Mamy dzieci

Rozpięta bluzka modelki odsłania pierś, do której zbliża się głowa kilkuletniego chłopca. Przedszkolak stoi na krześle, by dosięgnąć ustami sutka z mlekiem. Prowokacja? Anty-pornografia? Jedyny sposób, by temat bycia rodzicem zwrócił uwagę ogółu?

10.09.2012

Czyta się kilka minut

Nika Krzyś Świtalska, praca z serii „Makatki Igi” / Fot. Redcat Photo
Nika Krzyś Świtalska, praca z serii „Makatki Igi” / Fot. Redcat Photo

Niedawna okładka tygodnika „Time” to chyba pierwszy w historii przypadek, kiedy z kwestii wychowawczych zrobiono ogólnoświatowego newsa. A przecież rodzicielstwo to powszechne ludzkie doświadczenie, a zarazem podstawowe i najskuteczniejsze narzędzie kształtowania jednostek i społeczeństw. „Kultura przyswoiła rodzicielstwo bliskości do tego stopnia – pisze „Time” – że prawdopodobnie sami wychowujecie dzieci w jego duchu, nawet o tym nie wiedząc”. Także w Polsce zjawisko robi się coraz bardziej widoczne. Pytanie jednak, czy matki pragnące dać dzieciom pełnię bliskości nie cierpią na chorobliwe poczucie winy? I na czym w ogóle rodzicielstwo bliskości polega?

REAGUJ NA PŁACZ

„Nie jesteśmy ekstremistami – komentuje materiał „Time’a” William Sears, amerykański pediatra, jeden z założycieli nurtu rodzicielstwa bliskości. – Proponowany przez nas sposób bycia z dzieckiem jest naturalny, bliski instynktom”. Spór o naturalność i rolę instynktu w rodzicielstwie rozgorzał w USA w połowie lat 70., kiedy ukazała się książka Jean Liedloff „W głębi kontinuum”. My, ludzie zachodniej cywilizacji, brzmi diagnoza Liedloff, odczuwamy nieusuwalny brak najistotniejszej cząstki nas samych z konkretnego, pozametafizycznego i pozapsychologicznego powodu: nie zadbano o nasze podstawowe potrzeby, kiedy przychodziliśmy na świat i w ciągu pierwszych miesięcy naszego życia. Książka Liedloff proponuje alternatywną drogę wychowania – na wzór obyczajów plemiennych dziecko ma pozostawać w nieustającym fizycznym kontakcie z matką do momentu, kiedy samo zacznie się przemieszczać (np. ma być noszone w chuście). Późniejsza działalność Billa i Marthy Sears sprzyja wydobyciu idei Liedloff z podziemia kontrkultury.

Searsowie wystąpili we wszystkich najbardziej popularnych amerykańskich talk-shows, stworzyli sieć poradni dla rodziców i własną klinikę pediatryczną. Napisali dziesiątki książek, w których napominają: karm piersią jak najdłużej, jak najwięcej noś niemowlę na rękach, śpij z dzieckiem, reaguj natychmiast na każdy jego płacz...

Te zalecenia to do dziś dla wielu szok. Żadnemu rodzicowi nie są obce stare prawdy: „nie noś, bo będzie tobą rządziło”, „nie biegnij od razu, niech się wypłacze”, „nie bierz do łóżka, bo źle wychowasz / zarazisz / zgnieciesz / mąż też ma do ciebie prawo”. Kto nie zna z własnego doświadczenia, na pewno słyszał od swojej mamy o koszmarze karmienia o ustalonych porach albo zakazie karmienia, gdy jest się przeziębioną. Wielu rodziców młodszego pokolenia przeszło szkołę Tracy Hogg, która w kultowym „Języku niemowląt” radzi, jak uczyć kilkudniowe dzieci spania w samotności i jak regulować pory karmienia, żeby odstępstwo od nich nigdy nie przekraczało pół godziny. Zdarza się, że rodzice – przejęci zaleceniami Hogg i odmawiający noszenia płaczącego dziecka w obawie, że „się przyzwyczai” – nie mogą jednak znieść krzyku. Wytłumiają wtedy drzwi do pokoju, wynoszą łóżeczko z dzieckiem na korytarz, wkładają zatyczki do uszu... Co jest nie tak z ludźmi, którzy nie chcą utulić własnego dziecka, kiedy płacze?

Jeśli już, to coś może być nie tak z kulturą, która ich ukształtowała, a w rodzicach grają uczucia znane każdemu, kto ma dzieci: bezradność, osamotnienie, zmęczenie, chęć sprostania odpowiedzialności i poczucie winy – wybuchowa mieszanka.

ZABIERZ DO ŁÓŻKA

Nieograniczanie się w noszeniu niemowlęcia często otwiera drogę do nowego sposobu na życie. Piszą o tym młode matki na popularnym forum „Kawałek szmaty, chusty i...”: „Nagle wszystko wydaje mi się osiągalne. Kiedy nie słucham ubolewań sąsiadek i ciotek w sprawie fatalnego wpływu noszenia na dziecko, przestaję się też przejmować ich gadaniem w innych kwestiach. W chuście mam dwie ręce wolne, nie bolą mnie plecy od targania wózka po schodach, a córeczka prawie nigdy nie płacze”.

Jest też ciemna strona noszenia: „K...a, nie da się, no prostu nie da się zmywać naczyń z dzieckiem w chuście, nie mówiąc o pracy przy kompie!” – daje upust swojej furii Daga z Krakowa. Jak wiele młodych matek przejętych ideą bliskości, dała się urzec książce Jean Liedloff. W Polsce, gdzie prawie nie ma tłumaczeń Searsów, teoria kontinuum często stanowi zastępnik ich idei, mimo że nie jest z nią bezpośrednio związana. Zbiera przy tym żniwo poczucia winy: „Jestem załamana – mówi Kaśka z Krakowa, mama 3-letniej Helenki, deklarująca się jako bliski rodzic. – Boję się, że strasznie zaszkodziłam Heli, że przerwałam kontinuum, bo nie spałam z nią, jak była maleńka, bo nie znałam jeszcze wtedy tej teorii! Myślę, że zrobiłam jej krzywdę nie do naprawienia”. „Przez 24 godziny po lekturze tej książki byłam w takiej depresji, że chciałam się zastrzelić” – dodaje inna matka.

Poczucie, że przyczyniłam się do zerwania kontaktu mojego dziecka z mityczną pełnią człowieczeństwa, jest obezwładniające. Liedloff mówi o deprywacji potrzeby przebywania w objęciach matki, przekonując jednocześnie o możliwości uleczenia – poprzez noszenie, trzymanie na kolanach, zabieranie na noc do łóżka nawet podrośniętych dzieci. Uwodzi jednoznacznością diagnozy i kaznodziejskim językiem, ale nie oferuje realnego wsparcia. Sugestywna wizja powrotu do natury kiepsko się przekłada na rzeczywistość.

WEŹ GŁĘBOKI ODDECH

Rodzicielstwo bliskości to jednak nie tylko naturalny poród, karmienie piersią, noszenie w chuście i wspólna sypialnia. To rezygnacja z metod wychowawczych opartych na przewadze nad dzieckiem, a zamiast tego nauka jego rozumienia i porozumiewania się z nim. W tym podejściu nie ma miejsca na kary, żadne propagowane przez telewizyjną „Supernianię” „karne jeżyki” nie wchodzą w grę. „Traktuj dziecko tak, jak sam chciałbyś być traktowany – napominają Martha i Bill Searsowie w swoich „Ośmiu zasadach rodzicielstwa bliskości”. – Przyjmij za naturalne, że popełnia ono błędy. Staraj się zrozumieć motywacje. Nie wyciągaj konsekwencji, przyjdą same”.

Jak w takim razie kierować dzieckiem? Czy w ogóle mu nie mówić, co wolno, a czego nie wolno robić? Wielu rodziców boi się łatki bezstresowego wychowania. Nie chodzi o staranie, żeby dziecko nie przeżywało żadnych trudnych emocji, ani o pozwalanie mu na wszystko. Rodzicielstwo bliskości oparte jest na psychologicznej teorii więzi, w myśl której dziecko uczy się przede wszystkim przez naśladowanie. Dlatego zamiast nakazywać, poleca się zachęcać do odpowiednich zachowań poprzez współuczestnictwo. Naszą główną troską jest – powiadają twórcy RB – żeby relacja z dzieckiem nie była oparta na strachu: dziecka przed rodzicem i rodzica przed tym, co z dziecka wyrośnie.

Pozbyć się strachu nie zawsze jest łatwo. – Jak mam to robić? – żali się Marek, tata 5-letniego Kazia i 3-letniej Zoi. – Kiedy znów szaleją po całym domu, a przy tym się biją, nie mam ochoty być rozumiejący. Mam ochotę wysłać każde do oddzielnego pokoju i pozamykać drzwi.

Marek stosuje wszystkie zalecane metody: przeczekanie, odwrócenie uwagi (dzieci), trzy głębokie oddechy (własne). Coraz częściej nie pomagają.

Okazuje się, że zarówno radykalny zwrot ku naturalności spod znaku kontinuum, jak przyzwolenie na słuchanie dziecka zamiast karania go nie uwalnia rodziców. Kołowrót bezradności, zmęczenia, poczucia winy kręci się niezależnie od stosowanych metod wychowawczych.

– Rodzicielstwo bliskości zakłada – mówi Agnieszka Stein, związana z ruchem RB psycholożka, autorka przewodnika dla rodziców „Dziecko z bliska” – że rodzic ma uporządkowane życie emocjonalne i umie odpowiednio dbać o własne potrzeby, zaznaczać swoje granice z szacunkiem dla drugiego człowieka.

Tu, zdaje się, leży przyczyna, dla której RB najczęściej pozostaje zewnętrzną instrukcją obsługi, która nie działa: nie zajmuje się problemami emocjonalnymi dorosłych.

POKAŻ SIĘ Z CHUSTĄ

„Ten nowy Hoppediz [chodzi o popularną markę chusty] jest taki słodki!!! Nie mogę przestać o nim myśleć!”, „Dziewczyny, mój mały ma pół roku i idzie do żłobka, jak mam go do tego przygotować zgodnie z RB?” – można przeczytać na „Kawałek szmaty...” i na „Chustoforum”. Noszenie w chuście, zamiast realizacją idei bliskości, staje się znakiem przynależności do pewnej grupy. Prawdziwa chustowa mama nie pokaże się z chustą elastyczną, tylko tkaną. To nic, że i jej, i dziecku jest w elastycznej wygodnie: tkana ma zalety, o których wie cały eko-świat. Presja na bycie trendy jest duża, jak w każdym środowisku, tylko że tu chodzi o matki, które – jak to po porodzie – zmagają się nieraz z silnymi emocjami. Potrzebują wsparcia, a nie walki o niebycie wykluczoną na jeszcze jednym polu.

Rodzicielstwo bliskości i półroczne dziecko w żłobku to oksymoron, ale na forum nikt tego głośno nie powie. Inna rzecz, że wokół forów chustowych, a także stron dziecisawazne.pl i dzikiedzieci.pl powstało silne środowisko, coraz mocniej działające także poza siecią. Na jego zapotrzebowania odpowiada pismo „Gaga”, wydawnictwo Mamania, szereg firm produkujących chusty, drewniane zabawki, ekologiczne dania dla niemowląt, pieluchy wielorazowego użytku (zestaw takich pieluch, które trzeba prać jak starą dobrą tetrę, kosztuje od 550 do 1300 zł, są i jeszcze droższe)... Słuszna idea często staje się tylko modą, zdrowszą niż inne, ale równie kosztowną. Bycie eko-rodzicem, naturalnym rodzicem, rodzicem RB – nie dość, że to zabawa dla zamożnych, to wśród etykietek łatwo zagubić istotę rzeczy.

Marcin i Jaga nie pozwalają córkom jeść u znajomych, jeśli nie mają pewności, że jedzenie nie jest przetworzone, a kilkumiesięcznego syna najczęściej noszą bez żadnej pieluchy, starając się wyczuć moment, kiedy chce mu się siusiu, i wysadzić wtedy na nocnik. – Żeby w naturalny sposób zdobywał świadomość swojego ciała – tłumaczy Marcin. – Indianie w dżungli też przecież nie używają pieluch.

Przesada? Wielu rodziców jednak dba o naturalność rozwoju swoich dzieci i martwi się, kiedy w przypadkowych sytuacjach pociechy pożerają chemiczne ciastka. Jak z tego wybrnąć? Nie chodzić do znajomych, którzy nie są „eko”? A może aż tak bardzo się nie przejmować?

Wydaje się, że podstawowym problemem wszystkich rodziców, nie tylko tych spod znaku RB, jest określenie własnych priorytetów. – Mnie najbardziej zależy, żeby wiedzieć, co robić w trudnych dla mnie sytuacjach – wyznają zgodnie Marcin od braku pieluch i Marek od rozbieganych Kazika i Zoi. – Chcę znać na nich jakiś sposób.

Ale rodzicielstwo bliskości, jak każda inna koncepcja wychowawcza, nie może podać „sposobu na dzieci”. Nie twierdzi też, że taki sposób zna. Jedyne, co może rodzicom dać jakikolwiek system wychowawczy, to pomoc w odpowiedzeniu sobie na pytanie, jak chcę, jako dorosły, wychowywać sam siebie. Ostatnie z ośmiu pryncypiów sformułowanych przez Searsów dotyczy harmonii w życiu osobistym – trudno się nie zgodzić z Agnieszką Stein, że powinien to być punkt pierwszy.

***

Dziś już wiemy: ponad 90 proc. niemowląt źle znosi spanie w samotności, a potrzeba dotyku jest u małych dzieci jedną z prymarnych – jej niezaspokojenie prowadzi do zaburzeń rozwoju. Podobne wyniki uzyskiwano w badaniach zarówno w Stanach, jak w Europie, najbardziej znane są prace psychologów skandynawskich. Zbliżone do Searsowego podejście do rodzicielstwa od lat funkcjonuje w Szwecji i Danii. W pierwszej połowie XX w. podobnie myślał w Polsce Janusz Korczak. Te same wartości propaguje ruch Porozumienia bez Przemocy.

Rodzicielstwo bliskości dostrzegło więc i postawiło na społecznym forum bardzo ważny problem. Czy jesteśmy świadkami rewolucji w wychowaniu? Na pewno zrobiliśmy pierwszy krok: potrafimy już głośno mówić, jakie to trudne mieć dzieci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Nauczycielka, współzałożycielka Szkoły Demokratycznej w Krakowie, autorka tekstów i wywiadów publikowanych m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, dotyczących zwłaszcza problematyki wychowania oraz literatury dziecięcej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2012