Cegła z Birkenau

Prof. Marek Kucia: Jeszcze dekadę temu z badań wynikało, że istotne jest rozróżnienie między Auschwitz jako miejscem cierpienia Polaków, a miejscem zagłady Żydów. Dziś, wydaje się, ten problem zniknął. Rozmawiali Michał Olszewski, Tomasz Ponikło

28.12.2009

Czyta się kilka minut

Auschwitz, brama do Byłego Nazistowskiego Obozu Koncentracyjnego / fot. MK /
Auschwitz, brama do Byłego Nazistowskiego Obozu Koncentracyjnego / fot. MK /

Tygodnik Powszechny: Mówiąc o kradzieży napisu "Arbeit macht frei", pracownicy Muzeum KL Auschwitz-Birkenau sprawiają wrażenie absolutnie zaskoczonych. "U nas? Przecież myśmy się nie spodziewali". Jakby do tego miejsca zło nie miało dostępu.

Prof. Marek Kucia: Trudno się dziwić. W polskiej kulturze jest coś takiego, co sprawia, że wierzymy w nietykalność pewnych przestrzeni. Do czasu pierwszych głośnych kradzieży w polskich kościółkach nikt się nie spodziewał, że złodziej odważy się ukraść ze świętego miejsca rzeźbę, jak czasem mówią ludzie na wsi, "starożytną". Auschwitz i Birkenau pod tym względem są podobne. To miejsce definiowane jako "Święte Świętych", centrum przestrzeni sakralnej, dlatego pewne rzeczy w głowie się nie mieszczą. A jeśli już coś definiujemy, to później przychodzi ponosić konsekwencje. Spodziewamy się określonych zachowań i działań, nie biorąc pod uwagę innych. Wkrótce minie 65 lat od wyzwolenia obozu. Nie słyszałem, żeby przez ten czas zdarzyło się coś podobnego. Owszem, jeszcze w latach 80. na dawnym terenie obozowym działali tzw. kanadziarze, którzy przekopywali ziemię przy krematoriach i w miejscach zrzucania prochów ofiar, poszukując złota. To jednak byli poszukiwacze skarbów, którzy szukają kosztowności sprzedawanych później na rynku. Ale nie słyszałem o próbie kradzieży eksponatu z Muzeum.

Prokuratura kategorycznie twierdzi, że na terenie byłego obozu doszło do zaniedbań. Czy osoby odpowiedzialne za jedno z miejsc kluczowych dla światowej pamięci o Holokauście mogą usprawiedliwiać się, mówiąc: "kto by przypuszczał"?

Jeszcze chwila, a usłyszymy, że w ogóle nie było tam ochrony. To nie jest prawda. Najlepszym dowodem jest sprawa akwarel przedstawiających romskie więźniarki, eksponowanych za pancernym szkłem. To pierwszy znany mi przypadek celowego zabezpieczenia przez Muzeum reliktu przed złodziejami. Poza tym tak olbrzymi teren, z tyloma pozostałościami, jest nie do upilnowania. Kiedy słyszę prokuratorów, jak wytaczają ciężkie armaty przeciw strażnikom i organizacji Muzeum za niedopełnienie obowiązków [23 grudnia min. Bogdan Zdrojewski zapowiedział wyciągnięcie konsekwencji, a trzech strażników zostało zawieszonych - red.], to przypominają mi się dyskusje z późnych lat 40., kiedy byli więźniowie rozpoczęli już działania na rzecz utworzenia muzeum. Już wówczas pojawiały się apele o zwiększenie liczby wojska dla ochrony terenu. Wtedy była to kwestia "Kanady" i innych obiektów: po wojnie ludzie szukali czegokolwiek; nawet jeśli coś tylko się dało spalić w piecu dla ogrzania, to było rozkradane. Pytanie: co jeszcze pilnować? Wiadomo, że turyści wynoszą kawałki cegieł z Birkenau na pamiątkę, i nie ma w tym nic dziwnego, bo taka jest współczesna kultura: z plaży bierzemy kamyk, z Berlina wracamy z fragmentem muru, z Birkenau mamy odłamek cegły. Jednak czy w związku z tym będziemy stawiać strażnika przy każdej ruinie baraku?

Inny ciężar symboliczny ma kawałek cegły, a inny wielki napis nad bramą wejściową.

To prawda. 10 lat temu pytałem w badaniach, jaki jest najważniejszy symbol tego miejsca. Prawie połowa ankietowanych odpowiedziała, że brama z napisem "Arbeit macht frei". Dzisiaj to pytanie nie ma sensu; jestem pewien, że podobnie odpowiedziałoby ponad 90 proc. pytanych. I przyznaję, że można było pójść krok dalej - jeśli jest kamera internetowa, która podaje obraz on-line, dlaczego nie nagrywać obrazu. Dlaczego nie wprowadzić w Muzeum na większą skalę telewizji przemysłowej? Z drugiej strony trzeba cały czas pamiętać, że wszystkiego, co wartościowe, i tak nie upilnujemy. Trzeba by monitorować inne obozy zagłady, bazylikę w Wadowicach, dom, w którym urodził się Karol Wojtyła, tysiące miejsc podstawowych dla historii naszego kraju. Sam pomysł demontażu tablicy nie mieści mi się jednak nadal w głowie.

Każdy z nas oglądał filmy o kradzieżach dzieł sztuki z muzeów. Kradnie się coś, co można łatwo zdjąć i przenieść, a brama z napisem "Arbeit macht frei" jest jednak elementem nieruchomym. Jak się okazało, można ten napis odkręcić i wynieść.

To zresztą ciekawe, że napis co jakiś czas był zdejmowany do konserwacji i zastępowany repliką. Blacha z zasady nie jest materiałem przewidzianym do trwania "po wsze czasy", jak precyzuje to ustawa z 1947 r. o powołaniu do życia Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.

Skoro nie umiemy ochronić, może powinniśmy schować do magazynu? Dlaczego w Auschwitz wszystko ma być autentyczne? Jeśli powiesimy replikę, turyści będą mniej wstrząśnięci?

Ludzie przyjeżdżają z całego świata w to miejsce w poszukiwaniu autentyku. US Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie jest świetnym muzeum z bogatym zapleczem; było ich stać na wiele: mają tam autentyczny wagon, którym przewożono więźniów, powyginane od gorąca ruszty z Treblinki, buty ofiar, zdjęcia, mają nawet włosy ofiar, których w przeciwieństwie do muzeum oświęcimskiego nie pokazują. A jednak, jeśli zestawić Waszyngton z Oświęcimiem, jedna rzecz zdaje się oczywista: Waszyngton nie jest i nie może być autentykiem. A jeśli już jedziemy w miejsce, w którym rzeczywiście zdarzyła się tragedia, chcemy oglądać prawdziwe eksponaty, a nie ich repliki.

To wcale nie jest oczywiste. Do dzisiaj trwają spory, czy w Muzeum KL Auschwitz-Birkenau powinni działać konserwatorzy, czy też powinniśmy pozwolić, by obozowe fragmenty rozsypały się w proch.

Powtórzę: w ustawie o Muzeum, która ukształtowała myślenie kolejnych generacji pracowników i ludzi, którzy tam przyjeżdżają, istnieje wyraźny zapis: pozostałości po obozie mają być zachowane "po wsze czasy". Stąd wielkie dyskusje, jak konserwować, skoro w ustawie widać śmiałe wyzwanie rzucone nieskończoności. Dzieła Leonarda da Vinci też są wykonane z materiałów, które nie miały trwać parę set lat. W 1947 roku twórcy ustawy chcieli, żeby były obóz na zawsze stanowił ostrzeżenie.

W związku z tym każdy głos, który mówi: pozwólmy tym reliktom umrzeć z godnością, jest głosem, który sprzeciwia się założeniom Muzeum. Największa dyskusja toczyła się przez lata wokół włosów, jedynym, obok włosianki, eksponatem w Muzeum będącym fragmentem ludzkiego ciała. Na terenie byłego obozu jest jeszcze proch ofiar, ale jego ten spór nie dotyczy. Otóż: gdyby konsekwentnie stosować zasadę "po wsze czasy" również do włosów, w wyniku uzupełnień konserwatorskich powstałaby peruka. Jeśli z kolei tego nie zrobimy, włosy za jakiś czas rozpadną się i zmienią w pył.

Włosy w Muzeum nie są konserwowane?

Bo wyzwanie rzucone nieskończoności jest niewykonalne. Zresztą, duża część poobozowych pozostałości już nie istnieje, bo rozpadła się albo została rozkradziona. Jestem pełen podziwu dla pracowników Muzeum, bo to już trzecia generacja próbuje zachować materialne pamiątki o tamtych wydarzeniach. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkiego ocalić się nie da. Dlatego w Oświęcimiu walka z dekady na dekadę coraz bardziej będzie dotyczyła zachowania pamięci, a nie materii. Są na przykład takie miejsca, gdzie na skutek zbyt dużej liczby zwiedzających ścierają się oryginalne schody. Czy pozwolić, by się zawaliły, czy też wstawić tam nowe? Budynki w Auschwitz nie są wieczne; baraki w Birkenau to wierna kopia baraków z czasów wojny, bo przecież drewno nie wytrzymałoby w tak dobrym stanie tylu lat. Moim zdaniem zasadna jest propozycja, która co jakiś czas powraca, ale nie jest akceptowana przez władze Muzeum. Powinien powstać nowoczesny budynek poza drutami, który pomieściłby eksponaty, a budynki poobozowe powinno oglądać się z zewnątrz. Niezależnie jednak od tego, co stanie się z budynkami i pozostałościami obozowymi, czy rozpadną się, czy też będą podtrzymywane przy pomocy coraz bardziej skomplikowanych zabiegów technicznych, jedno nie zniknie - miejsce.

Mówiliśmy, że są dwie wizje dalszego trwania Muzeum. Również w kwestii ogólniejszej istnieją dwa nurty, co pokazały reakcje na kradzież: z jednej strony coraz większa wrażliwość na wszystko, co związane z Holokaustem, również polityczna. Policja wystawiła wokół Oświęcimia patrole z bronią długą. Z drugiej, po reakcjach na forach internetowych widać, że podobnie jak dla złodziei, brama obozowa to nie sacrum, tylko kawałek blachy, o który robimy nie wiadomo po co szum. Nie wiemy na razie nic o stosunku do Holokaustu zamawiającego eksponat kolekcjonera ze Skandynawii.

Oprócz stosunku do wydarzeń z przeszłości istnieje jeszcze stosunek do reliktów tych wydarzeń. Trzeba jednak, muszę użyć tego słowa, wyedukowania, żeby wiedzieć, co oznacza ten "kawał blachy". Przy okazji kradzieży media przypomniały to, co próbowała nam przekazać szkoła i co przekazuje Muzeum. Jeśli w społeczeństwie takim jak nasze, gdzie przeszło 90 proc. obywateli chciałoby mieć maturę, a najlepiej dyplom wyższej uczelni, tej edukacji nie będzie, napis rzeczywiście pozostanie kawałem żelastwa.

Wierzę jednak, że gdyby autorów internetowych postów postawić twarzą w twarz z pozostałościami po Auschwitz, nie pisaliby takich rzeczy.

Może to również rozdźwięk między tym, co oficjalne, a sferą nieoficjalną.

Reakcje na kradzież pokazują, że Auschwitz jest świętym słowem. W Polsce tym się różnimy od samych siebie sprzed choćby 10 lat, że o obozie w większości myślimy tak, jak cały świat. Jeszcze dekadę temu z badań, które prowadziłem, wynikało, że bardzo istotne było rozróżnienie między Auschwitz jako miejscem cierpienia Polaków a miejscem zagłady Żydów. Dziś ten problem, wydaje się, zniknął. Nasza kultura pamięci o Auschwitz bardzo się zuniwersalizowała - jest to miejsce Holokaustu. Dawniej znaczenie uniwersalne oznaczało miejsce ludobójstwa, bez precyzowania, kogo ludobójstwo dotyczyło. Dziś jest to symbol zagłady Żydów - i to Żydów nie z Polski, ale z całej Europy. Dane historyczne to potwierdzają: deportowanych pochodzenia żydowskiego najwięcej było spoza Polski, z około 1,1 mln deportowanych do Auschwitz Żydów, z Polski przywieziono ok. 300 tys.

Ten uniwersalizm dotyczy wyłącznie młodych Polaków, czy również pokoleń wychowanych w PRL?

Przede wszystkim młodych, ale zmiany dotykają również osób starszych. Przy czym trzeba zdać sobie sprawę, że dla wielu Polaków to miejsce pozostanie symbolem narodowym, zwłaszcza dla tych, których członkowie rodzin byli więźniami.

A czym w takim razie jest Auschwitz dla złodziei?

Dla każdego człowieka wizyta w byłym obozie jest wstrząsem. Jeśli ktoś nie jest na tyle człowiekiem, to trudno.

Marek Kucia jest socjologiem, profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, autorem monografii "Auschwitz jako fakt społeczny" (Kraków 2005).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2010