Jest życie na strychu

Pamiętam podchmielonego górala, z którym czekałem na autobus. Zaczęliśmy rozmawiać i on mówi: panie, my mamy nietoperze, które nam kościół uratowały!

18.10.2021

Czyta się kilka minut

Podkowiec mały. Czerwiec 2015 r. / RAFAŁ SZKUDLAREK / ARCHIWUM PRYWATNE
Podkowiec mały. Czerwiec 2015 r. / RAFAŁ SZKUDLAREK / ARCHIWUM PRYWATNE

Izby, jasny lipcowy wieczór. Dolina zaczyna się przełęczą u stóp masywu Siwejki, kończy granicznymi słupkami. Asfalt zmienia się w szutrówkę, zabudowania w pastwiska, trzy potoki, potem las i Słowacja. Cerkiew to będzie sam środek doliny. Na zdjęciach wygląda to wyjątkowo malowniczo. Biała wieża kościoła i zielona buła Lackowej. Najwyższy szczyt Beskidu Niskiego, z tym łatwym do zapamiętania dziewięć dziewięć siedem nad poziom morza, i zabytkowa, pięknie wyremontowana cerkiew, tysiąc osiemset osiemdziesiąt coś.

Zuzanna Długosz, pseudonim „Baba z Gór”, to człowiek ­orkiestra. Łamigłówki dla dzieci? Owszem, są. Trochę za trudne? Nie szkodzi, są też kolorowanki dla przedszkolaków. Bilety? Będę mówiła, a syn w tym czasie pozbiera pieniądze. Słuchacze na kocykach, w półokręgu, zasłuchani. Pełna dyscyplina, czasem tylko śmielsze z dzieci postanawia na chwilę wprowadzić swoje porządki. Oto miastowi turyści na wakacyjnej pogadance.

Temat: nietoperze. Gwoździem programu mają być wieczorne wyloty jednego z europejskich przedstawicieli rzędu Chiroptera, który na strychu cerkwi ma letnią kolonię rozrodczą. Do zmroku jeszcze parę kwadransów, więc wprowadzenie jest długie i merytoryczne. Pomiędzy godziną siódmą a wpół do dziewiątej abstrakcyjny rzeczownik „nietoperz” zyskuje w głowach zgromadzonych całkiem pojemną definicję.

Badanie śrutówką

W Polsce żyje dwadzieścia siedem gatunków nietoperzy, przy czym im starsze źródło informacji, tym liczba ta jest mniejsza.

– Powodów jest parę. Raz, że obserwujemy gatunki, których dotychczas nie notowaliśmy. Dwa, że mamy i takie, które do tej pory uważaliśmy za inne – tłumaczy Rafał Szkudlarek, biolog, speleolog i chiropterolog. – I tak mamy na przykład od paru lat podkasańca wąskoskrzydłego, ­Miniopterus schreibersii, który wcześniej znany był po słowackiej stronie granicy, gdzie występował choćby w jaskini Aksamitka w Pieninach. Można się było domyślić, że skoro jest tak blisko, to musi tu zalatywać. I wreszcie kolega znalazł go w Ciężkowicach.

A więc plus jeden. Plus dwa to mogą być gacek szary i brunatny, których jakiś czas temu po prostu nie odróżniano i traktowano jak jeden gatunek, gacka wielkoucha. Podobnie było z karlikiem malutkim, który rozdwoił się wtedy, gdy okazało się, że nadaje na dwóch różnych częstotliwościach echolokacyjnych. Początkowo uznano to za dwa tzw. echotypy w ramach jednego gatunku. Potem jednak badania DNA kazały stwierdzić, że różnic jest więcej. W efekcie współczesne podręczniki znają karlika malutkiego i drobnego.

Nazwisko Szkudlarka padło tamtego lipcowego wieczoru w Izbach i od razu wylądowało w moim notesie. Spotykamy się na przełomie września i października. Dla chiro­pterologa to czas, gdy po tygodniach spędzonych na monitoringu stanowisk nietoperzy w całej Polsce siada do komputera, by obserwacje spisywać i analizować. Jesienią latające ssaki przenoszą się z letnich kolonii do zimowisk, gdzie – dzięki zmagazynowaniu pokaźnych ilości tłuszczu – przejdą w stan hibernacji. A wtedy nie należy im przeszkadzać.

Sezonowość tej pracy przypomina trochę roczny cykl ornitologa, który zajmuje się migrującymi ptakami. Ale, jak przekonuje Szkudlarek, to tylko pozory. – O ptakach generalnie wszystko wiadomo. Bierzesz lornetkę, łapiesz, obrączkujesz, wszystko jak na dłoni. Tymczasem gruntowne badanie nietoperzy umożliwiła dopiero technologia. Dawniej nie było takiej możliwości. Ktoś opisał kiedyś badania w Jaskini Nietoperzowej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Jak się strzeliło ze śrutówki, to ileś nietoperzy spadało z sufitu, ale trudno było nawet ocenić, jak dużo pozostało.

Detektor na taczkach

Jako działacz Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „Pro Natura” z Wrocławia Szkudlarek od ponad dwudziestu sześciu lat zajmuje się aktywną ochroną nietoperzy. Doświadczenie pozwala mu wskazać kilka punktów zwrotnych, dzięki którym możemy poszerzać naszą wiedzę o tych ssakach. Pierwszym było pojawienie się cienkich siatek do odłowu ptaków, które pozwoliły chwytać również nietoperze. Drugim, być może największym – wynalezienie detektora ultrasonicznego, czyli urządzenia, które przetwarza ultradźwięki na dźwięki słyszalne dla ludzkiego ucha. Po raz pierwszy dało się usłyszeć echolokację nietoperzy w terenie.

– Pamiętam – mówi Szkudlarek – pierwszy tego typu detektor, używany w Puszczy Białowieskiej. Był tak wielki, że powinno się go wozić na taczkach. Dziś wszystko jest mniejsze i poręczniejsze. Możemy słuchać i nagrywać te głosy w pełnym spektrum ich częstotliwości.

Najprostsze z detektorów – tzw. heterodynowe – pozwalają podsłuchiwać nietoperze nawet amatorom. Działają jak zwykłe radio z gałką wskazującą konkretną częstotliwość, na której wyłapują ultradźwięki i na bieżąco tłumaczą je na częstotliwości słyszalne. Szkudlarek: – Karlik drobny, o którym wspominaliśmy, nadaje najsilniej na częstotliwości 45 kHz. Karlik malutki na 55 kHz. Oczywiście nie jest tak, że słyszy się je wyłącznie na tych częstotliwościach. Sygnały są modulowane, ale na tej konkretnej częstotliwości natężenie jest największe. I to jest cecha charakterystyczna danego gatunku. Sygnały różnią się również strukturą, jesteśmy więc w stanie za pomocą prostej heterodyny, bez żadnej analizy komputerowej, wyłącznie ze słuchu, przypisać nietoperza, którego nie widzimy, do konkretnego gatunku. A jeśli nie gatunku, to przynajmniej rodzaju.

Kolejnym krokiem na drodze do badania nietoperzy była telemetria. Stało się to dopiero wtedy, gdy technologia pozwoliła zminiaturyzować nadajniki. Laik, który zna nietoperze tylko ze zdjęć, nie wie, jak niepozorne i drobne są to stworzenia. Żyjące w Polsce gatunki to maleństwa. Największe ważą raptem trzydzieści gramów, a więc tyle co wróbel. Rzadko to sobie uświadamiamy, zmyleni długością rozpiętych skrzydeł. Mikre rozmiary pozwalają większości nietoperzy wcisnąć się w najmniejszą szczelinę, by znaleźć schronienie przez zimnem i drapieżnikami.

Do zaskakujących faktów z życia nietoperzy dodać można jeszcze choćby to, że pływają, śpiewają, zawisają w locie niczym kolibry, a niektóre z nich polują również na lądzie, goniąc owady na czterech kończynach. Inne zjadają je bezpośrednio ze ścian budynków. Odpoczywają z głową w dół, bo pod sufitem znalazły ekologiczną niszę niezagospodarowaną przez inne gatunki.

Pełne wiaderko

Choć każdy gatunek ma swoją specyfikę, śledząc losy jednego można przyjrzeć się problemom ochrony całego rzędu zwierząt. Szkudlarek związał swoje zawodowe życie z podkowcem małym, jednym z najdrobniejszych polskich nietoperzy, o rozpiętości skrzydeł sięgającej dwudziestu pięciu centymetrów i masie do dziesięciu gramów. Podkowce mają brązowe futro, duże szpiczaste uszy, zaokrąglone skrzydła i krótki ogon. Podobnie jak np. nocki duże i orzęsione, na schronienia wybierają przestrzenie, po których mogą latać, a więc strychy lub – w zachodniej Europie – jaskinie. To odróżnia je od gatunków, które chronią się w szczelinach. Wisząc, podkowce otulają się błonami lotnymi skrzydeł. Przypominają wtedy wiszącą gruszkę lub kokon owada. Są góralami wśród nietoperzy – zamieszkują niemal wyłącznie obszary górskie i podgórskie.

Po II wojnie światowej podkowiec mały był w południowej Polsce gatunkiem raczej powszechnym. Uważano go za dominujący wśród nietoperzy Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Ale potem przyszły lata 60. i 70. i rolnictwo zaprzyjaźniło się z silnie toksyczną chemią. Najpierw owadobójcze DDT, potem środki konserwacji drewna doprowadziły populację tego gatunku na skraj wymarcia. Z fauny paru europejskich państw w ogóle zniknął. W Polsce zostały pojedyncze osobniki.

– Na początku lat 90. – wspomina Szkudlarek – znaliśmy tylko jedną kolonię rozrodczą podkowca małego, w Jaworkach koło Szczawnicy. Sto osobników na strychu starej cerkwi. Kiedy byłem studentem, brałem udział w obozach naukowych poświęconych szukaniu podkowca. Robiliśmy odłowy, nasłuchy, chodziliśmy po kościołach. Znajdowaliśmy miejsca, w których natykaliśmy się na jego ślady czy zasuszone odchody. To były przede wszystkim budynki sakralne. Ale samych nietoperzy nie było. Przez to, że nie chowa się w szczeliny, tylko bezczynnie wisi, podkowiec był łatwy do wybicia. Kiedyś robiliśmy inwentaryzację w Krempnej, to jest sam środek Magurskiego Parku Narodowego. Pytam kogoś o nietoperze na strychu i słyszę: „Tak, były, zebraliśmy całe wiaderko i zakopaliśmy w ogrodzie”.

Pierwszym działaniem były rozmowy z proboszczami. Chodziło o to, żeby w tych miejscach, w których dawniej były podkowce, rozszczelnić strychy. Zrobić niewielkie otwory wlotowe, przez które nietoperze mogłyby dostać się do środka, a potem wylatywać na żer. Zwykle działało. Odtworzono dawne kolonie, a w Pienińskim Parku Narodowym udało się utworzyć zupełnie nową.

Kolejny etap odtwarzania populacji podkowca małego to zaskakująca opowieść, w której ochrona przyrody miesza się z ratowaniem zabytków. Wiejskie kościoły, w których żyły nietoperze, zwykle były w opłakanym stanie. W czasach sprzed akcesji Polski do Unii Europejskiej brakowało środków na proste remonty. W Jaworkach udało się przygotować gont na wymianę dachu, ale porzucono ten pomysł, kiedy kościelny zatruł się oparami impregnatu do nasączenia drewna. Mieszkańcy uznali, że skoro ich nie stać na prawdziwy remont, to zbudują sobie obok małą kaplicę. Ostatecznie pomoc przyszła z zagranicy – pieniądze dało Frankfurckie Towarzystwo Zoologiczne. Pewne środki udało się także wygospodarować wojewódzkiemu konserwatorowi przyrody z Nowego Sącza. W 1996 r. dach pokryła blacha. Tym samym udało się uratować i zabytek, i kolonię podkowca.

Metoda sprawdziła się w wielu innych zabytkowych obiektach, w których mieszkały nietoperze. – Bardzo ważne – podkreśla Szkudlarek – było to, że dla mieszkańców nietoperze stały się czymś pożądanym. Pamiętam nieco podchmielonego górala gdzieś w Małopolsce. Czekaliśmy na autobus, zaczęliśmy rozmawiać i on mówi: panie, my mamy nietoperze, które nam kościół uratowały! To był skok jakościowy: od zwierząt pogardzanych i zabijanych do takich, które ratują kościoły.

Z czasem w działania zaangażowały się m.in. regionalne dyrekcje ochrony środowiska i lokalne kurie. Podkowce – z pewną pomocą ludzi – uratowały łącznie ponad pięćdziesiąt budynków sakralnych. Wśród nich cerkiew w Izbach z drugiej połowy XIX w. W Polsce żyje dziś między czternaście a szesnaście tysięcy przedstawicieli tego gatunku i jest to jedna z większych krajowych populacji na kontynencie. Stało się tak dzięki „Programowi ochrony podkowca małego”, finansowanemu m.in. z funduszy unijnych. To jeden z największych tego typu programów w Europie, czym – jak podkreśla Szkudlarek – warto się chwalić.

Kraina podkowca

W Izbach zapada zmrok. Co miało zostać powiedziane, wybrzmiało. Słuchacze przenieśli się z kocyków pod północną ścianę cerkwi. Oczy skierowane są na kilka prostokątnych otworów, z których mają wylatywać podkowce. Lipcowy wieczór jest jasny, więc celuje również parę obiektywów.

„Baba z Gór” tłumaczy rolę drzew, które rosną dookoła kościoła. Dzięki nim sygnał echolokacyjny nietoperza ma się od czego odbić, więc zwierzę już na starcie ma świetne rozeznanie w terenie. Kiedy nie ma drzew, nietoperz leci w dół wzdłuż ściany budynku, a potem tuż nad ziemią, gdzie czekają na niego kuny i koty. Ważny jest też brak lamp ulicznych i iluminacji, które opóźniają zapadnięcie ciemności, a tym samym skracają czas żerowania. Wreszcie słychać pierwsze westchnięcia. Czarny kształt przeleciał nad głowami zgromadzonych, a zaraz za nim kolejne. Nie ma w tym żadnych fajerwerków, ale zainteresowanie wydaje się szczere.

Kraina podkowca nie jest obszarem geograficznym w ścisłym tego słowa znaczeniu. Raczej marką turystyczną i sposobem zainteresowania społeczeństwa problematyką ochrony wycinka przyrody. Obejmuje całe pasma Sudetów i Karpat wraz z ich przedgórzami. Pięć województw z małopolskim i śląskim na czele. Są też logotyp, znak jakości i złoty medal, którymi „Pro Natura” nagradza instytucje i obywateli zaangażowanych w sprawę podkowca.

Chodzi o to, żeby ludzie zaczęli się tym podkowcem chwalić. Ale na działaniach promocyjnych i edukacyjnych się nie kończy. – Większość stanowisk, które udało się odtworzyć, istnieje tylko dlatego, że co roku je monitorujemy – mówi Szkudlarek. – Czasami udaje nam się w ostatniej chwili zapobiec tragedii. Przyjeżdżam do jakiegoś kościoła i widzę siatki w oknach. Bo ptaki wlatywały. Myślę, że już po nietoperzach, że w środku znajdę same truchła podkowców. Na szczęście okazuje się, że siatki są dopiero od trzech dni. Wchodzę na strych, a tam siedemdziesiąt nietoperzy, ciągle żywych.

Inny przykład: Krynica-Zdrój, zabytkowa cerkiew, w której zamieszkały podkowce i nocki duże. Któregoś roku wszystkie nocki – ponad czterysta nietoperzy – zniknęły. Winne były reflektory iluminacji, którą sezon wcześniej gmina zamontowała na świątyni. „Pro Naturze” udało się załatwić ich likwidację. Kolonia zaczęła się mozolnie odtwarzać. Znalazły się pieniądze na remont. Nowy dach, wieżyczki, ogromna inwestycja. Gmina postanowiła się nią pochwalić. Kiedy współpracownik Szkudlarka przyjechał sprawdzić, co słychać u nietoperzy, ujrzał podnośnik i robotników montujących na cerkwi nowe oświetlenie. Na szczęście urzędnicy jeszcze raz wyrazili zrozumienie dla potrzeb nietoperzy.

– To mozolna praca i coraz częściej uświadamiamy sobie, że nie wszystko da się zrobić – mówi Szkudlarek. – Środowisko wciąż się zmienia. I będzie się zmieniać. Nawet jeśli uda się nam w nienagannym stanie zachować kościółek i przypilnować, żeby nikt nie montował oświetlenia, po jakimś czasie okaże się, że powstała nowa ulica albo osiedle, że las się odsunął albo wycina się drzewa wzdłuż potoku, nad którym latały nietoperze. Ochrona takich miejsc staje się coraz mniej skuteczna, za to coraz kosztowniejsza. Przykład z Niemiec, niedaleko Jeny, gdzie kilka lat temu zaproszono nas na objazd terenu związany z ochroną podkowca. Kościół, żerowisko, niedaleko miejsce zimowania. A pomiędzy jednym a drugim planowana autostrada. Na szczęście udało się przewalczyć, żeby schować ją w tunelu. Powiedzmy sobie szczerze: za pieniądze, które na ten tunel wydano, można by wyremontować całą masę budynków, uratować mnóstwo stanowisk.

Tym bardziej że, jak słusznie zauważa Szkudlarek, z kraj­obrazu polskiej wsi znika instytucja strychu. Stare domy rozpadają się, a nowe, które powstają w ich miejsce, są energooszczędne, więc szczelne i zagospodarowane co do metra kwadratowego. Jedną z prób znalezienia nowej niszy dla nietoperzy jest wspólny projekt „Pro Natury” i Lasów Państwowych. Polega na budowaniu nowych budynków-wież przeznaczonych wyłącznie dla nietoperzy. W lasach, z dala od wsi i terenów potencjalnych nowych inwestycji. Pierwszy taki dom powstał w wyludnionej osadzie wewnątrz Roztoczańskiego Parku Narodowego. Z zewnątrz wygląda na zwykłą drewnianą chałupę z zewnętrzną piwniczką. Jego jedyną funkcją jest dawanie schronienia nietoperzom. I choć efektów takich prac trudno spodziewać się szybko, pierwsze cztery zwierzęta wprowadziły się niemal od razu.

Borowiec piłkarski

Ktoś mógłby powiedzieć, że to mozolne odwracanie procesów synantropizacji, jakie zaszły w ekologii nietoperzy wiele wieków temu. Wtedy, gdy z lasów zaczęły znikać stare dziuplaste drzewa i wykroty, a do jaskiń coraz częściej zaglądali ludzie. Najciemniej okazało się pod latarnią – na opuszczonych strychach, gdzie nikt nie zagląda. Teraz, dla ich własnego dobra, trzeba nietoperze znów wyprowadzić z dala od ludzi.

Kiedy wymyślał projekt z wieżami, Szkudlarek zakładał, że to inwestycja na zapas. Zaczątek czegoś, co przyda się za dekadę lub dwie. Ale plany zweryfikowała pandemia. I wcale nie chodzi o plotkę, że nietoperze to rezerwuar wirusa. – Ludzie zaczęli się masowo wyprowadzać z miast na wieś. A jak miastowy kupuje dom na wsi, to nie chce dookoła siebie przyrody. W jednej z regionalnych dyrekcji ochrony środowiska usłyszałem, że dostają średnio w tygodniu dwa wnioski o zgodę na usunięcie nietoperzy z budynku, do którego ktoś się właśnie wprowadza. Możemy jeździć, przekonywać, żeby dać im spokój, ale czasami odbijamy się od ściany. Któregoś razu pojechaliśmy do pani, która kupiła domek w środku lasu. Skarżyła się, że ma nietoperze. Obejrzeliśmy dom, strych, nietoperzy nie znaleźliśmy. Okazało się, że one po zmroku latają po podwórku. Skandal, dzikie zwierzęta w środku lasu.

To jak przekonywać, by dać nietoperzom szansę? Odpowiedź: – Przede wszystkim mówimy o komarach. Obiegowa teoria głosi, że jeden nietoperz jest w stanie zjeść w ciągu nocy dwa tysiące komarów. Wraz ze zmieniającym się klimatem w Europie pojawia się coraz więcej przenoszonych przez owady chorób, takich jak malaria czy denga. Jesteśmy na nie kompletnie nieprzygotowani. Może się okazać, że ten nietoperz ochroni nas nie tylko przed swędzeniem, ale i uratuje nam życie.

Warszawa, środek jesieni, ciepły wieczór na Stadionie Narodowym, gdzie dwudziestu dwóch facetów ugania się za piłką. Nad ich głowami, w świetle jupiterów, przy tumulcie i wrzawie trybun, uwijają się ciemne sylwetki. Borowce wielkie, zgaduję, największe z polskich nietoperzy. Długodystansowi migranci, latają nawet na dwa tysiące kilometrów, a polować zaczynają jeszcze za dnia. Nietoperz, jeden niepozorny rzeczownik, a tyle nowych znaczeń, kontekstów, spostrzeżeń. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021