Labirynt na szczyt

Życie jest pielgrzymką, która bardziej przypomina labirynt niż wyraźnie określoną drogę do celu.

09.08.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Profimedia / CORBIS
/ Fot. Profimedia / CORBIS

Pielgrzymka, wędrówka, włóczęga... Istniejemy w czasie, a to sprawia, że nawet gdy tkwimy zamknięci w jednym miejscu przestrzeni, życie nasze jest ruchem, podążaniem, drogą.

Odruch ucieczki

Współczesnemu człowiekowi ruch ten jawi się często jako chaotyczne błądzenie w labiryncie. W chaosie błądzenia pewny jest tylko jeden kierunek ruchu – od tego, co było, ku temu, co będzie. Nic nie zdarza się dwa razy, nie ma powrotu do tego, co mija, nie ma nawet możliwości zatrzymania się i bezpiecznego, z zachowaniem odpowiedniego dystansu, badania, dokąd prowadzi droga. Pozostawiony jest nam co prawda obszar wolności, ale sposób wyboru rzadko spełnia postulaty racjonalnej teorii decyzji, a i przestrzeń wyboru jest często bardzo ograniczona.

Najbardziej jednak tragicznym aspektem labiryntu życia, który określa w gruncie rzeczy sens całości, jest problem „wyjścia”. Błądzenie w labiryncie zwykle kojarzy się z poszukiwaniem miejsca, przez które można wydostać się na zewnątrz, na otwartą przestrzeń. Tymczasem, w życiowym przypadku sprawa wygląda zwykle inaczej. Trzymamy się nawet poplątanego życia. Nie szukamy śmierci, uciekamy przed nią, wolimy jak najdłużej błądzić, usiłując choćby trochę zadomowić się w gęstwinie splątanych ścieżek codzienności.

Obrazy drogi

Chrześcijaństwo przecież od samego początku uwrażliwione było na „wędrowny” aspekt ludzkiej egzystencji. Nowy Testament poświadcza, że działalność Jezusa pojmowano jako „nauczanie drogi Bożej” (Mt 22, 16; Mk 12, 14; Łk 20, 21). Podobnie w Dziejach Apostolskich działalność misyjna Pawła nazwana jest „głoszeniem drogi zbawienia” (Dz 16, 17), a samo rodzące się chrześcijaństwo określone zostało jako „ta droga”(Dz 9, 2. 22, 4). Ewangelia Janowa wkłada nawet w usta Jezusa samookreślenie: „Ja jestem drogą” (J 14, 6). Św. Paweł świadom był, że żyjemy „w pędzie”, choć – tu różni się od współczesnego człowieka – wcale nie zamierzał przed śmiercią uciekać; przeciwnie, pisał do Kościoła w Filippi: „biegnę ku wyznaczonej mecie” (Flp 3, 13).

Późniejsza tradycja przejęła i wykorzystała ów motyw „drogi” w próbach zrozumienia chrześcijańskiej egzystencji. Owszem, to nie błądzenie w labiryncie, lecz raczej wspinaczka na górę stała się ulubionym obrazem chrześcijańskich autorów. Choć topos błąkania się nie był im zupełnie obcy. Widać go na przykład w wykorzystywanym przez Orygenesa motywie wędrówki Izraela przez pustynię. Albo w opisanych w cyklu arturiańskim losach rycerzy Okrągłego Stołu poszukujących świętego Graala. Sam zaś labirynt pojawia się w średniowiecznej praktyce jako wędrówka do miejsca zamieszkania Boga. Potrzeba, jak widać, wielu różnych obrazów, by wyrazić skomplikowaną naturę życiowej wędrówki.

Wspinaczka

Dominuje jednak symbol wspinaczki na górę, wskazując, że chrześcijańskie życie jest (powinno być) nieustannym rozwojem, dążeniem do tego, co „wyższe”, większe, lepsze, ostatecznie – do Dobra Absolutnego. Jak pisał św. Grzegorz z Nyssy, „ludzka doskonałość polega na wzroście w doskonałości”. Średniowieczny mistyk i teolog, Wilhelm z Saint Thierry, wyraził się podobnie: „Tak ciągle iść [rozwijać w sobie pragnienie i miłość], oznacza dojść [być u celu]”.
Jeśli jednak istotą chrześcijańskiego życia jest rozwój, oznacza to, że szczegółowe kryteria dobrych i złych wyborów, właściwego i niewłaściwego pojmowania wiary nie są dla wszystkich takie same ani dla nikogo raz na zawsze ustalone. W gruncie rzeczy istnieje jedno kryterium ogólne: dobre jest to, co służy rozwojowi osoby i pogłębianiu relacji, w których się ona znajduje, złe zaś nie tylko to, co tamto niszczy, lecz także to, co ów rozwój spowalnia lub zatrzymuje. To, co dla kogoś znajdującego się na danym poziomie rozwoju duchowego i żyjącego w określonych relacjach w jakimś momencie jest czynem cnotliwym, po jakimś czasie lub dla kogoś innego, może być złym, grzesznym wyborem.

Rozwój dotyczy nie tylko sposobu życia, lecz także – co ściśle z nim powiązane – tego, jak pojmujemy siebie, świat, Rzeczywistość Ostateczną i ich wzajemne relacje. W swej warstwie symboliczno-dyskursywnej chrześcijaństwo nie jest systemem doktryn, lecz pewnego rodzaju szlakiem z ustawionymi gdzieniegdzie drogowskazami, których odczytanie nie może być wyznaczone przez precyzyjne reguły, lecz wymaga stopniowo nabywanej intuicji, wrażliwości i doświadczenia.

Zgodnie z tradycją, której jednym z najwybitniejszych przedstawicieli jest wspomniany już Grzegorz z Nyssy, to początkujący w wierze postrzegają chrześcijańską wizję świata jako uporządkowaną i jasno określoną przez jednoznaczne doktryny i reguły postępowania: „początkowe poznanie religijne jest światłem dla tego, do kogo przychodzi; to, co sprzeciwia się pobożności, jest ciemnością, a odwrócenie się od ciemności jest równoznaczne z uczestnictwem w świetle”. Początek autentycznej wiary łączy się najczęściej z uznaniem, że oto wreszcie rozpoznaliśmy jasny sens życia, że w chaosie sprzecznych i nieprzekonujących wyjaśnień odnaleźliśmy właściwą, prostą ścieżkę. Neoficka gorliwość przejawia się często w ostrych sądach, jednoznacznych i pozbawionych wątpliwości odpowiedziach, potrzebie wyraźnego określenia ortodoksji.

Gdzieś stąd musi być wyjście,
to więcej niż pewne.
Ale nie ty go szukasz,
to ono cię szuka,
to ono od początku
w pogoni za tobą,
a ten labirynt
to nic innego jak tylko,
jak tylko twoja, dopóki się da,
twoja, dopóki twoja,
ucieczka, ucieczka
WISŁAWA SZYMBORSKA „LABIRYNT”

Postęp duchowy – przypominają mistrzowie tacy jak św. Grzegorz – wiąże się jednak ze wzrostem świadomości, że Bóg i Jego sprawy wymykają się ludzkiemu pojmowaniu, że „wszelka idea, powstała dzięki jakiemuś uchwytnemu wyobrażeniu wskutek rozmyślania albo domyślania się Boskiej natury, prowadzi do stworzenia idola Boga, a nie do Jego poznania”, a więc że prawdziwe poznanie Ostatecznej Rzeczywistości polega „na zrozumieniu, że przedmiot dociekań przekracza wszelkie poznanie, otoczony zewsząd niemożliwością zrozumienia jak ciemnym obłokiem”. Dlatego w ostateczności „poznanie Boga polega na ciągłym poszukiwaniu i niezatrzymywaniu się nigdy”. W najbardziej dramatyczny sposób wyraził to św. Jan od Krzyża, gdy rysując jako symbol chrześcijańskiego życia „drogę na górę Karmel”, wskazał, że od pewnego momentu nie wiedzie tam żadna ścieżka, a tylko „nic, nic, a na szczycie także nic”.

Zamiast pielgrzymki

Okazuje się, że obraz wspinaczki na górę tylko na pozór wyraża doświadczenie uporządkowania i jasno wyznaczonego kierunku ruchu, gdzie problemem pozostaje jedynie wysiłek woli. W istocie odnosi się on do doświadczenia wcale nie odległego od tego, o którym pisała Wisława Szymborska. Wędrówka w górę, tam gdzie już nie ma ścieżki i gdzie – to też rozpowszechniony obraz – wspinamy się otoczeni przez gęstą chmurę, przypomina drogę przez labirynt. Niewiele spraw jest oczywistych, rośnie świadomość skomplikowania i tajemniczości życia, często towarzyszą nam ciemność i rozterka, a światło pojawia się raczej w prześwicie.

Być może jedyną naprawdę liczącą się tu różnicą wobec perspektywy naszkicowanej w wierszu „Labirynt” jest stosunek człowieka do śmierci. Życie chrześcijanina nie jest jej poszukiwaniem, ale nie jest też – nie powinno być – ucieczką przed nią. Towarzyszy mu świadomość, że ściga nas ona, a właściwie, że otwiera się w każdym miejscu wędrówki. Owszem, świadomość ta sprawia nieraz, że mięśnie spinają się do trwożliwego biegu, ale stopniowo, wraz z rozwojem ducha, coraz mniej przeszkadza, by po prostu stawiać kolejne kroki, otwierać na „zdumienie za zdumieniem”, cieszyć „zgodą na to wszystko”.

Pouczające w tym kontekście może być zauważenie, że w chrześcijańskiej tradycji symbol labiryntu także ma swoje miejsce. Przemierzanie labiryntu stało się w średniowieczu rozpowszechnioną praktyką, która miała symbolicznie zastępować pielgrzymkę do Jerozolimy – Świętego Miasta Boga. Cel, miejsce zamieszkania Boga, znajdował się w centrum, a cały labirynt był jakby zwiniętą drogą do niego – co można zobaczyć, wpatrując się uważnie w ów labirynt „z góry”. Z perspektywy „wewnętrznej” wcale jednak nie widać, że istnieje tu ścieżka prowadząca niezawodnie do celu. Przeciwnie, ponieważ wije się ona, to zbliżając się do centrum, to oddalając ku peryferiom, trzeba ufności, że nawet okresy oddalenia w istocie przybliżają do ostatecznego spełnienia.

Życie zatem to pielgrzymka, wspinaczka w górę przez labirynt. Nigdy nie wiemy, jak daleko od nas jest Centrum, czyli wyjście, kiedy ono nas dopadnie. Jedyny sensowny wybór to iść dalej i dalej, to znaczy ćwiczyć się w miłości. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2015