Wietnamski szlak

Przemyt ludzi przez wschodnią granicę nie zaczął się latem. Polska od dawna pełni funkcję ważnego węzła przerzutowego ofiar handlu ludźmi.

06.12.2021

Czyta się kilka minut

Zatrzymanie przez policję na trasie S8 busa przewożącego migrantów.  Wieś Sikory-Piotrowięta, woj. podlaskie.  29 października 2021 r. / MICHAŁ KOŚĆ / FORUM
Zatrzymanie przez policję na trasie S8 busa przewożącego migrantów. Wieś Sikory-Piotrowięta, woj. podlaskie. 29 października 2021 r. / MICHAŁ KOŚĆ / FORUM

Przepraszam, mamo. Moja podróż za granicę się nie powiodła. Bardzo cię kocham! Umieram, nie mogę oddychać” – napisała 26-letnia Pham Thi Tra My tuż przed śmiercią. 23 października 2019 r. jej ciało znaleziono razem z 38 innymi Wietnamczykami w naczepie ciężarówki zaparkowanej w Essex w Wielkiej Brytanii. Pasażerowie zmarli z przegrzania i braku tlenu. Wśród ofiar było dziesięcioro nastolatków.

Tragedia ta wstrząsnęła Europą. Teraz, po trwającym dwa lata śledztwie, przed sądem w Brugii ruszył proces prawdopodobnych organizatorów przerzutu. Temat był szeroko komentowany od Berlina po Londyn, ale w Warszawie nie wzbudził emocji. Szkoda, bo to właśnie Polska jest jednym z kluczowych ogniw przemytniczego szlaku i wiele wskazuje na to, że ofiary znalezione w Essex zaliczyły przystanek właśnie u nas. Polski rząd, strojący się dziś w piórka obrońców Europy przed zalewem migrantów, spóźnił się o jakieś dwie dekady. Latami nie pilnowaliśmy wschodniej granicy. Robili to za nas Białorusini.

Tarzan mówi po rosyjsku

Płacą od 10 do 20, czasem nawet 40 tysięcy dolarów za trasę z Hanoi do zachodniej Europy. Dla większości są to astronomiczne kwoty. Na ich podróż często składa się cała rodzina, włącznie z dalekimi kuzynami. Zakładają, że wysłany w daleką podróż krewny będzie słał w rodzinne strony ciężko zarobione euro. Inni zastawiają swoje domy albo biorą pożyczki u lichwiarzy. Kolejni usłyszą od przemytników: „Nie masz pieniędzy? Nie szkodzi. Odpracujesz po drodze”.

20-letni Hung z wioski Nghi Van był rolnikiem, miesięcznie zarabiał sto dolarów. Nie był w stanie utrzymać się za takie pieniądze. 24-letnia Hai pochodząca z milionowego Hải Phòng handlowała ciuchami na bazarze. Jej mama była ciężko chora, a przemytnicy obiecali jej, że w Europie zarobi tysiąc euro miesięcznie. 16-letni Van był sierotą, pochodził z małej wioski nad zatoką Hạ Long. Zarabiał na życie czyszcząc buty i sprzedając kupony lotto. Żeby wyjechać do Europy, oddał przemytnikom dom po babci.



Zobacz nasz serwis specjalny poświęcony sytuacji na pograniczu polsko-białoruskim


Cała trójka wraz z kolejną dziewiątką Wietnamczyków podróżowała busem, który rozbił się we wrześniu 2015 r. pod Poznaniem. Przez ten wypadek Straż Graniczna trafiła na trop gangu handlarzy ludźmi, jednego z wielu, które operują w Polsce. Dzięki rozmowom z ofiarami, śledczymi i organizatorami poznaliśmy szczegóły przemytniczego procederu.

ONZ szacuje, że rocznie do Europy trafia nielegalnie ok. 18 tys. Wietnamczyków. Pierwszym ogniwem łańcucha są wietnamscy przemytnicy, bo to oni za łapówki załatwiają rosyjskie wizy. Po wylądowaniu w Moskwie, migranci wpadają w ręce miejscowej mafii. Odtąd ich los zależy od szczęścia. Według śledczych mogą trafić do zamkniętych magazynów. Mężczyznom grozi niewolnicza praca na budowach, dziewczynom: wizyty na ekskluzywnych przyjęciach, gdzie będą bite i przymuszane do seksu. Większości nie spotka jednak nic złego.

Najtrudniejszy etap podróży to nielegalny transport z Rosji do Europy. Do niedawna główny szlak wiódł przez Kijów i naszą granicę w Bieszczadach, po wybuchu wojny w Donbasie stracił jednak na znaczeniu. Pozostała trasa przecinająca granicę rosyjsko-łotewską lub białorusko-polską. Ta sama, którą dzisiaj wykorzystują białoruskie służby do przepychania migrantów z Bliskiego Wschodu.

Marcin, warszawski gangster, który zajmował się transportami Wietnamczyków, przekonywał mnie długo, że przewodnikami na tym szlaku od lat są ludzie z rosyjskich i białoruskich służb. – Wołaliśmy na nich „Tarzani” – opowiadał. Wietnamczyków ukrytych pod plandekami ciężarówek dowozili do granicy, którą musieli pokonać na piechotę. Przeprowadzali ich mężczyźni w kominiarkach mówiący po rosyjsku.

Z opowieści śledczych wynika z kolei, że po polskiej stronie do akcji wkracza następna grupa w międzynarodowej siatce – kierowcy z Polski. Ofiary przemytu pakowane są do busów z wypożyczalni i zawożone do podwarszawskich miejscowości, niedaleko barów z wietnamskim jedzeniem lub hurtowni tkanin w Wólce Kosowskiej.


JEST MIEJSCE U MNIE

ANNA ALBOTH, aktywistka: Słowo „push-back” było niezrozumiałe. Szukając zastępstwa, doszliśmy do wniosku, że „wywózka” i „łapanka” oddają to, co się dzieje na granicy. Nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie.


Za organizację transportów odpowiadają nasi rodzimi gangsterzy lub Czeczeni. Do pracy zatrudniają polskich taksówkarzy, płacąc nawet 3 tys. zł za kurs na trasie Warszawa–Berlin. Takich przejazdów kierowca może mieć po kilka w tygodniu. Złapany usłyszy co najwyżej zarzut pomocy w nielegalnym przekroczeniu granicy, za co grozi mu kilka miesięcy więzienia w zawieszeniu. Oskarżenie o udział w handlu ludźmi to jednak rzadkość. Migrant musiałby w trakcie podróży doznać przemocy lub przymusu, by można było go nazwać ofiarą handlu ludźmi. Granica między „zwykłym” wyzyskiem a niewolniczą pracą jest jednak płynna. Ci, którzy nielegalnie wjechali do Europy, harują po 12–14 godzin w salonach paznokci lub restauracjach z orientalnym jedzeniem. Irena Dawid-Olczyk z fundacji La Strada tłumaczy, że psychologiczny mechanizm długu jest czynnikiem, który najsilniej wiąże ofiarę z oprawcą.

Współcześni niewolnicy

Z pomocą kierowców gangsterzy z Polski przekazują ofiary dalej, do swoich kolegów po fachu z Niemiec.

W aktach sprawy prowadzonej przez niemiecką policję odnalazłem informacje o grupie przestępczej operującej na terenie targowiska Dong Xuan Center w Berlinie. W jej skład wchodzili zarówno Wietnamczycy, jak i Polacy.

Ofiary przywożone z naszego kraju, często nastolatki, trafiały do prywatnych mieszkań wietnamskiego gangu. Sprzedawały narkotyki lub papierosy, pracowały w salonie paznokci. Jeden z przestępców przekonywał policjantów, że znalezieni w jego mieszkaniu chłopcy to tak naprawdę synowie.

Przemytniczy szlak nie kończy się na Niemczech. Wiedzie dalej, przez Belgię, Holandię i Francję do Wielkiej Brytanii, gdzie ofiary zmuszane są do prostytucji, pracują na plantacjach marihuany lub w salonach kosmetycznych. Najpewniej taki właśnie los czekałby 39 osób, które zmarły w ciężarówce zaparkowanej w Essex.

Na początku tego roku sąd w Londynie skazał ośmioro członków gangu na kary od 3 do 27 lat więzienia, w tym czterech odpowiedzialnych za tragedię w Essex. Belgijski wątek sprawy dotyczy 24 mężczyzn, którzy odpowiadali za wcześniejszy etap podróży Wietnamczyków znalezionych w ciężarówce. Prokuratura chce udowodnić, że transport 39 ofiar nie był pierwszym przemytem organizowanym przez tę grupę. Akta sprawy liczą 20 tys. stron. Oskarżeni mogą trafić do więzienia na 15 lat.

– Widać, że służby traktują tę sprawę priorytetowo. Niestety, w przeszłości bywało z tym różnie. Kilkoro przemytników odpowiedzialnych za tragedię było już wcześniej na celowniku śledczych, nie zostali jednak zatrzymani – opowiada Wouter Woussen, dziennikarz relacjonujący proces dla belgijskiej gazety „De Standaard”.

Tragicznie brzmi zwłaszcza historia 17-letniego Tran Ngoc Hieu i starszego o rok Dinh Dinh Thai Quyen. Holenderska policja pierwszy raz trafiła na nich w ciężarówce jadącej z Niemiec w maju 2019 r. Hieu zgodził się zeznawać. Twierdził, że przyleciał do Moskwy na mistrzostwa świata w piłce nożnej. Tam grupa Wietnamczyków przekonała go do podróży na zachód. Spędził półtora miesiąca w mieszkaniu gdzieś w Rosji, następnie przewieziono go do Niemiec. Pamiętał imiona przemytników, ale „zapomniał” wszystkie numery telefonów, adresy i miejscowości, w których przebywał.

Niepełne zeznania to norma wśród ofiar handlu ludźmi, także w Polsce. Część z nich celowo gubi dokumenty, zaniża swój wiek. Dzięki temu liczą na lepsze traktowanie, bo jako „nieletni” trafią do domów dziecka. Alternatywą są dla nich zamknięte ośrodki dla migrantów i deportacje.

Hieu i Quyen trafili do ośrodka dla nieletnich. W teorii takie miejsca są dobrze ukryte, a ich adresy tajne. W praktyce nieletni Wietnamczycy niejednokrotnie trafiają z powrotem w ręce przemytników. Ochrony nieletnich nie ułatwia fakt, że takie ośrodki są otwarte, zarówno w Niemczech, jak i w Polsce.

Hieu i Quyen wyszli ze schroniska 11 listopada 2019 r. Wsiedli w taksówkę, dojechali do mieszkania pod Brukselą, gdzie spędzili dwa tygodnie. Stamtąd trafili na pakę ciężarówki zmierzającej do Wielkiej Brytanii. Kilka godzin później udusili się wraz z 37 innymi ofiarami.

Rzeczpospolita niewzruszona

Polskie władze nieszczególnie przejęły się tragedią w Essex. Tak wynika z raportu departamentu stanu USA, który co roku bada, w jaki sposób poszczególne kraje radzą sobie z handlem ludźmi. Najnowsza odsłona raportu pokazuje, że polskie władze są nieprzygotowane do zwalczania procederu. Krytyka spadła między innymi na Państwową Inspekcję Pracy, która przez dwa lata nie była w stanie znaleźć ani jednej ofiary handlu ludźmi. W polskim prawie brakuje nawet klarownej definicji tego procederu, który klasyfikuje się jako stręczycielstwo albo łamanie praw pracowniczych, bo te przestępstwa łatwiej udowodnić w sądzie. Kary za nie są jednak znacznie niższe.

W czasie pandemii skala przemytu mocno zmalała. Jeszcze w 2018 r. w Polsce schwytano 227 Wietnamczyków, którzy nielegalnie przekroczyli granicę, rok później: 115. W 2020 r. strażnicy graniczni znaleźli tylko 29 takich osób.

– Pandemia nie sprzyja podróżom, a do tego Wietnam do niedawna był szczelnie zamknięty, władze praktycznie odcięły kraj. Poza tym poważni przemytnicy zwinęli żagle, nie będą się teraz pchali na naszą wschodnią granicę, skoro oczy wszystkich skierowane są właśnie tam – twierdzi mój rozmówca ze Straży Granicznej.

Nie miejmy jednak złudzeń – gdy tylko sytuacja się uspokoi, przemytnicy znów ruszą do akcji, co najwyżej znajdą inne szlaki. W grę wchodzą zbyt duże pieniądze.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2021