Kto chce pamiętać?

02.02.2003

Czyta się kilka minut

Kolejna już skandaliczna afera z Instytutem Pamięci Narodowej skłania do tego, by zastanowić się, kto w Polsce naprawdę chce pamiętać, kto chce, żeby przypomniano zbrodnie i występki, kto rozumie sens państwa prawa i komu bliskie jest poczucie narodowego honoru.

Oczywiście, gdyby zapytać, większość obywateli odpowiedziałaby, że chce pamiętać, chce - niechby symbolicznych - rozliczeń oraz pragnie, by wskazano zbrodniarzy politycznych, nawet jeżeli już ich nie ma na tym świecie albo są starcami. Jednak czy w naszych własnych sumieniach, jeżeli się poważnie zastanowimy, jest poczucie, że niemal wszyscy w jakimś - znacznie większym lub znacznie mniejszym - stopniu godziliśmy się na system, w którym musieliśmy żyć? Gotowi jesteśmy przystać na potrzebę pamięci narodowej, ale już znacznie mniej chętnie - indywidualnej, lokalnej, regionalnej. Czy wszyscy chcą pamiętać, jak, kto i kiedy grabił cudze mienie (żydowskie, szlacheckie czy burżuazyjne)? Czy przyjemnie jest przypominać sobie, jak to daliśmy się nabrać - wielu z nas, czyli polskich inteligentów i nie tylko - raz Gomułce, a drugi raz Gierkowi? Czy wreszcie przyjemnie jest pamiętać, że ten domek po dziadku pochodzi stąd, że dziadek pracował w wojsku, w wywiadzie czy w UB, a jak nie dziadek, to brat dziadka lub mąż ciotki?

Słowem, obawiam się, że w Polsce, w której z jednej strony powstają pomysły na granicy humoreski, jak idea pomnika anioła stróża narodu polskiego, z drugiej strony ludzie, a nawet całe lokalne wspólnoty, partie polityczne, stowarzyszenia i inne organizacje społeczeństwa obywatelskiego, z nielicznymi chwalebnymi wyjątkami, nastawione są na niepamiętanie, chyba że idzie o pamięć narodową przez duże „n”. Tak zresztą było zawsze. Józef Piłsudski z goryczą mówił o stosunku Polaków do powstania styczniowego, bo przecież pamięć o nim szybko wygasła, pomijając czarne kokardy noszone jeszcze kilka lat przez damy. Potem zostały tylko zdjęcia i żarty z weteranów powstania, którzy obnosili się z medalami i wkładali mundury, z powstaniem nie-wiele mające wspólnego. A kto chce pamiętać o czarnych polskich kartach z okresu okupacji, już nie na skalę Jedwabnego, ale tych drobnych, o handlu z Niemcami, o defraudowaniu pieniędzy podziemia, o granatowej policji, o drobnej kolaboracji?

Można najprościej powiedzieć, że żadne społeczeństwo nie lubi pamiętać tego, co mu niemiłe. Przykładem Francuzi i kolaboracja, oczywiście Niemcy czy udający niewinnych Austriacy, albo - by posunąć się dalej - Amerykanie z Indianami oraz niewolnikami... To wszystko racja, jednak marne jest usprawiedliwienie własnego postępowania polegające na tym, że się wykaże, iż inni też nie zachowywali się najlepiej. A poza tym w Polsce jest to kwestia - jak słusznie powiedział profesor Witold Kulesza - ciągłości państwa prawa. Jeżeli już uznaliśmy, a nie było innego wyjścia, że III Rzeczpospolita stanowi następczynię PRL, to wynika z tego także, iż przestępstwa popełnione w czasach PRL muszą być sądzone w III Rzeczypospolitej. Tego nie pojmują senatorowie z SLD, którzy chcieliby zachowaćw pamięci dobre strony PRL (i takie przecież były), a zapomnieć o złych.

Innymi słowy, chodzi tu o to, że pamięć nie może mieć charakteru wybiórczego, do czego skłania nas nasza ludzka natura, bo przecież sami nie lubimy pamiętać przykrych zdarzeń czy też głupich zachowań, jakie się każdemu z nas przytrafiły. Jednak inaczej jest na skalę narodu; albo pojęcie „pamięci narodowej” ma sens, a wtedy mieści się w nim wszystko, a więc także to, co było złe i straszne, wobec tego trzeba to przypominać, śledzić, tępić i osądzać, albo zapomnijmy o naszej przeszłości en bloc, ale wtedy musimy konsekwentnie zapomnieć, że jesteśmy Polakami.

To nie jest pogląd nacjonalistyczny, tylko opis faktów i procesów społecznych. Kto ich nie rozumie, jak autorzy projektów ograniczenia zadań Instytutu Pamięci Narodowej, ten po prostu wybiera niepamięć, czyli odrzuca ideę narodu. Czy stać nas na niebycie narodem? Czy nie byłby to przejaw nie tyle strachu przed pamięcią, ile zwyczajnej głupoty?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 5/2003