Droga do źródła

Koronawirus przerwał wiele tradycyjnych szlaków pielgrzymkowych. Nic to. Najważniejsze Sanktuarium, do którego dążyć warto całe życie, każda i każdy nosi w sobie.

27.07.2020

Czyta się kilka minut

W 365. Pieszej Pielgrzymce Łowickiej na Jasną Górę z powodu pandemii szła ograniczona liczba wiernych. 30 maja 2020 r. / GRZEGORZ SKOWRONEK / AGENCJA GAZETA
W 365. Pieszej Pielgrzymce Łowickiej na Jasną Górę z powodu pandemii szła ograniczona liczba wiernych. 30 maja 2020 r. / GRZEGORZ SKOWRONEK / AGENCJA GAZETA

Zawsze jest gdzieś jakieś święte miejsce. Zwykle trochę dalej, na uboczu zwykłych spraw naszego życia. Tu – dom, praca i szkoła. Tam – wieża i obraz, fragment drzewa, grób świętego. Tu jednak nie wszystko jest tak, jak trzeba. W domu nieraz chłodne milczenie, a jeśli słowa, to sporo z nich tnie skórę duszy. Z pracy wyciekł sens, a sukces umknął. W szkole trwa wyścig nie do wygrania. Do tego jeszcze problemy z tarczycą, ciśnieniem albo stawem biodrowym. Święte miejsce na horyzoncie przyciąga. Rodzi się myśl – spakuj rzeczy niezbędne, zostaw na jakiś czas to, co tutaj. Wyrusz w drogę. Zapełnij brak, który głucho odzywa się w trzewiach. Dojdź tam. Może nawet w zamian za niewygodę, ból i wysiłek święty Bóg zmieni na lepsze to, co tu.

Topos drogi

Tak było zawsze, od wieków: pielgrzymi, zwykli ludzie, ruszali na szlak. Co jednak zrobić, gdy sił już brakuje, kolana protestują po godzinie marszu albo na świecie szaleje koronawirus? Gdy – z tych lub innych powodów – nie można iść stąd do świętego miejsca?

I to było zawsze. Jak nie zaraza, to zbójcy. Jak nie biodro, to woda w kolanie. I zawsze – na szczęście – byli tacy, którzy mówili, jak stary mędrzec Laozi, że nie trzeba wychodzić z domu, by ruszyć Drogą Nieba. Że owszem, jesteśmy cieleśni, więc całodzienny marsz, głód i spanie na ziemi bardzo pomagają duchowej przemianie. Ale jednak najważniejszej drogi nie ma na tych mapach, na których naniesiono proste linie południków, kręte szlaczki rzek i odległość z miasta B do sanktuarium A. Bo na nich nie jest ona więcej niźli jednym punktem, pokazującym miejsce, w którym żyjesz teraz. Królestwo, którego szukamy – przypomina apokryficzna Ewangelia Tomasza – jest nie gdzieś daleko, na niebie czy w morzu, lecz „wewnątrz ciebie i wokół ciebie”.

A jednak ludzkość opowiadała historie o tej drodze, pisała przewodniki, rysowała mapy. Niektóre z tych historii mogą wydawać się dziecinne – np. baśnie: siostra, ścigając złą królową, by ratować brata, z dziewczynki staje się kobietą; albo: trzech braci wyrusza na poszukiwanie wody, której łyk może uzdrowić ich ojca – króla; i tylko najmłodszy, któremu wmówiono, że jest do niczego, powraca z eliksirem (odkrywszy, kim naprawdę jest). Są także legendy ważne dla kultury – jak wyprawa po runo lub szukanie świętego Graala.

Również w tekstach uznawanych za wprost religijne motyw duchowej wędrówki pełni ważną funkcję. W judaizmie Drugiej Świątyni, religii Jezusa, wielkie znaczenie odgrywały księgi, które, choć nie weszły do ustalonego niedługo później kanonu, odegrały istotną rolę w kształtowaniu mistycznych nurtów wiary Izraela, z których jeden przekształcił się w końcu w chrześcijaństwo. Jednym z ich głównych motywów była wewnętrzna wędrówka bohatera przez kolejne poziomy duchowego świata, aż do „miejsca” przebywania Boga. W Nowym Testamencie znajdujemy zapisane świadectwo Pawła z Tarsu, który z takim właśnie doświadczeniem łączy swoją misję apostoła (2 Kor 12, 1-11).


ROMAN BIELECKI OP: Każda pielgrzymka jest metaforą życia. Ona nie rozwiązuje problemów, tylko je pokazuje z innej perspektywy. W drodze nic nie ma już, od razu i natychmiast.


 

W chrześcijaństwie motyw wewnętrznej podróży jeszcze rośnie na znaczeniu. Dla pierwszych teologów, takich jak Klemens z Aleksandrii, Orygenes, Grzegorz z Nyssy czy Pseudo-Dionizy Areopagita, to właśnie pielgrzymka ducha i umysłu stanowi prawdziwy sens biblijnych historii o wstępowaniu Mojżesza na górę Synaj albo o wędrówce Izraelitów przez pustynię. Tradycja podążania wewnętrzną ścieżką trwa w średniowieczu i później – co pokazują tytuły dzieł kluczowych dla katolickiej duchowości: „Wędrówka umysłu do Boga” albo „Droga na górę Karmel”. A i „Twierdza wewnętrzna” zawiera w sobie motyw ruchu – wchodzenia coraz bardziej w głąb siebie, aż do centralnej komnaty duszy, w której mieszka Bóg.

Tu ważna uwaga: w sferze, o której mówimy, żaden obraz nie jest adekwatny; konieczna jest korekta jednej metafory za pomocą drugiej. Motyw wstępowania na górę, pielgrzymki przez pustynię mógłby nam sugerować niewłaściwy kierunek ruchu – poza siebie. Uleglibyśmy wówczas złudzeniu. Szczyt Karmelu czy Synaju albo zamek Graala – nie jest poza nami. Jak pisał św. Izaak Syryjczyk: „Staraj się wejść do izdebki swego wnętrza, a zobaczysz skarbiec niebiański. Te dwa przybytki są bowiem jednym. Przez jedno wejście dostrzeżesz je oba. (...) Drabina do królestwa niebieskiego ukryta jest w tobie, a więc w twej duszy. Zanurz się w sobie samym, z dala od grzechu, a znajdziesz tam stopnie, po których możesz się wspiąć”. To, co na górze, jest tym, co na dole. Wznoszenie się to schodzenie w głąb.

Do środka

Poczucie potrzeby zmiany kierunku życiowej energii i uwagi, od jakiej rozpoczyna się podróż do środka siebie, dobrze wyraził św. Augustyn z Hippony w modlitwie zapisanej w X księdze „Wyznań”: „Późno Cię pokochałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię pokochałem. Byłaś wewnątrz, a ja na zewnątrz. I tam Ciebie szukałem – bezkształtny – biegając za kształtnymi rzeczami, które stworzyłaś. Byłaś ze mną, ja nie byłem z Tobą”.

Można – jak się okazuje – być niby u siebie, ale tak naprawdę żyć całkiem na zewnątrz, gdy całą uwagę, wolę i pragnienie kierujemy ku otaczającym nas stworzeniom. Są one, jak pisze Augustyn, kształtne: co znaczy nie tylko tyle, iż mają specyficzne cechy umożliwiające rozpoznanie, lecz także, że się podobają, przykuwają uwagę i pociągają nasze uczucia, myśli i wolę. Ciekawe jest słowo użyte przez Augustyna na oznaczenie relacji do rzeczy: irruo – co m.in. znaczy: wjechać, wbiec, wpaść w coś. W pewnym sensie nie tylko sięgamy do rzeczy, ale wpadamy w nie z impetem.

Parę wieków po Augustynie Mistrz Eckhart poczynił ważne w tym kontekście rozróżnienie: trzeba angażować się w przemianę świata, ale jednocześnie pilnować, by być tylko „przy rzeczach”, a nie „w nich”. Jeśli jesteśmy „w nich”, to znaczy, iż sprawy tego świata pochłonęły nas tak bardzo, że aż uwięziły. A jeśli jest ich wiele i w każdej zostawiamy cząstkę siebie, rozrywają nas. Stajemy się rozproszeni, pokawałkowani, z uwagą niby tu, niby tam; nieco życiowej energii oddaliśmy pracy, trochę – jakiemuś hobby, jeszcze trochę – bliskim ludziom. Co więcej – i to jest główny problem – w tym rozproszeniu upatrujemy spełnienia. A skoro widzimy swoje spełnienie w tak różnych miejscach, zmierzamy (lub zmierzać chcemy) jednocześnie w przeciwne strony. Trudno powiedzieć, gdzie i kim jesteśmy. Rozerwani – nie mamy spójnego kształtu.

Rozproszenie przekracza najczęściej granice przestrzeni. Sięga w przeszłość i przyszłość. Cząstka nas utknęła w dawnych wydarzeniach, a część już uciekła ku temu, co dopiero zamierza się zdarzyć. „Kiedyś dawno” trzyma nas na uwięzi wspomnień, albo nawet w bardziej wyrafinowany sposób – trudno dostrzegalnymi drucikami zastygłych w nas nawyków, emocjonalnych kolein, schematów myślenia. „Kiedyś dopiero” wciąga w wyrwę oczekiwań, szczelinę albo przepaść między „jest” a „chciałbym, żeby było”.

Wyraźne rozpoznanie, że jesteśmy hen na zewnątrz, w rzeczach, to już pierwszy krok powrotu do siebie. Ów pierwszy przebłysk różnie może wyglądać. Czasami ma postać poczucia rozbicia i zmęczenia – że nie mamy już siły, a niewidzialne nitki ciągną nas w różne strony, nie wiemy, w co ręce włożyć, odkrywając coraz wyraźniej, że nie myśmy wybrali, lecz zostali wciągnięci. Albo: wewnętrzny konflikt – pomiędzy różnymi potrzebami lub pragnieniami a poczuciem obowiązku…

Samo rozpoznanie swego stanu – jako zmiana świadomości – jest już ruchem, chociaż nie w przestrzeni, pierwszym krokiem powrotu. Potrzebne są jednak następne. Ów pierwszy krok bowiem to najczęściej mętlik w głowie. Wiemy, że chcemy coś zmienić, ale nie orientujemy się za bardzo co i w którą stronę. Następną fazą ruchu musi być – chociażby niewielkie – wycofanie. Pozwolenie sobie na czas jakiś spokojnego nicnierobienia. Bez aktywnego zajmowania umysłu czymkolwiek. Uważnego po prostu bycia – w którym mogą pojawić się zarysy przeszłych pułapek, w których wciąż tkwimy, ślady dawnych zranień niby zabliźnionych, ale tak naprawdę jątrzących się podskórnie, albo, z drugiej strony, przebłyski tego, czego tak naprawdę chcemy, zarysy marzeń, które niemo krzyczą, by je zauważyć. Ten krok potrzebuje samotności, ale także – często – rozmowy z drugim człowiekiem: bliską osobą, duchową przewodniczką, psychoterapeutą, nieznanym pasażerem podróżującym w tym samym przedziale.

Idąc do środka, powracamy do swoich najgłębszych potrzeb i pragnień, do korzeni rodzących się emocji, do zakrzepłych od dzieciństwa schematów kierujących myślami – a powrót to fascynujący i trudny zarazem. Wracamy z rozproszenia w rzeczach i sprawach, stajemy się bardziej świadomi, co zrobiła z nami historia naszego życia, gdzie kierują się nasze marzenia – i dlaczego. Trzeba dać sobie czas na bycie z sobą samym. Najpierw się rozgościć, a potem zamieszkać w sobie.

Kto idzie

Gdy zrobimy ten krok, może (powinno?) pojawić się jednak pytanie: kto dał się rzeczom i sprawom wyciągnąć i zamknąć, kto teraz wraca, kto staje się coraz bardziej świadomy (kogo?)? Jeśli, jak pisała Teresa z Ávili, dusza jest twierdzą, pałacem z mnóstwem komnat, do której trzeba wejść, przemierzyć pokoje i dotrzeć do centrum – kim właściwie jest ta/ten, kto po twierdzy tej chodzi?

Można próbować zbyć pytanie, stwierdzić, że to tylko metafora. Metafora – zapewne. Lecz kryje się pod nią zagadka: skoro mogę z uwagą przyglądać się swoim uczuciom, skłonnościom czy myślom, jeśli jestem zdolny pozwolić im jawić się i albo poruszać mną, albo w spokoju odpływać – kim jest ten, kto daje się ponieść lub trwa nieporuszenie i obserwuje?

Starożytni i średniowieczni myśliciele – tak z grecko-chrześcijańskiej, jak i z innych, np. hinduskich, tradycji – opierając się nie tylko na spekulacji, lecz także na medytacyjnym, egzystencjalnym doświadczeniu, rozpoznali, że w człowieku istnieje poziom głębszy niż zmienny nurt myśli, skłonności i uczuć, że nie jesteśmy ani swoją przyjemnością lub bólem, ani chęcią tego czy tamtego, ani strumieniem myśli kotłującym się w głowie.

Historia ludzkości zna rozmaite próby opisania tego wymiaru człowieczeństwa. Ludzki język dochodzi tu do granic swoich możliwości, nic dziwnego, że po tych próbach pozostały raczej metafory, obrazy i symbole niż precyzyjne teorie. W chrześcijańskiej tradycji mówi się o „człowieku wewnętrznym”, który jest niewidzialny (Paweł z Tarsu), o „umyśle świetlistym jak niebo” (Ewagriusz), o „iskierce”, „dnie duszy” (Eckhart). Jednak, jak to właśnie Eckhart zauważa, owo „coś” nie jest ani tym, ani tamtym, jest „wolne od wszelkich nazw, pozbawione wszelkich form oraz tak swobodne i wolne, jak Bóg sam w sobie i tak jak On doskonale jedno i proste”.

Świadomy powrót do tego „miejsca” (które nie jest wcale miejscem) nie może – z istoty rzeczy – wiązać się z żadnym pojęciowym ujęciem samego siebie. Na każdym wcześniejszym etapie pielgrzymki do siebie proces poznawczy wiąże się z odróżnieniem poznającego podmiotu i przedmiotu poznania. Gdy poznajemy swoje uczucia, skłonności, myśli, a nawet określoną całość, łączącą tamte w coś jednego, co uznajemy za swoją osobową tożsamość (przyznając: to ja, ja właśnie jestem tym, a nie kimś innym, ja mam taką historię życia, to moje cechy, moje poglądy) – czynimy z tego „siebie” obiekt poznawany jakby z zewnątrz.

Prawdziwego podmiotu – kogoś, a nie czegoś – nie można uprzedmiotowić. Tego, kim (nie czym) jestem, nie mogę przedstawić sobie w postaci przedmiotu poznania. Tam, gdzie jesteśmy całkiem u siebie, ten, kto poznaje, akt poznania i poznania przedmiot, są czymś jednym, nie do odróżnienia. Jest to czysta świadomość, bez autorefleksji „»ja« jestem świadomy”, i bez myślenia „jestem świadomy »siebie«”. Czysta świadomość nie ma żadnych granic – te bowiem oddzielają przedmiot od przedmiotu. Nie ma więc i granicy między nią a Bezgranicznym: „Tutaj głębia Boga jest moją głębią, a moja – Jego” – jak mówił Eckhart.

Gdy więc rozważamy, gdzie by pielgrzymować, do jakiego świętego miejsca zaznaczonego na mapach, jesteśmy jak uczniowie w rozmowie z Jezusem zapisanej w Ewangelii Tomasza: „Zapytali: »Pokaż nam miejsce, w którym jesteś, ponieważ musimy koniecznie go szukać«. Powiedział im: »Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. Wewnątrz człowieka jest światło i świeci na cały świat«”. ©℗

NA JASNĄ GÓRĘ W DOBIE PANDEMII

Ze względu na zagrożenie epidemiczne żadna z tradycyjnych pieszych pielgrzymek na Jasną Górę nie może się w tym roku odbyć tak, jak dotąd. ­Duszpasterze zaproponowali w zamian pielgrzymowanie w innych, bardzo różnych ­formach.


Czytaj także: Moc tego miejsca płynie stąd, że wszelkie jawne manifestacje, ekspresje, deklaracje i świadectwa rozbijają się tu o milczenie i ciemność jasnogórskiej ikony.


 

– W pielgrzymce paulińskiej ze Skałki szło tylko 150 osób – głównie rodziny z dziećmi. Wędrówkę relacjonowano na profilu facebookowym.

– Niektóre pielgrzymki ­odbyły się w formie sztafetowej – każdego dnia szła inna grupa pielgrzymów, dowożonych na miejsce, do którego docierała grupa poprzednia (np. pielgrzymki przemyska i piotrkowska).

– W diecezji zielonogórsko-gorzowskiej organizowano pielgrzymki jednodniowe do różnych sanktuariów ­maryjnych.

– Nieliczna grupa pielgrzymów z Białegostoku pieszo przejdzie tylko ostatnie 10 km. Pozostali są zachęcani do pielgrzymowania duchowego poprzez odmawianie specjalnych modlitw zamieszczonych na stronie diecezji.

– Z Poznania pielgrzymowali tylko księża – przewodnicy grup. Podobnie, ale w systemie sztafetowym, pielgrzymowali przewodnicy grup Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej Akademickich Grup „17”. Pozostali mogli włączyć się duchowo – przez uczestnictwo w transmisjach z trasy, rozważanie proponowanych materiałów formacyjnych albo podjęcie trudu indywidualnego maszerowania, np. po lesie.

– Pielgrzymka góralska z ­Bachledówki była najmniej liczna ze wszystkich – jej drogą szedł tylko główny ksiądz przewodnik z kilkoma towarzyszącymi osobami.

– Dominikańskiej pielgrzymki nie będzie w ogóle.

– Najliczniej całą trasę przemierzą pątnicy archidiecezji krakowskiej. Pójdą w dziewięciu niezależnych pielgrzymkach, po 150 osób każda, zmierzających na Jasną Górę różnymi drogami.©(P) PS

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2020