkingu za 60 mln. Inwestycja to konieczność, jeśli miasto chce być gospodarzem igrzysk europejskich w 2023 r.

– Część robót ma związek z bezpieczeństwem, trzeba je wykonać. Czekamy też na decyzję, czy dostaniemy rządowe dofinansowanie. Dopiero wtedy zapadnie decyzja o kształcie inwestycji. Moim zdaniem warto to robić. Impreza spowodowałaby powrót turystów, wpłynie pozytywnie na koniunkturę gospodarczą. Zakładamy, że do 2023 r. świat upora się z pandemią, ludzie będą chcieli złapać oddech, bawić się, wrócić do sportu – zapewnia przewodniczący rady miejskiej Dominik Jaśkowiec.

Słysząc te argumenty Krzysztof Kwarciak, aktywista i radny osiedlowy, puka się w głowę.

– Robić inwestycję za wiele milionów tylko pod jedną imprezę to fatalny pomysł. Tym bardziej że poprzednie edycje imprezy w Azerbejdżanie i na Białorusi nie cieszyły się wielką popularnością. Poza tym stadion jest świetnie skomunikowany, można dojechać tramwajem, po co tam jeszcze większy parking?

Te przykłady to część większej debaty pod tytułem: na co powinny wydawać miasta? Nie ma tu zgody między prezydentami a społecznikami.

– Miasta oszczędzają na kulturze, transporcie, a nie oszczędzają na megalomańskich budowach. W Łodzi mamy już trzy stadiony, budujemy podziemną ulicę za 85 milionów, stawiamy Orientarium za 260 mln. Jakby władze wierzyły, że prosperity będzie trwała non stop. Pandemii nie dało się przewidzieć, ale kryzys albo spowolnienie już tak. Przeinwestowaliśmy. Wielkimi projektami wpędziliśmy się w koszty, z których trudno nam teraz wyjść – wyrokuje Hubert Barański z Fundacji Fenomen, działacz miejski.

Politycy przekonują: inwestycje, także te wielkie, to koło zamachowe gospodarki.

– Odejście od inwestycji to byłby ogromny błąd, który pociągnąłby za sobą bankructwo firm, także lokalnych. Poza tym musimy myśleć w wieloletniej perspektywie. 85 mln na drogę to dziś dużo, ale jeśli nie będziemy rozbudowywali terenu wokół dworca i Nowego Centrum Łodzi, to za parę lat może się okazać, że rejon jest niewydolny infrastrukturalnie – kontruje radny Marcin Gołaszewski.

Wygląda jednak na to, że samorządy nie będą miały wyjścia i będą musiały zejść z wielkich projektów.

– Często realizacja wielkich projektów jest nieracjonalna, jest politycznym budowaniem pozycji, wójt czy prezydent chce pokazać, jakim to jest świetnym gospodarzem, inwestorem. Samorządy patrzą, na co są w stanie pozyskać środki zewnętrzne. Nie myślą o tym, za co będą później utrzymywać te inwestycje – mówi dr Ewa Boryczka z Katedry Gospodarki Regionalnej i Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego. – W kryzysie nie będzie miejsca na takie wydatki.

Nie było odzewu w radzie

Wiadomo też, że decydenci niechętnie oszczędzają na sobie. Bo owszem, w krakowskim magistracie zwolni się sto etatów, głównie po osobach, które pójdą na emeryturę albo nie będą miały przedłużonych umów. Ale zarazem, jak zauważa aktywista Krzysztof Kwarciak, w urzędzie w ciągu dwóch lat przybyło 46 dyrektorów i kierowników. Czy kryzys zetnie też kadrę kierowniczą?

W pandemii w samorządach rośnie zapotrzebowanie na menadżerów. Parę dni temu Łódź powołała pełnomocnika do spraw czystości. Z pensją 5 tys. brutto został nim były poseł Platformy. Poznański MPK powołał nowego członka zarządu – mimo że innym pracownikom obniżono pensje. Nowe stanowisko w zarządzie znalazło się też w Zarządzie Miejskich Zasobów Lokalowych.

Aktywiści chętnie zobaczyliby oszczędności w spółkach miejskich, które są eldorado dla polityków w stanie spoczynku i zasłużonych działaczy. A zarobki tam, jak na warunki samorządowe, są bajeczne. Prezes Łódzkiej Spółki Infrastrukturalnej w zeszłym roku zarobił 420 tys. zł. To były asystent pani prezydent. Rekordzista w białostockiej spółce zarabia 22 tys. zł miesięcznie. Ale prezydenci rozkładają bezradnie ręce: pensje prezesów określa ustawa kominowa, obniżki nie wchodzą w grę.

A może politycy, w ramach solidarności z mieszkańcami, obniżyliby swoje dochody? Prezydent Poznania, zapytany o to przez lokalnych dziennikarzy, obruszył się. Przecież zarabia raptem 7 tys. na rękę, a ma na utrzymaniu nastoletniego syna, i jeszcze te koszty pralni chemicznej…

– Jestem przeciwnikiem pustych gestów. Już nam Kaczyński zmniejszył pensje o dwa tysiące [kiedy wyszły na jaw premie przyznawane przez rząd Beaty Szydło, prezes PiS zarządził obniżki uposażenia posłów. Rykoszetem dostali też prezydenci miast – red.]. Jestem 38. na liście płac w Białymstoku – mówi Tadeusz Truskolaski, prezydent miasta.

Przewodniczący rady miejskiej Krakowa Dominik Jaśkowiec zaproponował kolegom zmniejszenie diet. Ale pozytywnego odzewu nie było. – Nie ma zawodowych radnych, każdy gdzieś pracuje, dużo z nas to przedsiębiorcy, którzy też dostali obuchem przez pandemię, mają problemy finansowe. Było wśród nich oczekiwanie, żeby diet nie ruszać. Obciąłem za to koszty funkcjonowania rady. Catering na sesjach, wyjazdy do miast partnerskich, udział w obchodach – tego wszystkiego nie ma. Oszczędziliśmy 160 tys. zł.

Przykładem dla kolegów z samorządu może być Roman Szełemej, prezydent Wałbrzycha. Przez trzy miesiące przeznaczał jedną trzecią swoich zarobków na wsparcie niezamożnych dzieci albo instytucji kultury. Namówił prezesów miejskich spółek, żeby dobrowolnie obniżyli pensje. Rekordzistka ścięła zarobki o 45 proc. – Skoro mamy kryzys, pracownicy muszą zacisnąć pasa, niektórzy stracili pracę, więc taki gest solidarności był potrzebny. Ja to zrobiłem tak z serca. Należy zawsze pamiętać o tych, którym się w życiu gorzej powiodło. Ale może mnie jest łatwiej, bo mam jeszcze etat w szpitalu. Kolegom z samorządów nie będę mówił, co mają robić – mówi Szełemej.

Odroczone skutki

Co czeka polskie miasta w dalszej przyszłości? Eksperci są zgodni: to dopiero początek kryzysu.

– Prawdziwy spadek wpływów z podatków zobaczymy w przyszłym roku. Tak samo było w kryzysie roku 2008, gdzie straty i problemy samorządów ujawniły się dopiero w kolejnych latach – mówi dr Boryczka.

Tym bardziej, że czeka nas jeszcze jeden cios – podwyżki cen wywozu śmieci.

– Gospodarka odpadami pogrąży samorządy jeszcze bardziej. Budżety będą ograniczone do dwóch pozycji: edukacji i śmieci. Na inwestycje, kulturę i wiele innych wydatków zabraknie środków – prognozuje ekspertka.

A to nie koniec kłopotów. – Spodziewam się, że rząd będzie przerzucał kolejne obowiązki na samorządy, takie jak podwyżki dla nauczycieli, ale nie pójdą za tym pieniądze. W końcu budżet centralny też będzie się kurczył – prognozuje prof. Cichocki. – Rząd będzie chciał większej centralizacji, a tym samym wasalizacji samorządów. Najłatwiej to osiągnąć przez finansowanie samorządów z bezpośrednich dotacji zamiast dopuszczenia ich do większego udziału w podatkach. Samorządy będą się bronić, ale nie mają właściwie jak. Jako mieszkańcy nie odczujemy skutków natychmiast, tylko z czasem, kiedy zabraknie nowych dróg czy torów tramwajowych. Polskie miasta przeszły w ostatnich latach ogromny skok cywilizacyjny. Ale to już przeszłość. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2020