Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Odkrycie przyszło niemal samoistnie. W moim ulubionym, wiszącym nad biurkiem "Małym poradniku życia" przeczytałem, że dobrze jest raz w roku wstać przed świtem i popatrzeć na wschód słońca. Wprawdzie nie narzekam na niedobór optymizmu, ale dostosowałem się do tej rady. Wpatrując się pewnego ranka w blask jutrzenki rozlewający się nad drugim brzegiem Wisły, nagle uświadomiłem sobie rzecz oczywistą: oto zbliża się dzień letniego przesilenia, dni znów będą krótsze, noce dłuższe, za sześć miesięcy będzie Boże Narodzenie i znów będziemy o rok starsi.
Cóż to ma jednak wspólnego z Janem Chrzcicielem? Jan żył w przeświadczeniu wybraństwa i powołania do szczególnej roli proroka tej samej miary, co inny wieszcz Chrystusa, żyjący 750 lat wcześniej Izajasz. Jego usta miały stać się skutecznym narzędziem prorockiego posłannictwa. Według legendy został ocalony z rzezi niewiniątek dzięki kamieniowi, który cudownie otworzył się przed Elżbietą, aby ukryć w sobie dziecko. "W cieniu swej ręki mnie ukrył (...) utaił w swoim kołczanie". Wywarł tak ogromny wpływ na swoje otoczenie, że wielu poszło za nim, a nie za Jezusem. Do dzisiaj w Iraku i Iranie żyje gnostycka sekta Mandejczyków, uznająca Jana za prawdziwego proroka, a Jezusa za jego zdrajcę.
Ewangelie świadczą, że mimo owego poczucia wybraństwa towarzyszyła jednak Janowi świadomość ograniczoności jego misji. Tą granicą był sam Jezus, którego nawet on nie mógł namaścić, a jedynie wskazać jako Wschodzące Słońce dla każdego pokolenia. Narodziny Jezusa świętujemy w dniu zimowego, a Jana w dniu letniego przesilenia słonecznego. W historii tego drugiego dokonało się niezwykłe przesilenie, pozwalające na zmianę oceny własnego posłannictwa. To nie Jan ma wzrastać, ale Jezusowe słowo nadziei ma rozszerzać przestrzeń swojego oddziaływania pośród ludzi. Dlatego też świętujemy narodziny syna Elżbiety w czasie, gdy dzień staje się krótszy. Jakże wymowna jest owa symbolika pokory i umniejszania się...
Gdy tak w brzasku czerwcowego poranka patrząc na Wisłę, rozmyślam o Janie Chrzcicielu, to zastanawiam się też nad samym sobą i moimi braćmi w kapłaństwie. Przecież my też nosimy w sobie poczucie powołania do wyjątkowej roli w społeczeństwie. Przeznaczeni, namaszczeni i wybrani... i tu zaczynają się schody. Bo nasza rola w społeczeństwie i w Kościele, ważna i potrzebna, jest przecież ograniczona. Mamy wprowadzić ludzi w świat spotkania z Bogiem, a nie przypisywać sobie roli zbawiciela. Mamy rozszerzać przestrzeń dla oddziaływania słowa Jezusa po to, aby w niej mogła rosnąć Jego obecność.
Gdy to się wydarza, można mówić, że doświadczamy jakiegoś dobrego przesilenia. Może właśnie to chce powiedzieć nam Kościół co roku 24 czerwca?