Lem, czyli świat

Wydarzeniem Roku Stanisława Lema i zarazem jego zamknięciem jest nowa biografia pisarza: „Wypędzony z Wysokiego Zamku” Agnieszki Gajewskiej.

27.12.2021

Czyta się kilka minut

Stanisław Lem, 1947 r. / © BY TOMASZ LEM, 2016
Stanisław Lem, 1947 r. / © BY TOMASZ LEM, 2016

Rok Stanisława Lema, ogłoszony w stulecie jego urodzin, dobiegł właśnie końca. Dla mnie akurat nie był to ani początek, ani koniec, bo z książkami Lema obcuję od dzieciństwa i zamierzam to czynić do końca świadomych dni. Mądry starszy brat podsuwał mi je w odpowiedniej kolejności, bym mógł z nimi dorastać. Dorastając, wracałem do już przeczytanych, odkrywając pokłady nierozpoznanych wcześniej znaczeń.

Nie wyobrażam sobie roku, w którym nie zajrzałbym do „Cyberiady”, „Wysokiego Zamku” czy „Maski”. Mizantropię i niechęć do ludzkości krzepię, sięgając po „Podróż ósmą” z „Dzienników gwiazdowych”; Ijon Tichy przeżywa w niej koszmar senny, w którym jako delegat Ziemi kandydującej do Organizacji Planet Zjednoczonych wysłuchać musi miażdżącej prawdy o naszej cywilizacji i jej paskudnych początkach. Czasem zaś zapuszczam się na dłuższe wyprawy do zdumiewającej budowli, jaką tworzy dzieło Lema. Rozległej i zmiennokształtnej – jakby solaryjski ocean emanował wciąż z siebie zagadkowe twory. Do świata rządzonego przez przypadek, przeraźliwie groteskowego, gdzie w skrzyni może kryć się cała społeczność istot rozumnych, nieświadomych, że są czyimś konstruktem, gdzie sobowtór przejmuje kontrolę nad swoim twórcą, a za ścianą ogromnego komputera znajdujemy biurowy pokoik, w którym urzędnik w zarękawkach zarządza fikcją Kalkulatora.

Wydarzeniem tego roku i zarazem jego zamknięciem jest nowa biografia Lema: „Wypędzony z Wysokiego Zamku” Agnieszki Gajewskiej. Poznańska badaczka opublikowała przed pięcioma laty rewelacyjną „Zagładę i gwiazdy”, czytając dzieło Lema przez pryzmat jego okupacyjnych doświadczeń i odnajdując ich odbicie nie tylko w realistycznym „Czasie nieutraconym”, ale też w „Edenie” czy „Powrocie z gwiazd”. Porażający zaś opis najbardziej traumatycznego doświadczenia jego życia, gdy na początku lipca 1941 r. podczas pogromu we Lwowie czekał pod murem na egzekucję i minuty dzieliły go od śmierci – w opowieści profesora Rappaporta, wplecionej w akcję „Głosu Pana”, którego zasadniczym tematem jest Kontakt, próba odczytania sygnałów z Kosmosu. Ustalenia Gajewskiej wykorzystał Wojciech Orliński w pierwszej biografii pisarza („Lem. Życie nie z tej ziemi”). Teraz ona sama podjęła z sukcesem „próbę całości”. Obie książki warte są lektury – tym bardziej że nieco inaczej rozkładają akcenty.

Pole minowe

W 1966 r. w Wydawnictwie Ministerstwa Obrony Narodowej (Lem wydał tam wcześniej „Śledztwo”, „Solaris” i „Niezwyciężonego”, takie to były czasy) ukazał się „Wysoki Zamek”. Rzecz jawnie autobiograficzna, pisana w pierwszej osobie, jest podróżą w pamięci do lwowskiego dzieciństwa i próbą odtworzenia świadomości dziwnego, osobnego dziecka, które pożera słodycze, z upodobaniem niszczy mechanizmy i buduje własne „królestwo legitymacyjne”. Zafascynowany książką recenzent, znakomity krytyk Jerzy Kwiatkowski pisał (cytuję za Gajewską): „Są tu jakby trzej Lemowie. Ten, który wspomina, ten, który analizuje proces wspominania, i ten wreszcie, który analizuje konwencje pisarskie, jakimi posługują się tamci dwaj”. Jest jednak – zwraca uwagę biografka – i czwarty Lem: ten, który pilnuje, by czytelnicy nie mogli się dowiedzieć, jaki jest właściwie dom i środowisko rodzinne małego bohatera, poza tym, że jest to zamożny mieszczański dom znanego lekarza. Jakby z tej historii usunięto jedną warstwę.


Wojciech Brzeziński: W obliczu niewiadomej nawet kompetentni naukowcy stają się przede wszystkim ludźmi sterowanymi strachem, gniewem i żądzą. Ale emocje – jak pokazała wymyślona przez Lema solarystyka – są wrogiem poznania.


 

Autorka wykonała olbrzymią pracę – z której, co tu kryć, Lem nie byłby zapewne zadowolony – by odtworzyć genealogię przyszłego pisarza. Mamy więc arcyciekawą i szczegółowo opowiedzianą historię asymilującej się żydowskiej rodziny Lehmów/Lemów ze Lwowa oraz portret Samuela Lehma, zaangażowanego społecznie lekarza z ambicjami literackimi, i jego rodzeństwa. Najstarszy z braci, Józef, był urzędnikiem kolejowym, drugi, Fryderyk – adwokatem, a jedna z pięciu sióstr, Basche/Berta, wyszła za Izaka Mendla Heschelesa; ich syn to Marian Hescheles, czyli poeta i satyryk Marian Hemar (który nota bene w młodości opublikował pod swoim nazwiskiem wierszowaną bajkę autorstwa... wuja Samuela). Samuel wziął ślub z Sabiną Wolner, pochodzącą z Przemyśla, z rodziny uboższej i bliższej tradycji ortodoksyjnej. Ceremonia odbyła się w lwowskiej synagodze postępowej. Stanisław był ich jedynym dzieckiem.

Czemu napisałem, że Lem nie byłby zadowolony? Przecież jego żydowskie pochodzenie nie stanowiło tajemnicy – ale też nie było tematem, o którym chciałby rozmawiać. O tym zaś, o czym rozmawiać nie chciał, rozmawiać z nim nie należało. Piszę to jako ktoś, kto Lema odwiedzał przez ponad dziesięć lat (z pewnymi przerwami na nieuchronne „ciche dni”), kto nagrywał i spisywał jego felietony dla „Tygodnika Powszechnego” i kto wydał „Świat na krawędzi” – tom rozmów z pisarzem, szczuplejszy znacznie niż rozmowy Stanisława Beresia, no ale jednak.

Dom na Klinach stał się dla mnie miejscem bliskim i bezpiecznym, zwłaszcza że w razie nieporozumień i konfliktów (zawinionych przeze mnie bądź nie) zawsze mogłem liczyć na panią Barbarę Lemową. Jeśli tylko uznała to za słuszne – podejmowała działania pojednawcze, łącząc absolutną lojalność wobec męża z krytycznym dystansem. Byli jednym z najpiękniejszych małżeństw, jakie dane mi było spotkać – wywodzący się z różnych środowisk, skrajnie odmienni charakterami, razem przez ponad pół wieku. Być żoną depresyjnego geniusza – jakaż to trudna rola! Wdzięczny jestem Agnieszce Gajewskiej, że pani Barbarze i jej rodzinie oddała sprawiedliwość.

Wróćmy jednak do tematów tabu. Tak, wiedziałem, że chodzę po polu minowym, wiedziałem też, że nie zrobię niczego, co mogłoby moje relacje z pisarzem narazić na szwank – zbyt były dla mnie ważne. Któregoś dnia skończyłem już nagranie, ale siedzieliśmy dalej w gabinecie na piętrze w zapadających ciemnościach i Stanisław Lem zaczął nagle mówić o wojennym Lwowie. Tym razem nie były to anegdoty – jak ta ulubiona, o zakwaterowanym w ich mieszkaniu na Brajerowskiej enkawudziście, którego Sabina Lem najpierw wyrzuciła za drzwi i musiał wrócić z obstawą, a który, uciekając, pozostawił liczne grafomańskie wiersze – ale jakieś obrazy z czasu okupacji niemieckiej, pogromu, ukrywania się, strzępy tego, o czym dzisiaj dzięki Gajewskiej wiemy znacznie więcej. Kiedy przyszedłem w kolejny czwartek – bo umawialiśmy się zwykle we czwartek o czwartej – pani Basia zatrzymała mnie na chwilę. „Wie pan, mąż po waszym ostatnim spotkaniu miał senne koszmary”...

Więc przede wszystkim chodziło chyba o traumę, nigdy nie przezwyciężoną. O lęki. Pewnie także o mocne postanowienie, by grać ze światem i życiem na własnych warunkach i nigdy nie dać się uwięzić w zadekretowanej przez kogoś tożsamości. Jak w przenikliwej recenzji z biografii Gajewskiej pisze w „Dwutygodniku” Piotr Paziński: „Demony przeszłości powracały do końca, odzywały się w krytycznych momentach: zaraz po wojnie, gdy na Kazimierzu w Krakowie wybuch pogrom, w czasach stalinowskich, w Marcu ’68 i w stanie wojennym. Lem, pozamykany psychicznie, nastawiony na odbudowę życia, a potem skupiony na pisaniu i utrzymywaniu rodziny (która stanowiła dla niego chyba główne oparcie), pilnie strzegł swojego życiorysu, a w późniejszych latach umiejętnie grał swoim wizerunkiem”. I zastanawia się, co ta konsekwentna mimikra i maranizm Lema – przecież „jednego z największych stylistów w powojennej literaturze polskiej” – mówi o żydowskich strategiach przetrwania, a co o powojennej Polsce.

Czytając cudze listy

W listopadzie 1955 r. Lem postanowił, że listy pisać będzie z kopią, a kopie archiwizować. Nie pomyślał wprawdzie o tym, by na kopii zaznaczać, kto był adresatem, a nie zawsze jest to oczywiste, czasem też istnieją dwie wersje tego samego listu i nie wiadomo, która została wysłana – to jednak kłopot niewielki w zestawieniu z wagą tego źródła.

Lem był epistolografem namiętnym i ochoczym, chętnie też stosował rozmaite stylizacje i jego korespondencja bywa lekturą równie świetną jak jego beletrystyczna czy eseistyczna proza. Wojciech Orliński zbudował ze skomentowanych przez siebie listów pisarza – do rozmaitych urzędów, a przede wszystkim do dwóch przyjaciół, prawnika Jerzego Wróblewskiego oraz Aleksandra Ścibora-Rylskiego, pisarza i scenarzysty „Człowieka z marmuru” – ciekawą i zabawną książkę o Lemie w PRL-u. Epistolarny duet Lem-Mrożek to zderzenie dwóch skrajnie różnych osobowości, które jakby przeglądają się w sobie, a zarazem wspaniała panorama intelektualna lat 60. Listy do amerykańskiego tłumacza Michaela Kandla stanowią najlepszy bodaj autokomentarz twórcy Ijona Tichego i Pirksa.


Czytaj także: Okazuje się, że niewiele wiedzieliśmy o biografii wielkiego pisarza. Doświadczył traumy tak przeraźliwej, że musiał zbudować wokół siebie barierę ochronną, by móc dalej żyć i tworzyć.


 

Niezmierzone to jest bogactwo i Agnieszka Gajewska oczywiście często po nie sięga. Wydobywa np. ważny wątek korespondencyjnej znajomości, a potem przyjaźni Lema z „Czarnoksiężniczką ze stanu Oregon”, czyli Ursulą K. Le Guin. Ten wątek splata się z krótką historią serii „Stanisław Lem poleca”, którą pisarz uruchomił w latach 70. w Wydawnictwie Literackim, swojej najważniejszej oficynie. Stanowi też przyczynek do kwestii funkcjonowania Lema w PRL-u, i to w okresie jego wielkich sukcesów.

Pierwsza z czterech książek serii – „Ubik” Philipa K. Dicka – stała się zarzewiem tragigroteskowego sporu. Polskie przepisy nie pozwalały na przekazanie autorowi honorarium w dolarach, Dick poczuł się okradziony, winą – niesłusznie, za to coraz bardziej obsesyjnie – obciążał Lema, by w końcu złożyć nań donos do FBI, uznając jego nazwisko za akronim złowrogiej komunistycznej organizacji spiskowej. Lem z kolei uważał, że wydawnictwo nie dosyć go broni. Istnienie serii zakończył konflikt wokół kolejnej pozycji – właśnie „Czarnoksiężnika z Archipelagu” Le Guin, WL bowiem pod naciskiem cenzury chciało zmiany tłumacza, którym był Stanisław Barańczak, współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników. Lem zerwał z hukiem – choć tylko na kilka lat – z krakowską oficyną, a powieść ukazała się dopiero w 1983 r. (paradoksalnie po wprowadzeniu stanu wojennego rygory cenzury stopniowo zelżały).

Gajewska cytuje listy Lema i Le Guin, zauważając, że autor „Solaris” traktuje zrazu dosyć paternalistycznie młodszą od siebie o osiem lat, ale bardzo już znaną autorkę... Nawiązuje się jednak między nimi nić porozumienia, w początku lat 80. Le Guin proponuje nawet Lemowi przeniesienie się do Stanów Zjednoczonych, sugerując, że mógłby (bez szczególnych obowiązków!) objąć katedrę na którejś z uczelni. Lem jednak, którego Jan Józef Szczepański i Sławomir Mrożek przez lata bezskutecznie namawiali, by dał się zaprosić na międzynarodowe seminarium, które na Harvardzie organizował corocznie Henry Kissinger, i tym razem nie uległ. Ameryki nigdy nie odwiedził.

Ojcowie destrukcjanie

W 1954 r. Barbara i Stanisław Lemowie wzięli ślub kościelny. Zważywszy, że pan młody był nieochrzczonym ateuszem, potrzebna była do tego nie tylko dyspensa od biskupa, ale i podjęcie tzw. próby nawrócenia. Jak wspominał pisarz, oddelegowano do niej pewnego dominikanina – szybko jednak za obopólną zgodą zakończyli swoje spotkania, kiedy się okazało, że to raczej Lem nawraca zakonnika...

W rozmowach ze mną odżegnywał się od chęci wpływania na czyjeś przekonania religijne, uważając, że nie ma prawa odbierać innym nadziei. Fascynował go fenomen wiary czystej, ogołoconej z wszelkich spodziewań, założeń i pokusy działania, jaką w „Podróży XXI” Ijona Tichego żywią ojcowie destrukcjanie z planety Dychtonii (będący zresztą robotami). Szanował ludzi takich jak ks. Józef Tischner (to po jego śmierci usłyszałem od Lema: „Zauważył pan, że zawsze umierają nie ci, co powinni?”), a równocześnie irytował go wzrost wpływów polskiego Kościoła po 1989 r., zwłaszcza zaś jego sztywne stanowisko w kwestii etyki seksualnej i ingerowanie w prawodawstwo dotyczące aborcji.

Na tym tle jego współpraca z „Tygodnikiem” – „katolickim pismem społeczno-kulturalnym” – jawi się jak nieco perwersyjna gra. Ważne oczywiście były nieco idealizowane wspomnienia z pierwszych krakowskich lat, gdy redakcja na Wiślnej otworzyła swoje łamy dla jego wczesnej prozy i wierszy. Jeszcze ważniejszy – szacunek dla Jerzego Turowicza i niezachwiana nigdy przyjaźń z bliskim „Tygodnikowi” Janem Józefem Szczepańskim (skądinąd deklarującym się jako agnostyk). Napięcie jednak wciąż istniało i przyjeżdżając na Kliny nie wiedziałem nigdy do końca, w jakiej fazie wzajemnych relacji się znajdujemy. Relacji redakcja–autor, bo sam odrzucony nigdy nie zostałem (no, może raz...).

W cytowanej przez Gajewską rozmowie z Teresą Walas Lem mówił, że przy pisaniu tekstów dla „TP” w jego piersi rodzi się „taki malutki ksiądz”: „nie wszystkie poglądy wypada głosić na tych łamach. I ten mały ksiądz mnie powściąga”.

Zerwanie – czasowe, ale jak zwykle burzliwe – nastąpiło w kwietniu 1997 r., gdy felieton krytykujący dwóch anestezjologów za odmowę asystowania przy usunięciu uszkodzonego płodu opatrzono atakującym Lema komentarzem. Przeprośna wizyta, jaką złożyliśmy z Krzysztofem Kozłowskim na Klinach, odniosła jedynie częściowy skutek. Skończył się wtedy cykl „Świat według Lema”, choć teksty Lema miały jeszcze wrócić do „Tygodnika”. I tu właśnie w lutym 2006 r. ukazał się jego felieton ostatni, zaczynający się od proroczych słów „Chciałem zająć się nieszczęściem, które szykują nam bracia Kaczyńscy...”. A do smutnej historii konfliktu, rzetelnie zrelacjonowanej przez biografkę, mały tylko przypis – autor wspomnianego komentarza, Janusz Poniewierski, nie był i nie jest księdzem...

A dominikanie? Wspomnienie tamtych przedślubnych rozmów nie było chyba najgorsze, skoro po dwóch dekadach Lem przyjął zaproszenie o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego do udziału w dyskusji w dominikańskim duszpasterstwie akademickim przy Stolarskiej (zabawnie pisze o tym w liście do Kandla). W ostatniej zaś powieści – wybitnym, a niedocenionym „Fiasku” – umieścił postać ojca Arago, dominikanina właśnie. Mądry i przewidujący, nie ma on już wiele wspólnego ze swoim współbratem ojcem Lacymonem, zacnym misjonarzem kosmicznym z wcześniejszej o trzy dekady „Podróży XXII” Tichego – bardzo śmiesznej i bardzo antyklerykalnej.

*

Dużo zostało tematów – choćby Lem a polityka, Lem a społeczność pisarzy science fiction, przyjaźń Lema ze Szczepańskim – i żadnego z nich Agnieszka Gajewska nie pomija, a z dzienników Szczepańskiego jak najsłuszniej obficie korzysta. Jest przede wszystkim biografką, więc twórczość Lema traktuje wybiórczo i może trochę nie docenia wartości jego apokryfów – „Doskonałej próżni”, „Wielkości urojonej” i „Prowokacji”. Jednego wątku jednak mi zabrakło, podobnie jak Pazińskiemu, więc powtórzę na koniec za nim: „Jak to się stało, że autora tak wybitnego, który sprawnością pióra, intelektem i rangą podejmowanej problematyki przerastał większość pisarzy z inteligenckiego mainstreamu, prawdziwego architekta wyobraźni – ostrzegano jako twórcę literatury rozrywkowej i patrzono na niego z góry?”. No właśnie – jak? I – pro domo sua – dlaczego omówienie „Doskonałej próżni”, świetnego zbioru recenzji z nieistniejących książek, opatrzono w „Tygodniku” lekceważącym tytułem „Książki nieistniejące, a więc niepotrzebne”? Rumienię się do dzisiaj.©℗

Agnieszka Gajewska STANISŁAW LEM. WYPĘDZONY Z WYSOKIEGO ZAMKU. BIOGRAFIA Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022