Lepsze jutro było wczoraj

Pod naporem fatalnych nastrojów społecznych padają kolejne bastiony propagandy partii rządzącej. Ale polityczne konsekwencje inflacji odczuje też opozycja.

01.08.2022

Czyta się kilka minut

Protest w trakcie wizyty Jarosława Kaczyńskiego, Kórnik, 23 lipca 2022 r. / RAFAŁ POZORSKI / AGENCJA WYBORCZA.PL
Protest w trakcie wizyty Jarosława Kaczyńskiego, Kórnik, 23 lipca 2022 r. / RAFAŁ POZORSKI / AGENCJA WYBORCZA.PL

Wojna, kryzys energetyczny, ­inflacja sięgająca 15,6 proc. – zewsząd jesteśmy bombardowani złymi informacjami. A jakby tego było mało, wskaźnik PMI, obrazujący kondycję przemysłu, spadł do poziomu 44,4 pkt, co może oznaczać rychły powrót problemu dawno już nad Wisłą zapomnianego – bezrobocia. Analitycy Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych nazwali aktualny stan ducha Polaków „letnią depresją”: niby są wakacje, długie i ciepłe dni, a jednak ludziom jest źle, są przygnębieni. Dominuje ogólne przeświadczenie, że sprawy idą w złym kierunku. W rezultacie respondenci IBRiS nie są w stanie znaleźć wokół siebie niczego optymistycznego.

Dławi nas obawa, co się wydarzy za chwilę. Bo nawet jeśli sami jeszcze nie odczuliśmy dotkliwie wzrostu cen, nie obniżyliśmy poziomu życia, nie musieliśmy sobie niczego odmawiać, to spodziewamy się, że właśnie tak będzie wyglądać nieodległa przyszłość i że wielkimi krokami nadchodzi czas zaciskania pasa, bolesne lata chude.

Tu wygrywa się wybory

Pesymizm dotarł nawet na wieś, gdzie dotąd – przez siedem lat rządów ­PiS-u – dominowali optymiści, na dodatek wysoko oceniający pracę szefa rządu, prezydenta i sejmowej większości. Ten stan rzeczy, jak czytamy w wydawanym cyklicznie przez Fundację na rzecz Rozwoju Rolnictwa raporcie o stanie wsi („Polska wieś 2022” pod redakcją Jerzego Wilkina i Andrzeja Hałasiewicza), utrzymywał się do połowy 2020 r. i objął jeszcze wybory prezydenckie. Dziś, po dwóch latach pandemii i szalejącej od pół roku inflacji, „dominują oceny ujemne w obrazie teraźniejszości i obawy o przyszłość przy braku zaufania do głównych postaci sceny politycznej”. To o tyle istotne, że od wyborów 2005 r. PiS stale się na wsi wzmacniało (również kosztem PSL-u), by dojść w ostatnich latach do pozycji hegemona, kiedy odsetek sympatyków partii Jarosława Kaczyńskiego przekraczał 50 proc., a wśród rolników dochodził momentami do 60 proc.

Ubytek w elektoracie wiejskim będzie dla PiS-u bolesny, gdyż nie od dziś wiadomo, że kto ma w Polsce wieś, ten ostatecznie wygrywa wybory. Dotyczy to zwłaszcza PiS-u, który musi tam rekompensować sobie brak solidnego poparcia w dużych miastach. – Ludzie, naprawdę zatrwożeni, pytają mnie, czy faktycznie już jesienią półkilogramowy bochenek chleba krakowskiego, teraz kosztujący niecałe 4 zł, może podskoczyć do 10 zł – relacjonuje rozmowy w terenie szef ludowców, Władysław Kosiniak-Kamysz. – Lęk budzą też ceny opału. Ostatnio rozmawiałem z właścicielami szklarni. Jeśli chcą ogrzać tylko jeden ar pod szkłem, to potrzebują w sezonie aż 10 ton węgla. A cena za tonę poszła w górę o nawet 300 proc. Przy takich kosztach działalność po prostu przestaje się im opłacać, w oczy zagląda im widmo bankructwa.

Wzrost cen, co skrupulatnie policzył CBOS, dostrzegli właściwie wszyscy dorośli Polacy – 99 proc. Niewiele mniej, bo aż 92 proc., spodziewa się, że to jeszcze nie koniec podwyżek. Opozycja widzi w tym analogie historyczne i wieszczy, że niezadowolenie społeczne zmiecie obecną władzę. – Kiedyś w Radomiu ludzie wyszli na ulice, bo mieli dość drożyzny – mówił podczas konwencji PO w tym właśnie mieście Donald Tusk. – Jeśli spojrzymy na Radom roku 1976 i Polskę dzisiejszą, to te obrazy są tak podobne, że aż doprowadzają do rozpaczy.

W tym, co mówi Tusk, jest dużo przesady, ale historycy dostrzegają spore analogie. – W obu przypadkach mamy okres stabilizacji ekonomicznej, wzrostu płac i poziomu życia, a potem nagły i poważny kryzys – komentuje prof. Andrzej Friszke, historyk PAN. – Hamowanie zawsze jest bolesne. Od Alexisa de Tocque­ville’a wiemy, że z wybuchem społecznego niezadowolenia należy się liczyć właśnie wtedy, gdy po okresie poprawy nadchodzi regres.


CZYTAJ TAKŻE

JAK SIĘ CZUJESZ? NOWA MAPA POLSKICH EMOCJI. ROZMOWA Z MARCINEM DUMĄ, badaczem opinii publicznej: Boimy się dziś, że naszą przyszłością będzie bieda. Już nie chcemy pomagać ukraińskim uchodźcom. Nie widzimy wokół siebie niczego dobrego. Ale trochę się też oszukujemy >>>


Biorąc po Gomułce władzę, Edward Gierek postawił na konsumpcyjny socjalizm – pojawiła się coca-cola i guma do żucia, Polacy zaczęli nosić dżinsy i wyjeżdżać na wczasy do Bułgarii, a w ich domach stawały masowo lodówki i telewizory. Pytani przez OBOP w 1971 r., czy spodziewają się, że warunki ich życia ulegną poprawie, w czterech piątych odpowiadali twierdząco. I było lepiej, choć tylko do połowy dekady, kiedy system państwowej gospodarki, oparty na kredytach, okazał się dysfunkcyjny, a w PRL rykoszetem uderzyły skutki światowego kryzysu paliwowego z 1973 r. Do strajków w Radomiu doszło po ogłoszeniu przez rząd Piotra Jaroszewicza szokujących podwyżek (cukier zdrożał o 90 proc., mięso o 69 proc., masło i nabiał o 50 proc.). Jak konstatował Timothy Garton Ash: „Nikt nie może bezkarnie narobić apetytu i go nie zaspokoić”.

W tym właśnie zdaniu kryje się podobieństwo dzisiejszej sytuacji z tą sprzed niemal połowy wieku. PiS również narobił apetytu na lepsze, czyli przede wszystkim bogatsze jutro Polaków. I dziś musi się mierzyć z ogromnymi pokładami frustracji ludzi, którzy już wiedzą, że kreowana od siedmiu lat wizja władzy radzącej sobie wzorowo z wszystkimi ekonomicznymi wyzwaniami odeszła do lamusa.

Internet nie wierzy rządowi

Emocje, które dominują w naszym społeczeństwie, są zdecydowanie negatywne: króluje złość, gniew, a czasem wręcz wściekłość. Widać to najlepiej w internecie. Co ciekawe, najbardziej zaskoczeni są wyborcy PiS-u. Nie rozumieją, jak mogło dojść do takiej sytuacji i dlaczego rząd tym razem nie daje sobie rady. Pokazują to analizy Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych. Wynika z nich, że wszystkie tematy dręczące społeczeństwo ustąpiły na rzecz jednej kwestii. Głowy zaprząta nam niemal wyłącznie inflacja: koszty prądu i gazu, dostępność i ceny węgla, wzrost cen styropianu, ceny benzyny, słabnący wobec euro i dolara złoty, wzrosty stóp procentowych, koszty żywności oraz usług. Jesteśmy tym wszystkim przerażeni.

– Ludzie ewidentnie oczekują na pomoc państwa – twierdzi Michał Fedorowicz, prezes IBIiMS. – Numerem jeden jest sprawa węgla. Węgiel ma przede wszystkim być, i ma być po tysiąc złotych. Jeśli władzy nie uda się tego załatwić, to nie będzie zmiłuj.

Z analiz internetu wynika, że Polacy przestają wierzyć w uspokajające komunikaty. Zwłaszcza w buńczuczne deklaracje na temat bezpieczeństwa energetycznego Polski. „Na jesieni węgiel dla indywidualnych odbiorców na pewno będzie dostępny”. Tak twierdził na początku czerwca wicepremier Jacek Sasin. Ale dziś te słowa nic już nie znaczą – deficyty są szacowane na co najmniej kilka milionów ton i ludzie nie wierzą, że będzie lepiej.

– Tym samym PiS wpadło w pułapkę sprawczości, którą samo na siebie zastawiło – dodaje Fedorowicz. – Setki negatywnych komentarzy wkurzonych mieszkańców małych miasteczek, głosujących w większości na PiS, którzy teraz nie mogą kupić węgla, są najlepszym barometrem dla partii rządzącej. Przez lata PiS przekonywało własnych wyborców w sieci, że jest omnipotentne, a tymczasem dziś, w odczuciu tych samych uczestników bańki propisowskiej, okazuje się bezradne wobec drożyzny.

Na dodatek komunikacyjna strategia władzy jest dość toporna i właściwie polega na jednej metodzie: powtarzaniu jak mantry, że mamy do czynienia z „putinflacją”, za którą w stu procentach odpowiada prezydent Rosji. Kłopot w tym, że w sytuacji gwałtownego spadku wiary w skuteczność poczynań rządu, niepotrafiącego zatrzymać spirali podwyżek, ten przekaz nie trafia już do Polaków. Zgadza się z nim raptem 17 proc. z nas. Aż 39 proc. Polaków, jak wynika z sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”, winą za i­­nflację obarcza rząd Prawa i Sprawiedliwości, a 15 proc. – NBP.

Szef banku centralnego też władzy raczej nie pomaga. Kolejne występy medialne Adama Glapińskiego budzą irytację obywateli, fale negatywnych komentarzy w sieci i konsternację rynków finansowych. Według analiz IBIiMS żadna inna instytucja nie ma tak złego wizerunku w mediach społecznościowych jak NBP i jego szef. Powody tej niechęci nie są przesadnie skomplikowane. Prezes potrafi w piątek ogłosić, że jeszcze w trakcie wakacji spodziewa się szczytu inflacji, a potem jej spadku, by już we wtorek zapoznać opinię publiczną z projekcją analityków NBP, wedle których szczyt – niemal 19-procentowy, a w czarnym scenariuszu nawet 26-procentowy – przypadnie dopiero na pierwszy kwartał 2023 r. Szefowi najważniejszego banku w Polsce brakuje wiarygodności – to autentycznie martwi Polaków.

Nadchodzi świadomość

Trzeba przyznać, że partia władzy jest również ofiarą splotu nieprzewidywalnych okoliczności. W czas zawirowań gospodarczych weszliśmy bowiem w cieniu dwóch innych katastrof: pandemii i wojny. Oba te nieszczęścia mocno zszargały nam nerwy, a przecież ani pandemia nie jest już za nami (wzbiera właśnie kolejna fala zakażeń), ani konflikt za wschodnią granicą Polski nie zbliża się ku końcowi.

– Wszyscy funkcjonujemy w sytuacji dużej niepewności – mówi prof. Przemysław Sadura, socjolog z UW, który na początku czerwca przeprowadził szereg wywiadów grupowych, tzw. fokusów. – Osoby starsze, nawet jeśli nie znają II wojny światowej z autopsji, są pokoleniem wojennej traumy. Dorastały w jej cieniu. Dlatego dziś to oni bardziej niż młodzi obawiają się rozszerzenia wojny rosyjsko-ukraińskiej na Polskę czy całą Europę. Mniej martwi ich gospodarka, może dlatego, że na początku lat 90. doświadczyli hiperinflacji i wiedzą, że z tym zjawiskiem da się żyć. Co innego młodzi, którzy tak potężnego wzrostu cen nigdy nie widzieli. Obawę przed inflacją w ich przypadku potęgują rosnące raty kredytów lub oddalające się szanse na jego uzyskanie i tym samym – na własne mieszkanie. Oni bardzo się boją o swoją przyszłość.

Prócz konieczności radzenia sobie z negatywnymi emocjami wywoływanymi przez aktualne problemy stanęło przed nami także nie lada wyzwanie: wyobrażenia sobie niewyobrażalnego, czyli świata po wzroście gospodarczym. Przecież od ponad 30 lat poprawiało się, mniej lub bardziej, niemal wszystkim. Tymczasem teraz sytuacja zdecydowanej większości z nas będzie się stale pogarszać.

– Uświadomienie sobie tego jest jeszcze przed nami – uważa prof. Sadura. – Pandemia, wojna, kryzys uchodźczy i drożyzna to zresztą tylko część z kryzysów, które towarzyszyć będą nabierającej tempa zmianie klimatycznej. Zobaczymy, jak sobie z tym poradzimy.

Z całą pewnością drożyzna będzie tematem numer jeden kampanii ­parlamentarnej, która – choć do wyborów został ponad rok – już od kilkunastu tygodni trwa w najlepsze. Na razie PiS notuje same wizerunkowe wpadki, a rady premiera Morawieckiego, by ocieplać domy przed sezonem grzewczym, choć z jednej strony są sensowne, to z drugiej świadczą o wyczerpaniu się pomysłów władzy na kryzys. Rząd już nie proponuje kolejnych tarcz antyinflacyjnych, ale zrzuca odpowiedzialność ze swoich barków na społeczeństwo. Sam Jarosław Kaczyński momentami zaklina rzeczywistość, jak w Płocku, gdzie 15 lipca przekonywał, że „mimo sił zewnętrznych, które nam bardzo nie sprzyjały, pandemii, wojny, po siedmiu latach będziemy o około 30 proc. bogatsi”. W takie zapewnienia już mało kto wierzy. Ludzie czują, że 500 plus nie jest warte tyle, ile wiosną 2016 r., i że z dnia na dzień biednieją. Dużo mniejsze znaczenie ma wówczas to, z jakiego poziomu życia się spada. Istotny jest sam ruch w dół.

Na ciekawy paradoks zwraca uwagę prof. Radosław Markowski, socjolog z Uniwersytetu SWPS: – W 2015 r. przeciętny Polak miał się lepiej niż jeszcze dwa-trzy lata wcześniej, a mimo to dał się porwać narracji PiS-u o Polsce w ruinie. Tymczasem teraz, kiedy PiS trąbi wszem wobec o sukcesach swoich rządów, ludzie przestają iść za tym głosem. Bo na własnej skórze odczuwają, że zaczyna się im wieść gorzej.

Ile polityk obieca

Tym samym na naszych oczach zerwana została niepisana umowa społeczna, jaką PiS miało przez lata ze swoimi wyborcami, i to nie tylko tymi z twardego jądra, ale przede wszystkim niezdecydowanymi, których głosy dały mu zwycięstwo w 2015 i 2019 r. Prof. Antoni Dudek, historyk i politolog z UKSW, nazywa ich „elektoratem socjalnym”. Ta umowa zakładała, że PiS będzie dawało „ludowi” to, co wcześniej rozkradały „elity”, i że – jak klarowała w 2017 r. Beata Szydło – będzie reprezentowało tych, którzy w czasach PO-PSL „byli zapomniani i nie mieli poczucia godności”.

Dziś już widać, że po siedmiu latach u władzy PiS samo oddaliło się mocno od społeczeństwa. W karykaturalny sposób objawiło się to podczas niedawnej afery ze szczecińską radną, Małgorzatą Jacyną-Witt, która sfotografowała się na polu golfowym, a potem dorzuciła, że to ona „jest elitą”. Kaczyński zawiesił ją w prawach członka PiS-u i kazał wszcząć postępowanie dyscyplinarne. Ale mleko już się rozlało.

– W kryzysie bogactwo władzy szczególnie mocno drażni ludzi – uważa prof. Dudek. – To w zasadzie klucz do zwycięstwa opozycji, czy uda się jej wyciągnąć na światło dzienne wszystkie „tłuste koty” PiS-u, pokazać skalę tego klientelistycznego systemu i przebić się z tą opowieścią do wyobraźni mas. To może być dla tej władzy najcięższy z możliwych cios. Bo nie da się wyrzucić setek, tysięcy opływających w przywileje działaczy ­PiS-u, którzy na chude lata przygotowali sobie złote spadochrony.

Wprawdzie TVP nadal robi, co może, by utrzymywać widzów w przekonaniu, że PiS jest jedynym gwarantem świetlanej przyszłości Polski, ale także i ta propaganda zderzyła się już z rzeczywistością. Tak uważa wicemarszałek Senatu Michał Kamiński z Koalicji Polskiej, który w 2005 r., jeszcze jako polityk PiS-u i spin doktor Jarosława Kaczyńskiego, był współautorem słynnego spotu z produktami znikającymi z lodówki po ewentualnym wprowadzeniu przez PO podatku liniowego.

– Dzisiejsza propaganda nie działa na poziomie każdorazowej wizyty obywatela w sklepie – mówi Kamiński. – Pan, pani, społeczeństwo płaci za swój koszyk tu i teraz, kiedy premierem jest Morawiecki, więc marketingowe zaklęcia, czego Jacek Kurski ewidentnie nie rozumie, już temu rządowi nie pomagają.

Wszyscy się zorientowali, że trzeba grać inflacją. Podróżujący po kraju Donald Tusk właściwie nie mówi o niczym innym. Krytykę nieudolności rządu łączy z deklaracjami, że „jeśli skończy się PiS, to skończy się inflacja”, oraz zapowiedziami usunięcia z urzędu Adama Glapińskiego, na co bank zareagował złożeniem zawiadomienia o możliwości popełnienia przez byłego premiera przestępstwa. Lider Polski 2050 Szymon Hołownia kpi, że PiS obiecywało nam „niemieckie płace i polskie ceny, a mamy polskie płace i niemieckie ceny”, a Włodzimierz Czarzasty z Nowej Lewicy wylicza, że „co szósta złotówka przestała istnieć”. Na razie nie widać, by – prócz chwytliwych bon motów – opozycja miała jakikolwiek pomysł na poprawę sytuacji gospodarczej, bo przed nadciągającą stagflacją raczej nie uratuje nas ani odblokowanie pieniędzy z unijnego Funduszu Odbudowy, ani postulowane ograniczenie budżetu Kancelarii Premiera, ani tym bardziej 20-procentowe podwyżki wynagrodzeń w sferze budżetowej, o czym mówi od tygodni Tusk. Jest więc mało prawdopodobne, by teraz któryś z polityków, przebrany w szaty Winstona Churchilla, uświadomił naród, że czeka nas „krew, znój, łzy i pot”. Raczej trzeba się spodziewać festiwalu populistycznych obietnic i uspokajających tonów.

– Nikt ci tyle nie da, ile polityk obieca – podsumowuje politolożka dr Anna Materska-Sosnowska z UW i Fundacji Batorego. Jej zdaniem zwrot ugrupowań opozycyjnych w stronę miękkiego populizmu jest słuszny. Inaczej z PiS-em nie wygrają.

– Polacy głosują różańcem i portfelem – dodaje. W sytuacji, kiedy Kościół jest coraz słabszy, a praktykujących ubywa, punkt ciężkości przesuwa się na coraz chudszy portfel.

Dziś trudno prognozować, jakie będą ostateczne polityczne konsekwencje inflacji. Opinia publiczna jest w tych niepewnych i nieprzewidywalnych czasach labilna, trudno uchwycić jednoznaczne trendy. – Na pewno obserwujemy demobilizację miękkiego elektoratu PiS-u. Dziś ci ludzie mówią, że raczej na tę partię już nie zagłosują – mówi prof. Sadura. – Jednocześnie stanu posiadania nie zwiększa opozycja, bo ci, którzy odwrócili się od Jarosława Kaczyńskiego, wcale nie zasilają jej szeregów.

Według socjologa wciąż nie widać, by to opozycja wygrywała na kryzysie. Znaczące jest to, że kiedy pytał respondentów, na kogo oddadzą swój głos, to często odpowiadali, że na opozycję. Ale kiedy dopytywał o to, kto wygra, ci sami ludzie odpowiadali, że jednak PiS. – Mamy demobilizację po obu stronach – tłumaczy Sadura. – Na dziś to wygląda tak, że wybory wygra ta strona, której elektorat będzie mniej zdemobilizowany.

Antoni Dudek potwierdza, że reakcje społeczeństwa są teraz mało przewidywalne. Politolog rozważa dwa scenariusze. Pierwszy to zapadanie się ludzi w sobie, ucieczka w prywatność, czego konsekwencją będzie niska frekwencja podczas wyborów w 2023 r. Wówczas o wyniku elekcji zawsze decydują twarde elektoraty ugrupowań. Prawdopodobny jest jeszcze inny scenariusz: eksplozja niezadowolenia i masowy udział w wyborach. Ale to, zdaniem prof. Dudka, nie gwarantuje powrotu Tuska do władzy. Ludzie mogą odrzucić nie tylko PiS, ale całą klasę polityczną.

To zaś oznacza wejście na scenę zupełnie nowych aktorów. Dziś nawet nie sposób ich sobie wyobrazić. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka polityczna Radia Tok FM, prowadzi program „Wywiad polityczny". Wcześniej przez kilkanaście lat związana z TVP. Była reporterką sejmową i publicystką, relacjonowała wszystkie kampanie wyborcze w latach 2005-2015. Politolog, absolwentka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2022