Merkel po raz czwarty

Na trzy miesiące przed wyborami do Bundestagu niemiecką debatę kształtuje polityka zagraniczna. Zwłaszcza stosunek do USA i prezydenta Trumpa.

27.06.2017

Czyta się kilka minut

Angela Merkel, Berlin, 2 czerwca 2017 r. / REX / Shutterstock / EAST NEWS
Angela Merkel, Berlin, 2 czerwca 2017 r. / REX / Shutterstock / EAST NEWS

Polityczne dyskusje przy piwie rzadko niosą poważne skutki. Chyba że wypowiada się kanclerz Merkel, a w Niemczech idą wybory. „Czasy, w których w pełni mogliśmy się zdać na innych, są nieco za nami” – to zdanie brzmi z pozoru ogólnie i zachowawczo. Czyli typowo dla Angeli Merkel, znanej z niechęci do skrajnych pozycji i odwlekania decyzji do ostatniej chwili. A jednak te słowa, wypowiedziane w namiocie piwnym w Monachium, na spotkaniu z bawarską CSU („siostrzaną” partią CDU), wywołały wiele dyskusji w Niemczech i za granicą. „My, Europejczycy, musimy wziąć swój los we własne ręce” – dodała jeszcze pani kanclerz.

Nie wypowiedziała nawet nazwiska Donalda Trumpa, ale jej słowa odczytano jako krytykę prezydenta USA. Szefowa niemieckiego rządu krytycznie relacjonowała ich spotkanie podczas majowego szczytu G7 na Sycylii. To tam, według ustaleń niemieckich mediów, pozostali przywódcy Zachodu starli się z Trumpem, gdy ten nie chciał publicznie poprzeć ustaleń porozumienia paryskiego w sprawie walki z ociepleniem klimatu.

Niedługo potem Trump ogłosił, że USA wycofają się z podpisanej w 2016 r. umowy. Wywołało to szok w Niemczech, gdzie walkę z globalnym ociepleniem wpisują na sztandary wszystkie siły polityczne. „To wypowiedzenie wojny wspólnocie międzynarodowej i rozsądkowi” – oceniał decyzję Trumpa tygodnik „Der Spiegel”. Według ustaleń tej gazety, polityka Trumpa zaskoczyła Urząd Kanclerski, w którym ponoć liczono, że wraz z objęciem urzędu stanie się on bardziej przewidywalny i kompromisowy. Ale ta strategia Berlina zawiodła, a lista rozczarowań jest długa. Trump nie omieszkał krytykować Niemiec za ich bilans handlowy, w którym eksport silnie dominuje nad importem. Niechętnie wypowiadał się też o Unii Europejskiej. Słowa Merkel z Monachium – to wyraz tej frustracji.

Wyblakły „efekt Schulza”

Na jej słowa najszybciej zareagował jednak ktoś inny niż Trump. „Jeśli Merkel teraz w namiocie piwnym odkryła Europę, to mogę tylko powiedzieć: lepiej późno niż wcale” – to riposta Martina Schulza, przewodniczącego SPD i głównego rywala Merkel w walce o fotel kanclerski w wyborach do Bundestagu, które odbędą się 24 września.

Także słowa lidera SPD można odczytać jako wynik frustracji. Niewiele zostało bowiem z „efektu Schulza”, który na początku roku napędzał jego kampanię. Gdy w styczniu ogłosił decyzję o starcie, jego partia po raz pierwszy od lat zrównała się w sondażach z CDU/CSU, a sam Schulz popularnością przebijał nawet Merkel.

Cztery miesiące później słupki poparcia wróciły jednak do stanu sprzed roku: wyraźnie prowadzi CDU/CSU, na które chce głosować aż 39 proc. Niemców, a SPD została w tyle z 25 proc. poparcia. Pozostałe liczące się partie – liberalna FDP, Zieloni, Partia Lewicy i Alternatywa dla Niemiec – zbierają poniżej 10 proc. i walczą o trzecie miejsce. A liberałowie – także o ewentualne miejsce w przyszłej rządowej koalicji, razem z chadecją. Gdyby po 24 września powstał rząd chadecko-liberalny (CDU/CSU-FDP), byłaby to dla Schulza podwójna klęska – jego partia nie tylko przegrałaby wybory, ale wypadła też z „wielkiej” koalicji rządowej, którą współtworzy teraz wspólnie z formacją Angeli Merkel.

Pod wodzą Schulza socjaldemokraci przegrali w tym roku z CDU/CSU w trzech wyborach landowych. Najbardziej bolesna była porażka w Nadrenii Północnej-Westfalii, najludniejszym niemieckim landzie, gdzie w ciągu ostatniego pół wieku SPD nie rządziła tylko przez pięć lat.

Temat na kampanię

W tej sytuacji szanse Schulza na fotel kanclerski wyglądają miernie. Nie udało mu się przekuć dużego początkowo zainteresowania wyborców i mediów w trwałe poparcie, bo poza emocjonalnymi przemówieniami i przywoływaniem hasła sprawiedliwości społecznej przez długi czas nie miał konkretnych propozycji. Dopiero teraz, w połowie czerwca, przedstawił konkretne projekty zmian w systemie podatkowym. Swoje oficjalne programy wyborcze obie duże formacje, SPD i chadecja, zamierzają opublikować na przełomie czerwca i lipca.

Mając za lidera Schulza, byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, SPD planowała proeuropejską i krytyczną wobec Trumpa kampanię. Ale teraz tę tematykę skutecznie przejmuje Merkel. W swej karierze rzadko krytykowała ona dotąd Stany Zjednoczone – zarówno na arenie międzynarodowej, jak i wtedy, gdy wyszło na jaw, że amerykańskie służby podsłuchiwały jej komórkę. Ale teraz wybitna niepopularność Trumpa w Niemczech sprawia, że Merkel nie może dopuścić, aby powstało wrażenie, że udziela mu poparcia.

– USA to dobry temat na kampanię, ale Merkel zabrała go SPD, bo już od wyboru Trumpa okazywała wobec niego zdystansowane stanowisko – mówi „Tygodnikowi” Josef Janning, szef berlińskiego biura think tanku Europejska Rada Spraw Zagranicznych. – SPD mogłaby dziś przypomnieć, jak w 2003 r. Merkel, będąc jeszcze liderką opozycji, popierała interwencję USA w Iraku wbrew ówczesnemu lewicowemu rządowi Gerharda Schrödera. Ale to było dawno temu. A dziś kanclerz pozycjonuje się tak, że popiera ją większość Niemców.

Nastroje przy kanclerz

Także w polityce europejskiej Schulz może mieć problem z przebiciem się przez dyskurs narzucony przez chadeków. – SPD podkreśla, że chce uczciwszej Europy, w której Niemcy nie forsują polityki oszczędności, lecz wzmacniają wymiar socjalny. Ale sami Niemcy nie chcą, by Berlin tylko wystawiał czeki – uważa Janning. – Owszem, są za ogólnie pojętą solidarnością. Ale w chwili, gdy pojawia się wrażenie, że socjalne przywileje dla innych mają być opłacane przez Niemców, przestają być tak entuzjastyczni. W ten sposób nastroje są raczej przy Merkel.

Tymczasem, patrząc na dzisiejszą Europę, niemieckie wybory sprawiają wrażenie niczym z poprzedniej epoki: nastroje antyunijne są minimalne, a politycznego sporu nie kształtuje konflikt między zwolennikami i przeciwnikami integracji, jak miało to miejsce we Francji czy Holandii. Skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec, powstała w 2013 r. jako ruch sprzeciwu wobec wspólnej waluty, szczyt popularności – na poziomie 15 proc. poparcia – osiągnęła w 2016 r. na fali nastrojów antyuchodźczych i antymuzułmańskich. Dziś sondaże dają jej 7-8 proc. głosów, niewiele ponad progiem wyborczym.

– Opinia publiczna czuje, że jeśli Unia się rozpadnie, to będzie nie do odtworzenia. Dlatego gdy w Europie podniosła się fala populizmu, w Niemczech krytyka Unii, która przecież też była tu obecna, się zmniejszyła – mówi Janning.

W efekcie główne partie rywalizują o to, kto lepiej zagospodaruje hasło „więcej Europy”. Zwłaszcza że po wygranych przez Emmanuela Macrona wyborach we Francji w Berlinie dyskutuje się teraz o pobudzeniu niemiecko-francuskiej współpracy dla wzmocnienia Unii.

Macron jest nad Szprewą pożądanym partnerem. Wyjaśnia to Josef Janning: – Każda ze stron próbuje interpretować zwycięstwo Macrona na swoją korzyść. Merkel podkreśla, że chce we Francji reform na wzór niemiecki. Z kolei SPD skupia się na proponowanym przez niego budżecie strefy euro i wsparciu dla biedniejszych krajów. Ale patrząc na rolę, jaką Europa odgrywała w wyborach we Francji, Wielkiej Brytanii czy Holandii, to niemieckie różnice wydają się minimalne.

Więcej odpowiedzialności

Kontakty Waszyngton–Berlin pogarsza też spór o nowe sankcje wobec Rosji, za którymi w połowie czerwca głosował Senat USA. Według projektu (w międzyczasie zablokowanego przez Izbę Reprezentantów) miały objąć także europejskie firmy inwestujące w rosyjski sektor energetyczny. To wywołało silny sprzeciw w Niemczech: szef MSZ Sigmar Gabriel z SPD (partii tradycyjnie przychylnej niemiecko-rosyjskim projektom energetycznym) wydał razem z austriackim kanclerzem Christianem Kernem oświadczenie, w którym w emocjonalnym tonie zarzucali Stanom mieszanie się w nie swoje sprawy. Merkel poparła ostre stanowisko Gabriela.

Niemieccy politolodzy ostrzegają jednak, aby z krytycznego tonu wobec USA i Trumpa nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Słynne powojenne „Westbindung”, czyli „przywiązanie do Zachodu”, to fundament polityki zagranicznej Niemiec. A politycy są świadomi, że bez parasola obronnego, jaki nad Europą roztaczają USA w ramach NATO, europejska integracja nie byłaby możliwa. Dlatego Berlin nie zamierza zrywać z Amerykanami, a Merkel będzie szukać porozumienia z Trumpem. Wyraźnie odrzuca też tytuł „przywódcy wolnego świata”, jaki przypisują jej teraz często światowe media.

Ale w trwającej dyskusji chodzi nie tylko o kampanię wyborczą. Dla wielu jest ona sygnałem głębszych zmian, zachodzących w polityce zagranicznej i zbiorowej tożsamości Niemców. – Merkel sygnalizuje swoimi wypowiedziami, że w przyszłości Niemcy będą musieli przejąć więcej odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo, zwiększyć wydatki na obronę i więcej o niej dyskutować. To duża zmiana – tłumaczy Josef Janning.

W przeszłości takie tematy wywoływały bowiem wiele emocji. Sprzeciw wobec interwencji USA w Iraku kanclerz Schröder uczynił w 2002 r. jednym z tematów swej kampanii, co pozwoliło mu wtedy wygrać reelekcję. Tę niechęć do decydowania o kwestiach bezpieczeństwa można wyjaśnić zimnowojennym podziałem kraju, gdy sami Niemcy nie mieli na te tematy wiele do powiedzenia, a ewentualna wojna toczyłaby się na ich ziemi. Dlatego nerwowo śledzili wydarzenia po obu stronach żelaznej kurtyny.

– Dziś zarówno Stany, jak i Rosja nie odpowiadają oczekiwaniom Niemiec. Normalnie mielibyśmy większą polaryzację nastrojów, ludzie byliby w panice, ale tego dziś nie czuć – mówi Janning. – To sygnał, że w zbiorowej świadomości Niemcy pogodzili się z nowym położeniem swego kraju i zrozumieli, że sami muszą przejąć więcej odpowiedzialności.

W tym kontekście nie dziwi zapowiedziane przez kanclerz stopniowe podnoszenie wydatków na obronę do uzgodnionego w NATO poziomu 2 proc. PKB. Schulz krytykuje tę decyzję Merkel, ale nie wzbudza ona dużego społecznego sprzeciwu. W ostatnich latach coraz mniej kontrowersji budzą też misje zagraniczne Bundeswehry.

Przed czwartą kadencją?

Tak dużo uwagi poświęcanej polityce zagranicznej wynika nie tylko z wydarzeń zewnętrznych – jak polityka Trumpa czy Brexit – ale też z bieżącego kalendarza politycznego. Wkrótce, 7 i 8 lipca, w Hamburgu odbędzie się tegoroczny szczyt G20, a Merkel jako gospodarz odpowiada za wypracowanie na nim kompromisu. Dlatego w ostatnich tygodniach intensywnie podróżowała do światowych stolic, należących do G20.

O ile w większości planowanych tematów – od zdrowia i współpracy rozwojowej z Afryką aż do wolnego handlu – kompromis jest możliwy, to otwarte pozostaje pytanie, jak potraktować kwestię walki z ociepleniem klimatu po decyzji Trumpa. Media spekulują, że Merkel może izolować go na wzór ostatniego szczytu G7. Ale otwarta konfrontacja z prezydentem USA nie jest jej na rękę, bo Merkel potrzebuje jego współpracy w innych kwestiach.

Szczyt w Hamburgu będzie uważnie obserwowany, bo na krótko przed wakacyjną przerwą da szansę niemieckim partiom, przede wszystkim CDU oraz SPD, aby pokazać się wyborcom w międzynarodowym, globalnym kontekście i zaprezentować swoją wizję polityki zagranicznej. A jeszcze przed szczytem G20 obie główne formacje ogłoszą swoje programy.

Najważniejszy etap kampanii zacznie się zatem po wakacjach, bo wielu wyborców – w tym Niemcy upodobniający się dziś do wielu krajów Europy – podejmuje teraz decyzję dynamicznie i często w ostatnich tygodniach przed głosowaniem. Ale wszystko wskazuje na to, że we wrześniu Stany pod kierownictwem Trumpa nadal będą mocno antagonizować Niemców.

Wiele wskazuje też na to, że po 24 września kanclerzem Niemiec zostanie Angela Merkel – już po raz czwarty. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2017