Kuna

Interesowanie się polityką zaczyna przypominać hobby tak niełatwe jak połykanie mieczy czy intensywny wakacyjny kurs języka klingońskiego.

14.08.2017

Czyta się kilka minut

Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP /
Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP /

„Ja nie mam sensu, ty nie masz sensu, żaden jedzenia kęs nie ma sensu. Gry są bez sensu, sny są bez sensu, nawet niestety sens nie ma sensu” – śpiewa głosem Wiesława Michnikowskiego Kot Dziwak z Cheshire, w adaptacji „Alicji w Krainie Czarów”, którą dla Polskich Nagrań przygotował w 1977 r. zapomniany dziś niestety Antoni Marianowicz.

Ta piosenka, ceniona przez kolejne pokolenia dzieci, staje się od czasu do czasu moim życiowym refrenem. Na przykład teraz, kiedy po protestach pod sądami w całej Polsce, PiS w najnowszym sondażu otrzymuje 40 proc. poparcia i wychodzi z tej sytuacji nie tylko nie draśnięte, ale wzmocnione. Tak, drogi Kocie – sens nie ma sensu.

Interesowanie się polityką zaczyna przypominać hobby tak niełatwe jak połykanie mieczy czy intensywny wakacyjny kurs języka klingońskiego.

Może więc, zamiast próbować przenikać sytuację i stawiać kulawe diagnozy, które i tak obrócą się wniwecz, lepiej będzie się zająć przyrodą. Póki jest. W lesie bowiem, który mnie otacza, intensywna wycinka trwa już drugi miesiąc. Zaraz będzie jak w Lesie Birnamskim, tylko że na odwrót – las, co podchodził, wkrótce podchodzić przestanie. Ale jak na razie – cieszę się nim.

Dużą część roku bowiem spędzam w otoczeniu lasu i łąk zupełnie dzikich, pełnych zwierząt. Kiedy się tu przenosiłam, po długich latach miernego kontaktu z naturą, odczuwałam wobec niej mieszankę grozy i obrzydzenia. Mrówka, która szła mi po nodze, była wówczas warta wrzasku i tańca św. Wita w celu jej strącenia. Pierwsze miesiące w domu w środku lasu zdawały się srogą karą – za przechodzenie na czerwonym, za parkowanie na niedozwolonym, za wszystkie sojowe latte na placu Zbawiciela i inne straszne grzechy stołecznej śródmiejskości.

Z czasem jednak – nie mając za bardzo wyjścia – wyzbywszy się skrajnej mieszczuchowatości, okrzepłam. I dziś ani kuny, co nocami walą mi w dach, ani szerszenie buczące basem nad głową, ani żaby, co przypadkiem skoczą na bosą stopę, nie robią już na mnie wrażenia. Jestem jedną z nich.

Przez rok bez mała w moim domu mieszkał na przykład nietoperz. Jego pierwsze pojawienie się w kuchni, pewnej zimy, kiedy przeleciał niemal bezszelestnie nad stołem, przy którym jedliśmy kolację, wywołało popłoch. Wszyscy obecni zaczęli wrzeszczeć i trzymać się za włosy, wierząc w legendę o tym, że wampirzy pomiot zaraz wplącze się im w pukle. Kiedy więc zniknął z pola widzenia, rozpoczęły się paniczne, trwające tygodniami poszukiwania, bezskuteczne zresztą. W końcu przywykliśmy, sprzątając po nim kupy na meblach, jak się sprząta po ukochanym psie w parku. Aż wreszcie, pewnego dnia, zmęczony życiem w domu pełnym ludzi, nietoperz przysiadł na ścianie, a zręczny kolega, który akurat przyjechał z wizytą, zdołał go delikatnie przykryć sporym durszlakiem, pod który wsunął karton, i otworzywszy okno, wypuścił nietoperza na wolność.

Kuna niestety nie zmieści się do durszlaka, a szkoda, bo jej obecność, objawiająca się nocami drapaniem, szuraniem, mlaskaniem i chrobotaniem tak głośnym, że wyrywa z najgłębszego snu, bywa męcząca. To właśnie ona jest w stanie sprawić, że o 3 w nocy, w księżycowej poświacie, staję pod skosem sufitu i walę weń z piąchy, wołając: „Ej, wynocha, wy małe cholery!”.

Znajoma z sąsiedniej wsi, której nieobce były nocne walenia w sufit, naraiła mi specjalistę od odstraszania kun. Przyjechał na Mazury z Żywiecczyzny (przez Krosno i Rzeszów, w drodze do Łodzi. „Zlecenia w sezonie sypią się jak złoto” – mówił). Wyglądający jak skrzyżowanie profesora Bralczyka z alpinistą, który właśnie rusza na Matterhorn, wysiadł ze swego maleńkiego auta z napisem „Masz problem z kunami? Zadzwoń!” i powiedział: – Niech mi pani teraz nic nie mówi, sam się zorientuję! – po czym jął krążyć dostojnie dookoła domu, by w końcu powiedzieć, że to wszystko będzie dużo kosztowało, ale najpierw konieczny jest remont dachu, usunięcie spod powały wszystkich trucheł, które kuna tam przywlokła („Radzę zamówić spory kontener na gnojówkę, proszę pani”), całkowite usunięcie winorośli porastającej ściany i ścięcie wielkiego kasztanowca, który dla kun jest naturalną trampoliną, z której startują w stronę domu.

A potem się zasiedział i opowiadał dużo o polsko-szkockim weselu swojej córki na Podlasiu, na którym tłum postawnych mężczyzn w kiltach uznał wyższość podlaskiego samogonu nad szkocką single malt. Trwało to trochę, ale warto było – sama jego obecność i wisząca w powietrzu groźba zainstalowania systemu odstraszającego najwyraźniej wpłynęły na kuny, bo przez dwa tygodnie był spokój. Niestety wczoraj wróciły.

I kiedy nic naprawdę nie ma już sensu, siedzenie w lesie jest na brak sensu lekarstwem. Czuję podskórnie, że napotkani w lesie Joachim Brudziński zbierający jagody albo Mariusz Błaszczak schylający się po podgrzybka, albo nawet Dominik Tarczyński wśród łagodnej zieleni jeżynowych zarośli – mogliby się okazać kimś innym niż na Nowogrodzkiej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2017