Kupa śmieci, Kazimierz i ja

Była ogromna i odrażająca. Sąsiedzi opowiadali, że na wiosnę ktoś wykopał dół, a po jakimś czasie wypełnił go gruzem i odpadkami. Z czubem.

08.09.2009

Czyta się kilka minut

/fot. Flavio Takemoto /stock.xchng /
/fot. Flavio Takemoto /stock.xchng /

- Dokąd?

- Do Kazimierza.

- Na ile?

- Na trzy tygodnie.

- Trzy tygodnie?! A co tam można robić przez trzy tygodnie? Sam już nie wiem, ile razy odpowiadałem na to pytanie, zmieniając wersję zależnie od okoliczności, wieku i osoby rozmówcy. Ale jeśli w tym roku ktoś zapyta, co porabiałem w Kazimierzu, odpowiedź będzie prosta. Zajmowałem się wielką kupą śmieci.

Była tam, kiedy przyjechałem.Ogromna, odrażająca, usypana na polu przy rozstajnych drogach. Towarzyszyło jej kilka mniejszych kupek. Sąsiedzi opowiadali, że na wiosnę ktoś wykopał dół, a po jakimś czasie wypełnił go gruzem i odpadkami. Z czubem.

Zadzwoniłem do wiceburmistrza Kazimierza. Szybko mi wyjaśnił, że kupa nie leży w jego kompetencjach. Znajduje się na działce prywatnej, a właściwym w jej sprawie organem jest Starostwo Powiatowe w Puławach. Przy okazji wiceburmistrz podzielił się ze mną refleksją ogólniejszej natury. Brzmiała ona mniej więcej tak: społeczeństwo mamy, jakie mamy, a urzędnik samorządowy nie jest od tego, żeby stać z nahajem i pilnować, gdzie ludzie wyrzucają śmieci.

Co miałem zrobić? Zadzwoniłem do Starostwa Powiatowego. Urzędnik z Puław zapewnił mnie, że kupa jest w gestii gminy Kazimierz i on nie ma z nią nic wspólnego. Potem coś wspominał na temat społeczeństwa. Trudno. Ponownie wykręciłem numer wiceburmistrza, ale już go nie zastałem. Wyszedł.

Wiceburmistrz stał się nieuchwytny, ruszyłem więc do miasta. Pomaszerowałem do dyrekcji Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. Biuro robiło wrażenie wymarłego. Zajrzałem do wielu pustych pokoi, nim w ostatnim odkryłem nikły ślad życia: jakiś pan jadł pomidora. Zreferowałem mu sprawę kupy. Uprzejmość nie pozwoliła mojemu rozmówcy przełknąć lub odłożyć śniadania - trzymał więc nadgryzione warzywo w ręce, a czerwony sok posępnie kapał na klawiaturę komputera.

- O tak, mieliśmy dużo takich doniesień, kiedy jeszcze pracowałem w Parku Krajobrazowym - zapewnił.

- To już pan nie pracuje? A kto się teraz zajmuje takimi sprawami? - spytałem.

- Już nikt.

- Zlikwidowano Park?

- Nie, dlaczego? Park jest, tylko już nie ma pracowników. Musiałby pan pojechać do Lublina, do Departamentu, ale szkoda fatygi. W sprawie śmieci oni też nic panu nie pomogą.

I mój rozmówca opowiedział, że przekonał się o tym osobiście, kiedy obok jego domu ktoś zaczął składować beczki z odpadami chemicznymi.

Spróbowałem porozmawiać z inspektorem Wydziału Ochrony Środowiska z Lublina ("Wioś Lublin, czym mogę służyć?").

- Problem jest powszechny - usłyszałem.

- Jeśli gdzieś jest dziura w ziemi, to ludzie wrzucają w nią śmieci. A gospodarka odpadami jest wyłącznie sprawą gminy.

Wniosek był prosty: muszę złożyć pismo w gminie i czekać na odpowiedź w urzędowym terminie jednego miesiąca.

- Ale my się boimy - próbowałem egzagerować. - Kto wie, co tam zakopali w ziemi...  A tutaj chodzą dzieci, psy biegają, zwierzęta grzebią i roznoszą resztki, teren jest nieogrodzony...

- Bo nie musi.

- Wysypisko nie musi być ogrodzone?

- Gdyby było legalne, to tak. Ale skoro wysypisko i tak jest nielegalne, to nie można wymagać, żeby ktoś stawiał dookoła płot.

- A jeśli tam leży uran?! - spróbowałem desperacko.

- Wtedy niech pan dzwoni do Państwowej Agencji Atomistyki.

Pogadaliśmy jeszcze chwilę o społeczeństwie. Chcieliśmy samorządności, no to ją mamy - podsumował inspektor. Potem się rozłączyłem.

I wtedy wylądowali Marsjanie i zabrali cały chłam z pola... Nie, nie, niestety nikt nie wylądował. Chciałem tylko sprawdzić, czy ktoś to jeszcze czyta... W każdym razie rozmowa z Lublinem była przełomowa. Teraz, jak mówią w kryminałach, wszystkie kawałki układanki zaczęły do siebie pasować.

Dowiedziałem się, że kiedy ekołobuz wykopał na swojej działce dół, była to w świetle prawa nielegalna kopalnia piachu (o powierzchni mniejszej niż dwa hektary) i jako taka podlegała Starostwu Powiatowemu w Puławach. Kiedy jednak ekokanalia zasypała dół śmieciami, powstało wysypisko. A wysypisko podlega kazimierskiemu urzędowi gminy.

Uzbrojony w tę wiedzę napisałem oficjalne pismo do urzędu. Ponieważ nie wiem, czym różni się pismo oficjalne od nieoficjalnego, na wszelki upadek użyłem wyrazu "niniejszy" i kilku podobnych zwrotów. Wyraziłem chęć spotkania z burmistrzem celem osobistego omówienia kwestii kupy śmieci.

I stało się. Po kilku dniach sam burmistrz przyjął mnie w swoim paradnym gabinecie. Wywarł na mnie wielkie wrażenie. Oto tak zwany urzędnik nowego typu. Błękitna koszula, fryzura ? la młody Marian Krzaklewski - naprawdę w niczym nie przypominał swojego poprzednika, którego z przyzwyczajenia tytułowano Naczelnikiem Gminy.

Burmistrz pozwolił mi się wygadać, cierpliwie wysłuchał mojej opowieści. Sam również wypowiedział kilka zdań (najważniejszą kwestią jest niewystarczające uwrażliwienie społeczeństwa itepe). Na koniec rzekł:

- Nie chciałbym się wydać nieuprzejmy, ale mam właśnie inne spotkanie. W równie ważnej sprawie. Jeżeli przez chwilę odniosłem wrażenie, że mówi z ironią, to już mój problem.

10

Burmistrz udał się do innych równie ważnych spraw, ale zostawił mnie w towarzystwie urzędniczki, która osobiście i od dawna zajmowała się problemem kupy śmieci. Kobieta miała ze sobą grubawy skoroszyt i skoro przyszedł właściwy moment zaprezentowała mi jego zawartość. Na stół wysypały się żółte kartoniki ze stemplami Poczty Polskiej.

- Zwrotki - wyjaśniła.

11

- Ka! Pe! A! - wyskandowała. - Kodeks Postępowania Administracyjnego! Procedury!

Więc owszem, sprawa jest jej znana. Tak, gmina może wezwać właściciela do usunięcia wysypiska, ale najpierw musi wszcząć postępowanie administracyjne. A żeby wszcząć, musi obywatela zawiadomić listem poleconym. Tylko że on - jak na złość - nie odbiera listów! Proszę bardzo, tu jest zwrotka. I tu. I jeszcze tutaj. Ta jeszcze z czerwca, ta z pierwszego lipca. A ta z szesnastego.

- Ludzie też się zdarzają różni, z niektórymi starczy porozmawiać, ale akurat w tym wypadku nic się nie da po dobroci... - rozłożyła ramiona. - Pan spojrzy, to jest notatka służbowa, sama dostarczałam zawiadomienie, ale właściciela nie było w domu. Ka! Pe! A!

- Czyli nic się nie da zrobić?

- O, nie. Wyznaczyliśmy już kolejną datę oględzin terenu. Za dwa tygodnie. Na tej podstawie urząd będzie mógł rozpocząć postępowanie. Potem zapadnie decyzja. Potem wyślemy ją listem poleconym do zainteresowanego. Potem będzie miał dwa razy po dwa tygodnie na odbiór awiza, więc jeżeli nie złoży odwołania...

- ...to w połowie października będzie po sprawie! - dokończyłem.

12

Nagle ogarnęła mnie fala entuzjazmu. W połowie października ekoszuja będzie musiała posprzątać! A jeśli tego nie zrobi, to kto wie, może burmistrz wyda postanowienie o wykonaniu zastępczym? A wtedy gmina sama wywiezie śmieci i wystawi ekohienie rachunek.

- W tej sprawie decyzja nie należy do mnie - zastrzegła urzędniczka. - Musielibyśmy przecież wydać pieniążki z podatków!

I nagle coś mnie tknęło.

- A co z dołem? Kiedy już zabierzecie śmieci, co będzie z dołem? Zasypiecie go?

- No nie! Sprawa rekultywacji terenu po kopalni odkrywkowej należy do Starostwa Powiatowego w Puławach.

13

Nad Kazimierzem wznosi się ramię budowlanego dźwigu. To powstaje kolejny hotel, dla uspokojenia zwany pensjonatem. Burmistrz w błękitnej koszuli właśnie ogłosił przetarg, by sprzedać stary kamieniołom. Taka lokalna Rospuda. W pobliskim Męćmierzu, zwanym przez przewodnik "żywym skansenem", rodzimy gwiazdor architektury urządza sobie lotnisko.

Od trzydziestu lat mamy tutaj park krajobrazowy. I co z tego? Park nie uchroni Kazimierza przed żadnym z tych nieszczęść. Szczerze mówiąc, nawet w przypadku zwykłej kupy śmieci jesteśmy bezradni.

A morał? Ratujmy Mazury. Dla Kazimierza już jest za późno.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2009