Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wisi teraz na wysokości wzroku każdego, kto zechce poszukać książek o sztuce. Własne „poukładanie” czasem mnie przeraża: zakątek sztuki zwieńczam obrazem katarzyna&katarzyna, zakątek teorii literatury abstrakcyjną grafiką, psychoanalizy – moimi zdjęciami. Porządkując to nadzorganizowane królestwo, biorę do ręki każdą książkę, w tym z działu „dzieła własne i przyjaciół przed 2000”. Późniejsze wybuchły i zeszły piętro niżej, do kolejnych pomieszczeń. Mam coraz więcej (coraz więcej piszących) przyjaciół.
Wzrusza mnie własny naukowo-pisarski początek – nierówny skład, zgrzebny papier skryptów i materiałów konferencyjnych. Zastanawia nieśmiałość niektórych tytułów, delikatne pytajniki i wyrażane małą czcionką wątpliwości. Hipotezy, zachwyty, zapały, skręty, demontaże przy pomocy pilniczka do paznokci. Internet był wówczas zaledwie hipotezą, więc nic się tak szybko nie rozprzestrzeniało i nie dewaluowało.
Weźmy pierwszą współredagowaną przeze mnie monografię „Formy perswazji w kulturze współczesnej” (1997). Świat był wtedy całkowicie zaczarowany. Ja się na przykład zachwycałam „parenetycznymi funkcjami reklamy” przemysłu tytoniowego. Drukowane na błyszczącym papierze miesięczniki z całostronicowymi zachętami do kupowania towarów zbytkownych na pewno zapraszały do innego świata niż ten z powielacza, najmodniejszy wśród studentów polonistyki. Emisariuszem zmiany był Marlboro Man. Z „Małej apokalipsy” na pustynię Marlboro – to była podróż. Kto mógł przewidzieć, że o bilet powrotny będzie równie trudno jak o kuszetkę w PRL-u?
Od białej obwoluty „Perswazji” odrywam czarną okładkę „Ja, autora”. Z drugiej strony przywarła do tomu „Autor, autor...”. Z wielokropkiem. Tych nie redagowałam, ale mam w nich swoje artykuły. Autor? Autor, autor! Autor... Nareszcie wypadało mówić z katedry o jakichś podmiotowych bytach, nie o konstrukcjach, podmiotach czynności twórczych i innych instancjach. Późnostrukturalistyczny zakątek mojej biblioteczki wygląda dziś zacnie i smutno, chociaż go odwiedzam. Bo wcale nie jestem zachwycona tym, co się tymczasem stało z autorem. Owszem, cieszy mnie jego upłciowienie – całą ścianę wypełniają książki o pisarstwie kobiet: biografie, autobiografie, analizy, alternatywne historie literatury, odpowiadające bez wahania na niżej położone wątpliwości w rodzaju „jaka historia literatury”, „co po teorii”? Autorka/autor (ach, ta złamana przez dekonstruktywizm pisownia!) przeszli do Facebooka i na Instagrama, nie wiadomo nawet, czy jeszcze przebywają w swoich książkach.
Ważne miejsce, tuż nad wejściem, zajmują trzy zeszyty cyklu „Rozbiory” – o „Wariacjach pocztowych” Kazimierza Brandysa, „Pannach z Wilka” Jarosława Iwaszkiewicza oraz „Matka odchodzi” Tadeusza Różewicza. Braliśmy te tytuły w krzyżowy ogień metodologii. Była jeszcze konferencja „Rozbieranie Orzeszkowej”. Ups. Temat, nawiązujący do książkowej serii, okazał się niepoprawny politycznie, gdyż co jak co, rozbierać kobiety, nawet tekstowej, nie należy. Pierwszy raz, gdy okazałam się nie dość ponowoczesna, bo jednak „rozbierać” znaczyło dla mnie „analizować”, nie ściągać ciuchy. Pisanie o Brandysie zaś, wówczas odłożonym za ostatnie półki w bibliotekach, wyprzedziło dzisiejsze odczucia, iż za szybko wymietliśmy prozę pisaną przed 1989 rokiem.
Układam te swoje książkowe początki i nie jestem wcale pewna, czy wolę lepiej zszyte monografie współczesne. Starzeję się jak moja domowa biblioteka, nie nadążam, przysiadam na podłodze z czymś dawno napisanym, zanim polecę zdobywać punkty. Nie, nie za pochodzenie, za publikację w odpowiednio sparametryzowanym periodyku, bo takie różne lokalne prace zbiorowe dziś się nie liczą. Trzymam je na strychu, jako się rzekło, na strychu. ©