Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kibic sanmaryński jest najmocniej doświadczonym kibicem planety, zajmuje na niej zatem miejsce najgodniejsze. Najpewniej jest to osobnik nigdy niegwiżdżący na swych piłkarzy, pozbawiony żalu i agresji. Jest symbolem wzniosłości, żarliwości, wiary, optymizmu, przywiązania i szczerej ekstazy – te słowa, w przypadku stanu umysłu sanmaryńskiego ultrasa znaczą doprawdy kompletnie coś innego, niż u dowolnego ultrasa w dowolnym kraju Europy. Kibice San Marino to elita elit, esencja patriotyzmu nieskalanego sztucznym nadęciem czy projektowanym ustawowo umiłowaniem ojczyzny. Wzór wzorów, niedościgły dla żadnej innej nacji. Kibic sanmaryński hipnotyzuje świat i obraża matematyków.
Czym jest sukces, z którego kibic sanmaryński się raduje? Odpowiedzi czy raczej wstępu do niej udzielił trener San Marino, zwany selekcjonerem. Wuefista z wieloletnim stażem, człowiek najdłużej w Europie trenujący drużynę narodową, rzekł publicznie, że sukcesem będzie przegrana jego drużyny 5:0, nie wyższa. Wyżej przegrać, znaczy przegrać naprawdę – tak tę wypowiedź należy czytać. Marzenia się spełniają. Stało się. Jego piłkarze przegrali (?) zgodnie z ambitnym planem dokładnie 5:0. Sukces? Tak.
Pytań jednak jest więcej. Czy przegrana 5:0 jest zwycięstwem, czy może zwycięskim remisem? Musimy o oto zapytać, by zrozumieć. Możliwe, że by pojąć, trzeba było być podczas owego meczu w tradycyjnym sanmaryńskim domu. Czy ostatni gwizdek był powodem do wybuchu radości? Dzieci szalały, ojcowie klepali się po plecach? Kibice wylegli na place miasta bądź trąbiąc jeździli w kółko swymi samochodami? A może podeszli do tego wyniku sceptycznie, jak to do remisu, wyniku nigdy niedającego pełni satysfakcji? Żal doprawdy, że dzisiejsze media nie badają nastrojów innych niż płacz bądź euforia.
Ocena rzeczywistości arytmetycznej przemieszanej z rzeczywistością emocjonalną ma tak przejmującą i nieoczekiwaną moc, że udzieliła się komentatorom i kibicom w Polsce. Wszyscy nasi stwierdzili, że wygrana z San Marino w stosunku pięć do zera jest dla drużyny polskiej wynikiem bardzo słabym. Kibice gwizdali podczas meczu i pozwalali sobie na zachowanie szydercze wobec własnych piłkarzy. Sanmaryńczyk nigdy się tak nie zachowuje.
Suma spostrzeżeń pomeczowych wygląda więc następująco: oto maleńkiemu państwu z maleńką drużyną, której kibicuje maluśko ludzi, udało się narzucić Polsce absolutną symetrię w sferze odczuwania. Sanmaryńczycy wedle własnej koncepcji sukcesu sukces odnieśli, Polacy wedle narzuconej im logiki przegrali albo ledwie zremisowali. Wynik, który dla ułatwienia i jasności, odkąd istnieje piłka, jest określany za pomocą liczb, nic nie znaczy. Liczby, jak się okazuje, nie są wszystkim, matematyka w tym przypadku nie jest królową nauk.