Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pomysł był prosty: zebrać atrakcyjne utwory, głównie z literatury barokowej, w których jako szkielet rytmiczny i harmoniczny wykorzystano bas ostinatowy, a całość ubarwić partiami improwizowanymi. Miało być mocno i zadzierzyście, a dzięki synkopowanej rytmice: porywająco i odrobinę szaleńczo (un po’ di Follie). Jest natomiast całkiem odwrotnie: płyta grzęźnie w nijakości, jest łatwa, lekka i czasem przyjemna. A jeśli jest w niej choć okruch szaleństwa, znaczy to tylko tyle, że jest to wyjątkowo rozciągliwe pojęcie.
Pytanie zasadnicze, jakie trzeba postawić: co tu robi ten klarnet? Gianluigi Trovesi, włoski klarnecista jazzowy, przysposobiony jakimś cudem do barokowego składu (zdaje się chodziło o improwizację!) stara się jak może, ale efekty jego zmagań są miejscami naprawdę groteskowe. Niektóre utwory brzmią tak, jak gdyby różne stacje radiowe niechcący zachodziły na siebie: oto spod delikatnej strunowej faktury znienacka wydobywa się klarnetowy pisk. “Improwizacje" pana Trovesi przypominają muzyczny smalec spod znaku niesławnej pamięci Acker Bilka. Z utworu siódmego po prostu wieje grozą.
Christina Pluhar, przykro to pisać, wpadła w pułapkę, którą sama na siebie zastawiła. Mam wrażenie, że chodziło o niekłopotliwe zdyskontowanie rzeczywiście nadzwyczajnego powodzenia “Tarantelli", ale efektem jest jedynie nadmuchany balon z cienką lukrową polewą. Naprawdę, szkoda błąkających się w tej niespójnej materii muzycznej świetnych głosów, szkoda Bruno Cocseta i innych, dużej miary, instrumentalistów... Żeby usłyszeć, co straciliśmy, pozostaje nam wrócić do dwóch płyt Savalla o podobnym repertuarze: “Ostinato" i “La Folia". Porównanie jest miażdżące.
Nie znaczy to przecież, że nie ma całkiem o co ucha zaczepić. Choćby “Ciaccona" Antonio Bertaliego, smacznie i krwisto zagrana przez Veronikę Skuplik, czy zaśpiewana na finał przez Marco Beasleya ciemna kantata Luigiego Pozzi, gdzie wreszcie bas ma swoje 9 minut i 15 sekund - i nawet klarnet da się tu przełknąć! A już przy kołysance (“Dormi, dormi fijo bello") na motywach romaneski, śpiewanej przez Lucillę Galeazzi, chciałby człowiek po prostu zasypiać. Wiem, że jak to ostatnie żona przeczyta, mogę się pakować. Może już zacznę...