Kto zatrzyma pisowski taran

Plan Kaczyńskiego jest prosty: do końca roku przejmą instytucje, potem rozdadzą socjalne prezenty.

06.12.2015

Czyta się kilka minut

Posłowie Prawa i Sprawiedliwości w Sejmie, listopad 2015 r . / Fot. Tomasz Gzell / PAP
Posłowie Prawa i Sprawiedliwości w Sejmie, listopad 2015 r . / Fot. Tomasz Gzell / PAP

Bezpłatne leki dla emerytów, obniżenie wieku emerytalnego, dodatek 500 zł na dzieci czy reforma podatku dla drobnych przedsiębiorców miały zyskać dla PiS-u długotrwałą przychylność. Szczególne nadzieje pokładane były właśnie w programie 500+. Pierwszy raz w historii ludzie dostaną od rządu gotówkę do ręki. To nie będzie pomoc socjalna dla najuboższych, ale pół tysiąca na każde drugie i następne dziecko – tak na prawicy rekonstruuje się walory tego planu.

Terapia szokowa

Jeden z wpływowych polityków PiS-u mówi „Tygodnikowi”: – Gdyby wybory odbywały się za rok, być może postępowalibyśmy inaczej. Ale najbliższe wybory – lokalne – są dopiero za trzy lata. W tym czasie możemy jeszcze odzyskać poparcie społeczne – tłumaczy on zachowanie swojej partii.

I nazywa je wprost terapią szokową: – Jak sama nazwa wskazuje, zaczyna się od szoku, ale szok nie może zbyt długo trwać. Przeciwnik jest wprawdzie oburzony, trochę protestuje część mediów, ale generalnie nie ma się czego obawiać.

Zdaniem naszego rozmówcy z otoczenia prezesa PiS-u, szefostwo partii jest przekonane, że w dłuższej perspektywie zyska na tej strategii: – Polacy nie lubią polityków, ale jeszcze bardziej nie lubią establishmentu i elit. Paradoksalnie spór z Trybunałem – który jest postrzegany jako strażnik establishmentu – może się Polakom spodobać. Nie tylko naszym wyborcom – tłumaczy polityk PiS-u. I dodaje: – Ludzie podchodzą do mnie i mówią: „Jak świnię odrywa się od koryta, to słychać głośny kwik”. Ja nie użyłbym takich słów, ale widać Polacy lepiej rozumieją, co się teraz dzieje, niż część elit i mainstreamowych mediów.


CZYTAJ TAKŻE:

Król Lear a sprawa Polska

Nagłe i wątpliwej jakości prawnej, a moralnie naganne ułaskawienia, nocne zaprzysiężenia prowokujące myśl o jakimś niespodziewanym zagrożeniu, teza o wyższości dobra narodu nad prawem – oto drogowskazy na drodze do złej polityki - pisze Tadeusz Sławek.


Gra wstępna

PiS odzyskiwanie państwa zaczął – do czego ma prawo każdy nowy rząd – od służb specjalnych. Przy okazji jednak zmienił regulamin Sejmu, ograniczając prawa opozycji, a także jej rolę w Komisji ds. Służb Specjalnych. Już Platforma złamała parlamentarny obyczaj, że kierownictwo tej komisji sprawują rotacyjnie politycy opozycji, uniemożliwiając PiS-owi przez większość kadencji kierowanie pracami tego ciała. PiS poszedł o krok dalej, całkowicie likwidując rotacyjność.

Potem była – prawnie klarowna, lecz wątpliwa etycznie – akcja ze zmuszeniem do dymisji szefa CBA Pawła Wojtunika dwa lata przed upływem jego kadencji. Wszystko to zaś poprzedzono obsadzeniem weteranów IV RP na kluczowych stanowiskach w rządzie. Antoni Macierewicz został szefem MON, Zbigniew Ziobro – ministrem sprawiedliwości, a Mariusz Kamiński – koordynatorem służb specjalnych.

W ślad za tym poszła budząca wiele emocji decyzja prezydenta Andrzeja Dudy, by ułaskawić Kamińskiego. Na byłym szefie CBA ciążył nieprawomocny wyrok więzienia i zakazu sprawowania funkcji publicznych. Warszawski sąd uznał, że w sprawie afery gruntowej Kamiński nadużył uprawnień. Ułaskawienie wywołało spory opór w środowiskach prawniczych.

Skok na Trybunał

Ale najwięcej energii PiS poświęcił, jak dotąd, Trybunałowi Konstytucyjnemu. Już na samym początku przyjął nowelizację ustawy o TK, która miała m.in. pozbawić Andrzeja Rzeplińskiego stanowiska prezesa izby. I znów – jak w przypadku speckomisji – wykorzystał pretekst, który dała wcześniej Platforma. PO przyjęła bowiem ustawę, która zezwalała poprzedniemu Sejmowi na wybór sędziów, których kadencja kończy się w grudniu.

W zeszłym tygodniu sam Trybunał uznał ten przepis za niezgodny z konstytucją. PiS wykorzystał jednak faul Platformy i poszedł dalej. Gdy TK postanowił pospieszyć się z wydaniem orzeczenia dotyczącego ustawy, na podstawie której PO wybrała sędziów, PiS przeforsował budzącą wątpliwości prawników uchwałę unieważniającą ich wybór. Wcześniej Andrzej Duda konsekwentnie odmawiał zaprzysiężenia sędziów wybranych przez poprzedni parlament, a teraz PiS wyłonił nowych, własnych sędziów, których ślubowanie w nocy przyjął prezydent.

– Wojna o Trybunał się szybko nie skończy i będzie nam jeszcze długo szkodzić – ocenia jeden z nowych ministrów. Pytany w trakcie sejmowej burzy esemesem, dlaczego usunął się w ostatnich dniach w cień – podobnie zresztą jak większość członków rządu – odpisuje: „To nie moja bajka. Mam dużo roboty w resorcie”.

Zresztą nie on jeden uważa, że partia otwiera zbyt wiele frontów naraz. Ostentacja, z jaką PiS wprowadza swoich sędziów do TK, u niektórych posłów tej partii wywołała mieszane uczucia.

Zwycięzców się nie sądzi?

Współpracownicy Kaczyńskiego twierdzą jednak, że wszystko idzie zgodnie z planem. – Zwycięzców się nie sądzi. Jak się uda, nikt nas nie będzie rozliczał – mówi obrazowo jeden z rozmówców „Tygodnika”. Z naszych informacji wynika, że Jarosław Kaczyński jest bardzo zadowolony z przebiegu wypadków. – Ma znakomity humor – mówi jeden z ministrów.

Tyle tylko, że PiS podczas sporu o TK popełnił kilka błędów. Nie przewidział szybkiego działania samego Trybunału, który najpierw 3 grudnia, a potem 9 grudnia (w dniu ukazania się tego numeru) miał wypowiedzieć się o kolejnych ustawach na swój temat. Nocne przepychanie uchwały o nieważności sędziów wybranych przez PO, tydzień po awanturze o nowelizację ustawy o TK, pokazało, że PiS nie wszystko przewidział.

Ale to nie jedyny błąd. Rzeczniczka rządu Elżbieta Witek w wywiadzie telewizyjnym wypaliła, że warto rozważyć postawienie Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu w związku z jego działaniami związanymi z katastrofą smoleńską. I choć podkreślała, że to jej prywatne zdanie, hasło „PiS chce postawić Tuska przed sądem” szybko poszło w świat.

Sporo problemów przysporzył partii również wicepremier i minister kultury Piotr Gliński, wdając się w ostry spór o sztukę „Śmierć i dziewczyna”, której zdjęcia z afisza domagał się od wrocławskiego Teatru Polskiego. Choć potem przyznał, że spektaklu nie widział i oparł się wyłącznie na internetowych zapowiedziach samego teatru, sprawił, iż przeciwnicy jego obozu politycznego dostali do ręki mocny oręż – mogą mówić, że PiS chce ograniczyć wolność słowa. Jeśli dodać do tego awanturę, w którą wicepremier wdał się w studiu TVP Info, gdy zarzucał stacji propagandę i zapewniał, że szybko zrobi z tym porządek – mamy pełny obraz wizerunkowych tarapatów.

– Premier Gliński dostarczy nam jeszcze sporo kłopotów – prognozuje jeden z naszych rozmówców. – To bardzo dobry naukowiec, ale naukowcy często popełniają szkolne błędy polityczne – dodaje.

Pod kontrolą prezesa

– Oczyszczanie pola, jak to nazywają niektórzy w PiS-ie, miało się skończyć do końca roku. Na później miała zostać jedynie sprawa mediów publicznych – tłumaczy inny nasz rozmówca. Bo PiS zapowiedział likwidację TVP, Polskiego Radia i PAP w obecnej postaci oraz utworzenie na ich miejsce „instytucji kultury”. Otoczenie Jarosława Kaczyńskiego nie kryje, że chodzi o odzyskanie krytycznie patrzących na nowy rząd mediów publicznych. Przede wszystkim telewizji, która ma największą siłę rażenia.

Dlatego w PiS-ie pojawiają się głosy, że można by przejmować władzę, nie tracąc aż tak dużo wizerunkowo, bo później może być trudno odbudować poparcie, nawet przy dużej hojności państwa.

Jeden z naszych rozmówców zapewnia jednak, że to sam prezes PiS-u jest autorem realizowanego właśnie scenariusza. – Skoro zatwierdza nawet nazwiska poszczególnych wojewodów, to chyba nie myśli pan, że nie wie o szczegółach tego planu. Nic nie dzieje się bez jego zgody.

Dowodzą tego zresztą zdjęcia zamieszczane przez tabloidy. W zeszłym tygodniu pokazywały limuzyny kolejnych ministrów, którzy zajeżdżali do partyjnej centrali po to, by konsultować się z Jarosławem Kaczyńskim. Innym razem ujawniły, że podczas nocnych posiedzeń sejmowych lider partii przyjmuje petentów w... gabinecie marszałka Sejmu. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że ten gabinet to nie jedno pomieszczenie, a kompleks saloników i sekretariatów, z osobną jadalnią.

Posłuszny prezydent

Sam Jarosław Kaczyński miał ponoć obawy co do lojalności prezydenta. Słowa prezydenckiego ministra Andrzeja Dery, który powiedział, że Andrzej Duda rozważa kompromis w sprawie sporu o Trybunał Konstytucyjny, wywołały w PiS-ie alarm. – Prezes nie jest wcale z prezydenta tak zadowolony, jak by się mogło wydawać. Nie ma stu procent pewności, czy ten się nie zawaha – twierdzi jeden z naszych rozmówców.

Według niego uchwały unieważniające wybór sędziów mogły zostać przyjęte przez Sejm po to, by Duda nie miał możliwości zrealizowania kompromisowego planu przyjęcia ślubowania od części legalnie wybranych przez PO członków TK. Część polityków PiS-u jako wahanie Dudy odebrało również fakt, że prezydent zwołał u siebie naradę z udziałem szefów wszystkich klubów parlamentarnych oraz prezesa i wiceprezesa Trybunału, by szukać jakiegoś kompromisu. Według uczestniczącego w spotkaniu Ryszarda Petru, Duda wyglądał, jakby się rzeczywiście wahał, a to PiS postawił go w sytuacji bez wyjścia.

Współpracownicy prezydenta nie chcą dać jednoznacznej odpowiedzi, czy Duda rzeczywiście miał wątpliwości, czy też zaproszenie do Pałacu było ruchem wyłącznie wizerunkowym, by pokazać, że słucha również głosów przeciwnej strony. – To się wzajemnie nie wyklucza – mówi jeden z rozmówców „Tygodnika” z Pałacu Prezydenckiego.

Ostatecznie Duda zachował się w stu procentach lojalnie: w nocy ze środy na czwartek (2–3 grudnia) przyjął w Pałacu Prezydenckim ślubowanie od powołanych przez PiS sędziów Trybunału Konstytucyjnego, a potem wygłosił orędzie do narodu, w którym zapewniał, że zrobił to w trosce o ciągłość prac TK, jak również z przekonaniem, że sędziowie wybrani przez nowy Sejm będą mieli większy mandat społeczny.

Z naszych informacji wynika, że w Pałacu przeważyła interpretacja, według której prezydent zobowiązany jest przestrzegać uchwał Sejmu (m.in. o wyborze nowych sędziów), zaś Trybunał może oceniać konstytucyjność ustaw i rozporządzeń, nie zaś wewnętrznych uchwał przegłosowanych przez posłów.

Ale to legalistyczna wymówka. Duda najprawdopodobniej uważa, że PiS ma rację – wszak nigdy nie wyrzekł się sympatii do tej partii. I zapewne zdaje sobie sprawę, że na razie na konflikcie z PiS-em mógłby tylko stracić. Za cztery lata będzie musiał i tak zwrócić się do tej partii z prośbą o kilkanaście milionów złotych na kampanię wyborczą. Dziś jest za słaby na konflikt i budowanie własnej pozycji, a spór prezydenta z prezesem nie byłby też zrozumiały dla wyborców.

Jak długo Duda będzie lojalny wobec Kaczyńskiego, pisowski taran będzie szedł naprzód. Chyba że okaże się, iż PiS rozminął się z nastrojami Polaków i napotka na społeczny opór. Ale dziś jeszcze nic nie wskazuje na to, by miało się to stać na masową skalę. ©

Autor jest dziennikarzem „Rzeczpospolitej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2015