Tryumf albo zgon

Żądania rozliczenia z przeszłością i ujawnienia prawdy historycznej, jakie pojawiają się w teczkowym rozgardiaszu, mają dotyczyć tajnych agentów i pracowników służb bezpieczeństwa. Kolejność jest taka, jakby tajni agenci byli dla sumienia i pamięci narodu ważniejsi niż esbecy. Wiadomo: tajni agenci zdradzali, esbecy jedynie wykonywali podłe obowiązki.

06.03.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

W znakomitym wywiadzie, jakiego udzieliła Annie Matei prof. Krystyna Skarżyńska (“TP" nr 7/05), wypowiedziano wiele słusznych sądów o psychologii pamięci zbiorowej i rozliczeń oraz politycznych jej konsekwencjach. Na koniec prof. Skarżyńska mówi: “To, co się dzieje z teczkami, do poznania natury ludzkiej i złożoności ludzkich motywacji nic nie wnosi. Nie przybliżamy się nawet o krok ani do prawdy psychologicznej, ani do prawdy historycznej". Od tego miejsca chciałbym rozpocząć swoje rozważania.

Po co komu pamięć, a tym bardziej prawda historyczna? Historykom? Oni niechętnie używają sformułowania “prawda historyczna", bo wiedzą, jakie wiążą się z tym problemy metodologiczne. Wielu z nich wątpi, czy prawda historyczna w ogóle istnieje. Dlatego ze zdumieniem słucham wypowiedzi niektórych historyków z IPN (np. Antoniego Dudka), którzy pewni siebie mówią o prawdzie zawartej w esbeckich archiwach. Może powinniśmy ostrożniej używać pojęć “prawdy" i “nieprawdy"? Można zapewne stwierdzić, że teczki nie sfałszowano, ale czy to znaczy, że zawiera tylko prawdę? Na pewno nie.

---ramka 347416|prawo|1---Historycy, bez względu na społeczne zapotrzebowanie, będą badać archiwa i wyciągać wnioski. Po co ich poganiać, skoro nie da się przyspieszyć pracy archiwalnej? Nie ma też sensu zrzucać na nich zadania ustalenia prawdy w przypadku kontrowersyjnych problemów, czego często domagają się politycy. Historycy nie są sędziami. Nie ustalają też jedynej prawdy. To politycy i społeczeństwa muszą ustalić, co sądzą o sobie i innych. Historycy niewiele tu pomogą.

Nieistniejące sumienie narodowe

Czy pamięć zdarzeń minionych i przybliżanie się do wiedzy na ich temat są Polakom potrzebne? Można podać trzy odpowiedzi. Pierwsza: tak, bo lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć. Druga: jeśli poznamy przeszłość, nie będą nas prześladowały koszmary, mające w niej źródło. Może, ale czy one nas naprawdę prześladują? Trzecia: poznając przeszłość i rozliczając się z nią, pozbawimy przyszłości obciążeń. Czy to znaczy, że mamy powiedzieć, jak dziecko nauczycielce: “Przepraszam, już nie będę łobuzował"? Nie można dokonać rachunku sumienia, wyrazić skruchy, odbyć pokuty, dzięki czemu to, co niegodne zostanie nam wybaczone. Odbycie spowiedzi nie znaczy, że “grzechy mamy z głowy".

Możemy się rozliczać jedynie we własnym sumieniu, nie ma natomiast sumienia zbiorowego. Hipostazami są też “sumienie narodowe" czy “przeszłość narodowa". W rozrachunkach może pomóc wybitna jednostka, biorąca na siebie ciężar grzechów, a zdejmując go z ramion obywateli. Takiego dzieła dokonał gen. Charles de Gaulle, który wmówił Francuzom, że są wielcy, zaś kolaboracyjna przeszłość nie jest warta rozpamiętywania. W Polsce postaci tego formatu nie ma. Nie wiem zresztą, czy skala polskich nieprawości z lat komunizmu wymaga aż takich manipulacji. Nadzieja na rozliczenie przeszłości jest tylko złudzeniem wynikającym albo z rewolucyjnej intencji zaczynania od nowa, albo z liberalnej wizji świata obywającej się bez historii żywej.

Część polityków chciałaby zacząć od nowa, czyli zbudować IV Rzeczpospolitą. To tylko mrzonki. Niczego “od nowa" zacząć nie można, a dziedzictwo PRL będzie z nami, aż powoli stanie się tak odległe jak dziedzictwo demokracji szlacheckiej. Inni z kolei politycy, liberalni, nigdy nie obciążali się pamięcią, bo w ich przekonaniu ludzie racjonalni budują przyszłość, babranie się w przeszłości uważając za stratę czasu. Widzą jednak, że przeszłości nie da się jeszcze zamknąć w muzeum. Chcieliby ją więc jak najszybciej rozliczyć i podsumować, by wreszcie odłożyć ad acta. Darujmy sobie bałamutne deklaracje tych, którzy uważają, że “z przeszłością trzeba się zmierzyć", bo tego oczekuje społeczeństwo; albo też, że jest to niezbędne do prowadzenia godnego życia. Po pierwsze, nigdy nie wiemy, czego oczekuje społeczeństwo; po drugie, problem przeszłości jest, np. dla biednych ludzi, jednym z najmniej ważnych, jeżeli w ogóle zdają sobie z niego sprawę.

Nie wynika z tego, że przeszłości, a w tym przypadku współpracy z SB, nie należy tykać. Pytanie brzmi, jak to robić, a przede wszystkim, jakich oczekuje się rezultatów.

Debaty nad przeszłością

Dyskusje i analizy, a także nieuniknione porównania zachowań w różnych czasach czy krajach, to ważna część życia publicznego. W latach 60. i 70. opublikowano w Polsce na ten temat liczne artykuły i książki, m.in. “Bić się czy nie bić?" Tomasza Łubieńskiego czy “Wieczór listopadowy" Andrzeja Kijowskiego; powstały sztuki teatralne, np. “Śmierć pułkownika" Sławomira Mrożka, i filmy, jak choćby “Lotna" Andrzeja Wajdy. Pewne wydarzenia stwarzały okazję do dyskusji nad przeszłością, ale też, choć w zawoalowanej z racji cenzury formie - nad teraźniejszością.

To w tamtych czasach rozpoczął się, nie rozstrzygnięty do dziś, spór na temat granic między realizmem, konformizmem, oportunizmem i kolaboracją w XIX wieku. W jednym z opowiadań Jarosław Iwaszkiewicz opisuje, jak do polskiego dworu przychodzi grupa powstańców styczniowych, prosząc o przenocowanie. Właściciel może donieść o tym Rosjanom, odmówić powstańcom pomocy nikogo nie denuncjując lub zgodzić się i ryzykować, że udzielenie drobnej pomocy zakończy się jego aresztowaniem i konfiskatą majątku. Do dzisiaj z politycznego (i moralnego) punktu widzenia trudno ocenić sensowność powstania styczniowego czy zachowania właściciela dworu. I nie przypadkiem po odzyskaniu niepodległości nie sądzono ani powstańców, ani ich przeciwników, ani działaczy ruchu niepodległościowego, bo wszystko było zbyt skomplikowane. Zdarzały się wyjątki, np. nieszczęsny przypadek posądzenia o szpiegostwo Stanisława Brzozowskiego. Jednak to ewentualnie koledzy (bo nie wiadomo, jak było) mogli czuć się zdradzeni przez kolegę, a nie naród polski, którego nieliczni przedstawiciele czytali książki Brzozowskiego, a prawie nikt nie rozważał jego dramatycznej historii osobistej.

Zdarzali się w ruchu niepodległościowym agenci. Nielicznych działacze tego ruchu zabijali, ale w żywej jeszcze po 1918 r. pamięci zbiorowej nieliczni płatni współpracownicy wroga byli oceniani jednoznacznie negatywnie. Zaś cichych kolaborantów, jakich nie brakowało (także w czasie II wojny światowej), którzy raczej bronili siebie niż krzywdzili innych, zostawiano w spokoju. Użyłem słowa “raczej", ponieważ nigdy nie uda się dociec, jaki był zakres kolaboracji i z jaką powinien się spotkać oceną moralną. Można i trzeba takie problemy rozważać, ale zapewne nie dojdziemy do wniosków jedynie słusznych. Intencja posiadania “słuszności" jest w zastosowaniu do materii pamięci i historii nonsensowna albo wręcz niebezpieczna (w innych okolicznościach zresztą także).

Jerzy Jedlicki, już po 1989 r., pisał o “odpowiedzialności zbiorowej". Otóż historycy i społeczeństwa mogą i powinny uznać winę wielkich instytucji politycznych, które źle przysłużyły się krajowi, np. takich jak PZPR. Trudniejsze, a może wręcz niemożliwe, jest przypisanie winy konkretnym osobom. Członkowie partii powinni się wstydzić tej przynależności, ale nie jest w naszej mocy uświadomić im, jak bardzo każdy z nich z osobna źle czynił i jak bardzo ma się wstydzić.

Kto bohaterem, a kto nie

Po rozpoczęciu afery teczkowej, co i rusz pojawiało się stwierdzenie, że Polacy muszą poradzić sobie i z Jedwabnem, i z tajnymi współpracownikami. Zestawienie wydaje się zarówno niestosowne, jak błędne. Nie rozumiem bowiem użycia w obu przypadkach sformułowania “Polacy", tak jak nie rozumiem hipostazy “pamięć narodowa". W przypadku Jedwabnego, można mówić o grupie przeciwstawionej “Żydom" i do pewnego stopnia “Niemcom". Podobnie, kiedy dyskutujemy o pretensjach, próbach pogodzenia się lub wręcz udanym przezwyciężeniu niechęci między “Polakami" a “Ukraińcami" czy “Niemcami". I tak uciekamy się do skrótów myślowych, bo nawet udane przezwyciężenie niechęci nie oznacza, że dokonali tego wszyscy Polacy i wszyscy Ukraińcy. Można i trzeba prowadzić dyskusje, ale nadzieja, że z pamięci nie “narodowej", ale określonych ludzi czy grup znikną uprzedzenia - czasem wyrażające się dobitnie, jak np. w Rosji, gdzie utworzono nowe święto narodowe na pamiątkę dnia, w którym Stefan Żółkiewski musiał opuścić Moskwę - jest płonna.

Wreszcie, nie należy posługiwać się kategorią “Polacy", kiedy mówimy o pamięci zbiorowej (nie “narodowej"), bo wspólna pamięć nie istnieje i zaistnieć nie może. Po pierwsze, część “Polaków" będzie mimo wszelkich świadectw przeczyć faktom, np. dotyczącym Jedwabnego. Zaś część, która zgodna jest w ocenie moralnej, spiera się na temat interpretacji. Po drugie, wspólna pamięć nie istnieje, bo zmieniają się pokolenia, co doskonale pokazał na przykładzie teczek Aleksander Hall w tekście “Oczami bezpieki" (“Gazeta Wyborcza" z 9 lutego 2005 r.). Kiedy mowa o niedawnej przeszłości, mimo wszelkich wymagań obiektywizmu, młodzi historycy są w innej sytuacji niż historycy znający przeszłość z autopsji. Andrzej Paczkowski czy ja wiemy, “jak to się jadło", kim był Krzysztof Wyszkowski i w jakim stopniu można ufać jego wypowiedziom. Znamy szczegóły jego szlachetnych i mniej szlachetnych zachowań, których żaden dziennikarz ani historyk nie odtworzy, bo ta całość jest tylko w mojej pamięci i może jeszcze, ale nieco inna, w pamięci kilkudziesięciu osób. Ta wiedza nie pozostaje bez wpływu na mój opis i osąd przeszłości, który siłą rzeczy będzie inny niż opis i osąd dokonany tylko na podstawie materiałów archiwalnych. Tak jest zawsze, a ponadto, choć to banalne, słusznie mówimy: “czas leczy rany".

Po trzecie, proszę darować brutalność, ale jestem na tyle pełen pychy, że uważam, iż w innych kategoriach powinno się oceniać tego, kto czynnie angażował się w działalność podziemną, ponosząc większe lub mniejsze ryzyko (najczęściej mniejsze), i osobę, która z oportunizmu, strachu czy bierności nie czyniła nic dla sprawy walki o wolność.

Posługiwanie się abstrakcyjnym pojęciem “pamięci zbiorowej" przy okazji sprawy teczek i tajnych współpracowników, oraz analogia z Jedwabnem, są nietrafne, ponieważ w przypadku teczek obciążone jest sumienie nie “Polaków", lecz indywidualnych ludzi. Nie widzę powodów, dla których “Polacy" mieliby się dręczyć faktem, że byli wśród nich w czasach komunizmu nieliczni, którzy zachowali się jak świnie. Obciążona powinna być pamięć zbiorowa członków partii i jej akolitów, ale nikt ich nie skłonił do refleksji, bo też zmusić tego, który nic nie zrozumiał i nic nie pamięta, po prostu się nie da. Proponuję, żeby zwolennicy czyszczenia “pamięci narodowej" zaczęli albo od siebie - jak zawsze, zdaniem George’a Orwella, w przypadku rachunku sumienia należy czynić, albo od niewątpliwie winnych, czyli tych, którzy bez względu na mniej lub bardziej upiększane motywacje zajmowali się czynnym zniewalaniem społeczeństwa.

Czy doprawdy jednak po to, by wykluczyć mafijne powiązania między dawnymi tajnymi współpracownikami, esbekami, ludźmi partii, które zapewne istnieją, ale wątpię, czy decydują o kształcie Polski, trzeba uruchamiać aż takie machiny jak “pamięć zbiorowa"? Czy autostrad w Polsce się prawie nie buduje, bo przeszkadzają temu byli tajni agenci?

Pamięć, duma i upodlenie

Po 1989 r. społeczeństwo przestało się interesować swoją przeszłością. Załóżmy jednak, że zainteresowanie wróci: jakie mogłoby przyjmować postaci i jakimi żywić się treściami? Sięgnijmy raz jeszcze do polskich powstań z XIX wieku. Dopiero kilkanaście lat temu wielki historyk Emanuel Rostworowski odważył się powiedzieć rzecz oczywistą, ale przez “pamięć narodową" ukrywaną: polskie powstania nie miały szansy powodzenia, bo Europa, dbając o równowagę sił, nie chciała niepodległej Polski. Ta ocena nie wpływa na naszą ocenę powstańców nawet w najmniejszym stopniu, co rozumiał i Józef Piłsudski, i my dzisiaj też. A skoro podziwiamy tych, których symbolizuje postać Romualda Traugutta, co zrobimy z większością polskiej szlachty - niechętnej lub wrogiej powstaniu z racji zasadniczych lub tylko ze strachu? A jak “rozliczymy" chłopów, którzy wydawali powstańców Rosjanom? I jak “rozliczymy" szlachtę z zaboru rosyjskiego, która nie chciała znieść feudalnych stosunków na wsi, aż zrobił to za nią zaborca w 1861 r.? O tym warto pisać, ale czy fakty te zmienią nasz osąd powstania styczniowego i obalą tajemnicze przekonanie, że bez względu na wyroki rozumu powstańcy byli “narodowymi" bohaterami?

I zupełnie inny przykład. Amerykanie od pewnego czasu coraz więcej i dobitniej piszą o zbrodniach, jakie popełnili na Indianach. Czy duma z ucywilizowania “Dzikiego Zachodu" i pamięć o budowniczych największego amerykańskiego mitu przegra w konfrontacji z opisem okrucieństw i nieprawości? Nie ma na to najmniejszej szansy.

I słusznie, bowiem pamięć zbiorowa, która żywi się podłością, nie nadaje się do tego, by organizować mity żywiące zbiorową wyobraźnię. Nie wynika z tego, że należy pamiętać tylko to, co dobre, nie rozważając grzechów indywidualnych i zbiorowych. Więź społeczną buduje się jednak tylko wokół wspomnień, które mogą być przedmiotem dumy, nie wstydu. Takie są mechanizmy psychologii zbiorowej i ktokolwiek sądzi, że można je skonstruować inaczej, albo się myli, albo jest bolszewikiem lub rewolucjonistą, albo znajduje upodobanie w poniżaniu i upodlaniu samego siebie (taki masochizm rzadko przyjmuje formy zbiorowe, a już na pewno nie “narodowe").

Niedługo będziemy obchodzili 25. rocznicę polskiego Sierpnia i narodzin “Solidarności". Ponieważ, jak wielu moich przyjaciół, pamiętam tamten czas, często się dziwię, jak kiepsko ta pierwsza i prawdziwa “S" funkcjonuje w pamięci zbiorowej. A przecież nie ma w najnowszej historii Polski niczego, z czego możemy być tak dumni jak z niej. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że ludzie - nie będę wymieniał nazwisk, bo jest ich zbyt wiele - którzy “Solidarność" stworzyli, są polskimi bohaterami. A my chcemy za wszelką cenę ich upodlić, a co najmniej pomniejszyć ich bohaterstwo, by pamięć i duma nie znajdowały w nim pożywki. Kiedy słyszę, że byle kto poniewiera Lechem Wałęsą - który, choć sam sobie zaszkodził, jest wszak “ikoną" naszych czasów - zdumiewa mnie brak protestów. Okazuje się, że każdy mógł być tajnym agentem, a wobec tego z bohaterami trzeba uważać. Kto tak sądzi i pisze, zmierzając do niewykonalnego “rozliczenia pamięci narodowej" za okres 1980-81, a także wcześniejszy i późniejszy, ten w gruncie rzeczy jest zwolennikiem upodlenia pamięci zbiorowej, a w sytuacji zniszczenia resztek więzi społecznej, jaka jeszcze w Polsce istnieje - zguby.

***

Wybór jest prosty: między dumą a upodleniem. Zaś “prawda historyczna" i “rozliczenie przeszłości" to tylko sprawy uboczne i dla społeczeństwa trzeciorzędne. A bez dumy nas, “Polaków", po prostu w przyszłości nie będzie. I to tylko jest prawdą, chociaż nie “historyczną", lecz socjologiczną, historiozoficzną i moralną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2005