Droga Nadchodzącego

Nowy rok liturgiczny zaczyna się kolejnym Adwentem. Cykliczność i nowość naznacza napięciem czas przeżywany religijnie.

25.11.2019

Czyta się kilka minut

Hieronim Bosch „Święty Jan Chrzciciel na pustyni”, ok. 1489 r. Muzeum Lazaro Galdiano w Madrycie / EAST NEWS
Hieronim Bosch „Święty Jan Chrzciciel na pustyni”, ok. 1489 r. Muzeum Lazaro Galdiano w Madrycie / EAST NEWS

Nie jesteśmy sami w tym sprzecznym w sobie, paradoksalnym doświadczeniu. Podobne napięcie można odnaleźć w tekstach biblijnych. Powstały w odmiennych okolicznościach i w różnych czasach, ale przecież zgromadzone są w jeden kanon, tj. zbiór, którego rozmaite fragmenty obdarzone są tym samym autorytetem drogowskazu mającego w zrozumiały (a więc spójny) sposób wskazać nam kierunek drogi życia.

Nowość i powtórzenia

Oto prorok Izajasz głosi w imieniu JHWH: „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? Otworzę też drogę na pustyni, ścieżyny na pustkowiu” (Iz 43, 18-19). Izajasz to prorok nie tylko nowości, ale przede wszystkim mesjańskiego oczekiwania. Można powiedzieć, że z chrześcijańskiej perspektywy jego księga jest najbardziej adwentową księgą Pierwszego Testamentu.

Jakkolwiek by nam, chrześcijanom rozpoczynającym Adwent, nie pasowało przesłanie Izajasza, musimy zmierzyć się także z innym, równie natchnionym i aktualnym głosem – tajemniczego mędrca, zwanego Koheletem lub Eklezjastesem. A pisze on tak: „To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem. Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: »Patrz, to coś nowego« – to już to było w czasach, które były przed nami” (Koh 1, 9-10).

Napisałem wyżej: „zmierzyć się”, jak gdyby słowa Koheleta nie pasowały do doświadczenia Adwentu, jakby były przeszkodą na drodze celebracji właśnie rozpoczynającego się liturgicznego okresu. Ale – w gruncie rzeczy – czyż zdanie Eklezjastesa nie oddaje lepiej, głębiej, bardziej adekwatnie naszego adwentowego religijnego doświadczenia?

Jeśli bowiem ktoś czyta te słowa, znaczy to, że nie pierwszy raz przeżywa przełom jesieni i zimy i – poza neofitami ochrzczonymi w tym roku – że to nie pierwszy jego Adwent. Świętujemy, można powiedzieć, oczekiwanie na paruzję Pana – coś, co rozsadzi naszą żmudną egzystencję. Co roku jednak w bardzo podobny sposób rozpoczynamy owo oczekiwanie. I czy nie podobnie mamy z nawróceniem: wciąż te same błędy i grzechy? A z Eucharystią – czy jest inaczej? Najwyższy – twierdzą dokumenty Kościoła – szczyt spotkania z absolutnym Bogiem, który, choć powtarzany co niedzielę, niewiele w codzienności zmienia?

Przewodnik z przeszłości

Próbując zrozumieć tę sytuację i – pomimo wrażenia frustrującej powtarzalności – wejść w misterium Adwentu, warto za przewodnika wziąć postać Jana Chrzciciela. W narracjach ewangelicznych, które są zasadniczym źródłem sensu tego okresu, pełni on rolę kluczową.

Historycznie trudno jest dokładnie powiedzieć, kim Jan był. Przekaz Łukasza, zgodnie z którym to starszy kuzyn Jezusa, wzbudza wśród badaczy wiele wątpliwości co do swej historycznej wartości. Z większą dozą prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że pochodził z rodu kapłańskiego, że żył wiele lat na pustyni oraz że wystąpił po pewnym czasie z prorockim przesłaniem i zgromadził wokół siebie grono uczniów.

Uczniowie Jana musieli przetrwać śmierć swojego mistrza jako bardziej lub mniej zwarta grupa – wielu biblistów widzi w napisanych wiele lat po śmierci Jezusa ewangeliach ślady sporów, które jeszcze wtedy chrześcijanie toczyli z uczniami Chrzciciela. Dostrzegają je choćby w tym, że teksty później napisanych ewangelii (Mateusza, Łukasza i Jana) dużo wyraźniej podkreślają niższość Jana wobec Jezusa, niż czyni to najstarsza z ewangelii kanonicznych – Marka. Albo w uwadze wtrąconej w prolog Czwartej Ewangelii – „Nie był on światłem, lecz [posłanym], aby zaświadczyć o świetle” (J 1, 8) – fakt, iż była potrzebna, świadczy o tym, że w czasie, gdy tekst był redagowany, żyli jeszcze ludzie, dla których nie było to oczywiste.

Choć Jan jest ledwo widoczny w polu widzenia historii, ważne jest dla nas jego religijne, symboliczne znaczenie. Ewangelie przedstawiają go bowiem jako kogoś, kto doskonale wpisuje się w Izajaszowe proroctwo o nadchodzącej właśnie Bożej nowości.

Kwestię religijnej tożsamości Chrzciciela w najbardziej rozbudowany sposób rozważa Ewangelia Jana (a dana tam odpowiedź nie jest sprzeczna z danymi zapisanymi w ewangeliach synoptycznych): „Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: »Kto ty jesteś?«, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: »Ja nie jestem Mesjaszem«. Zapytali go: »Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem?«. Odrzekł: »Nie jestem«. »Czy ty jesteś prorokiem?«. Odparł: »Nie!«. Powiedzieli mu więc: »Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?«. Odpowiedział: »Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz«” (J 1, 19-23).

Jan przywołał tu niemal dosłownie proroctwo zapisane w księdze syna Amosa: „Głos się rozlega: »Drogę dla Pana przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu! Niech się podniosą wszystkie doliny, a wszystkie góry i wzgórza obniżą; równiną niechaj się staną urwiska, a strome zbocza niziną gładką. Wtedy się chwała Pańska objawi, razem ją wszelkie ciało zobaczy, bo usta Pańskie to powiedziały«” (Iz 40, 3-5).

Warto w tym miejscu jednak zauważyć, że Izajasz nie mówił dosłownie o Janie Chrzcicielu. Głos, o którym nauczał, miał zabrzmieć ludziom, do których przemawiał – kilkaset lat przed narodzinami Jana. Tak więc fakt, że Jan rozpoznał się w opisie Izajasza zwiastującym nowe nadejście Boga, pokazuje, iż to, co z perspektywy Chrzciciela dzieje się teraz, już kiedyś się stało, w czasach – jak mówił Kohelet – które były przed nim.

Podobnie – cóż to dla nas dziś znaczy, że traktujemy Jana Chrzciciela jako przewodnika w naszej inicjacji w Adwent Anno Domini 2019? Przemawiał on wszak owe mniej więcej dwa tysiące lat temu do ludzi wówczas żyjących, nie mając pojęcia ani o naszym istnieniu, ani o tym, że kiedyś grupa religijna zwana chrześcijanami będzie celebrować specjalny czas, zwany Adwentem. Jeśli zatem możemy dziś rozpoznać się jakoś w historii Jana Chrzciciela – na podobnej nieco zasadzie, na jakiej on rozpoznał się w słowach Izajasza – to znaczy, że to, co z nami jest dzisiaj, już kiedyś z kim innym się stało.

Żyjemy w kulturze – tj. w czasoprzestrzeni uporządkowanej przez symbolicznie wyrażone wzorce. Życie moje, twoje, tych, co są wokół, i tych, co byli kiedyś, odtwarza te same wzory. Dlatego możemy się porozumieć, dlatego możemy korzystać z doświadczenia pokoleń. Także w pojedynczej egzystencji osoby przewijają się co rusz te same ornamenty. Tylko dlatego możliwa jest nauka, nabywanie życiowego doświadczenia.

Pustynia

Jaki wzór ujawnił się w historii Jana Chrzciciela? Pustynia, do jedzenia szarańcza i leśny miód. Proste ubranie z sierści wielbłąda. Czy można coś podobnego odnaleźć w naszym życiu – najczęściej zbyt pełnym rzeczy, bodźców, spraw, wysoko przetworzonej żywności i tekstylnych ubrań?

Ewangelia mówi jednak, że do Jana ludzie przychodzili. Zrzucali ubranie i zanurzali się w wodach pustynnej rzeki, Jordanu, wyznając przy tym swe grzechy. Historia Jana jako wzoru Adwentu mówi nam zatem nie o całkowitym, lecz czasowym opuszczeniu codziennego mętliku i zgiełku. Nie chodzi jednak przy tym o relaks i spokój. Pustynia to raczej niebezpieczne, nieprzyjazne miejsce, w którym przeżycie jednego dnia nie gwarantuje przeżycia dnia następnego.

Wyjście na pustynię to opuszczenie z trudem, pracowicie i przez lata zbudowanych zabezpieczeń w postaci materialnych zapasów, społecznej pozycji, wyrobionych nawyków, „dojść” i ścieżek postępowania. W przypadku większości z nas trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób można by zrobić coś takiego „na chwilę”. Zapewne nie można. Można jednak ćwiczyć nabieranie dystansu – a dobrą okazją do owej askesis jest każda porażka, utrata, konieczność zmiany, rozpoczęcia czegoś od nowa. Czasami to nie my idziemy na pustynię – to pustynia wdziera się w przestrzeń naszego ustabilizowanego, cywilizowanego życia.

Spotkanie z Chrzcicielem na pustynnym brzegu Jordanu jest także konfrontacją ze swoją ciemną stroną: zanurzyć się w rzece można było jedynie wyznając swoje grzechy. Tekst ewangelii nie mówi, kto słuchał tamtych spowiedzi. I w naszym przypadku pozostaje to kwestią otwartą. Najważniejsze jest, i często sprawia największą trudność – osobiste rozpoznanie zła w sobie, przyznanie się do niego przed samym sobą.

Wolność od egzystencjalnych zabezpieczeń oraz stanięcie twarzą w twarz ze swoją ciemną stroną idą ze sobą w parze. Łączy je prostota. Warunkiem pierwszego jest bowiem umiejętność rozeznania, co ważne, co mniej, a co w ogóle, i umiejętność skupienia się tylko na tych pierwszych rzeczach. A to prowadzi do większej prostoty życia. Poszukiwanie zabezpieczeń bardzo je bowiem komplikuje. Żyjąc na pustyni można zajmować się tylko tym, co ważne – czyli niezbędne do przeżycia. Pustynia ogałaca, ale i pokazuje: jak niewiele do życia nam trzeba.

Prostota serca

Konfrontacja z ciemną stroną wymaga prostoty serca. Jak poucza Księga Mądrości, tylko w prostym sercu można szukać Boga (por. Mdr 1, 1), a pokrętne myśli oddzielają od Niego (por. Mdr 1, 3). Użyte tu greckie pojęcie haploteta oznacza prostotę w sensie scalenia, integracji, braku rozdwojenia. Niszczące ową integralność myśli określone są jako skolioi – wykrzywione, pokręcone, nieprowadzące prosto do rzeczywistości, jaka jest, lecz ujmujące ją jakby w krzywym zwierciadle, raczej zasłaniające niż ujawniające prawdę tego, o czym są, nieszczere i obłudne. Taki obraz tworzymy, gdy boimy się zobaczyć siebie, jakimi jesteśmy – nie przyznając się do sporej części siebie, usiłując zaprezentować się innym (i sobie) lepszymi, niż jesteśmy, tworzymy własną karykaturę – obraz pokrętny i wykrzywiony.

Dlatego właśnie posłany na pustynię Głos woła: „Przygotujcie drogę Panu, dla Niego prostujcie ścieżki” (Mk 1, 2-3). Mistyczna tradycja chrześcijaństwa, gdy słyszy „pustynia”, „prosto”, „ścieżka”, odnosi te obrazy do ducha, serca, umysłu. Głos, który woła na pustyni, znaczy tu więc wezwanie do prostoty umysłu. Chodzi o sprowadzenie go z krętych wędrówek – po zakamarkach wspomnień, manowcach nierealnych planów, zapętlonych dróżkach trosk, plątaninie korytarzy skomplikowanych rozważań – ku skupionemu, uważnemu podążaniu prostą ścieżką, ku cichemu otwarciu na nadchodzące wciąż nowe, stwarzane przez Boga, które – z chwili na chwilę – pojawia się właśnie.

To głosił Izajasz i – wbrew pozorom – o tym samym, chociaż inaczej, pisał Kohelet: „To, co jest, już było, a to, co ma być kiedyś, już jest” (Koh 3, 15). Słowa tego ostatniego nie tyle są opisem koła wiecznego powrotu, co wskazaniem na podstawową strukturę naszego doświadczenia rzeczywistości: nieustannie płynącej, w której nie da się chwycić tego, co „jest”, bo w tym samym momencie zamienia się w „było”, w której też przyszłość nie czeka, lecz zaskakuje nieuważnych, bo – choć myśleli, że będzie dopiero kiedyś – właśnie nadeszła, już jest.

Zniknięcie „ja” i nadejście Boga

Tak dzieje się jednak nie tylko wokół nas, to samo dzieje się z nami. Znaczy to, że nie możemy zatrzymać żadnego swojego duchowego stanu, że jakiejkolwiek byśmy doskonałości w prostowaniu ścieżek Bogu nie osiągnęli, w tej samej chwili już znika, a więc że zawsze jesteśmy u początku drogi.

Gdzie jednak, w naszych rozważaniach, podział się Jan Chrzciciel? Jakby znikł. I dobrze. W Czwartej Ewangelii sam mówi, że o to chodziło: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30). On, czyli Logos wcielony (por. J 1, 14), będący Arche – zasadą, najgłębszą naturą całej rzeczywistości, w którym wszystko, poszczególne miejsca i chwile, istnieją złączone (por. Kol 1, 17-18) w jeden strumień, wiecznie co dzień rodzące się życie (por. J 1, 3-4).

Chrzciciel jest tu modelem uniwersalnej postawy. Nie wyzwolimy się z niszczącej prostotę, niedwoistość serca pogoni za egzystencjalnymi zabezpieczeniami, dopóki nie przestaniemy kurczowo trzymać się tego, co ma być zabezpieczone – naszego małego „ja”. Najbardziej subtelna pokusa pojawia się wówczas, gdy rozpoznamy, że przemijający świat żadnego trwałego zabezpieczenia dać nam nie może. Wtedy bowiem rozdwojone serce rodzi pokrętną myśl, by zamiast rzeczy tego świata, jako upragnione zabezpieczenie użyć Boga. Otworzyć Mu drogę, niech przyjdzie – ale po to, by stał się środkiem mojego przetrwania. Takie nastawienie, choćby rodziło doświadczenie Jego przyjścia, to jednak biegnie ku mirażowi, pustynnej fatamorganie.

Prawdziwa droga Nadchodzącego otwiera się wtedy, gdy we mnie „ja” znika, rośnie zaś On. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2019