Gęsi dzikie i domowe

Moją pierwszą samodzielnie przeczytaną książką była "Cudowna podróż". Tak bardzo przeżyłem podróż Nielsa Holgerssona na gąsiorze Marcinie, że zjedzenie gęsiego mięsa do dziś uważam za naruszenie zawartego w przeszłości przymierza.

06.04.2009

Czyta się kilka minut

Niels Holgersson oczyma duńskiego ilustratora Antona Piecka /
Niels Holgersson oczyma duńskiego ilustratora Antona Piecka /

Tytuł niniejszych zapisków mógłby być wyjęty z niegdysiejszego podręcznika ornitologii lub książki kucharskiej. A zatem jeśli mam wrócić do lektur dzieciństwa, to o tych dwu rodzajach książek też należałoby wspomnieć, jako że w tamtym okresie stanowiły oczywiste wyposażenie domowej biblioteczki, przynajmniej naszej.

Cóż jednak zrobić, kiedy właśnie u nas biblioteczki w ścisłym tego słowa znaczeniu nie było: książki rozrzucone po wielu miejscach stanowiły zbiór chaotyczny, nietrudny wszakże do spenetrowania.

W czeczotkowej "kociej szafie" na dolnych półkach stały m.in. Encyklopedia i "Historia powszechna". Wyżej, w tekturowych okładkach związanych tasiemką, zdekompletowane, jak się później miało okazać, roczniki "Wiadomości Literackich", teki reprodukcji, "Pan Tadeusz" z ilustracjami Andriollego i dużego formatu "Mohort" Wincentego Pola z kolorowymi rycinami Juliusza Kossaka.

Z kolei w części niewiarygodnie obszernego orzechowego kredensu znajdowały się książki mamy stanowiące podstawę mojej ówczesnej edukacji literackiej. Niepoliczalne bogactwo figur i przygód. Roczniki "Płomyka" w marmurkowych twardych oprawach, sfatygowane książeczki Maryli Czerkawskiej, obłożone pakowym papierem "O krasnoludkach i sierotce Marysi", Konik Garbusek, Sindbad Żeglarz, Lis Witalis, Dziadek do orzechów i Bracia Grimm. Pinokio obok "Serca" i "Ducha Puszczy", "Legendy i klechdy" oraz Koziołek Matołek. Kot w butach, pani Twardowska, "Bajki" Xięcia Biskupa i Kubuś Puchatek z Prosiaczkiem. Wystarczy! Leśmian, Tuwim, Brzechwa, Porazińska. I królujący nad tym wszystkim Hans Christian Andersen, monumentalny, w różnych wydaniach.

Myślę teraz, czy przypadkiem nie było tak, że uzupełniając co najmniej do połowy lat 50. kredensowe zbiory, matka myślała raczej o sobie niż o mnie, albowiem już jako dorosły nierzadko widywałem ją czytającą tamte książeczki na równi z "Przekrojem" i nowościami spod księgarskiej lady.

Wreszcie, że pominę pomniejsze schowki, zamykana na kluczyk głęboka szuflada w "carskiej komodzie" (od nazwiska stolarza - Bazylego Cara), gdzie obok książek, w większości z rysunkami Mai Berezowskiej, były pudła z tzw. "ulotkami", czyli programami filmowymi oraz fotosami ulubionych przez mamę aktorów międzywojennego kina.

Co innego w warszawskim mieszkaniu ciotki Krystyny - drugim, równoległym do sanockiego, domu mojego dzieciństwa. Regały wuja Stefana z wielotomowym z początku XVIII w. Linneuszem i encyklopedią zwierząt Brehma, roczniki "National Geographic" z lat 30., komplet "Wierchów", podręczniki, monografie, skrypty - zoologia, botanika, geografia. Parki narodowe USA i druki poświęcone Alasce, gdzie spędził wiele samotnych sezonów zarejestrowanych na taśmie filmowej ("Wyspa Kościuszki") i opisanych (książka "W górach Ameryki Północnej"). Za to beletrystyki skąpo: tom nowel Iwaszkiewicza, Winnetou (tak!), powieści przyjaciół - Jana Wiktora i Kornela Makuszyńskiego, trylogia góralska Eugeniusza Pawłowskiego. Duży tom A. Vallentin o Leonardzie.

Wolno mi było oglądać, dotykać, prosić o objaśnienia, pod warunkiem że włożę z powrotem w to samo miejsce. Książki od zawsze były w zasięgu mojej ręki, gorzej z ich odczytywaniem.

Matka i babka, bo ojciec w tej materii do głosu nie był dopuszczany, twierdziły, że dziecko nie powinno "wyprzedzać swojego wieku", uczyć się czytać i pisać powinno razem z rówieśnikami, albowiem "przemądrzałość" posiadającego wcześniej te umiejętności jest niespołeczna, a poza tym irytuje nauczycielki. Muszę tu wspomnieć, że przed pójściem do pierwszej klasy wpajały we mnie zasadę obowiązującą w ich młodości i, jak twierdziły, sprawdzoną: choćby cię smażono w smole, nie mów, co się dzieje w szkole. Nie wiem, czy za tymi teoriami stał autorytet dziadka łacinnika, wieloletniego dyrektora liceum, lub prababki - założycielki i przełożonej Instytutu Naukowo-Wychowawczego dla Dziewcząt. Dość, że czytać płynnie nauczyłem się późno, w wieku ośmiu lat.

Moja matka poświęcała mi dużo czasu - pięknie czytała i recytowała, dlatego oprócz książek z jej zbioru dość wcześnie poznałem także wiersze jej ulubionych poetów: Staffa, Wierzyńskiego, Iłłakowiczówny. (Drugą dziedziną, w której do końca życia imponowała mi matka, była ortografia. Razem z babką były w tym niezawodne!)

Moją pierwszą, a jednocześnie ostatnią samodzielnie przeczytaną książką dla dzieci była "Cudowna podróż", którą dostałem na pocieszenie po operacji przepukliny i niewykluczone, że te szczególne okoliczności sprawiły, iż tak bardzo przeżyłem podróż Nielsa Holgerssona na gąsiorze Marcinie w towarzystwie mądrej Akki z Kebnekaise. Ba, wiele lat później biedny łoś z opowieści Selmy Lagerlöf zawędrował nawet do jednego z moich debiutanckich wierszy, które był łaskaw przeczytać Zdzisław Łapiński prowadzący z nami na drugim roku ćwiczenia z poetyki.

Jak przeżycie książki było głębokie i trwałe, niech świadczy fakt, że zjedzenie gęsiego mięsa, podobnie zresztą jak koniny, do dziś uważam za naruszenie zawartego w przeszłości przymierza. Pamiętam: ojciec jeden jedyny raz przywiózł upolowaną dziką gęś. Byłem wprawdzie nieco starszy, czytywałem już namiętnie pismo "Łowiec Polski" (miało dział klasycznej prozy myśliwskiej), mimo to musiałem być z powodu tej gęsi bardzo nieznośny, skoro dla świętego spokoju, acz nie bez żalu, dano ją sąsiadom. A przecież jedzenie dziczyzny nie należało w naszym domu do rzadkości.

Mniej więcej rok po lekturze "Cudownej podróży" spędzaliśmy wakacje w leśniczówce państwa Podobińskich u wlotu do Doliny Kościeliskiej. Mieszkający tam również emerytowany gajowy Basiorek hodował gęsi, na które jego żona wołała "dzieci-dzieci", co akurat mnie nie dziwiło, wręcz przeciwnie, kiedy wypatrywałem pośród sporego stada podobnego do Marcina gąsiora, albowiem żaden inny ptak, ani bocian, ani żuraw, nie kojarzył mi się nigdy z ewentualnym wspólnym lotem.

W tym miejscu, po napisaniu poprzedniego zdania, widzę nagle niedostrzeganą nigdy dotąd niekonsekwencję, której nie umiem sobie wyjaśnić. Przecież ojciec był pilotem, codziennie dojeżdżał pociągiem na lotnisko w odległym o niecałe 50 km od Sanoka Krośnie, i sprawy związane z jego pracą były, że się tak wyrażę, na porządku dziennym. Nic więc dziwnego, że z awiacją byłem lepiej oswojony niż moi rówieśnicy. Skąd zatem tak silne zauroczenie opowieścią z motywem lotu w roli głównej i żywa pamięć o niej aż do dziś?

Jak wspomniałem, "Cudowna podróż" zakończyła czas "książek dla dzieci". Na urodziny, gwiazdkę i przy innych okazjach zacząłem dostawać albumy Puchalskiego i książki, które były także lekturą dorosłych: "Krzyżacy", Trylogia, reportaże z serii "Iskier" - "Dookoła świata". Doroślałem chyba dość szybko. Niepostrzeżenie poszerzał się zakres mojej autonomii i relacje z rodzicami nabierały coraz bardziej charakteru partnerskiego, chociaż wtedy, około 1960 r., nikt tego tak jeszcze nie określał. Gdzieś w okolicach 15. roku życia byłem "gotowy", czyli taki, jakim pozostaję do dzisiaj. Proces przeobrażenia się zakończył.

Do "Cudownej podróży" więcej nie wróciłem na pewno nie z lenistwa albo że mi zobojętniała, raczej z poczucia lojalności wobec tamtego czegoś, co mimo wszystko nie może się powtórzyć.

JANUSZ SZUBER (ur. 1947) jest poetą, autorem kilkunastu tomów wierszy, z których najnowszy, zatytułowany "Wpis do ksiąg wieczystych" recenzowaliśmy w "TP" nr 12/09. Laureat nagród im. Iłłakowiczówny, im. Barbary Sadowskiej oraz Fundacji Kultury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2009