Lud bez władzy

Mamy kolejny kryzys w koalicji. Znowu zachodzi więc możliwość przedterminowych wyborów. Nawet jeśli Samoobrona pozostanie w koalicji albo będzie popierać rząd mniejszościowy, nawet jeśli premier skleci inny układ większościowy i sprawa - jak to już bywało - rozmyje się, to z nową siłą wraca kwestia: "co po wyborach?. Przyspieszonych lub nie...

18.07.2007

Czyta się kilka minut

Oczywiście, w sensie arytmetycznym, możemy przewidywać, że po wyborach jakaś tam większość powstanie i Polska koniec końców nie zostanie bez rządu. Najprawdopodobniej będzie to jednak znów większość krucha. W dodatku związek między kształtem owej większości a wolą wyborców wyrażoną przy urnach może się znów okazać ulotny.

Historia niemocy

Od czasu wejścia w życie Konstytucji z 1997 r. (wcześniej polskie instytucje ustrojowe były w jeszcze gorszym stanie) sytuacja nigdy nie była pod tym względem dobra. Nawet jeśli wybory wyłaniały bezdyskusyjnego zwycięzcę (jak AWS w 1997 roku albo SLD w roku 2001), i tak był on skazany na poszukiwanie koalicyjnego partnera. Obie te koalicje zbyt wiele energii zużywały na uśmierzanie wewnętrznego konfliktu. Chociaż rząd i premier są konstytucyjnie wyposażeni w mocne instrumenty władzy (np. wymóg konstruktywnego wotum nieufności dla odwołania gabinetu), wiemy, że i rząd Jerzego Buzka, i rząd Leszka Millera wyraźnie straciły impet w drugiej połowie kadencji. Zaś pod koniec były to już rządy mniejszościowe - raczej administrujące niż kierujące państwem. Jeśli przyjąć, że obywatele przy urnach wyrażają wolę polityczną, wybierają pewien program polityczny, to widać wyraźnie, że w obu przypadkach wola ta nie została spełniona, program nie został wypełniony, czego ważną przyczyną jest niemoc naszych instytucji ustrojowych.

Jeszcze gorsza sytuacja panuje obecnie. Po zwycięstwie wyborczym nie został wypełniony kontrakt polityczny między obozem aspirującym do władzy a wyborcami. Nie oceniam tu PiS-owskiego projektu IV RP, stwierdzam tylko, że był to projekt, który zyskał znaczną społeczną sympatię w roku 2005. Jego realizacja stanęła pod znakiem zapytania po wyborach z tej prostej przyczyny, że z Giertychem, Lepperem i ich politycznymi przyjaciółmi stało się to rzeczą - mówiąc oględnie - trudną.

Wbrew pozorom sytuacja nie byłaby lepsza, gdyby po wyborach 2005 roku powstała koalicja PO-PiS. Obie kampanie wyborcze roku 2005, prezydencka i parlamentarna, toczyły się wedle wzorca silnej polaryzacji politycznej. Pozostali pretendenci do władzy zostali zepchnięci na margines, a wyborcom pozostały właściwie tylko dwie poważne oferty. Ludzie wybierali PiS także dlatego, że nie chcieli dopuścić do władzy Platformy, i vice versa. Jak można byłoby więc budować po wyborach wspólny rząd? Nie bardzo wiadomo. Nie wiadomo także, jak to pogodzić z fundamentalną w demokracji przedstawicielskiej zasadą, że władze powierza się ekipie, która uzyskała większość w wyborach. Platforma przegrała, PiS wygrał, lecz nie miał wystarczająco dużo posłów, by samodzielnie zbudować większość parlamentarną. Nie mógł jej zbudować z SLD ani z PSL, nie mógł jej zbudować z Platformą, którą dopiero co pokonał w wyniszczającej kampanii. Naiwnym wydawało się, że nie może jej stworzyć również z partiami populistycznymi. Jak wiemy, Jarosław Kaczyński wybrał właśnie to karkołomne rozwiązanie. Obecny premier znalazł się w sytuacji bez dobrego wyjścia. Sytuację sprokurował kształt prawa wyborczego, który skazuje Polskę na rządy albo słabe, albo politycznie tak karkołomne, jak rządząca dziś koalicja.

Wielka niewiadoma

Wszystkie sondaże pokazują, że w następnych wyborach - przyspieszonych lub nie - obie dominujące partie zdobędą zbliżoną ilość głosów, co oznacza, że żadna z nich nie uzyska w Sejmie większości bezwzględnej. Jeśli próg wyborczy pokonają LPR i Samoobrona, to PiS będzie mogło odtworzyć znaną nam już koalicję. W najlepszym razie będziemy mieli wówczas powtórkę z obecnej dziwacznej większości. Gorzej (z punktu widzenia powyborczej arytmetyki), jeśli PiS-owskie "przystawki" i PSL do Sejmu nie wejdą. Wtedy będziemy mieli w nim trzy partie, z których: LiD będą skazani na sojusz z PO, PiS - skazane na sojusz z PO i tylko PO będzie mogła wybierać między LiD a PiS. Jednak żaden układ większościowy nie będzie miał wówczas niezbędnej ideowej spoistości, czyli wysoce prawdopodobna stanie się powtórka z kruchych koalicji z roku 1997 albo z roku 2001.

Pytanie, które dziś powinno nas niepokoić, brzmi: czy wady naszej ordynacji nie przesłaniają jej zalet? Główną zaletą systemu proporcjonalnego jest dopuszczenie do parlamentu reprezentantów sił politycznych, które sytuują się poza głównym sporem, ale bez nich - powiada się - demokratyczna debata traci swój smak. W Polsce nasila się jednak polaryzacja sceny politycznej i nie jest wykluczone, że małe partie (Samoobrona, LPR, PSL) w najbliższych wyborach wypadną za burtę. Powiada się, że ceną za dopuszczenie małych partii jest w proporcjonalnych systemach wyborczych brak solidnej większości parlamentarnej. Po następnych wyborach będziemy zapewne płacić ową cenę, nie osiągając jednak korzyści, które system proporcjonalny powinien gwarantować.

Prawo do rządzenia

Nie ma demokracji godnej tego miana bez sprawnego mechanizmu wyłaniania większości zdolnej do rządzenia. Jeśli taka sytuacja powtarza się - jak w Polsce - przez trzy kadencje, a grozi także w zbliżającej się czwartej, to znaczy, że mamy do czynienia z blokadą instytucjonalną. Potrzebna jest więc modyfikacja prawa wyborczego, która da zwycięzcy premię (liczoną w dodatkowym przyroście mandatów poselskich) umożliwiającą stworzenie większości bezwzględnej w Sejmie.

Trzeba przyznać, że sprawa jest kontrowersyjna. W polskich kręgach opiniotwórczych dominuje jest przekonanie, że powierzanie jednej partii całej władzy wykonawczej ryzykowne, a w przypadku Prawa i Sprawiedliwości, z powodów, których nie trzeba tu przypominać, jest ryzykowne w dwójnasób. Nie podzielam tego przekonania. Nie dlatego, iżby rządy jednopartyjne ze swej natury były rządami aniołów, ani też nie dlatego, by nie należało alarmować przed nadwerężaniem standardów liberalnej demokracji przez PiS. Opcja na rzecz rządów jednopartyjnych wynika ze świadomości zapóźnień cywilizacyjnych Polski. Aby je odrabiać, potrzebujemy rządów, które będą w pocie czoła reformować nasz kraj, a nie tracić czas na koalicyjne utarczki.

Na Zachodzie rządy jednopartyjne funkcjonują w wielu krajach, również w tych ze światowej czołówki. Tam również sprawa jest kontrowersyjna, ale nie zarzuca się rządom jednopartyjnym, że grożą dyktaturą. Tymczasem w Polsce jest to najpoważniejszy argument, chociaż rzadko wypowiadany otwarcie. Moim zdaniem nie ma groźby zniszczenia demokracji przez sposób użycia kartki wyborczej w kraju należącym do Unii Europejskiej. Owszem, jest groźba obniżenia demokratycznych standardów, co się już w pewnej mierze dokonało - pod władzą rządu koalicyjnego, przypomnijmy. Należy się przed tym bronić: np. jeszcze w tej kadencji opozycja w polskim parlamencie nie może dopuścić do zdegradowania roli Trybunału Konstytucyjnego.

Polska po 18 latach praktykowania demokracji wciąż nie ma zdrowego mechanizmu ustrojowego, który wyłaniałby rząd zarazem silny i mający niekwestionowaną legitymację demokratyczną. Jako kraj na dorobku potrzebuje go bardziej niż inne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2007