Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaczęło się od wycieczki po piwnicznych magazynach organizacji humanitarnej Jedyna Rodina w Charkowie. Przechadzałem się między stertami towarów dla uchodźców i żołnierzy.
Napisałem o tym w jednym z tekstów z Ukrainy:
- Wie pan, na co żołnierze czekają najbardziej? – pyta mnie Natalia.
- Na ciepłą odzież? – strzelam.
- Na listy – mówi dziewczyna.Grzebiemy w stercie kurtek, rękawiczek i kalesonów. Wyciągamy foliową torebkę z karteczką:
„Drogi obrońco,
kiedy będziesz się bał, przyciśnij moją dłoń do swojego serca.
Hanna, 9 lat”.
Z boku odrysowana dziecięca rączka. W środku obrysu krzywe literki:
„Ojcze nasz, któryś jest…”Szukam dalej. Jeszcze trzy listy. Adres? Na kopercie napisane po prostu: „List do żołnierza”.
„Nasi chłopcy przyczepiają rysunki dzieci na sprzęcie bojowym” - opowiada jeden z bohaterów fotokastu.
Z Charkowa jechałem dalej na wschód, aż dotarłem na linię frontu. Przekonałem się, że Natalia mówiła prawdę. Żołnierze wszędzie: w ziemiankach, koszarach, okopach – czytali listy od dzieci.
I o tym jest ta opowieść.
Zobacz także fotokast „Siemionowka” »